piątek, 24 lipca 2020

Od Sana cd. Alexandra

Dzisiaj wyjątkowo się cieszył, że miał wyprowadzić Gyeowoola. Po męczącym (głównie mentalne) dniu spacer z pieskiem po parku w porze, kiedy ludzi już mało tam chodziło, był niczym grzaniec w mroźny dzień. Z powodu swego rodzaju potyczki z tym całym Nicolasem San był zirytowany, przez co nie najlepiej mu się pracowało. Niecierpliwie wyczekiwał chwili, w której wreszcie odwiesi swój fartuch i opuści teren restauracji na trochę dłużej.
Dobra, co się dzieje z tym dniem?
Spojrzał na leżącego na ławce półprzytomnego chłopaka. Niemal od razu go rozpoznał – cóż, widział go jakoś kilka godzin temu, do tego był on zamieszany w tamtą sytuację, więc dziwne by było, gdyby San zapomniał. Zwłaszcza, że wyróżniał się z tłumu bladą cerą i śnieżnobiałymi włosami. Nieco zdziwił go jego stan. Podszedł bliżej, spuścił wzrok na Gyeowoola, który stanął tuż przy zwisającej z ławki ręce chłopaka i ją obwąchał, gdy nagle odsunął się od niej. San uniósł brwi, przyjrzał się białowłosemu.
Pijany? Serio? Myślał, że chłopak jest niepełnoletni, stąd u niego zaskoczenie. Był jednak dorosły? Jeśli miał być szczery to w to wątpił. Skąd więc wziął alkohol? Przemycił? I dlaczego leżał nawalony równo na ławce w parku?
Tyle pytań, a na żadne odpowiedzi...
Jakoś nie myślał o zignorowaniu tej sprawy. Zbliżył się o krok, nieco się nachylając w stronę chłopaka.
– Em... – na moment się zawahał – co tu robisz?
Białowłosy podniósł na niego wzrok, uśmiechnął się głupkowato.
– A siedzę sobie – odparł lekko, po czym spojrzał na Gyeowoola. – Ja też mam pytanie: dlaczego wyprowadzasz kota na smyczy?
San ściągnął brwi w konfuzji, popatrzył na psa, później znów na chłopaka. Tamten wyciągnął rękę i w dosyć dziwny sposób pogłaskał maltańczyka po głowie. Gyeowoolowi musiało się to niezbyt spodobać, ponieważ dalej się odsunął i szczeknął.
– Och? – chłopak się zdziwił. – Twój kot jest chyba popsuty.
– Ta... – mruknął San.
Ta sytuacja już mu się przestała podobać. To znaczy od początku mu się nie podobała, ale teraz tak bardziej. Teraz to mu się jakoś szczególnie nie chciało pomagać chłopakowi. Z drugiej strony nie widział siebie zostawiającego go na pastwę losu. Ktoś mógł skorzystać z okazji i go okraść. Albo pobić.
Wziął nieco głębszy wdech, zamierzając coś powiedzieć, lecz wtem głowa białowłosego opadła na ławkę, a oczy się zamknęły. Widząc to, San uniósł brwi. Co mu się stało? Umarł? Zemdlał? Miał dzwonić na pogotowie? A może od razu po karawan? Nie miał pojęcia. Nie wiedział, co się działo, więc musiał to sprawdzić.
Poderwał się odrobinę i położył wolną rękę na jego ramieniu, a następnie zaczął niemocno potrząsać, wołając:
– Halo? Słyszysz mnie?
Nie doczekał się żadnej reakcji. Nachylił się, by sprawdzić oddech.
I wtedy usłyszał.
Ciche chrapanie.
Dobra, nie ma tragedii, po prostu zasnął. Odetchnął z ulgą.
Naprawdę, ten dzień był jakiś taki... dziwny i niezbyt przyjemny. Już wolał nudne godziny, kiedy nie miał co robić niż takie przygody. Zajęcia, pendrive, Nicolas, teraz ten chłopak. Miał nadzieję, że kolejny dzień dla równowagi będzie znacznie lepszy.
Patrząc tak na białowłosego zaczął się zastanawiać co by tu z nim zrobić. Jak wcześniej zostało wspomniane nie chciał go zostawiać samego, więc ta opcja odpowiadała. Ale co więc pozostawało? Mógł go zaprowadzić na komisariat. Chociaż jeśli rzeczywiście był niepełnoletni będzie miał problemy z policją. W końcu w Stanach alkohol można było spożywać dopiero mając dwadzieścia jeden lat. Nawet San tego przestrzegał... No dobra, z racji że był Koreańczykiem, a w Korei już mógł pić alkohol, to w domu ojciec nalał mu trochę soju czy piwa, ale nigdy nie pił w miejscu publicznym ani się nie upił. Właśnie, co musiało się stać, że chłopak wypił aż...
Spojrzał na kilka pustych butelek leżących obok ławki.
Wydawało mu się, że będzie więcej. Ale nadal było sporo.
Potrząsnął lekko głową, odganiając niepotrzebne myśli. W każdym razie zabranie na komendę odpadało.
Sprawdził godzinę w komórce. Za kwadrans miał rozpocząć nocną zmianę w sklepie. Może powinien zabrać chłopaka do sklepu i zostawić na zapleczu albo wziąć do restauracji?
Powstrzymał się przed przywaleniem sobie ręką w czoło. Matko, San, ty to masz pomysły! Po prostu weź jego komórkę i zadzwoń do kogoś z bliskich.
