Obudził mnie dzwonek telefonu. Znajomy, wwiercający się w moją głowę sygnał zmusił mnie do podniesienia się do sadu. Odblokowałem komórkę, rozpoznając widniejący na wyświetlaczu numer. Rebbeca. Niewiele myśląc wyciszyłem urządzenie, następnie nakrywając twarz poduszką. Nie miałem dzisiaj ochoty na żadne smocze sprawy, a odebranie telefonu od mentorki najpewniej wiązało się z nieuniknionymi odwiedzinami w Bractwie.
Nie dane mi jednak było pospać choćby godzinę dłużej. Natrętne pukanie do drzwi stało się na tyle uciążliwe, iż musiałem zsunąć się z łóżka, aby sprawdzić, kto nie chce dać mi spokoju. Właściwie od razu domyślałem się, kto pragnie ze mną spotkania. Nie myliłem się, kiedy w wejściu stanęła Rebbeca. Jak zwykle zmarszczyła gniewnie brwi i omiotła mnie wzrokiem.
- Znowu zgubiłeś telefon? - prychnęła, opierając się o białą framugę.
- Dzień dobry - przywitałem się, nie kryjąc swojego zwątpienia. Postanowiłem jednak nie odpowiadać na pytanie nauczycielki. Nie czułem gotowości na żadne nowe zadanie. Dopiero wstałem, miałem założone stare dresy, a włosy starczały mi we wszystkie strony. Dodatkowo nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem coś wartościowego. Żeby ruszyć na jakiekolwiek wyjście potrzebuję się najpierw przygotować.
- Za dziesięć minut widzę cię na dole - westchnęła Rebbeca ze zmarnowaniem kręcąc głową. - Przywróć się do porządku. Postawię ci obiad na mieście i wyjaśnię powód mojego przybycia. Nie każ mi czekać. Znowu.
Przytaknąłem, obserwując przez kilka sekund wychodzącą nauczycielkę. Kiedy zniknęła z pola widzenie, obróciłem się i ruszyłem w stronę sypialni. Pośpiesznie wyciągnąłem jakiekolwiek czyste ubranie. Nie zapomniałem również o maseczce - może się przydać. Nie rozumiałem fenomenu kupowania jakichkolwiek drogich, zdobionych masek. Te jednorazowe również się sprawdzają. I nie są takie drogie. Bo w końcu, kto używa ich tylko jeden raz?
Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc wyszedłem na balkon, gdzie postanowiłem szybko zapalić. Z dala od wzorku mentorki, wyciągałem papieros. Chwila odstresowania się przed stresującym dniem. Właściwie popołudniem. Dochodziła siedemnasta.
***
- Najedzony? - Rebbeca uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na mnie. Właśnie kończyłem jeść kupioną przez nią pizzę.
- Tak, dziękuję - potwierdziłem, wycierając dłonie w chusteczkę. - W jakiej sprawie mnie wezwałaś?
Mentorka wyjaśniła mi powód spotkania. Właściwie tylko część czekającej mnie misji. W celu poznania większej ilości szczegółów miałem zjawić się w poleconym przez mentorkę miejscu. Wizja ta nie przypadła mi niestety do gustu. Zapowiadała się ciężka misja, skoro nawet Rebbeca nie znała jej elementów.
Zgodnie z poleceniem staruszki udałem się na wyznaczoną ulicę. Pod jedną z latarni dostrzegłem oświetlone sylwetki. No tak. Miałem się tutaj z kimś spotkać. Od razu rozpoznałem mężczyznę, którego często spotykałem w Bractwie. Stojąca obok dziewczyna wydawała mi się być całkowicie obca.
- To jest Alexander. - Starszy smok przedstawił mnie bezceremonialnie. - A tutaj masz kopertę z poleceniami. Musicie śledzić jednego człowieka, ponieważ jest on posądzony o przynależność do Łowców, a sądzimy, że szykują oni coś grubego. Nie zabijecie się?
Wsłuchiwałem się w jego wypowiedź, analizując każde słowo. Śledzenie? Mamy robić za jakiś cholernych szpiegów? Do tego miałem współpracować z całkowicie obcą mi dziewczyną? Świetnie. Skrzywiłem się nieznacznie.
- Amrena. - Przez chwilę tępo wpatrywałem się w wysuniętą przez nieznajomą dłoń. Dopiero po kilku sekundach uścisnąłem delikatnie jej rękę.
- Alexander.
Mężczyzna, do tej pory milczący, klasnął w dłonie, przerywając niezręczną ciszę.
- Widzę, że nie będzie tak źle! Także, życzę wam powodzenia!
Nie czekał na odpowiedź. Po prostu odszedł, zostawiając mnie i Amrenę samą. Świetnie.
- To od czego zaczynamy? - zapytałem, starając się rozluźnić napiętą atmosferę. Ja nie byłem zadowolony z towarzystwa dziewczyny, ona pewnie z mojego też nie.
- Mamy zapisany adres pracy tego łowcy - odparła, przeglądając list. - Myślę, że powinniśmy się tam udać i poznać jego rozkład dnia, a może czegoś się dowiemy.
- W porządku. - Wzruszyłem ramionami. Innego punktu zaczepienia nie mamy.
Amrena?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz