środa, 29 lipca 2020

Od Amreny do Alexandra

Przekręciłam klucz w zamku od studia, szykując się do powrotu do domu. Mój mentor poszedł sobie wcześniej tłumacząc się jakąś ważną sprawą w bractwie, jednak wiedziałam, że najpewniej chciał ode mnie uciec. Nie to, że mnie nie lubił - oboje byliśmy typami samotników, którzy wolą spędzać czas we własnym towarzystwie. 
Zaśmiałam się pod nosem na tą myśl i schowałam klucze do torby. Zastanawiałam się co powinnam teraz robić, nie chciałam wracać od razu do domu, jednak bractwo od dobrych kilku dni nie zlecało uczniom żadnych zadań co nieco mnie martwiło. Czyżby szykowało się coś większego? Może i tak, ale teraz nie powinnam zawracać sobie tym głowy. Ruszyłam jedną z bocznych uliczek, która stanowiła skrót do kawiarni, w której znajdowała się Siedziba. Chciałam rozejrzeć się i poszukać czegoś do roboty, chociaż gdzieś z tyłu głowy wiedziałam, że odprawią mnie z kwitkiem. 
Ludzi mimo późnej godziny było dużo. Mijali się na ulicach wolniejszym bądź szybszym tempem, nie zwracając uwagi na nic innego. A w końcu było na co popatrzeć - neony zapraszające ludzi do swoich sklepów oraz reklamy restauracji, których właściciele chcieli pokazać, że to właśnie ich jest najlepsza. Poprawiłam kurtkę, skręcając w jedną z bocznych uliczek. Wolałam iść skrótami, choć spacer dłuższą trasą także kusił. Kawiarenka ukazała się chwile po, zapraszając do wejścia swoim domowym wystrojem.
Dzyń.
Chwyciłam za telefon, gdy tylko usłyszałam dźwięk wiadomości.

Od: Kasjan
Treść: Tutaj masz adres. Masz pięć minut i bądź po drodze uważna

Czyli jednak będzie się coś działo. Wrzuciłam urządzenie do torby w sekundę zmieniając kierunek swoich kroków. Skoro Kasjan sam do mnie napisał, wiedziałam, że musi to być poważna sprawa. Zawsze to Góra pisała wiadomości z treścią akcji. Chociaż wcale bym się nie zdziwiła gdyby kazali zrobić to jemu z powodu własnego lenistwa.  Warknęłam, przyśpieszając kroku. GPS pokazał mi, że nie znajduje się wcale daleko i po kilku minutach zobaczyłam sylwetkę swojego mentora stojącego pod latarnią. Machnął na mnie ręką, bym czym prędzej do niego podeszła.
- W końcu będziesz mogła się wykazać - mruknął, przekładając wykałaczkę z jednego kącika ust do drugiego. - Zaraz przyjdzie twój partner.
- Partner? - zapytałam, marszcząc ze zdziwieniem brwi. Czyżbym aż tak go zdenerwowała, że postanowił oddać mnie pod opiekę kogoś innego?
- Zobaczysz jak przyjdzie.
Kroki rozgrzmiały chwilę potem a w światło latarni wkroczył chłopak, którego kojarzyłam jedynie z pojedynczych spotkać w Siedzibie. Nigdy nie zamieniłam z nim ani słowa, ale miałam na uwadze to, że istnieje. 
- To jest Alexander - wskazał na przybysza, nawet nie dając nam chwili by się przywitać. - A tutaj masz kopertę z poleceniami. Musicie śledzić jednego człowieka, ponieważ jest on posądzony o przynależność do Łowców, a sądzimy, że szykują oni coś grubego. Nie zabijecie się?

Alexander?

wtorek, 28 lipca 2020

Od Sana cd. Alexandra

Uniósł brwi, zmierzył wzrokiem chłopaka. Skąd on tu się wziął? Też był smokiem? No tak, wczoraj miałem pewne podejrzenia z powodu jego opiekunki... Spojrzał na stojącą trochę dalej staruszkę. Czyli dobrze myślał, była ona członkiem bractwa. A białowłosy musiał być jej podopiecznym.
Powrócił wzrokiem na Alexa (miał nadzieję, że dobrze zapamiętał imię). Nie spodziewał się, że spotka go w takich okolicznościach. Ani tym bardziej, że chłopak go przeprosi za wczoraj. Pewnie mentorka mu kazała.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nim cokolwiek wypowiedział, usłyszał za sobą kobiecy głos:
– Kto to?
Odwrócił głowę, jego oczom ukazała się nieco wyższa od niego ciemnoskóra kobieta. Aurora zaraz znalazła się przy nim, ciekawa zaistniałej sytuacji. W końcu w bractwie San unikał wszelakich kontaktów, a tu nagle jakaś rozmowa.
– Och, pamiętasz, jak ci mówiłem, że wczoraj spóźniłem się do pracy, ponieważ musiałem pomóc pewnemu pijanemu chłopakowi? – bez namysłu spytał San.
Na to pytanie mentorka wolno przytaknęła. Przeniosła wzrok na Alexa, gdy nagle otworzyła szerzej oczy.
– To on? – zapytała z pewnym zdziwieniem.
San nie dziwił się jej zaskoczonej minie. Chłopak wyglądał dosyć niepozornie i nikt nie przypuszczałby, że się upije. Nawet San.
Kątem oka dostrzegł ruch. Popatrzył na białowłosego, który spuścił głowę; grzywka zasłoniła jego twarz, ale zapewne w tym momencie był zażenowany lub zawstydzony. Stał tak przez dobrą chwilę bez ruchu, nic nie mówiąc. San przyjrzał mu się, ściągnął brwi. Wziął nieco głębszy wdech, by zaraz potem rzec:
– Nic się nie stało.
Choć naprawdę mu to nie przeszkadzało, zwłaszcza, że zdążył się trochę przyzwyczaić do przeróżnych sytuacji, na jakie natrafiał, jego zmęczony głos w ogóle nie wskazywał, że nic się nie stało. Pewnie z tego właśnie powodu Alex zaklął cicho pod nosem, nie patrząc w ogóle na blondyna, a jego opiekunka podeszła bliżej, mówiąc:
– Naprawdę przepraszam za niego. Nie wiem, co mu wpadło do głowy, ale przypilnuję, żeby to się więcej nie powtórzyło. – Położyła dłoń na ramieniu białowłosego.
Dopiero w tym momencie San zdał sobie sprawę z tego, jak wcześniej zabrzmiał. Speszył się nieco, przestąpił z nogi na nogę i odruchowo wykonał delikatny ukłon.
– Ach, to nic takiego, naprawdę. Wybaczam.
Ugh, czemu niemal zawsze muszę stwarzać pozory bandyty? Miał ochotę w tym momencie wyjść stąd i nie wrócić więcej. Dlaczego Aurora postanowiła dzisiaj zrobić trening? I dlaczego akurat w bractwie? Przecież miała własną prywatną salę treningową, po co przychodzić tutaj? A co do Aurory...
Spostrzegł jak kobieta krzyżuje ręce na piersi, a chwilę później jedną dłonią podpiera podbródek. Na ten widok uniósł nieco brwi, zmierzył ją uważnie wzrokiem, gdy wtem zamarł. Znał Aurorę wystarczająco długo, by wiedzieć, co te gesty mogły oznaczać. I wcale mu się to nie podobało, zwłaszcza, że ostatnio mentorka marudziła, że San potrzebuje więcej sparingów z innymi niż tylko nią. O nie, nie, nie, nie, nie. Ja nie pozwalam, nie-e, dzisiejszy dzień nie zaczął się najlepiej, więc nie chcę żadnego...
– Hej, a może zrobilibyśmy mały sparing między naszymi podopiecznymi? – zapytała Aurora, posyłając staruszce spojrzenie z pewnym błyskiem.
Tamta na chwilę popadła w zamyślenie, spojrzała na Alexa, który wyglądał, jakby miał za chwilę zapaść się pod ziemię, po czym odparła:
– Czemu nie?
San otworzył szeroko oczy. A temu, że nie chcę? Że nie mam ochoty? Tamten chłopak pewnie też? Nie chciał bez słowa puścić tę sprawę, dlatego musiał się odezwać:
– Kiedy praktycznie go nie znam. – Popatrzył po obu mentorkach. – Tylko imię.
– Ja nawet imienia nie znam – wtrącił Alex.
Słysząc to, blondyn popatrzył na niego.
– San – przedstawił się najkrócej jak mógł, bez zbędnych gestów.
Aurora westchnęła głośno, przestąpiła z nogi na nogę.
– W prawdziwym starciu też może ci się przytrafić, i to niejeden raz, że nie będziesz nic wiedział o przeciwniku, a będziesz musiał z nim walczyć. – Wzruszyła ramionami.
San również westchnął, lecz znacznie ciszej. Spuścił wzrok na podłogę, zwilżył językiem usta. Świetnie, walka. Tego mu tylko brakowało. Miał nadzieję, że to szybko minie.
Darował sobie dalsze spory z mentorką; wiedział, że tak czy siak zostanie przez nią zmuszony do starcia, więc lepiej będzie jak pominie etap kłótni. W przeciwieństwie do Alexa, który postanowił dalej odmawiać. Ostatecznie jednak i on musiał się poddać, przekonany przez staruszkę, która powiedziała, że jeśli zgodzi się na sparing to nie będzie zmuszany do treningów przez najbliższy czas.
Tak więc obydwoje zajęli swoje pozycje na sali, z której wyprowadzono pozostałych, by nie przeszkadzali. Stali od siebie jakoś dwadzieścia metrów, czekając na sygnał. Daleko pod ścianą znajdowały się mentorki i bacznie wszystko obserwowały.
Alex, przestępując przez chwilę z nogi na nogę, trochę niechętnie obserwował Sana, jakby mimo wszelkich zmagań i narzekań próbował go jakoś rozgryźć. Pewnie zastanawiał się, jakie ma zdolności i na co go stać, może też próbował przewidzieć pierwszy ruch.
San z kolei błądził gdzieś wzrokiem, jak gdyby szukał drogi ucieczki. Westchnął ciężko. Wydawało się, że zaraz padnie na podłogę i z niej nie wstanie. Tak też się mniej więcej czuł. Ten sparing nie podobał mu się. Nie chciał brać w nim udziału. Nawet nie obchodziło go czy wygra, czy inaczej, czy skończy się to szybko i bezboleśnie, czy dostanie po dupie. Po prostu chciał stąd wyjść, położyć się gdzieś, odpocząć. Aish, jeszcze ten projekt! W pracy zrobił szkic i wszystko rozplanował, ale nadal czekały go godziny rysowania. Chciał to jak najszybciej skończyć i wysłać profesorowi, by pokazać, że się postarał i nie traktuje tego zadania jak gówno.
Dobra, San, szybki sparing i do domu. Kończymy to jak najszybciej. Mogę nawet oberwać, byleby to się jak najszybciej skończyło.
Sygnał.
Alex machnął ręką, w której pojawił się lód, gdy nagle poczuł, jak jego stopy odrywają się od podłoża. Nim się obejrzał, zaczął się powoli unosić. Musiał nieco spanikować, ponieważ próbował machaniem nóg coś z tym zrobić, jednak nic to nie dało; czuł się wyjątkowo bezwładnie. Przeleciał wzrokiem po sobie. Wtem kątem oka coś dostrzegł. Odwrócił głowę i uniósł brwi w wyraźnie widocznym szoku.
San leciał na niego z niewiarygodną prędkością. Wydawał się spadać, ale w bok. Nim tamten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wpadł na niego butami niczym burza i zabrał ze sobą wprost na ścianę. Będąc blisko zamienił efekty grawitacji, dzięki czemu zawisł bez ruchu w powietrzu, w przeciwieństwie do białowłosego, który pod wpływem uderzenia zatrzymał się dopiero na zimnej płaszczyźnie.
Po sali rozległ się niezbyt przyjemny dźwięk oznaczający bliskie spotkanie ciała ze ścianą, po którym nastała cisza. San wylądował gładko na podłodze, zaczesał ręką włosy do tyłu, biorąc kilka głębokich wdechów. Na ten atak zużył więcej energii niż przypuszczał. Ale co tu się dziwić – to był pierwszy raz kiedy używał go na kimś, też nie ćwiczył za dużo, więc nie miał go w pełni opanowanego. Liczył jednak na to, że Aurora będzie zadowolona.
– No, no, San!
I chyba tego dokonał.
Ciemnoskóra kobieta w ciągu zaledwie paru sekund znalazła się tuż koło niego. Zmierzyła go wzrokiem, uśmiechnęła się.
– Widzę, że moje treningi nie poszły na marne! – Poczochrała Koreańczyka po głowie, burząc szyk jego już i tak niedoskonałej fryzury. – Aczkolwiek musisz jeszcze popracować nad oszczędzaniem energii, efektywnością i też pozycją. Również powinieneś celować trochę wyżej, bardziej w klatkę piersiową niż brzuch. No i za bardzo zwlekałeś po użyciu elementu zaskoczenia i rozkojarzenia.
Gdy skończyła mówić, San nie był zadowolony, ale postanowił to odłożyć na drugi plan. Odwrócił głowę, skupiając się bardziej na leżącym pod ścianą chłopaku. Ten przez chwilę się nie ruszał, co zaraz Aurora uznała za koniec sparingu, mówiąc coś jeszcze, że w prawdziwej walce Alex w tym momencie by przegrał. Blondyn nic na to nie powiedział. Ignorując swoją mentorkę podszedł do niego i wyciągnął prawą, ozdobioną na grzbiecie blizną rękę, chcąc mu pomóc wstać.
– Wybacz, chciałem to jak najszybciej zakończyć – powiedział trochę niepewnie, na moment zamilkł. – W ostatniej chwili nieco zablokowałem twój pęd, żebyś tak mocno nie uderzył... Ale pewnie i tak boli, co? – Skrzywił się nieznacznie. – Em, możemy wstąpić do mnie, moja mama cię podleczy. Albo coś ci postawię do jedzenia.
To była jak na razie najdłuższa kwestia, jaką dzisiaj wypowiedział.

Alexander?

niedziela, 26 lipca 2020

Od Alexandra cd. Sana

Z niemałym trudem otworzył oczy, a pierwszym, co go przywitało, był niezwykły ból głowy. Alexander począł masować pulsujące skronie, cicho sycząc. Nie pamiętał kompletnie nic z wczorajszego wieczoru. 
- Królewna już wstała? - Na posłyszane pytanie przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Spojrzał tępo w stronę siedzącej nieopodal mentorki. Rebbeca wpatrywała się w ucznia morderczym wzrokiem. Alexander nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.
Nagle uświadomił sobie, że jest w swoim mieszkaniu. Zaczął się więc zastanawiać, jakim cudem znalazł się łóżku. Spotkanie z pracownikiem baru było jego ostatnim przebłyskiem świadomości. Czy nieznajomy mógł wezwać jego nauczycielkę? Białowłosy westchnął zmarnowany. Naprawdę wolał spędzić noc na ulicy niż pijanym stanąć oko w oko z Rebbecą.
- Nie słyszę odpowiedzi - warknęła poirytowana milczeniem Alexandra staruszka. Była naprawdę zła. Białowłosy często wystawiał jej cierpliwość na próbę, ale wiedział, że wczorajszej nocy definitywnie przegiął. Posunął się o krok za daleko i przyszedł czas, aby zapłacić za własna głupotę.
- Dzień dobry - mruknął, nie odrywając wzroku od zaciśniętych na kocu drżących dłoni. Czuł się niezwykle źle i chciał pozostać sam. Zdawał sobie jednak sprawę, że Rebbeca nie ma zamiaru odpuścić mu szybko. Czeka go męczący dzień.
- Może zechcesz mi opowiedzieć, co sobie wczoraj myślałeś ignorując wszystkie moje telefony i wiadomości? - Staruszka, ku niezadowoleniu Alexandra, planowała drążyć temat, aby nasilić wyrzuty sumienia chłopaka.
- Byłem zajęty...
- Upijaniem się w parku?! - Rebbeca podniosła głos, stając na nogach. Z nerwów nawet nie potrafiła usiedzieć na miejscu. - Zdajesz sobie sprawę, ile problemów narobiłeś mi i temu chłopakowi?! 
- Nie musieliście mi pomagać - odparł ściszonym głosem. - Świetnie sobie radziłem...
- "Nie musieliście"! - zakpiła staruszka, ponownie opadając na fotel. - Nigdy nie potrzebujesz pomocy i doskonale wiesz, jak kończysz!
Alexander zamilkł, głównie przez pulsujący ból głowy, który nasilał się z każdą chwilą. Nie miał ochoty kontynuować tej bezsensowej kłótni. I tak by jej nie wygrał. Ostatnie słowo zawsze należy do jego mentorki.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Rebbeca odezwała się po dłużącej się w nieskończoność chwili milczenia. - Za kwadrans widzę cię ubranego w kuchni. Pójdziesz prosto do tego baru, gdzie przeprosisz za swoje zachowanie.
Białowłosy skrzywił się nieznacznie. Wizja spojrzenia w oczy poznanemu wczoraj blondynowi w oczy wydawała się dla chłopaka przerażająca. Co miałby mu powiedzieć? Dodatkowo, to nie była wina Alexandra, że ponownie się na siebie natknęli. Dlaczego miałby za cokolwiek go przepraszać? To nie jego wina, że los ponownie przeciął ich ścieżki.
- Nigdzie nie idę. Źle się czuję - poinformował, po czym odwrócił się plecami do staruszki, nakrywając bolącą głowę kocem. Miał w planach przespać cały dzień.
- Nawet nie chcę o tym słyszeć! - wykrzyknęła Rebbeca. Alexander westchnął zmarnowany. Żarty się skończyły. Białowłosy podniósł się zmęczony z łóżka. Ledwo powstrzymał napływające mdłości. Nie chciał wstawać.
- Czekam na ciebie w kuchni - poinformowała nauczycielka, wychodząc z sypialni. Alexandrowi ledwo udało się utrzymać w pionie, kiedy chwiejnym krokiem skierował się w stronę komody, z której wyciągnął czyste ubrania. Nim jednak założył je na siebie, wziął szybki, zimny prysznic. Miał nadzieję, że dzięki temu poczuje, że znowu żyje.
Z nieprzyjemnym uściskiem w żołądku stanął w drzwiach od kuchni. W pomieszczeniu Rebbeca bez słowa przygotowywała śniadanie. Alexander niemal czuł narastające w powietrzu napięcie. Zasiadł za niewielkim stołem, kiedy mentorka położyła przed nim talerz z kanapkami.
- Jedz - poleciła, siadając naprzeciwko niego. - Po drodze zajdziemy jeszcze do Bractwa. Muszę wypełnić kilka papierów. Później pójdziemy prosto do baru.
- Nie mogę iść sam? - zapytał z nadzieją w głosie. I tak ponowne pojawienie się w knajpce będzie wystarczającym upokorzeniem. Spali się ze wstydu, jeśli Rebbeca pojawi się tam z nim.
- Absolutnie. Nie popełnię tego błędu kolejny raz - mruknęła, zaplatając ręce na piersi. - Idziesz ze mną i będziesz trzymać się blisko przez cały dzień.
Alexander stwierdził, iż dalsza dyskusja nie ma sensu. Doba zmarnowana. Nie miał nawet czasu, aby zapalić, a była to jedyna czynność, na jaką aktualnie miał ochotę.