Jak pomyślał, tak też zrobił. Zmagając się z nieprzyjemnym zapachem alkoholu przeszukał ubrania chłopaka, aż znalazł w jednej z kieszeni komórkę. Wziął do ręki urządzenie, próbował odblokować ekran, lecz nic się nie działo. Uniósł brwi, spróbował całkiem włączyć. Na szczęście nie było zepsute ani rozładowane. Spojrzał na ilość wiadomości i nieodebranych połączeń. Nim jednak przyłożył palec do wyświetlacza, komórka zaczęła burczeć, a na środku ekranu pojawił się napis. Przeczytawszy go zmrużył nieco oczy, po czym odebrał.
– No wreszcie, myślałam, że nigdy nie odbierzesz – usłyszał głos starszej (a przynajmniej tak podejrzewał) kobiety.
– Uh... Dobry wieczór – odezwał się trochę niepewnie.
Kobietę musiał zdziwić zapewne nieznany jej niski i nieco mruczący głos, bowiem przez dobrą chwilę milczała. San stał z komórką przy uchu, błądząc wzrokiem między siedzącym koło jego nogi Gyeowoolem a śpiącym chłopakiem, już chciał coś powiedzieć, lecz na szczęście wyprzedziła go kobieta, wolno pytając:
– Kto mówi?
– Ach, znalazłem, um... pijanego właściciela komórki śpiącego na ławce w parku – wytłumaczył San.
– Słucham? – zdziwiła się tamta. – Gdzie dokładnie?
– Tak niemal całkiem na południowo-wschodnim brzegu.
Chwila ciszy.
– Zaraz tam będę.
– Dobrze.
Kobieta rozłączyła się. San spojrzał na wyświetlacz, po chwili z powrotem schował komórkę do kieszeni chłopaka. Wziął głęboki wdech, gdy wtem poczuł chłodny powiew wiatru. Spuścił wzrok na Gyeowoola, widząc, że maltańczykowi robi się zimno, wziął go na ręce i przytulił do siebie.
Czekał prawie dziesięć minut, dopóki w oddali nie dostrzegł czyjejś sylwetki. Idąca w ich stronę starsza kobieta przyspieszyła, gdy tylko zobaczyła leżącego na ławce chłopaka. Szybko znalazła się koło nich, San odruchowo wykonał lekki ukłon, mówiąc:
– Dobry wieczór, to ja odebrałem.
Kobieta popatrzyła na niego, kąciki jej ust uniosły się lekko.
– Ach, to ty masz taki przyjemny dla ucha głos – powiedziała spokojnie.
San nie odpowiedział. Obserwował, jak staruszka nachyla się nad chłopakiem i próbuje go obudzić, co udało się jej dopiero po paru próbach. Tamten coś wymruczał pod nosem, na widok kobiety nagle się skrzywił i zaczął jęczeć.
– Alexander, coś ty z sobą zrobił! – mówiła niezadowolonym tonem kobieta, pomagając mu w podniesieniu się.
San od razu postawił Gyeowoola na ziemi i postanowił wyręczyć ją, przekładając przez kark ramię chłopaka.
– Pomogę.
– Dziękuję ci, młodzieńcze – odparła z uśmiechem staruszka. – Naprawdę dobry z ciebie chłopak.
Cała trójka ruszyła alejką. Szli w ciszy, którą przerywały jedynie niezrozumiane pojękiwania Alexa. Tuż po wyjściu z parku kobieta przyjrzała się twarzy blondyna.
– Skądś cię kojarzę – powiedziała ni do niego, ni do siebie.
Na te słowa San odwrócił nieco głowę, spojrzał na nią. On również ją kojarzył. I chyba nawet wiedział, skąd. Wydawało mu się, że widział ją w siedzibie bractwa, jak któregoś razu tam poszedł z Aurorą. Wtedy, jak akurat stał samotnie na korytarzu, zobaczył kobietę w oddali. Czy ona czasem nie należała do rady? Możliwe.
Choć domyślał się, skąd ją znał, postanowił nie dzielić się z nią swoimi przemyśleniami. Dlaczego? Nie wiedział. Może dlatego, że sprawy bractwa aż tak bardzo go nie kręciły? Nie interesował się tym zbytnio. A może po prostu gdzieś tam w głębi duszy chciał zataić chociaż na ten moment swoją tożsamość? Tak czy siak odpowiedział jedynie:
– Pracuję w restauracji, więc to może stąd.
Staruszka uniosła nieco brwi.
– Tak? W jakiej? – dopytała.
– Mój ojciec prowadzi koreańską restaurację barbecue.
Słysząc to, kobieta na moment popadła w zamyślenie.
– Hm, kojarzę. To w podzięce za pomoc przyjdziemy tam i coś zamówimy – dodała z uśmiechem.
– Ach, nie trzeba – odparł pospiesznie.
Szli jeszcze kawałek, gdy nagle chłopak zerwał się i zaczął coś głośno jęczeć. San zatrzymał się, z Gyeowoolem jak jeden mąż spojrzeli na niego. Och, świetnie, nie mógł spokojnie dać się zanieść do domu. Mógłby mi jakoś ułatwić zadanie, zwłaszcza że pewnie już jestem spóźniony do pracy? Że też musiał się napić, a ja musiałem go spotkać i mu pomóc.
Od dzisiaj w takich sytuacjach dzwonię na policję i mam w dupie, czy będzie tamta osoba miała problemy, czy nie.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz