niedziela, 29 listopada 2020

Od Sana cd. Alexandra

– Hm – San popadł na moment w zamyślenie. – Myślę, że coś mocniejszego przydałoby się do odwrócenia uwagi. Yuri może się szybko domyślić, że rzucenie kulki ma na celu odwrócić uwagę i trick ten nie zadziała.
– To co mam zrobić? – spytał Alex. – Czym odwrócić jego uwagę?
W odpowiedzi San wzruszył ramionami.
– Jak nic lepszego nie przyjdzie nam do głowy to po prostu użyjemy jego. – Ruchem głowy wskazał znajdującą się trochę dalej kukłę.
Za namową Alexa obydwoje zrobili sobie krótką przerwę. Usiedli na podłodze pod ścianą, wzięli parę łyków wody ze swoich butelek. San westchnął ciężko, po czym zaczął rozglądać się po całej sali. Próbował znaleźć jakiś pomysł na trening dla Alexa. Chciał, by chłopak miał jakieś szanse na wygraną, a że wiedzieli trochę o przeciwniku, mogli się przygotować do czekającego ich starcia. Sam nie myślał jakoś o sobie; jeśli zadziała wystarczająco szybko, raczej bez problemu pokona Yuriego nie pokazując przy tym, na co tak naprawdę go stać.
Gdy przerwa powoli dobiegała końca, postanowił wstać jako pierwszy. Przeciągnął się, a następnie, odprowadzany ciekawskim wzrokiem Alexandra, poszedł do składzika. Przeszukał pomieszczenie w celu znalezienia czegoś, co się przyda, aż w końcu wygrzebał karton z małymi gąbkowymi piłkami. Wziął do rąk całe pudło i wrócił z nim na salę.
Alexander obserwował go uważnie. Gdy zmierzył wzrokiem pudło, które tamten kładł na podłodze, postanowił wstać, pytając:
– Co robisz?
– Wpadłem na pomysł – odpowiedział Koreańczyk. – Jak pewnie spostrzegłeś, samo uderzanie kukły to za mało. Dlatego zrobimy sobie trening przypominający pojedynek z Yurim.
Na te słowa Alex nieco się skrzywił. Nie wyglądał na jakoś bardzo zadowolonego, ale ostatecznie postanowił podejść bliżej. Stanął w wyznaczonym przez Sana miejscu, czekając na dalsze instrukcje. Obydwoje znajdowali się od siebie w takiej odległości, że wyglądało to jakby naprawdę miał się między nimi rozpocząć pojedynek.
San wyciągnął z pudła dwie piłki. Sprawdził miękkość jednej z nich, po czym spojrzał na Alexa.
– Odegramy pojedynek – zaczął. – Ja jestem Yurim, a te piłki to kule kwasu. Zakładam, że coś takiego umie zrobić i na początku raczej w ten sposób będzie chciał ciebie pokonać.
– Co jak tak naprawdę zrobi coś innego? – zapytał Alex głosem, jakby gdzieś tam chciał trochę obalić plan Sana.
– Nie robi wrażenia typa, który na samym początku tak o by się rzucił na przeciwnika. Dla niego najlepszą opcją byłoby załatwienie ciebie na odległość, bo wtedy najmniej ryzykuje. – Wzruszył ramionami, a po chwili ciszy kontynuował wyjaśnianie swojego planu: – Jeśli trafię cię piłką, koniec gry, zaczynasz od nowa z tego miejsca, w którym stoisz.
– Czemu tak?
– Bo to kwas. W prawdziwym starciu oberwanie kwasem nawet raz może zadecydować o wyniku. – Przestąpił z nogi na nogę. – Uznajmy, że wygrasz gdy znajdziesz się tuż koło mnie, bo wtedy mógłbyś mnie uderzyć.
Chwila ciszy.
– No dobra, to kiedy zaczynamy? – Alexander wyglądał, jakby się trochę pogodził ze swoim dzisiejszym losem.
– Jak powiem: Go.
Alex, trochę niechętnie, przyjął pozycję gotową do walki. San tego nie zrobił; stał spokojnie, jakby wcale nie czekało go żadne starcie. Wziął nieco głębszy wdech. Ten trening może i mi się przyda. Pomyślał, że mógłby poćwiczyć rzucanie obiektami. W końcu to również mogłoby być przydatne w walce. Jeśli była możliwość pozbycia się wroga na odległość trzeba było z niej korzystać.
– Go!
Alexander wybił się i ruszył na prawo, w ręce zaczął tworzyć lodowy kij. Nim jednak przebiegł parę metrów, dostał porządnie piłką w tors. Zatrzymał się nagle, chwilę dysząc, wytworzony już fragment kija rozpadł się w drobny mak.
To było naprawdę szybkie.
– Ach, zabolało – mruknął Alex, krzywiąc się nieco.
– Wybacz – odparł niemal od razu San. – Użyłem grawitacji, ale chyba przesadziłem.
Słysząc to, białowłosy z pewnym zmarnowaniem na twarzy powrócił na miejsce startu.
– Nawet się nie zbliżyłem, a już przegrałem. Nie mam z nim szans!
– Dlatego ćwiczymy – odezwał się Koreańczyk, wyciągając z pudła kolejną piłkę. – Twoje ruchy były zbyt przewidywalne. Nie możesz pokazać po sobie, w którą stronę zamierzasz pobiec ani pędzić w jednym kierunku cały czas. Nie musiałem niczego obliczać, żeby celnie rzucić. – Podrzucił piłkę. – Obserwuj pocisk, zmieniaj kierunek. Patrz na wysokość. Jeśli leci nisko, możesz przeskoczyć, jeśli wysoko, możesz się schylić. Jest szansa, że Yuri będzie celował głównie w nogi.
Alexander nic nie odpowiedział. Po krótkim błądzeniu wzrokiem po sali przyjął pozycję gotową do biegu, ale tym razem, tak jak instruował go San, nie pokazał, w którą stronę zamierza ruszyć. Koreańczyk przyjrzał mu się, po czym dał sygnał.
Alex skoczył w drugą stronę, jednak nim blondyn wycelował, szybko zmienił kierunek. San uważnie go obserwował, rzucił dwie piłki – żadna z nich nie trafiła, choć w przypadku jednej bardzo mało brakowało. Gdy chłopak po raz kolejny zmienił kierunek, San rzucił następną. Białowłosy obronił się kijem, odbijając piłkę na bok. Na jego twarz wskoczyło zadowolenie. Ku jednak jego sporemu zdziwieniu, San przerwał starcie.
– Od nowa.
– Jak to?! – Alex nie rozumiał go. – Przecież odbiłem!
– Kuli kwasu nie odbijesz – wytłumaczył. – Jedynie się ona rozpryśnie i w tym momencie miałbyś plamy na ubraniach, a może też skórze.
W ten sposób zmusił chłopaka do powrócenia na pole startu. Nim jednak rozpoczęli kolejną rundę, San spytał:
– Potrafisz stworzyć coś w rodzaju tarczy?
– Tak – odparł Alex.
– Skup się na stworzeniu jej na sam początek. Osłaniaj się nią i wykorzystaj okazję na obserwację przeciwnika, obliczenie szybkości ataku. Jeśli uda ci się zdobyć informacje o wrogu, będziesz mógł je później użyć. A, i w prawdziwym starciu w razie czego zawsze możesz rzucić tarczą – dodał.
Następne kilka prób zakończyło się również dosyć szybko. Białowłosy nierzadko się odsłaniał, co San zaraz wykorzystywał i celnie go trafiał. Aczkolwiek mimo wszystko czas poszczególnych starć był trochę dłuższy od poprzednich. Czyli chłopak choć odrobinę się starał.
Przyszedł czas na kolejne podejście. Zaraz po sygnale Alex zaczął biegać, a po chwili miał przy sobie tarczę, którą się osłaniał przed piłkami. San mu przy okazji mówił, by nie polegał cały czas na tarczy, bo w pewnym momencie może się ona zniszczyć pod wpływem kwasu. W ten oto sposób starcie się toczyło, a Alexander, wykorzystując rady blondyna, stopniowo się zbliżał do celu.
San wygrzebał większą piłkę, której wcześniej nie spostrzegł. Wziął zamach, trochę pomógł sobie grawitacją i rzucił ją w sam środek tarczy. Alex się zachwiał, stanął szerzej na nogach, aby utrzymać równowagę. Podniósł wzrok, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
Koreańczyk znajdował się obok niego, co więcej, w miejscu, z którego białowłosy był całkowicie odsłonięty. Nie dał mu czasu na zasłonięcie się, jednym ruchem ręki rzucił piłkę i brutalnie nią trafił w ramię chłopaka. Tamten odskoczył, chwilę później zatrzymał się i zaczął masować ręką miejsce, w które oberwał.
Tak kolejna próba zakończyła się niepowodzeniem.
San przeciągnął się, przestąpił z nogi na nogę.
– Nie zapominaj, że ja również mogę się przemieszczać – rzekł. – Yuri nie będzie stał jak kołek i czekał, że się do niego dobierzesz.
Alex dyszał ciężko, wyraźnie zmęczony tym niemalże nieustannym treningiem. Trzymana w jego ręce tarcza zniknęła, a on sam usiadł na podłodze, wycierając ręką pot z czoła.
– Mam dość – wysapał. – To nic nie daje. Nadal nie mam szans.
– Cóż, tak nagle nie staniesz się o wiele silniejszy – odparł spokojnie San, wzruszając ramionami.
– Co, jak Yuri w rzeczywistości nie jest taki silny?
Blondyn zmierzył go wzrokiem.
– Jak opanujesz to, co ćwiczymy, wtedy będziesz od niego lepszy. Jeśli będziesz przygotowany na trudniejsze rzeczy to z łatwiejszymi bez problemu sobie poradzisz.