***
Jak więzień idący na stracenie, białowłosy podążał za mentorką w stronę znajomej kawiarenki. Naprawdę nie chciał siedzieć w Bractwie przez całe południe, ponieważ Rebbeca ma "papierkową robotę". Jednak definitywnie wolał to niż spotkanie z blondynem, którego zobowiązał się przeprosić.
W lokalu świeciły pustki. Moja mentorka podeszła do kelnerki, do której wyszeptała hasło. Młoda dziewczyna jedynie kiwnęła głową, rozejrzała się nieznacznie, a następnie zaprowadziła nas na zaplecze, skąd ruszył za nauczycielką krętymi schodami w dół. Dawno nie odwiedzał siedziby Bractwa. Ostatnimi czasy unikał tego miejsca jak ognia. Stąd też biło od niego widoczne niezadowolenie.
- Czekaj tu na mnie. - Rebbeca wskazała Alexandrowi znajdujące się przy ścianie krzesło. - Masz tutaj siedzieć, dopóki cię nie zawołam.
- Mogę chociaż iść do łazienki?
Staruszka spojrzała na niego zmarnowanym wzorkiem.
- Idź - westchnęła. Przez chwilę jeszcze obserwowała odchodzącego chłopaka, aby wkrótce samej zniknąć w drzwiach do pobliskiej sali.
Kiedy tylko Alexander pozostał sam, rozejrzał się po małej łazience, szukając czujników ognia. Nie wypatrzył  żadnych, z tego też powodu, wyciągnął paczuszkę z papierosami. Oparł się o białe drzwi i zapalił pierwszego. Musiał ukoić nerwy, nawet jeśli później oberwie od mentorki, która wyczuje od niego charakterystyczny zapach dymu.
Po małej przerwie wrócił na wskazane przez nauczycielkę miejsce. Nie chciał się jej narażać ponownie. Nie wiedział, czy przeżyłby kolejny jej wybuch złości. Czuł się jak najzwyklejszy dzieciak ukarany przez matkę. A Rebbeca nawet nie była z nim spokrewniona! Dlaczego w ogóle się jej słuchał? Nie miała prawa mówić mu, co ma robić. Alexander rozważał już nawet opuszczenie siedziby Bractwa. Nikt nie mógł go w końcu zatrzymać.
Odrzucił ten pomysł z chwilą, kiedy mentorka wyjrzała z biura, aby upewnić się, czy chłopak na pewno na nią czeka. Białowłosy uśmiechnął się pośpiesznie. Rebbeca skrzywiła się, najwyraźniej czując zapach dymu, jednak nie odezwała się słowem. Wyjątkowo. Zwykle ciągnęła Alexandrowi wywód na temat tego, jak nadmierne palenie negatywnie wpływa na jego rozwój i zdrowie. Pod tym względem nigdy jej nie słuchał, chociaż kobieta usilnie próbowała odciąć go od nałogu.
Mentorka ponownie zniknęła w drzwiach. Białowłosy oparł się wygodnie o ramę krzesła, na drugie zakładając nogi. Chociaż tutaj mógł w ciszy odpocząć. Nawracający ból głowy sprawnie przyćmiewał myślenie, odbierając resztki chęci do życia. Chcąc chociaż trochę polepszyć swój nastrój, wyciągnął prawie rozładowany telefon, na którym zaczął przeglądać media społecznościowe. Nie był aktywny od dawna, więc musiał nadrobić możliwe zaległości.
***
- Skończyłam! - Słowa nauczycielki wybudziły drzemiącego Alexandra. Wyglądało na to, iż jest w lepszym humorze niż o poranku. Nie można było jednak tego powiedzieć po zmęczonym życiem białowłosym. - Co powiesz na mały trening? - zaproponowała Rebbeca, siadając obok niego.
Chłopakowi w żaden sposób nie spodobał się ten pomysł. Musiałby w jakikolwiek sposób się postarać, a na to ochoty nie miał. Przystał jednak na propozycję. Opóźni to trochę spotkanie z blondynem. Może nawet, jeśli się postara, mentorka zapomni o wczorajszej wpadce.
Alexander zmęczonym krokiem ruszył za dość podekscytowaną staruszką. Rebbeca najwyraźniej była zadowolona z faktu, iż jej uczeń w końcu zgodził się na szkolenie. Do tej pory użył chyba każdej możliwej wymówki.
Po kilku chwilach spaceru wzdłuż wąskich korytarzy znaleźli się w przestronnej sali treningowej. Nie byli na niej niestety sami. Alexander westchnął zmarnowany na wizerunek ćwiczących smoczych par. Przejechał wzorkiem po twarzach zgromadzonych. Zamarł na widok znajomej postaci. Niemal poczuł, jak jego serce się zatrzymuje, kiedy rozpoznał w stojącym nieopodal młodym chłopaku pracownika baru. Dlaczego on tutaj jest? Białowłosy spojrzał na mentorkę, która jedynie uśmiechnęła się szeroko.
- Wiedziałam, że go kojarzę! - Rebbeca musiała zatrzymać wycofującego się za nią chłopaka. - Alexandrze, obiecałeś - dodała z zimną powagą. - Idź go przeprosić.
Chłopak zerknął w stronę blondyna, który również zdał sobie sprawę z jego obecności. Wydawał się być równie zaskoczony. Białowłosy wziął głęboki wdech. Gorzej nie będzie. Niepewnym krokiem podszedł do pracownika baru.
- Cześć - zaczął niepewnie, nie patrząc w górę, unikając wzroku rozmówcy. - Słyszałem, że narobiłem ci wczoraj trochę problemów. Chociaż nie pamiętam kompletnie nic, chciałbym cię przeprosić. - Po chwilowej przerwie, dodał ciszej: - I dziękuję za pomoc.