Alexander?

sobota, 28 listopada 2020

Od Sana cd. Eve

Odwrócił wzrok na ostatnie słowa pytania dziewczyny. Lubił, jak ktoś komplementował jego umiejętności, bo wtedy czuł, że jego starania nie szły na marne, ale jednocześnie nie potrafił sam sobie wmówić, że świetnie mu poszło lub umie naprawdę sporo, więc z reguły kończył zaprzeczając innym niczym jedna z najskromniejszych osób na świecie. Miał zamiar to zrobić i tym razem, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Czemu, jak? Sam do końca nie wiedział. Postanowił zamiast tego po prostu odpowiedzieć na pytanie.
– Studiuję grafikę komputerową – rzekł po krótkim namyśle.
Słysząc to, oczy Eve błysnęły.
– Wow, czyli rysujesz? – zapytała z wyraźnie słyszalną ciekawością w głosie. – Jak długo?
– Nie wiem – odparł San, biorąc nieco głębszy wdech. – Praktycznie od małego.
– Musisz więc mieć spore doświadczenie w tym polu. Pokażesz coś?
Na to pytanie San uniósł brwi. Nie jakoś szczególnie pewny swoich umiejętności, przez co wahał się z odpowiedzią. Podejrzewał, że tak się potoczy rozmowa, gdy tylko padł temat związany z rysowaniem, ale nie zdołał się na to przygotować. Jak się zgodzi to co pokazać? Spojrzał na znajdującą się trochę dalej ladę. Przypomniał sobie, że zostawił na niej swój szkicownik. Mógłby pokazać coś, co naskrobał w nim. Chociaż... większość to były dosyć proste szkice, część z nich była do różnych projektów, przez co się za bardzo nie starał.
Ostatecznie rzekł:
– Mam tu szkicownik, więc mogę coś pokazać... ale to tylko proste szkice.
Ta, zapomniał, że mógł po prostu wejść na swój profil na Twitterze i wybrać coś stamtąd.
Wstał i udał się do lady, by po chwili być z powrotem ze swoim szkicownikiem. Eve akurat skończyła jeść; wytarła dokładnie ręce serwetką, upewniając się, że nie ma na nich żadnego brudu. Gdy San jej wręczył szkicownik, zaczęła go przeglądać
– Wow, masz ogromny talent! – zawołała z podziwu.
– Nie mam – odparł trochę niepewnie San.
– Jak to? Oczywiście, że masz!
W odpowiedzi blondyn pokręcił głową.
– Nie wierzę w coś takiego jak talent. Są tylko lata praktyk, tony krwi, potu i łez.
Gdyby nie jego zainteresowanie rysowaniem, które dzięki głównie matce utrzymało się do teraz, nigdy nie byłby na takim poziomie, jakim był obecnie. Po prostu porzuciłby to, uznając, że nie opłaca mu się to robić i zająłby się czymś innym, a po szkole rozwijałby się dalej w innym kierunku lub studiowałby któryś z przedmiotów ścisłych, najprawdopodobniej matematykę.

Eve?

niedziela, 22 listopada 2020

Od Alexandra cd. Sana

 Po niespodziewanym pomyśle Sana, Alexander zdecydował się na małą przerwę. Yuri najpewniej szybko nie powróci na salę treningową. Mają go z głowy na długo. 
Alex podziwiał umiejętność planowania blondyna. W kilka sekund wymyślił sposób, aby pozbyć się natrętnego ucznia. Białowłosy czuł ulgę, że nie doszło do walki. Na myśl o tym, że musiałby się zmierzyć z tak niebezpiecznym przeciwnikiem, czuł dreszcze. Nigdy więcej. 
Zaczął bawić się lodowymi kulkami, które podrzucał i łapał. Co chwilę spadały na ziemie, roztrzaskując się na lodowe drobinki. W międzyczasie obserwował trenującego Sana. Że on miał na to ochotę.
- Dobra, możemy chyba kontynuować. - Blondyn po kilku minutach samotnego treningu stanął przy Alexandrze. Młodszy chłopak westchnął zmarnowany. 
- Ach, nie chce mi się! - Wcześniej ćwiczył. Nie miał już ku temu chęci.
San nie wydawał się być przekonany. W końcu białowłosy niechętnie wstał z wygodnej pozycji i zgodnie z poleceniem, wykonał lodowy kij. Blondyn chwycił go i skrzywił nieznacznie, kiedy chłodny przedmiot dotknął jego skóry. Chłopak nagle zerwał się z miejsca i zaatakował kukłę. Wbił lodową broń w tył kolana, co spowodowało upadek manekina. Alexander wpatrywał się w Sana zaskoczony. Blondyn w końcu bez większego przygotowania zadał doskonały cios! Chwilę później wyprostował się, a kij rozpadł się. 
- Myślę, że przy obecnym stanie kija ta taktyka będzie bardziej efektywna - stwierdził spokojnym głosem San. - Uderzenie bokiem w obie nogi może nie zadziałać dokładnie tak jak tego chcemy, ale ten ruch powinien go powalić. A przynajmniej zaboli.
- Makabrycznie - odparł Alexander, spoglądając na powaloną lalkę. - Ale skutecznie.
- To najlepsze, co możemy zrobić - podsumował San. 
- Wiesz, że będziemy musieli ją naprawić? - Białowłosy wskazał na kukłę. Nie mogli zostawić jej z naderwaną nogą.
***
Alexander niósł lalkę. Nie była tak lekka, jak mu się wydawało. Nie chciał jednak prosić blondyna o pomoc. Da radę sam przenieść ją do pokoju. Krótko mówiąc - uprowadzili kukłę, aby ją naprawić. Alex przypomniał sobie, że zapakował do torby igłę i nici, więc miał nadzieję, że uda im się zszyć manekina. 
Po drodze do swojej sypialni, napotkali Yuriego. Oczy chłopaka zrobiły się wielkie na widok wracających z treningu uczniów. Z niepokojem spoglądał na lalkę, którą opierał o siebie Alexander.
- Zaprzyjaźniliśmy się - odparł z powagą białowłosy, przystając przy ciemnowłosym chłopaku. Rosjanin skrzywił się, otworzył najbliższe drzwi i wszedł po pomieszczenia. Głośne trzaśniecie i tyle go widzieli. Alex wzruszył ramionami. Łatwiej polubić kaleką kukłę, niż Yuriego. 
W dalszej drodze do pokoju nie spotkali już nikogo. Alexander rzucił lalkę na łóżko i spojrzał na przedziurawioną nogę. Musi to zaszczyć. Wygrzebał z plecaka nić oraz igłę i zabrał się do roboty. Ów zestaw zawsze miał przy sobie, chociaż przydał mu się właśnie pierwszy raz w życiu. Wcześniej go nie używał. Nie miał pojęcia, co robi, ale to właściwie nie pierwszy raz. Po prostu usiadł na łóżku, położył na udach dziurawą nogę kukły, zmarszczył brwi i zaczął improwizować. Po chwili wstał z miejsca i postawił lalkę. Nie wyglądało to dobrze. Kolano wydawało się być cały czas zgięte.
- Cholera jasna - mruknął, rzucając manekina na łóżko. - Myślisz, że zauważą? 
- Ciężko nie zauważyć - odparł San, podchodząc bliżej, aby przyjrzeć się naprawionej nodze. - Może ja spróbuję?  
- Dam radę - zapewnił Alexander, chwytając za nożyczki. - Przecież to nie jest trudne.
- Czekaj...
Blondyn nie zdążył nic dodać, ponieważ jedna z nóg kukły spadła na ziemię. Alex przypadkiem odciął ją całkowicie. Żeby było śmieszniej - zabrał się za "naprawdę" dobrej nogi. Teraz lalka została podwójnym kaleką. Jedna kończyna krzywa, drugiej leżała na podłodze.
- Ups? 
- Daj mi te nożyczki i igłę. - San nie wydawał się być nawet zdziwiony porażką białowłosego. Alexander postanowił też nie upierać się dalej przy swoim i posłusznie wykonał polecenie. 
Blondyn w milczeniu pochylił się nad lalką. 
Po upływie kilkunastu minut, manekin wyglądał jak nowy. Nawet udało się go postawić na nogach!
- Też by mi się udało. - Alexander wzruszył ramionami, nie przyznając się do poniesionej porażki. - Ale dobra robota.
- Odnosimy to? 
- Może po obiedzie? - zapytał z nadzieją białowłosy. - Sala treningowa jest niedaleko stołówki. Załatwimy dwie sprawy od razu. 
- Niech tak będzie - zgodził się San. Wspólnie, wraz z naprawioną kukłą, wyszli z pokoju i udali się, aby cokolwiek zjeść. Alexander może nie był wyjątkowo głodny, ale tutejszych obiadów nigdy nie odmówi. Zaproponował też przerwę na posiłek, ponieważ oznaczało to brak treningu. Dwie pieczenie na jednym ogniu. 
Już na miejscu wybrali dania i zajęli miejsce przy wolnym stoliku. Białowłosy ustawił obok siebie lalkę, która usiadła wysportowana. Zdaniem chłopaka wyglądało to dość komicznie - tak, jakby obok nich znajdował się trzeci uczeń. 
Kiedy kończyli już obiad, Alex kątem oka dostrzegł wchodzącego do stołówki znajomego Rosjanina. Yuri jednak, na widok uczniów i siedzącej z nimi kukły, wycofał się z pomieszczenia tak szybko, jak do niego wszedł. Białowłosy zaczął się nawet zastanawiać, co chłopak naopowiada Petersonowi na temat nawiedzonej lalki. Miał nadzieję, że jego nauczyciel wbije mu do głowy, jakim jest idiotą, że w to uwierzył.
Po skończonym posiłku powrócili na salę treningową. Poranna sesja ćwiczeń już się skończyła, więc obszerne pomieszczenie póki co było puste. Mogli w spokoju kontynuować naukę nowej techniki walki. Przy tym kolejny raz przydała się kukła. Teraz jednak Alexander uważał, aby jej nie zepsuć. Nie miał ochoty ponownie targać jej do pokoju, aby San mógł ją naprawić. W związku z tym, chłopak po prostu lekko uderzał końcem lodowego kija w tył kolana manekina. Cios ten wystarczał, aby powalić lalkę na ziemię. Alex, patrząc na pokonaną kukłę, zastanawiał się, czy tak łatwo pójdzie mu też z prawdziwym przeciwnikiem. Pewnie nie. Najpewniej będzie musiał najpierw odwrócić uwagę wroga, a dopiero później zaatakować. Nie uznawał to za trudne. Spojrzał na Sana, który zrobił sobie krótką przerwę od własnych ćwiczeń i przyglądał się treningowi białowłosego. Alexander postanowił coś wypróbować.
- Ej, San! - zawołał. Kiedy blondyn zwrócił na niego uwagę, białowłosy rzucił średniej wielkości lodową kulkę kilka metrów od stojącego ucznia. Alex obserwował, jak chłopak śledzi ją wzrokiem. Chwilę później odbił się od ziemi i skoczył w kierunku towarzysza. Ten, widząc, że szykuje się coś niespodziewanego, odsunął się od białowłosego.
- Co robisz? - zapytał, unosząc brwi.
- To był atak - wyjaśnił i zatrzymał się obok Sana. - Chciałem spróbować, czy uda mi się zajść kogoś od tyłu i próbowałem odwrócić twoją uwagę - dodał po chwili. - Ale chyba muszę jeszcze to poćwiczyć. 

San? 