San? 

piątek, 24 lipca 2020

Od Sana cd. Alexandra

Dzisiaj wyjątkowo się cieszył, że miał wyprowadzić Gyeowoola. Po męczącym (głównie mentalne) dniu spacer z pieskiem po parku w porze, kiedy ludzi już mało tam chodziło, był niczym grzaniec w mroźny dzień. Z powodu swego rodzaju potyczki z tym całym Nicolasem San był zirytowany, przez co nie najlepiej mu się pracowało. Niecierpliwie wyczekiwał chwili, w której wreszcie odwiesi swój fartuch i opuści teren restauracji na trochę dłużej.
Dobra, co się dzieje z tym dniem?
Spojrzał na leżącego na ławce półprzytomnego chłopaka. Niemal od razu go rozpoznał – cóż, widział go jakoś kilka godzin temu, do tego był on zamieszany w tamtą sytuację, więc dziwne by było, gdyby San zapomniał. Zwłaszcza, że wyróżniał się z tłumu bladą cerą i śnieżnobiałymi włosami. Nieco zdziwił go jego stan. Podszedł bliżej, spuścił wzrok na Gyeowoola, który stanął tuż przy zwisającej z ławki ręce chłopaka i ją obwąchał, gdy nagle odsunął się od niej. San uniósł brwi, przyjrzał się białowłosemu.
Pijany? Serio? Myślał, że chłopak jest niepełnoletni, stąd u niego zaskoczenie. Był jednak dorosły? Jeśli miał być szczery to w to wątpił. Skąd więc wziął alkohol? Przemycił? I dlaczego leżał nawalony równo na ławce w parku?
Tyle pytań, a na żadne odpowiedzi...
Jakoś nie myślał o zignorowaniu tej sprawy. Zbliżył się o krok, nieco się nachylając w stronę chłopaka.
– Em... – na moment się zawahał – co tu robisz?
Białowłosy podniósł na niego wzrok, uśmiechnął się głupkowato.
– A siedzę sobie – odparł lekko, po czym spojrzał na Gyeowoola. – Ja też mam pytanie: dlaczego wyprowadzasz kota na smyczy?
San ściągnął brwi w konfuzji, popatrzył na psa, później znów na chłopaka. Tamten wyciągnął rękę i w dosyć dziwny sposób pogłaskał maltańczyka po głowie. Gyeowoolowi musiało się to niezbyt spodobać, ponieważ dalej się odsunął i szczeknął.
– Och? – chłopak się zdziwił. – Twój kot jest chyba popsuty.
– Ta... – mruknął San.
Ta sytuacja już mu się przestała podobać. To znaczy od początku mu się nie podobała, ale teraz tak bardziej. Teraz to mu się jakoś szczególnie nie chciało pomagać chłopakowi. Z drugiej strony nie widział siebie zostawiającego go na pastwę losu. Ktoś mógł skorzystać z okazji i go okraść. Albo pobić.
Wziął nieco głębszy wdech, zamierzając coś powiedzieć, lecz wtem głowa białowłosego opadła na ławkę, a oczy się zamknęły. Widząc to, San uniósł brwi. Co mu się stało? Umarł? Zemdlał? Miał dzwonić na pogotowie? A może od razu po karawan? Nie miał pojęcia. Nie wiedział, co się działo, więc musiał to sprawdzić.
Poderwał się odrobinę i położył wolną rękę na jego ramieniu, a następnie zaczął niemocno potrząsać, wołając:
– Halo? Słyszysz mnie?
Nie doczekał się żadnej reakcji. Nachylił się, by sprawdzić oddech.
I wtedy usłyszał.
Ciche chrapanie.
Dobra, nie ma tragedii, po prostu zasnął. Odetchnął z ulgą.
Naprawdę, ten dzień był jakiś taki... dziwny i niezbyt przyjemny. Już wolał nudne godziny, kiedy nie miał co robić niż takie przygody. Zajęcia, pendrive, Nicolas, teraz ten chłopak. Miał nadzieję, że kolejny dzień dla równowagi będzie znacznie lepszy.
Patrząc tak na białowłosego zaczął się zastanawiać co by tu z nim zrobić. Jak wcześniej zostało wspomniane nie chciał go zostawiać samego, więc ta opcja odpowiadała. Ale co więc pozostawało? Mógł go zaprowadzić na komisariat. Chociaż jeśli rzeczywiście był niepełnoletni będzie miał problemy z policją. W końcu w Stanach alkohol można było spożywać dopiero mając dwadzieścia jeden lat. Nawet San tego przestrzegał... No dobra, z racji że był Koreańczykiem, a w Korei już mógł pić alkohol, to w domu ojciec nalał mu trochę soju czy piwa, ale nigdy nie pił w miejscu publicznym ani się nie upił. Właśnie, co musiało się stać, że chłopak wypił aż...
Spojrzał na kilka pustych butelek leżących obok ławki.
Wydawało mu się, że będzie więcej. Ale nadal było sporo.
Potrząsnął lekko głową, odganiając niepotrzebne myśli. W każdym razie zabranie na komendę odpadało.
Sprawdził godzinę w komórce. Za kwadrans miał rozpocząć nocną zmianę w sklepie. Może powinien zabrać chłopaka do sklepu i zostawić na zapleczu albo wziąć do restauracji?
Powstrzymał się przed przywaleniem sobie ręką w czoło. Matko, San, ty to masz pomysły! Po prostu weź jego komórkę i zadzwoń do kogoś z bliskich.
Jak pomyślał, tak też zrobił. Zmagając się z nieprzyjemnym zapachem alkoholu przeszukał ubrania chłopaka, aż znalazł w jednej z kieszeni komórkę. Wziął do ręki urządzenie, próbował odblokować ekran, lecz nic się nie działo. Uniósł brwi, spróbował całkiem włączyć. Na szczęście nie było zepsute ani rozładowane. Spojrzał na ilość wiadomości i nieodebranych połączeń. Nim jednak przyłożył palec do wyświetlacza, komórka zaczęła burczeć, a na środku ekranu pojawił się napis. Przeczytawszy go zmrużył nieco oczy, po czym odebrał.
– No wreszcie, myślałam, że nigdy nie odbierzesz – usłyszał głos starszej (a przynajmniej tak podejrzewał) kobiety.
– Uh... Dobry wieczór – odezwał się trochę niepewnie.
Kobietę musiał zdziwić zapewne nieznany jej niski i nieco mruczący głos, bowiem przez dobrą chwilę milczała. San stał z komórką przy uchu, błądząc wzrokiem między siedzącym koło jego nogi Gyeowoolem a śpiącym chłopakiem, już chciał coś powiedzieć, lecz na szczęście wyprzedziła go kobieta, wolno pytając:
– Kto mówi?
– Ach, znalazłem, um... pijanego właściciela komórki śpiącego na ławce w parku – wytłumaczył San.
– Słucham? – zdziwiła się tamta. – Gdzie dokładnie?
– Tak niemal całkiem na południowo-wschodnim brzegu.
Chwila ciszy.
– Zaraz tam będę.
– Dobrze.
Kobieta rozłączyła się. San spojrzał na wyświetlacz, po chwili z powrotem schował komórkę do kieszeni chłopaka. Wziął głęboki wdech, gdy wtem poczuł chłodny powiew wiatru. Spuścił wzrok na Gyeowoola, widząc, że maltańczykowi robi się zimno, wziął go na ręce i przytulił do siebie.
Czekał prawie dziesięć minut, dopóki w oddali nie dostrzegł czyjejś sylwetki. Idąca w ich stronę starsza kobieta przyspieszyła, gdy tylko zobaczyła leżącego na ławce chłopaka. Szybko znalazła się koło nich, San odruchowo wykonał lekki ukłon, mówiąc:
– Dobry wieczór, to ja odebrałem.
Kobieta popatrzyła na niego, kąciki jej ust uniosły się lekko.
– Ach, to ty masz taki przyjemny dla ucha głos – powiedziała spokojnie.
San nie odpowiedział. Obserwował, jak staruszka nachyla się nad chłopakiem i próbuje go obudzić, co udało się jej dopiero po paru próbach. Tamten coś wymruczał pod nosem, na widok kobiety nagle się skrzywił i zaczął jęczeć.
– Alexander, coś ty z sobą zrobił! – mówiła niezadowolonym tonem kobieta, pomagając mu w podniesieniu się.
San od razu postawił Gyeowoola na ziemi i postanowił wyręczyć ją, przekładając przez kark ramię chłopaka.
– Pomogę.
– Dziękuję ci, młodzieńcze – odparła z uśmiechem staruszka. – Naprawdę dobry z ciebie chłopak.
Cała trójka ruszyła alejką. Szli w ciszy, którą przerywały jedynie niezrozumiane pojękiwania Alexa. Tuż po wyjściu z parku kobieta przyjrzała się twarzy blondyna.
– Skądś cię kojarzę – powiedziała ni do niego, ni do siebie.
Na te słowa San odwrócił nieco głowę, spojrzał na nią. On również ją kojarzył. I chyba nawet wiedział, skąd. Wydawało mu się, że widział ją w siedzibie bractwa, jak któregoś razu tam poszedł z Aurorą. Wtedy, jak akurat stał samotnie na korytarzu, zobaczył kobietę w oddali. Czy ona czasem nie należała do rady? Możliwe.
Choć domyślał się, skąd ją znał, postanowił nie dzielić się z nią swoimi przemyśleniami. Dlaczego? Nie wiedział. Może dlatego, że sprawy bractwa aż tak bardzo go nie kręciły? Nie interesował się tym zbytnio. A może po prostu gdzieś tam w głębi duszy chciał zataić chociaż na ten moment swoją tożsamość? Tak czy siak odpowiedział jedynie:
– Pracuję w restauracji, więc to może stąd.
Staruszka uniosła nieco brwi.
– Tak? W jakiej? – dopytała.
– Mój ojciec prowadzi koreańską restaurację barbecue.
Słysząc to, kobieta na moment popadła w zamyślenie.
– Hm, kojarzę. To w podzięce za pomoc przyjdziemy tam i coś zamówimy – dodała z uśmiechem.
– Ach, nie trzeba – odparł pospiesznie.
Szli jeszcze kawałek, gdy nagle chłopak zerwał się i zaczął coś głośno jęczeć. San zatrzymał się, z Gyeowoolem jak jeden mąż spojrzeli na niego. Och, świetnie, nie mógł spokojnie dać się zanieść do domu. Mógłby mi jakoś ułatwić zadanie, zwłaszcza że pewnie już jestem spóźniony do pracy? Że też musiał się napić, a ja musiałem go spotkać i mu pomóc.
Od dzisiaj w takich sytuacjach dzwonię na policję i mam w dupie, czy będzie tamta osoba miała problemy, czy nie.