sobota, 21 listopada 2020

Od Sana cd. Alexandra

San zmierzył wzrokiem znajdującą się na podłodze niedużą plamę kwasu, która wydawała się powoli wypalać w niej dziurę. Wiedział wręcz doskonale, że oberwanie nią byłoby zdecydowanie bolesne i w najgorszym wypadku pozostałaby okropna blizna po oparzeniu.
Hm, takiej to jeszcze nie mam. Są tylko po otarciach, cięciach i dźgnięciu.
Po szybkim przyjrzeniu się Alexowi przeniósł wzrok na stojącego trochę dalej Yuriego. Nie podobał mu się ten koleś. A zwłaszcza jego zdolność. Kwas był naprawdę kłopotliwym żywiołem. Gdyby podczas walki popełniłby błąd lub byłby za wolny, mógłby porządnie ucierpieć. Tak naprawdę wystarczył jeden celny strzał i już po nim.
– Nie dorastacie mi do pięt! – prychnął ciemnowłosy wywyższającym się tonem.
Na te słowa San cicho westchnął. Czyli nie wie, dlaczego my tu musimy siedzieć... Chłopak może by im nie podskakiwał gdyby wiedział, że są podejrzewani o morderstwo członka bractwa, i to nie byle jakiego. A może wiedział tylko się tego nie bał, bo tak mocno uważał siebie za potężnego? Możliwe, że rzeczywiście był od nich obu silniejszy.
Cóż, jedno było pewne.
San był od niego starszy.
Ach, jaka szkoda, że to nie Korea...
Westchnął ciężko. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z nim, zwłaszcza że domyślał się jak ona będzie wyglądać. Szczerze mówiąc w tym momencie poczuł nagłe zmęczenie. Jakby samo patrzenie na Yuriego go męczyło.
Spojrzał na znajdującą się za nimi kukłę, po chwili na ciemnowłosego.
– Nie wiem, coś jeszcze masz do powiedzenia czy możemy już iść? – zapytał od niechcenia.
Słowa te musiały w pewien sposób (San nie wiedział, jaki) zranić Yuriego, ponieważ posłał mu wielce złowrogie spojrzenie, jak gdyby był mocno oburzony.
– Wow, śmiesz do mnie mówić coś takiego?! – wycedził przez zęby, wyglądając jakby w każdej chwili mógł zaatakować.
– Jestem od ciebie starszy – odparł zupełnie spokojnie San.
Tak, w tym momencie nie przejmował się niczym.
– Ty...!
Nie zdążył nic więcej powiedzieć, ponieważ zamarł widząc, jak kukła nagle zrywa się i zaczyna lecieć z niewiarygodną prędkością wprost na niego. Otworzył szeroko oczy. Nie miał czasu na zrobienie uniku; nim wykonał ruch nogą, oberwał porządnie i upadł na ziemię, przygnieciony ciężarem kukły.
Alex głośno prychnął, próbując powstrzymać śmiech. San z kolei uniósł brwi, udając zdziwienie.
– O bogowie – rzekł. – Czyli legenda jest prawdziwa.
Yuri usłyszał wyraźnie jego słowa, ponieważ zaraz zapytał:
– Jaka legenda? – Nie brzmiał już tak pewnie, jak wcześniej.
– Nie słyszałeś? – San otworzył nieco szerzej oczy. – W sumie nie mówią o tym tak dużo, żeby nie straszyć. Ale krąży legenda o duchu łowcy, który tu umarł na skutek tortur i teraz nawiedza to miejsce.
– Duch? – Przełknął głośno ślinę.
Ciemnowłosy spojrzał na leżącą na nim kukłę, gdy wtem odepchnął ją z całej siły i jak najszybciej wstał, nawet nie otrzepując ubrań z brudu – tak musiał być wystraszony. Spuścił wzrok na rękę, która zaczęła lekko drżeć, przytrzymał ją drugą, by nikt tego nie zauważył.
– Ha, duch nie może mi nic zrobić! – zawołał tonem, jakby bardziej próbował to wmówić sobie niż im.
Alex stał w milczeniu; zapewne zastanawiał się, co się dokładnie działo. Choć z początku atak kukły mógł mu się wydawać zabawny (szczególnie że to Yuri oberwał), teraz pewnie nie wiedział czy San nie żartował i naprawdę w tym momencie wśród nich przebywał duch, który wcale nie miał dobrych zamiarów. Popatrzył na Koreańczyka, tamten odwzajemnił ruch, ale nie dało się z jego oczu nic wyczytać poza zmęczeniem.
San powrócił wzrokiem na Rosjanina.
– Czy ja wiem... – rzekł wolno. – Właśnie coś ci zrobił. – Lekkim ruchem głowy wskazał kukłę. – Wiem tyle, że ty mu nic nie zrobisz. Niby jak chcesz zaatakować ducha, kiedy on jest niewidzialny, a do tego niematerialny?
Chciał coś jeszcze dodać, lecz wyprzedził go Alex, wołając:
– Ej, rusza się!
Yuri poskoczył niczym poparzony, odwrócił się, by ujrzeć powoli unoszącą się za nim kukłę. Choć nie miała ona oczu, wydawała się patrzeć wprost na niego. Chłopak od razu się przestraszył, a widząc, że Alex i San zaczynają się cofać jak gdyby w obawie przed opętanym obiektem, spanikował i wybiegł z sali. Chwilę jeszcze było słychać uderzenia butów o podłogę, a potem nastała cisza.
Alex się jeszcze cofał, lecz San go powstrzymał, zatrzymując się i mówiąc:
– Dobra, koniec tego cyrku, więc możemy wrócić do ćwiczeń.
Podszedł do kukły, która już leżała nieruchomo i zaczął ją podnosić, dla ułatwienia nieco zmniejszył jej grawitację. Postawił ją tam, gdzie była wcześniej, otrzepał ręce, wzdychając.
Alex mierzył go uważnie wzrokiem z pewnym trudnym do określenia wyrazem. Rozejrzał się po sali, jakby sprawdzając czy rzeczywiście są sami, po czym zbliżył się nieco do Koreańczyka.
– Ta kukła nie jest opętana, co? – zapytał z pewną podejrzliwością w głosie.
– Nie – odpowiedział krótko San, przeciągając się.
– A ta legenda o duchu to fake? – to brzmiało bardziej jak twierdzenie aniżeli pytanie.
– Tak.
Słysząc odpowiedź, Alexander otworzył szeroko oczy.
– Wow, to było niezłe! – prawie zawołał. – Wymyśliłeś to tu, przed chwilą, na poczekaniu?
– Można tak powiedzieć.
Czuł, że jeśli nic nie zrobi to zaraz dojdzie do walki między nimi a Yurim, dlatego chciał w jakiś sposób wykurzyć Rosjanina z sali. W sumie mógłby z Alexem po prostu wyjść, ale zależało mu na skorzystaniu z chwili kiedy nikogo jeszcze na sali nie było. Nie lubił ćwiczyć przy innych. Nie dlatego, że się wstydził, obawiał czegoś... Po prostu nie przepadał za przebywaniem w grupie. No i dobra, też trochę dlatego, że jak ćwiczył sam to nikt nieodpowiedni mu się nie przyglądał.
Zamierzał wrócić do treningu, jednakże Alex zażądał przerwy, a San nie myślał o żadnej kłótni, więc od razu pozwolił mu odpocząć. Sam nie dołączył do białowłosego; postanowił trochę podszkolić swoje zdolności i korzystać z tego, że nikogo nie ma.
Podczas gdy Alex leżał przy ścianie na podłodze i z nudów bawił się małymi bryłkami lodu, które wcześniej wytworzył, Koreańczyk ćwiczył taktykę wymyśloną przez jego mentorkę. Z czasem szło mu coraz lepiej, choć do mistrzostwa nadal brakowało. Ale raczej szybko to opanuje. Zwłaszcza że nie miał nic innego do roboty. Przy pakowaniu się myślał, że zabierze laptopa oraz tablet graficzny i wykona parę prac, których temat po prostu podeśle mu znajomy z kierunku, ale wyszło jak wyszło i choć wiedział, co robili inni, on sam mógł co najwyżej porobić jakieś szkice w szkicowniku. Beznadzieja.
Po pewnym czasie uznał, że można już wrócić do trenowania Alexa. Wylądował niemal tuż koło niego, mówiąc:
– Dobra, możemy chyba kontynuować.
Alex podniósł głowę, spojrzał na niego krzywiąc się mocno.
– Ach, nie chce mi się! – bąknął, zmieniając nieznacznie pozycję.
– Chociaż trochę. – Sanowi za bardzo nie chciało się go namawiać, ale po krótkim namyśle dodał: – Do walki z Yurim dojdzie wcześniej czy później, medyków ze zdolnościami leczniczymi obecnie nie ma na terenie siedziby, więc jeśli oberwiesz kwasem to ciekawie nie będzie. – Wzruszył ramionami.
Na te słowa Alex zaklął pod nosem, jednak chwilę później zaczął się podnosić. Musiał uznać, że blondyn miał rację. Bo chcąc, nie chcąc tak było. Sam Koreańczyk chciał myśleć, że żadnego starcia nie będzie. Ale nie miał co oczekiwać najlepszego.
Białowłosy próbował – nie szło mu najlepiej, między innymi z powodu kija, który bardzo szybko się rozpadał. San mierzył uważnie wzrokiem jego ruchy, mrużąc nieco oczy. W pewnym momencie chłopak spojrzał na niego z pewną niepewnością. W jego oczach San musiał wyglądać na co najmniej złego.
– Em... Ja chyba nie potrafię – stwierdził, w jego głosie dało się wyczuć ostrożność.
San nie odpowiadał przez moment, w końcu jednak kazał mu stworzyć kolejny kij. Alexander niepewnie wykonał polecenie. Koreańczyk od razu go zabrał i zmierzył dokładnie wzrokiem. Był nieprzyjemnie zimny, musiał go co chwilę przekładać z jednej ręki do drugiej, ale w końcu chwycił go mocno.
Spojrzał na kukłę, gdy wtem się poderwał. Pobiegł jakby chciał ją wyminąć z prawej strony, lecz w ostatniej chwili zmienił kierunek i przemknął po lewej, a gdy był już za nią, z całej siły wbił ostry koniec kija w tył kolana. Noga od razu się ugięła, kukła od razu upadła na kolano. Lodowy kij rozpadł się na drobne kawałki, lecz San wcale się tym nie przejął; odrzucając pozostałe w ręce kryształki kopnął w plecy kukłę, która już bezwładnie opadła na podłogę.
San przeciągnął się, odwrócił głowę i spojrzał na Alexa, który patrzył na to wszystko z zaskoczeniem, ale też pewnym podziwem na twarzy.
– Myślę, że przy obecnym stanie kija ta taktyka będzie bardziej efektywna – powiedział nad wyraz spokojnie Koreańczyk. – Uderzenie bokiem w obie nogi może nie zadziałać dokładnie tak jak tego chcemy, ale ten ruch powinien go powalić. A przynajmniej zaboli – dodał po chwili, spoglądając na kukłę, która nabawiła się dziury w nodze.

Alexander?

piątek, 20 listopada 2020

Od Eve CD. Sana

 Nie ukrywam, że zaintrygował mnie gdy napomknął o poczuciu winy przez jego brata ale przecież nie będę siłą wyciągać od niego takich informacji. Gdybym chciała, mogłabym tak po prostu wleźć do jego umysłu i poszperać coś na ten temat. Jednak była to droga na skróty, której najbardziej nienawidziłam. Pokiwałam głową na znak, że rozumiem o co chodzi.  -Ja ze swoim nadal nie potrafię znaleźć porozumienia. Odkąd pamiętam bardzo mnie denerwował. Różnimy się też znacznie opiniami i światopoglądem więc nie potrafimy dojść do żadnego kompromisu - na chwilę przystopowałam zastanawiając się nad jedną rzeczą.- Jest ode mnie dużo starszy, dzieli nas 7 lat i gdy mógł to wyjechał tutaj… bo widzisz od urodzenia mieszkałam w Korei i trochę minęło zanim się tutaj przeniosłam z rodzicami - pospiesznie wytłumaczyłam aby rozjaśnić sytuację i zostawić ją bez żadnych niedomówień. - I kiedy znowu jesteśmy blisko siebie, praktycznie nie odstępuje mnie na krok, ciągle kontroluje… szczególnie jak chodzi o drugą połówkę. Rany, mógłby znaleźć sobie dziewczynę - ściągnęłam brwi ku sobie pokazując jak bardzo nasza relacja działa mi na nerwy.  San pokiwał powoli głową nieznacznie unosząc kąciki ust. Uważnie słuchał mojej ‘niewiarygodnej’ relacji z Diego - chociaż mogłabym narzekać na niego godzinami. Nawet nie wiem po co nauczył mnie walki wręcz skoro i tak instynktownie zrobię to wolą umysłu. Ostatnio znajdował się na jakiejś misji przez co na parę dni miałam spokój od niego.  -To prawda, potrzebujesz przestrzeni - odezwał się Koreańczyk a ja energicznie pokiwałam głową.  -Wiedziałam że to zrozumiesz. Mam cichą nadzieję, że nie planuje jakiegoś mojego zamążpójścia. Jest bardzo drażliwy ale może tak ma każdy starszy brat względem swojej młodszej siostry? Bazując na moich koleżankach jest ogromna tendencyjność do takiego zachowania - pokręciłam głową. -Czym się zajmujesz oprócz przygotowywania genialnych posiłków, mh? - oparłam łokcie o stolik a dłonie złożyłam ze sobą. Przekrzywiłam głowę z uśmiechem wyczekując odpowiedzi. “Musi być interesującym człowiekiem”.


San?

Od Alexandra cd. Amreny

 Wziąłem głęboki oddech, kiedy tylko znalazłem się w pozornie bezpiecznej kryjówce. Nie pisałem się na żadne igranie z losem i unikanie wystrzelonych w naszą stronę pocisków. Przekląłem pod nosem. Chcę do domu. 
Rebecca nieprzerwanie dzwoniła po pomoc, ale bez większych efektów. Dlaczego Bractwo chociaż raz nie potrafi zrobić czegoś dobrze? Nienawidziłem panującego tam systemu. No, do cholery, my tutaj walczymy o życie, a reszta członków zapewne popija gdzieś wieczorną herbatkę! 
- Na samym wejściu jest czterech mężczyzn - powiedziała nagle dziewczyna, wpatrując się w mrok. Ona cokolwiek widziała?! - Są uzbrojeni, ale rozmawiają o jakimś facecie, który ma niedługo przybyć i że muszą nas szybko sprzątnąć. Pewnie to ktoś ważny.
Czyli chcą się nas niezwłocznie pozbyć. Milutko. Dodatkowo zaraz przybędzie jakiś szef, który najpewniej w mgnieniu oka sobie z nami poradzi. Wspaniale, kochani, wspaniale. Dlaczego właściwie zgodziłem się na tę misję? Co mną kierowało? Ah, fakt. Rebecca.
- Chyba potrzebujemy twoich cieni. - Mentor dziewczyny zwrócił się do swojej uczennicy. Zmarszczył brwi, najpewniej rozważając jakiś plan. - Czy mogłabyś im namieszać, że nie jesteśmy wrogami i by pokazali nam gdzie są więźniowie?
Zastanawiałem się, czy jest to właściwie możliwe. Amrena posiada takie zdolności?
- Spróbuje, ale musimy podejść bliżej - odparła. W jej głosie słyszałem niepewność. Czyżby dziewczyna nie była pewna, czy się jej uda? Wspaniale.
- Alexander. - Na dźwięk swojego imienia wyprostowałem się i spojrzałem na mentorkę. - Zostań tutaj i obserwuj otoczenie - poleciła. - Nie możemy wszyscy zaryzykować. Jeśli nie będziemy długo wracać, uciekaj stąd i wezwij pomoc.
Kiwnąłem głową. Szczerze nie uśmiechała mi się wizja powrotu do bunkru. Z przyjemnością mogłem pozostać na powierzchni.
Mniej mi się to zaczęło podobać, kiedy zostałem całkowicie sam. W mroku. A wokoło są wrogowie. Westchnąłem cicho. Wiedziałem dlaczego mentorka kazała mi zostać - nieszczególnie radziłem sobie w walce, a do takowej mogło dojść. Rebecca przez owe polecenie chciała mi dać do zrozumienia "po prostu nie umrzyj". Dziękuję
Odprowadziłem wzrokiem towarzyszy, którzy po chwili najwyraźniej bez większych problemów dostali się ponownie do bazy wroga. Otoczyła mnie smutna i nieprzyjemna cisza. Usiałem na ziemi i czekałem. Mijały minuty, a dalej nie powrócili. 
Wtedy usłyszałem dźwięk silnika samochodu. Wyjrzałem zza krzaków. Ciemne auto zatrzymało się niedaleko. Wysiadło z niego dwóch wysokich mężczyzn. Każdy odziany był w garnitur. Rozejrzeli się, jakby próbowali dostrzec cokolwiek niecodziennego. Cofnąłem się do tyłu, przypadkiem łamiąc leżący na ziemi patyk. Cholera, cholera, cholera.
Wstrzymałem oddech, w obawie, ze zostałem odkryty. Usłyszałem kroki. Czy tylko ja mam tak wielkiego pecha? Ktoś niedaleko. Wyczuwałem przytłaczającą obecność. Mężczyzna prychnął. 
- Zdawało mi się - odparł spokojnie. - Chodźmy.
Odeszli. Ja jednak obawiając się, że może to być zasadzka, dalej pozostawałem w ukryciu. Dopiero po dłuższej chwili wyjrzałem zza bezpiecznych krzaków. Nikogo nie było. Musieli wejść do bazy. To też niedobrze. Miałem nadzieję, że moim towarzyszom nic nie będzie. W obawie o ich bezpieczeństwo, wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do siedziby Bractwa. Akt desperacji, świadomie nigdy bym tego nie zrobił. 
Odebrali! Szybko wyjaśniłem nasze położenie. Kazali mi czekać na pomoc, która podobno miała wyruszyć za kilka sekund. Oby dodarli tutaj szybko. Może nie jest jeszcze za późno.

Amrena? 

Od Amreny c.d. Alexandra

Musiałam przyznać, że się nie spodziewałam takiego przebiegu spraw. W jednej sekundzie wchodziliśmy do samochodu by wrócić do bractwa, a w drugiej biegliśmy ile sił w nogach by żadna strzała nas nie trafiła. Kocham takie niepewne życie. Może umrę a może nie.

Alexander osłonił nas tarczą byśmy mieli jakiekolwiek szanse na ucieczkę przez gradem pocisków i na razie wszystko szło gładko. Mój mentor trzymał mnie za ramię bym nie zrobiła niczego pochopnego - nie miałam na to wcale ochoty.  Strzepnęłam jego dłoń delikatnym ruchem.

- Nie dotykaj mnie. - odparłam, a on posłusznie się odsunął. Wiedział, że nie mówiłam tego z wrednym akcentem. Bym mogła w każdym calu dobrze użyć swojej mocy muszę się skupić. Nie mogłam się niczym rozpraszać, bo jeden złych ruch a zrobię krzywdę swoim a oni nie będą mogli nic z tym zrobić. Mentorka Alexandra wciąż gdzieś wydzwaniała ale w większości wypadków nikt nie odbierał. Po co im w biurze te telefony jak nawet nie odbierają? Kobieta w końcu zrezygnowała, jednak gdy już odkładała telefon do kieszeni, ktoś zaczął dzwonić. Nie przysłuchiwałam się jej rozmowie, obserwowałam otoczenie, ponieważ nasi przeciwnicy na pewno wiedzieli gdzie jesteśmy. 

- Mamy dwie opcje - Kasjan zabrał w końcu głos. - Albo przedzieramy się spokojnie, by robić jak najmniejszą awanturę, albo wbijamy się siłą.

Pomiędzy nami zapanowała cisza. Nie wiem czy pierwsza opcja była wykonalna, do środka wiodła tylko jedna droga, która pewnie była teraz strzeżona przez kilku ludzi z bronią, tych którzy wcześniej do nas strzelali. Przymknęłam oczy i pozwoliłam moim cieniom się wyrwać, zwijały się na moich ramionach i plecach a po chwili mknęły niepostrzeżenie przez trawę by dostać się w końcu do wejścia bunkra. Czułam bicie ich serca, słyszałam ich oddechy i ciche rozmowy jakby bali się ataku w każdej sekundzie. Zmarszczyłam delikatnie brwi, chcąc jeszcze bardziej się skupić. Musiałam dowiedzieć ilu ludzi jest w środku, to mogłoby nam dać przewagę w walce, która była nieunikniona. 

- Na samym wejściu jest czterech mężczyzn - mruknęłam, patrząc w przestrzeń. - Są uzbrojeni, ale rozmawiają o jakimś facecie, który ma niedługo przybyć i że muszą nas szybko sprzątnąć. Pewnie to ktoś ważny.

Wśród nas zapanowała cisza, podczas której nasi mentorzy zastanawiali się co począć. Kasjan spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi i miałam nadzieję, że nie powie tego czego się obawiałam.