Alexander?

poniedziałek, 20 lipca 2020

Od Alexandra cd. Sana

Nie kryjąc zdenerwowania, kolejny raz wyciszył telefon, który po chwili ponownie wrzucił do swojej kieszeni. Rebbeca od samego rana nie dawała Alexandrowi spokoju. Nieprzerwanie wydzwaniała do chłopaka, jedynie psując mu humor. Nie miał dzisiaj chęci na żadne smocze sprawy. Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, aby zablokować numer uciążliwej mentorki, lecz świadomość tego, iż zemsta kobiety byłaby okropna, postanowił się powstrzymać. Uznał więc, że pozostawienie komórki wyciszonej stanowi najlepsze wyjście z tej sytuacji. Rano opowie Rebbece o tym, jak z powodu nauki i pracy nie mógł niestety odebrać telefonu.
Zgasił tlący się jeszcze papieros, a pozostały po nim pet rzucił bez ładu na suchą trawę. Przygniótł śmieć butem, aby upewnić się, że nie rozpocznie nim pożaru. Alexander miał już na dzisiaj dosyć problemów. Rano humor zepsuł mu nauczyciel historii, który jak zauważył białowłosy, najzwyczajniej w świecie się na niego uwziął. Chłopak co chwilę zmagał się z zadawanymi przez profesora pytaniami, znosząc jego niewątpliwie niemiłe uwagi, kiedy dobra odpowiedź nie padła. Alexander nigdy nie miał pamięci do dat, co jego historyk najwyraźniej nie potrafił zignorować, pastwiąc się nad uczniem na każdej lekcji. Na domiar złego, upierdliwy klient supermarketu męczył białowłosego tysiącami pytań o ceny produktów, nie dając sobie wytłumaczyć, że młodzieniec jedynie roznosi tutaj towary i nie ma pojęcia o sklepowych wycenach. Ostatecznie nie wytrzymał irytującego mężczyzny, wypowiedział kilka słów za dużo i skończył na dywaniku u kierownika. Dzień pracy zakończył się więc mało przyjemną rozmową z szefem i ostrzeżeniem, że jeśli taka sytuacja powtórzy się jeszcze raz, chłopak natychmiast straci pracę. Humoru Alexandrowi nie poprawiały również ciągłe telefony upierdliwej mentorki. Nie miał zamiaru dzisiaj brać udziału w żadnych smoczych treningach.
Zszedł szerokimi schodami do metra, gdzie spokojnym krokiem ruszył na znajomy peron. Wyciągnął z kieszeni portfel i nim wsiadł do pociągu, wśród wszelkiego rodzaju paragonów czy banknotów odnalazł swój bilet. Skasował pomięty skrawek papieru i zajął odpowiednie miejsce w przedziale. Czekała go trwająca niemal kwadrans podróż do domu. Alexander oparł się głową o szybę. Nie mógł się doczekać, aż w końcu powróci do swojego małego mieszkanka. Po kilkuminutowym oczekiwaniu, pociąg ruszył.
Białowłosy wysiadł na odpowiedniej stacji, z której skierował się w stronę domu. Kiedy szedł ciemną uliczką, jego wzrok przykuł szyld jakiejś restauracji. Spojrzał na zapisane w nieznanym mu języku napisy. Koreański? Alexander wzruszył ramionami. Mniejsza z tym. Zajrzał za to jeszcze raz do portfela. Właściwie, dlaczego miałby nie skorzystać z okazji i nie zjeść czegoś tutaj? Nie będzie musiał męczyć się z przygotowywaniem posiłku i myciem naczyń. Plan idealny!
Wszedł więc do budynku, gdzie zajął miejsce na samym końcu zapełnionej stolikami sali. Otworzył pochwyconą po drodze kartę i przejechał wzrokiem po serwowanym w knajpce jedzeniu. Nigdy przedtem nie miał przyjemności bywać w podobnej restauracji. Nie potrafił się więc zdecydować, jakie dodatki wybrać, aby później przygotować je na grillu. 
- Ej, to moje miejsce!
Alexander podniósł wzrok i obrzucił zniechęconym spojrzeniem stojącego nad nim mężczyznę. Westchnął zmarnowany. Czy pech naprawdę nie da mu odpocząć nawet na kilka minut?
- Przepraszam, ale ja tu pierwszy usiadłem... - Chłopak nie tracił cierpliwości, licząc, że szybkie wyjaśnienia rozwiążą konflikt.
- Gówno prawda! - Przerwał mi, uderzając pięścią w blat stołu. Już otworzyłem usta, aby odpowiedzieć mu równie niemiło, kiedy ze strony stojącego nieopodal stoliku rozległ się donośny głos. 
- Ya, co to za zachowanie?! - Jasnowłosy młodzieniec, rzucający wrogie spojrzenie śmierdzącemu alkoholem mężczyźnie, zdawał się być niewiele starszy od Alexandra. Stał nad rozpalonym grillem, obsługując gości baru, a na jego twarzy malowało się widoczne niezadowolony z zachowania klienta.  
- Wiesz, że to moje stałe miejsce! A ten gówniarz mi je...! - Białowłosy poczuł się urażony, słysząc określenie, jakim został nazwany. Nie zdążył jednak się bronić, kiedy stojący przy innych gościach nieznany młodzieniec ponownie się odezwał. 
- Wyrażaj się, Nicolas, nie jesteś w chlewie. Dla naszego jedzenia to chyba jesteś gotów odstąpić głupiego stolika, co? Robisz drakę jakbyś był w przedszkolu. Piłeś?
Ostatnie pytanie najwyraźniej rozzłościło rosłego mężczyznę, który wyprostował się i wymruczał kilka słów na temat zajmowania stałych miejsc. Wypowiedź ta nie poruszyła Alexandra, który powrócił myślami do menu. Nie potrafił się jednak skupić, czując na sobie ciągły wzrok Nicolasa. Jak miał wybrać, co chce zjeść, kiedy pijaczyna stoi nad nim i bacznie obserwuje każdy jego ruch?! Pragnął tylko odpocząć. Czy proszę o zbyt wiele? 
Alexander miał już ochotę wszcząć awanturę z mężczyzną, kiedy wymachując szczypcami od grilla, znalazł się przy nich młody kucharz. Z bliska wyglądał mniej przyjaźnie, niż wcześniej sądził białowłosy. Z ponurym wyrazem twarzy nieznajomy spojrzał na Nicolasa.
- Słuchaj, jeśli nie zaczniesz się zachowywać jak człowiek, to złapię tymi rozgrzanymi szczypcami za twój język i już nie będzie on niewyparzony, a poparzony - zagroził młodzieniec, wyciągając w stronę starszego mężczyzny narzędzie swojej pracy. Nicolas cofnął się o krok. - Chciałem ci dać opcję zajęcia innego stolika, ale rozmyśliłem się, więc pozostaje ci tylko wyjść.