- Chyba potrzebujemy Twoich cieni - mruknął, a ja poczułam jak moje ciało sztywnieje. - Czy mogłabyś im namieszać, że nie jesteśmy wrogami i by pokazali nam gdzie są więźniowie?

Zamarłam na chwilę. Zrobienie tego czegoś było trudne, musiałam utrzymywać sieć pomiędzy ich umysłami w jednym miejscu, dokładając umysł każdego nowego napotkanego ktosia. 

- Spróbuje, ale musimy podejść bliżej.


Alexander?

poniedziałek, 16 listopada 2020

Od Alexandra cd. Sana

 San gdzieś wyszedł, pozostawiając Alexandra samemu sobie. Blondyn nie chciał zdradzić, gdzie się wybiera, więc niepocieszony białowłosy położył się na łóżku i zaczął przeglądać telefon. W międzyczasie jakimś cudem dostarczona została wiadomość od mentorki. Chłopak podniósł się do siadu i oczytał informację. Były to tylko podstawowe porady, co robić i czego unikać w stosunku do Petersona. Alex doskonale wiedział, jak się zachowywać, więc nie potrzebował ów rad.
Wstał z łóżka i wyszedł na korytarz, aby jej odpisać. Kończąc, usłyszał znajomy głos. Wyjrzał zza rogu. Zobaczył stojących osiłków Petersona, którzy zawzięcie dyskutowali na nieznany Alexandrowi temat. Chłopak postanowił skorzystać z okazji i poznać cel ich rozmowy. Jak najciszej podszedł bliżej i schował się za pobliską ścianą.
- Widziałeś tego młodego? - zapytał Ralph. - Przez chwilę obserwowałem jego trening. Z żywiołem kwasu nie ma żartów! - dodał pośpiesznie. - Nawet ja nie chciałbym stanąć z nim do walki.
- Chodzi ci o nowego ucznia pana Petersona? - upewniał się drugi. - Jak mu tam było... Yuri Mendelejew?
- Tak, ten upierdliwy licealista - potwierdził mężczyzna. - Charakter ma okropny tak jak swoje moce...
Alexander nasłuchał się dość. Szybko się wycofał i powrócił do pokoju. Uczeń Petersona zapowiadał się być problemem. Dużym problemem! 
Wraz z powrotem Sana, białowłosy opowiedział mu o wszystkim, czego się dowiedział. Wyraził swoje obawy względem młodego Ruska (Alex szybko domyślił się, skąd chłopak mógł pochodzić).
- Ach, nie chcę z nim walczyć! - westchnął Alexander. Bał się takowego pojedynku. - Nie mam z nim szans! Pewnie rozpuści cały lód jaki stworzę i koniec! 
Chłopak naprawdę nie chciał mieć starcia z Yurim. Nie wiedział nawet, czy możliwość ich sparingu jest właściwie możliwa. Dmuchał na zimne. Prędzej strzeli sobie sam w kolano, niż będzie chciał stoczyć walkę z drugim uczniem.
- Pomogę ci dyskretnie - zapewnił San, najwyraźniej zdając sobie sprawę ze zmartwień Alexa.
- Peterson się skapnie... - odparł zmartwiony białowłosy. Aż tak głupi raczej nie jest. 
- Dopóki to będzie widoczne. Jeśli nie zauważy, nie będzie problemu. Wystarczy, że uda ci się przewrócić przeciwnika, a ja użyję mocy tak, że nie będzie mógł wstać i wtedy wygrasz. Jedynie muszę przed walką go dotknąć.
Alexander zmarszczył brwi. Wyobraził sobie, jak blondyn klepie Ruska po ramieniu, mówiąc "powodzenia", a tak naprawdę rzuca na niego czar. Chytrze.
- A jak mam sprawić, że się przewróci? - To byłaby najtrudniejsza część. Białowłosy przypomniał sobie bowiem, że nawet trochę nie potrafi walczyć. Pokonałby go przedszkolak. Wizja pozbawienia kogoś równowagi wydawała mu się niezwykle nierealna. Chłopak spojrzał więc na swojego towarzysza, oczekując kolejnej rady.
- Zamrozisz podłogę pod nim jak będzie biegł i sam się wywali. - odparł San, jakby była to najprostsza czynność na świecie. - A jak nie to samymi unikami zmniejszysz dystans i trafisz go w tył kolan, na przykład kijem z lodu. Jak będzie jutro czas to możemy wspólnie trochę poćwiczyć - dodał po chwili namysłu. 
Alex dalej nie wydawał się być przekonany. Wizja dobrowolnego treningu średnio wchodziła w grę. Chłopak nienawidził wszelkiego rodzaju aktywności fizycznej. Nie miał chyba jednak zbyt dużego wyboru. Jeśli istnieje możliwość pojedynku z Yurim, nie musiał być gotów.
- Nie zaszkodzi nam spróbować - rzucił po kilku sekundach milczenia. Nie może przecież tak łatwo się poddać. 
Nadszedł wieczór. Po krótkiej rozmowie uczniów, obydwaj ułożyli się do snu. Aresztu jeden dzień mniej. Alexander nie mógł się doczekać, aż wróci do domu. Czuł zmęczenie na samą myśl czekających go zaległości. Cholerny Peterson.
***
Białowłosy wstał z łóżka, jeszcze bardziej zmęczony niż wczoraj wieczorem. Najpewniej wykończyła go sama myśl o czekającym ich treningu. Nie nadawał się do walki. Przełknął głośno ślinę, zabrał czyste ubrania i wyszedł do łazienki, aby wziąć szybki prysznic i przebrać się w coś czystego. Kiedy wrócił, San również już nie spał. 
Szybko ustalili plan na najbliższe kilka godzin. Śniadanie, unikanie Petersona, trening, dalsze unikanie Petersona, obiad, a dalej się zobaczy. Może kolejny trening? Alexander miał nadzieję, że nie. Raz dziennie stanowczo wystarczy. 
Usiedli przy stoliku. San postanowił dalej kończyć kimchi, a białowłosego nabrała ochota na coś innego. Jedna z kucharek przygotowała mu wspaniałe kanapki. Jadł je bez większego pośpiechu, delektując się każdym kęsem. I absolutnie pod żadnym pozorem nie odciągał treningu. On? Nigdy.
Kiedy po kilkunastu minutach ostatecznie skończyli śniadanie, udali się na salę. O tak wczesnej godzinie na szczęście była pusta. Uczniowie zaczną sesję ćwiczeń dopiero za jakiś czas. 
Alex nim jednak ostatecznie rozpoczął naukę nowych ruchów, postanowił dopić kupioną po drodze kawę. San zaczął sam. Dopiero kilka minut później Alexander dołączył do niego. 
- To co robimy? - zapytał białowłosy, przeciągając się. - Jak dobrze pamiętam, w schowku są kukły do treningów, możemy jedną wziąć - dodał, nie czekając na odpowiedź Sana. 
Jak postanowił, tak zrobił. Zabrał wyższą od niego, sponiewieraną już przez wielu uczniów, materiałową lalkę. Ustawił manekina pośrodku sali. 
- Może spróbuj go przewrócić? - zaproponował San. - Przy pomocy lodowego kija oczywiście.
Alex kiwnął głową i stanął naprzeciwko kukły. Szybkim, prawie już prawionym ruchem, stworzył podłużny przedmiot. Zamachnął się i uderzył w manekina. Ku jego zdziwieniu - laska rozpadła się na drobniejsze kawałki. Czyżby nie była tak wytrzymała, jak mu się wydawało?
- Chyba po prostu dam się zabić - westchnął, siadając na ziemi. - Poboli chwilę i po sprawie. 
- Poćwiczysz trochę i ci się uda - powiedział pocieszającym tonem San. - Wstawaj. 
Białowłosy niechętnie podniósł się i spróbował jeszcze raz. Z podobnym skutkiem, co wcześniej. Postanowił jednak nie poddawać się tak łatwo. 
Z kolejnym uderzeniem nadchodziła jednak kolejna porażka. 
- Niech ci tylko ta kukła krzywdy nie zrobi. - Alexander odwrócił głowę, kiedy usłyszał dziwnie wypowiedziane słowa. Co to za akcent? 
Za nimi stał Yuri. No tak. Chłopak może dopiero przeprowadził się do Adarionu i uczy się języka. Ale faktycznie brzmiał niecodziennie. Ciężko było aż zrozumieć zdanie, które powiedział. Alexander zaczął się zastanawiać czy jego akcent również jest okropny. W końcu - sam urodził się i przez kilka lat żył w Niemczech. Miał nadzieję, że łatwo go rozumieć.
- Na twoim miejscu patrzyłbym pod nogi - rzucił poirytowany Alexander. - Chyba, że wczorajsze spotkanie z podłogą przypadło ci do gustu.
Rosjanin otworzył usta i zająknął się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jego policzki zrobiły się czerwone. Czyżby Yuri nie był aż takim zagrożeniem, jak sądzili? 
Wtedy, nieoczekiwanie zielonożółta maź wystrzeliła w stronę białowłosego. Ledwo zrobił unik, tracąc na chwilę równowagę. Udało mu się utrzymać na nogach dzięki szybkim stworzeniu lodowego kija, którym się podparł. W miejscu, gdzie ciecz upadła, pojawił się lekki dym. 
- Oszalałeś?! - warknął Alexander w stronę ciemnowłosego chłopaka. Przecież mógł tym oberwać! Dostanie kwasem prosto w twarz nie było szczytem jego marzeń. 
- Nie dorastacie mi nawet to pięt! - prychnął, prostując się. Czy Yuri naprawdę spróbował ich sprowokować? Wszczęcie walki bez opieki nauczycieli mogło się źle skończyć. A Alexander wraz z  Sanem byli i tak już wpakowani w okropne kłopoty. Czy potrzebowali kolejnych problemów? 