Między klientem a blondynem zapanowała pełna napięcia cisza. Alexander przeskakiwał wzrokiem między twarzą jednego a drugiego. Wolał nie odzywać się choćby słowem. Nie chciał również oberwać. W myślach przeklinał, iż jednak zdecydował się zajrzeć do knajpki. Zrobiłby sobie w domu zupkę chińską i wyszłoby na to samo. Jedynie oszczędziłby sobie podobnych nieprzyjemności.
- Myślisz, że mój ojciec jest tu najniebezpieczniejszy? Błąd. - Nicolas wziął sobie słowa blondyna najwyraźniej do serca. Zachowując odstęp od pracownika, odszedł od stolika i rzucając zdenerwowane spojrzenie w stronę obu młodzieńców, mruknął głośne:
- Ach, idę sobie! I chyba więcej tu nie przyjdę!
Alexander westchnął z ulgi. Miał nadzieję, że dzisiaj nie spotkają go już żadne nieprzyjemności. Rozejrzał się po sali, zdając sobie sprawę, iż przez chwilę znajdował się w centrum uwagi. Skrzywił się nieznacznie, dalej wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Ostatecznie napotkał spojrzenie stojącego przy pobliskim stoliku blondyna. Szybko zerknął w innym kierunku, nieszczególnie wiedząc, jak ma się zachować. Czy powinien podziękować za ratunek? Z drugiej strony - nie prosił nikogo o pomoc. Prędzej czy później sam poradziłby sobie z problemem. Nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, pracownik baru stanął przy nim, zadając typowe dla wszelakich restauracji pytanie:
- Co podać?
Alexander cieszył się, iż chłopak nie ciągnie dalej tematu Nicolasa. Nie miał zamiaru o tym rozmawiać. Miał nadzieję, że szybko o tym zapomni.
Białowłosy wymienił ze spisu wybrane na poczekaniu mięso i dodatki, licząc, że skomponuje z tego całkiem smaczną kolację. Pracownik baru zaproponował mu nawet pomoc przy grillowaniu, jednak chłopak pośpiesznie odrzucił propozycję. Po incydencie z pijaczyną Alexander uważał to za zbyt niekomfortowe. Z drugiej też strony, chłopak był pewien, iż z pewnością poradzi sobie z najzwyklejszym przygotowaniem mięsa.
- To wszystko? - Blondyn uniósł wzrok zza notatnika, na którym zaczął spisywać zamówienie.
- Macie może coś alkoholowego? - zapytał z nadzieją Alexander. Liczył, że sięgając po "coś mocniejszego" odetnie się od pełnej nieprzyjemności rzeczywistości.
- A masz może dowód? - Młody pracownik bary uniósł brwi, rzucając badawcze spojrzenie w stronę białowłosego.
- Czy uwierzysz, że zapomniałem go z domu? - Alexander uśmiechnął się najniewinniej, jak tylko potrafił, ale widząc wyraz twarzy stojącego przed nim młodzieńca, spochmurniał i mruknął: - W takim razie to wszystko.
Blondyn bez słowa skinął głową i odszedł, by po chwili wrócić z talerzem, na którym starannie zostały poukładane zamówione przez Alexandra składniki. Klient podziękował i zabrał się za przygotowywanie posiłku. Po całym ciężkim dniu zasłużył na coś dobrego.
***
Zostawił należną zapłatę za posiłek, po czym opuścił bar. Ostatecznie jedzenie dość smakowało Alexandrowi. Może byłoby nawet lepsze, gdyby nie spalił mięsa. Wolał mieć pewność, że będzie gotowe, niż zjeść surowe. Kolejnym razem pójdzie mu lepiej.
Znajomą trasą kierował się w stronę mieszkania. Postanowił jednak zrobić sobie przerwę w pobliskim osiedlowym sklepiku. Alexander nie zrezygnował z opcji napicia się czegoś przed samym snem. W niewielkim spożywczaku pracował dobry znajomy białowłosego, który na pewno nie odmówi mu sprzedaży kilku butelek.
Chłopak wszedł do oświetlonego budynku, gdzie przywitał się z długowłosym, brodatym studentem. Od razu przeszedł do rzeczy. Mężczyzna bez większych obiekcji zapakował Alexandrowi kilka butelek taniego piwa. Białowłosy poprosił jeszcze o nową paczkę papierosów, po czym zapłacił za całe zakupy. Z zapakowaną siatką miał już wracać do domu, kiedy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknął na ekran, z którego odczytał krótką informację od swojej mentorki - "Czekam na ciebie w mieszkaniu". Alexander westchnął zmarnowany. Nie chciał spotykać się z Rebbecą. Wiedział, że kobieta na pewno się martwi, ale białowłosego powoli irytowała jej upartość. Postanowił więc nie wracać szybko do siebie. Zamiast tego usiadł na znajdującej się w parku ławce. Tam też odtworzył pierwszą butelkę.
***
Sam nie wiedział, ile czasu minęło, od kiedy położył się na ławce. Alexander całkowicie wyłączył już telefon, nie chcąc wysłuchiwać ciągłych sygnałów od mentorki. To nie jej sprawa, gdzie teraz białowłosy się znajduje i w jakim stanie jest. Mówiąc o samopoczuciu chłopaka - jego głowa bolała, a dodatkowo czuł narastające mdłości. Świat wokoło wirował, więc białowłosemu pozostało jedynie leżenie na starej, drewnianej ławce. Pogodził się już nawet z wizją spędzenia na niej nocy. Nic gorszego od spotkania z Rebbecą i tak go nie spotka.
Alexander przewrócił się na bok, aby obserwować przechodzących ulicą ludzi. Uśmiechał się głupkowato, jakby kompletnie nie panował nad swoim ciałem. Tłum przerzedzał się. Wtedy też białowłosy dostrzegł znajomą twarz. Przez chwilę zastanawiał się, skąd zna prowadzącego na smyczy jasne zwierzątko chłopaka. Dopiero po upływie kilku sekund rozpoznał pracownika baru, w którym dzisiaj odwiedził.
- Ładny kot! - zawołał, niewiele myśląc o słowach, które wypowiedział. Pomachał blondynowi ręką i ponownie położył się na plecach. Chcę mi się spać. 

San?

czwartek, 16 lipca 2020

Od Sana do Alexandra

– SANA!
Oho.
Westchnął ciężko, odchylił głowę do tyłu i wbił wzrok w sufit. Patrzył tak na niego, dopóki nie zdał sobie sprawy, że nie powinien marnować czasu. Spojrzał na rysunek, który akurat robił, z głośnym jękiem odłożył piórko obok tabletu graficznego, a następnie wstał z krzesła i niechętnie udał się do pokoju dziennego.
Dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Choć wrócił szybciej po zajęciach do domu, okazało się, że zgubił pendrive'a z projektem, który miał zrobić i do jutra odesłać profesorowi. Nie miał pojęcia, jak to się mogło stać, ale nie to go interesowało, a fakt, że został skazany na robienie od nowa całej pracy. Oczywiście w ogóle mu się to nie podobało, zwłaszcza, że wcześniej zajęło mu to sporo czasu. Choć próbował się pocieszyć, że tym razem miał już gotowe referencje i zarys wszystkiego, myśl rysowania tego samego drugi raz nadal odbierała mu motywację. Żeby to było coś, co lubił! Historia w ogóle nie należała do lubianych przez niego motywów ani tym bardziej konie, których anatomia go zaginała.
Jak dobrze, że profesor zgodził się dać mu czas do poniedziałku; co prawda, trochę nakłamał w e-mailu, ale inaczej to by się nie wyrobił! Miał jeszcze inne rzeczy do zrobienia. Czekała go nocka w sklepie. Musiał pomagać w restauracji.
Właśnie.
Gdy tylko wyłonił się z pokoju, od razu został zrugany przez ojca, który jak burza znalazł się tuż przy nim.
– Czemu nie schodzisz na dół?! Już czas twojej zmiany, Joon właśnie wrócił!
Niemal tego samego wzrostu mężczyzna w średnim wieku uderzył go otwartą dłonią w tył głowy, wypuszczając pod nosem wiązankę przekleństw.
– Aigoo, że też mam tak leniwego syna! – cmoknął z niezadowoleniem, coś tam jeszcze mamrocząc pod nosem.
San odsunął się kawałek, zaczął masować obolałe miejsce.
– Ach, mam projekt do zrobienia – jęknął. – Od nowa, bo zgubiłem pendrive'a...
– Nie moja wina! – odparł od razu ojciec. – Trzeba było go lepiej pilnować! A teraz marsz na dół, mamy ludzi do obsłużenia!
Czasami Sana zastanawiało, czemu jeszcze nikt nie przyszedł do nich na skargę. Mniejsze zadymy były u niego w rodzinie dosyć częste, a większość z nich powodował właśnie ojciec, który potrafił przyczepić się do niemal wszystkiego. Może inni nie wnikali, bo nie rozumieli? W końcu w domu każdy posługiwał się ojczystym językiem, nieznanym żadnemu z sąsiadów, więc nikt tak naprawdę nie wiedział, o czym mówili. A może rzeczywiście ściany w tym budynku były na tyle grube, że inni ich za bardzo nie słyszeli? W sumie nie można było narzekać na hałas, raz na jakiś czas tylko coś stuknęło czy coś w tym stylu. Ewentualnie ludzie jakoś się z tym pogodzili, uznając, że taka natura Koreańczyków.
Och, ale wtedy psuli reputację narodu. Oby to jednak były te ściany.
Pogoniony przez ojca zszedł na dół do restauracji. Założył fartuch, poprawił niebieskoszary T-shirt, jaki miał na sobie i zabrał się do roboty. Dzisiaj musiał trochę więcej się napracować, ponieważ w piątki zawsze więcej przychodziło osób. Część twarzy kojarzył, szczególnie tych stałych gości, niektórych jednak widział po raz pierwszy, na przykład białowłosego chłopaka, który tak pod wieczór wszedł do środka i zajął stolik na samym końcu.
San miał do niego podejść zaraz po skończeniu grillowania mięsa u innych osób, gdy nagle minęła go charakterystyczna sylwetka. Podniósł wzrok, uniósł nieco brew. Wtem zdał sobie z czegoś sprawę. Spojrzał na stolik zajęty przez chłopaka, potem na idącego w jego kierunku mężczyznę.
No nie, jeszcze tego tu brakowało...
Nim zdążył cokolwiek zrobić, usłyszał:
– Ej, to moje miejsce!
Świetnie.
Chłopak odwrócił głowę, popatrzył w górę na stojącego nad nim barczystego nieznajomego.
– Przepraszam, ale ja tu pierwszy usiadłem...
– Gówno prawda! – przerwał mu tamten.
Ludzie zaczęli się oglądać, część coś do siebie szeptała, niepewnie mierząc wzrokiem mężczyznę. San przyjrzał się wszystkim, westchnął ciężko. Zapowiadało się wspaniale, naprawdę. Miał szybko obsłużyć wszystkich i w wolnych chwilach zacząć robić szkic projektu, a będzie musiał ogarnąć jakiegoś przerośniętego dupka, który chyba nigdy nie nauczy się normalnie zachowywać, przynajmniej w restauracji. Co ja takiego zrobiłem, że teraz muszę tak cierpieć?!
Choć sporo narzekał, nie poczekał, aż akcja się rozwinie. Pozostawiając szczypce tuż nad grillem, odwrócił się i zawołał podniesionym nieco tonem:
– Ya, co to za zachowanie?!
Skupił tym na sobie uwagę wszystkich, włącznie z tamtym mężczyzną, który zmierzył go wzrokiem i warknął:
– Wiesz, że to moje stałe miejsce! A ten gówniarz mi je...!
– Wyrażaj się, Nicolas, nie jesteś w chlewie – przerwał mu San. – Dla naszego jedzenia to chyba jesteś gotów odstąpić głupiego stolika, co? Robisz drakę jakbyś był w przedszkolu. Piłeś? – dodał jakby nieco zdziwionym głosem.
Słowa te nieco uraziły tamtego. Spojrzał on krzywo na Koreańczyka, otworzył usta i zaczął rzucać w niego jakimś monologiem o stałych miejscach, jedzeniu i czymś tam jeszcze, co chyba nikogo specjalnie nie zaciekawiło.
San zaklął cicho pod nosem. Goście tacy jak Nicolas i jego kumple zawsze musieli robić syf i zamieszanie o byle co. Bo mu zajął ktoś miejsce, bu! Za jakie grzechy muszę się z nim męczyć?! Przy Nicolasie San nie umiał nie podnieść głosu. Najchętniej to albo załatwiłby sprawę spokojnie, albo najzwyczajniej w świecie by mu wpieprzył i wywalił go potem na bruk, jednakże nie dało się zrobić ani jednego, ani drugiego. Musiał balansować na krawędzi między kulturalnym wyproszeniem a brutalnym wyrzuceniem.
Kompletnie ignorując jego wywody, zabrał szczypce znad grilla i bez najmniejszego problemu podszedł do mężczyzny, wbijając w niego złowrogie spojrzenie.
– Słuchaj, jeśli nie zaczniesz się zachowywać jak człowiek, to złapię tymi rozgrzanymi szczypcami za twój język i już nie będzie on niewyparzony, a poparzony – powiedział do niego morderczym tonem, akcentując ostatnie słowo. – Chciałem ci dać opcję zajęcia innego stolika, ale rozmyśliłem się, więc pozostaje ci tylko wyjść.
Nastawił szczypce tuż przed twarzą mężczyzny, aż ten mógł poczuć ich ciepło. Zastygł on w bezruchu, wzrokiem błądząc między narzędziem a twarzą Sana. Co mu w tym momencie chodziło po głowie, tego nie wiedział nikt, ale dosyć długo zwlekał z odpowiedzią. Z tego powodu Koreańczyk się nieźle zirytował i po krótkim namyśle jeszcze bardziej się zbliżył do mężczyzny i szepnął:
– Myślisz, że mój ojciec jest tu najniebezpieczniejszy? – zrobił dramatyczną pauzę. – Błąd.
Kłapnął kilka razy szczypcami, w tym momencie Nicolas się zląkł. Cofnął się od niego o dwa kroki, przeleciał wzrokiem po osobach – wszystkie były w niego wpatrzone z mieszanymi emocjami. Wziął głęboki wdech, coś warknął pod nosem, a po chwili dodał głośniej:
– Ach, idę sobie! I chyba więcej tu nie przyjdę!
Minął Koreańczyka, starając się zachować pewien odstęp i wyszedł z restauracji.
Trochę czasu minęło nim ludzie powrócili do własnych spraw. San przez moment jeszcze spoglądał w stronę wyjścia, jakby sprawdzał czy Nicolas czasem nie wróci. Już poszedł? A chciałem wypromować Joon-hyunga. Ech...
Odłożył szczypce tam, skąd je zabrał, a następnie popatrzył na białowłosego, który przyglądał mu się uważnie. Gdy wymienili się spojrzeniami, chłopak uciekł na chwilę wzrokiem, San zaś nie zareagował w żaden konkretny sposób. Nie skomentował nawet całego tego zdarzenia, a od razu przeszedł do interesu.
– Co podać? – zapytał zupełnie spokojnie, choć zmęczenie mimo wszystko gdzieś tam się przebijało.

Alexander?

niedziela, 12 lipca 2020

środa, 8 lipca 2020

The world could bring you poison in a jewelled cup...

cup, or surprising gifts.
Sometimes you didn't know which of them it was.



Hinode Taiheiyo 

wtorek, 7 lipca 2020

It's so hard being a single mom...

...when you have no kids and are a male teenager.


Alexander Müller

niedziela, 5 lipca 2020

Światło i mrok. Życie i śmierć...

...Gdzie jest moje miejsce?


Amrena Wulf, dla znajomych Cienista


Zaczynamy!

Dnia 5.07.2020 r Adarion zostaje oficjalnie otwarty!
Serdecznie zapraszamy do dołączania, wypełniania formularzy i życzymy miłego czasu spędzonego na naszym blogu.

~Administracja Adarion