San? 

sobota, 14 listopada 2020

Od Sana cd. Alexandra

– Aish – syknął pod nosem, przeczytawszy wiadomość.
To na pewno była sprawka Petersona. Musiały pójść akurat ich mentorki, kiedy tylu członków liczyło bractwo!
– Odpiszę, że na razie jest dobrze – stwierdził Alex, zaczynając coś wystukiwać w komórce.
– Napisz, że łatwo nie jest, ale nie damy się tak łatwo – rzekł San, odnosząc ręcznik do łazienki. – Będziemy mieć się na baczności.
Powrócił na swoje łóżko, usiadł, wzdychając ciężko. Spojrzał przelotnie na białowłosego, który siedział i pisał; po chwili sam wziął komórkę i zaczął pisać wiadomość do matki. Choć trochę źle się czuł z tym, że zamierzał zabrać jej czas, chciał się z nią jakoś spotkać, by podleczyła jego nadgarstek. W gabinecie medycznym nie było nikogo, kto mógł go całkiem uleczyć, wszyscy ze zdolnościami leczniczymi przebywali akurat poza terenem bractwa. Pewnie kolejna zagrywka ze strony Petersona.
– Cholera, zapomniałem, że nie ma tu zasięgu! – warknął wtem Alex. – Idę na korytarz, tam w pewnym miejscu jest – powiedział do Sana, wstając.
– Okej – odparł krótko Koreańczyk.
Czemu nie poszedł z Alexem skoro on też musiał wysłać wiadomość? Bo on był sprytny... To znaczy miał szczęście, ponieważ jego matka posiadała konto na Messengerze i łatwo było się z nią skontaktować, a zasięg internetowy to akurat tutaj był. Nawet nie musiał czekać długo na otrzymanie odpowiedzi:
Już się zbieram.
Mama Sana wiedziała, gdzie znajduje się główna siedziba bractwa. Parę razy poszła tam z Joonem lub Sanem; nawet ojciec znał jej położenie. Blondyn nie musiał się więc martwić, że nie trafi czy cokolwiek. Jedynie zastanawiał się czy uda mu się wyjść na teren kawiarni. Powinno to być możliwe. W końcu technicznie to nadal był teren bractwa.
Gdy Alex wrócił z wieścią, że wiadomość od niego dotarła, San wstał, mówiąc, że na chwilę gdzieś idzie. Oczywiście, białowłosy chciał poznać szczegóły, lecz Koreańczyk powiedział jedynie, że się trochę przejdzie. Chłopakowi polecił zostać w razie czego, sam zaś ubrał buty i chowając komórkę do kieszeni wyszedł z pokoju.
Szedł spokojnym krokiem, nigdzie się nie spiesząc. Wiedział, że mamie trochę zajmie dotarcie tutaj, a on nie chciał za długo przebywać na górze, więc po prostu kręcił się tu i tam. Po drodze zerknął na salę treningową – ku jego pewnemu niezadowoleniu nie dostrzegł ani Petersona, ani jego pupilka. Myślał, że może podejrzy trochę i pozna ich żywioły, w końcu dobrze znać umiejętności wroga, ale nie wyszło. Czuł, że Peterson tak łatwo nie ujawni ani siebie, ani swojego ucznia i podobnie jak oni będzie ukrywał, na co ich stać dopóki nie dojdzie do starcia.
Wreszcie zaszedł na górę, akurat bez problemu dostał się do kawiarni. Od razu dostrzegł siedzącą przy jednym ze stolików stosunkowo niską kobietę, czym prędzej do niej podszedł.
– Eomma – zaczął.
Kobieta odwróciła się, widząc go uśmiechnęła się nieco.
– O, adeul* – zwróciła się do niego wesoło, lecz gdy tylko dostrzegła bandaż na jego nadgarstku, już nie była tak szczęśliwa. – Co się stało? – spytała niemal od razu troskliwym tonem.
– Ach, po prostu źle upadłem podczas treningu – wytłumaczył pospiesznie San.
– Daj rękę.
Blondyn usiadł na krześle obok, matka zaś wzięła w dłonie jego nadgarstek i odwinęła bandaż, po czym użyła mocy, by podleczyć rękę. Siedzieli tak w milczeniu, co zwróciło uwagę pracowniczki, która zaczęła już sprzątać. San to dostrzegł, dlatego rzucił możliwie jak najspokojniej:
– Ktoś patrzy, więc rozmawiajmy o czymkolwiek.
Słysząc to, matka podniosła na niego wzrok.
– Hm? – Zamrugała kilkukrotnie. – Ach, tak. Jak tam trening? Poza tym, że zwichnąłeś sobie nadgarstek.
Pracownica popatrzyła na nich z wyrazem twarzy idealnie pokazującym, że nie rozumiała ani słowa z ich rozmowy, ale skupiła się na sprzątaniu. Widząc to, San w duchu odetchnął, po czym powrócił wzrokiem na matkę. Po jej pytaniu wywnioskował, że nie wiedziała ona o jego prawdziwej sytuacji. Ojciec nic jej nie mówił. Rodzic musiał rzeczywiście wierzyć, że syn poradzi sobie z problemem i nie trzeba będzie w to wszystko nikogo więcej wciągać.
San opisał, jak mu idzie na treningu. Przy okazji trochę się pochwalił, że ma teraz nową taktykę, nad którą co prawda dopiero zaczął pracować, ale miała ona ogromny potencjał i jak ją opanuje to bardzo mu się przyda w przyszłości. Na te słowa matka się uśmiechnęła.
– Twój dziadek byłby z ciebie dumny – rzekła.
San nieco spuścił głowę.
– Gdyby nie on, teraz nie byłbym taki silny – odparł z pewną nostalgią w głosie.
Zamienili ze sobą jeszcze parę zdań, po czym (delikatnie popędzeni przez pracowniczkę) zaczęli się zbierać. Matka oznajmiła, że skończyła już leczyć, choć jeszcze przez dzień, dwa może trochę pobolewać, przy okazji zapytała, jak tam rana po nożu.
– Już tylko ślad został – odpowiedział San, podwijając na moment rękaw bluzki. – Kolejna blizna do kolekcji – zażartował, choć jego głos jakoś tego nie zdradzał. – Dobra, będę już szedł. Jeszcze raz przepraszam, że cię tu ściągnąłem.
– Nic się nie stało – odparła lekko matka. – Cieszę się, że chociaż tyle mogę zrobić.
Po pożegnaniu się San odczekał, aż kobieta wyjdzie z kawiarni, po czym odwrócił się i poszedł w głąb siedziby. Schodząc na dół pospiesznie owinął nadgarstek bandażem. Chciał choć trochę ukryć spotkanie z mamą, więc postanowił udawać, że nadal ma chorą rękę. Może będzie mógł później jakoś to wykorzystać.
Gdy dotarł do pokoju, otworzył drzwi i wszedł do niego, gdy wtem usłyszał:
– San, słuchaj tego!
Niemal podskoczył, tak nagłe to było. Nie był jednak zły, a bardziej zaskoczony tą niespodziewaną wypowiedzią ze strony Alexa. Spojrzał na siedzącego na swoim łóżku chłopaka, unosząc brwi.
– Wyszedłem na chwilę, by wysłać Rebecce drugą wiadomość – rzekł białowłosy – gdy nagle natknąłem się na tych pachołków Petersona. Akurat o czymś rozmawiali, więc podsłuchałem i dowiedziałem się czegoś o tym całym petersonowym pupilku.
– Czego? – spytał San z pewną ciekawością w głosie, siadając na łóżku.
– Nazywa się Yuri Mendelejew, chodzi do liceum i chyba ma żywioł związany z kwasem. A przynajmniej tak mi się wydaje.
San oparł się plecami o ścianę, dokładnie kalkulując to, co usłyszał.
– Kwas, mówisz – rzekł po chwili. – Zapowiada się nieciekawie.
– Ach, obawiam się, że on jest silny! – jęknął Alexander, opadając ciężko na materac. – Założę się, że pod nieobecność mentorek Peterson wciągnie nas w jakieś starcie z nim, by dowiedzieć się, na co nas stać! A potem to jeszcze wykorzysta przeciwko nam i tyle z udowadniania niewinności...
– Równie dobrze może się okazać, że jednak nie jest taki potężny – zauważył San.
– Tak czy siak musimy przygotować się na najgorsze.
– Ale znamy jego żywioł, a to już coś.
Wolny czas postanowili przeznaczyć na planowanie, co mogliby zrobić z tym fantem. Później trochę zeszli z tematu i zajęli się Petersonem. Podejrzewali, że jutro ich zawoła na przesłuchanie i być może przedstawi nową poszlakę wskazującą na ich winę, ewentualnie zorganizuje im (albo chociaż jednemu z nich) sparing z Yurim. Musieli się przynajmniej mentalnie na to przygotować.
– Ach, nie chcę z nim walczyć! – rzucił niezadowolony Alex. – Nie mam z nim szans! Pewnie rozpuści cały lód jaki stworzę i koniec!
San zmierzył wzrokiem zdecydowanie zrezygnowanego chłopaka.
– Pomogę ci dyskretnie – odezwał się po krótkim namyśle.
– Peterson się skapnie...
– Dopóki to będzie widoczne. Jeśli nie zauważy, nie będzie problemu. Wystarczy, że uda ci się przewrócić przeciwnika, a ja użyję mocy tak, że nie będzie mógł wstać i wtedy wygrasz. Jedynie muszę przed walką go dotknąć.
– A jak mam sprawić, że się przewróci? – Alex nadal nie wyglądał na przekonanego.
– Zamrozisz podłogę pod nim jak będzie biegł i sam się wywali. – San wzruszył ramionami. – A jak nie to samymi unikami zmniejszysz dystans i trafisz go w tył kolan, na przykład kijem z lodu. – Poprawił swoją pozycję. – Jak będzie jutro czas to możemy wspólnie trochę poćwiczyć.

Alexander?





*adeul – syn, tu: synu

piątek, 13 listopada 2020

Od Alexandra cd. Sana

 Zaczął jeść spaghetti. Dawno nie jadł niczego, co chociaż wyglądem przypominało normalne jedzenie. Alexander nawet był gotów odwiedzać stołówkę nawet po zwolnieniu z aresztu. Wyłącznie dla dobrych posiłków. Naprawdę, życie na samych zupkach chińskich to nie życie.
Wrócili do pokoju, gdzie nie kontynuując rozmowy, położyli się na swoich łóżkach. Alexander wyciągnął komórkę i zaczął przeglądać Internet. Natrafił na dużą kolekcję słodkich zdjęć kotów. Idealnie. Uśmiechał się do ekranu na widok uroczych zwierzątek. Gdyby obok siedział jego ojciec, najpewniej zapytałby się "Z dziewczyną tak piszesz?", równocześnie wykonując charakterystyczny ruch brwiami. Składa się jednak, że Alexander nie ma taty, więc nikt nie zada takiego pytania. Zresztą, dziewczyny też nigdy nie znajdzie. 
Krótkie ukłucie spowodowane nagłym poczuciem samotności sprawiły, że chłopak odłożył komórkę i spojrzał na Sana. Blondyn wydawał się być skupiony na przeglądaniu czegoś. Po chwili westchnął cicho i schował wizytówkę.
- Pomóc? - zaproponował Alexander. Może to pozwoli mu poukładać myśli. 
- Nie - odpowiedział San. - Przejrzałem sporo stron i dalsze szukanie nie ma już sensu. Jeśli ten facet cokolwiek ukrywa to na pewno nie jest to wystawione na światło dzienne.
Alex skrzywił się, a chwilę później przytaknął cicho.
- Szkoda, że nie możemy popytać. - Zniknięcie nauczycielek skutecznie uniemożliwiło uczniom poszukiwania. Zadawanie pytań sprowadzi na nich jedynie podejrzenia.
Rebecca znała wielu ludzi. Możliwe, że istniała szansa, że wie, kim jest McGarden. Przynajmniej taką nadzieję miał Alexander. Pierwszy raz miał ochotę się z nią skontaktować. Kobieta jednak milczała od chwili, kiedy ostatni raz się widzieli. Chłopak pisał do mentorki już kilkukrotnie, ale bez odzewu. Czyżby nie miała czasu, aby mu odpisać? Cholerny Peterson. 
Alex zaczął śledzić wzrokiem Sana, który wstał z miejsca i skierował się w stronę wyjścia. 
- Gdzie idziesz? - zapytał, podnosząc się do siadu. 
- Na salę treningową - powiedział, kładąc dłoń na klamce. - O tej porze powinna być pusta.
Białowłosy zdziwił się na wieść, że chłopak dobrowolnie chce iść poćwiczyć. Po szybkim przemyśleniu, Alexander uznał, że wcale to nie musi być zły pomysł. Zeskoczył z materaca i zabrał swoje rzeczy. 
- Czekaj, idę z tobą! - zawołał za wychodzącym. San zatrzymał się i spojrzał na białowłosego. Faktycznie nie było to podobne do Alexa. Chłopak właściwie nie miał zamiaru ćwiczyć. Nie chciał jednak zostawać sam w pustym pokoju. 
Po drodze na salę treningową nie minęli nikogo. Blondyn miał więc rację twierdząc, że sala będzie najpewniej pusta.  
W połowie trasy Alexander dostrzegł automat z napojami. Teraz właśnie potrzebował. Podszedł do maszyny, szukając czegoś dla siebie. Nie znalazł żadnego alkoholu, na co przeklął w myślach. Dlaczego Bractwo jest takie nudne? Ostatecznie białowłosy zdecydował się na puszkowaną kawę. 
W końcu dotarli do przestronnego pokoju. Alex usiadł na ziemi, otworzył puszkę i zaczął obserwować trenującego Sana. 
Blondyn, pomimo kontuzjowanej ręki, sprawnie wykonywał zaplanowane przez siebie zadania. Białowłosy czuł nawet pewnego rodzaju wstyd spowodowany własnym lenistwem. Nie miał jednak ochoty podjąć się jakichkolwiek ćwiczeń. Po chwili nawet znudził się patrzeniem na Sana. Wyciągnął telefon i powrócił do oglądania kotów. Kiedy zbiór skończył się, Alexander z pozycji leżącej podniósł się do siadu i zaczął tworzyć małe lodowe kulki, którymi rzucał na drugi koniec sali, uważając, aby nie przeszkadzać nimi blondynowi. Chociaż właściwie San używał swojej mocy i więcej przebywał w powietrzu niż na ziemi. Mimo to, białowłosy wolał nie ryzykować. W końcu, poślizgniecie się na tym na pewno nie należy do najmilszych rzeczy na świecie. 
Sielankę przerwał trzask drzwi. Alex odwrócił głowę i spojrzał na wchodzących do sali. Serce zabiło mu mocniej, kiedy zobaczył Petersona. Co on tutaj robi?! Dopiero chwilę później dostrzegł idącego za nim chłopaka. Był to nastolatek w podobnym wieku, co San czy Alexander. Miał ciemne, krótkie włosy i nie wyglądał na najprzyjemniejszego. 
Peterson obrzucił znajdujących się już na placu treningowym uczniów pełnym odrazy spojrzeniem. Białowłosemu zajęło kilka sekund zdanie sobie sprawy, dlaczego mężczyzna właściwie tutaj jest. Biorąc jednak pod uwagę jego staż i zaufanie wśród członków Bractwa, musiał mieć własnego podopiecznego. Podążający za nim chłopak musi być jego uczniem. Alexander szczerze mu współczuł.
- Ciężko musi być trenować bez mentorek - odezwał się Peterson. W jego głosie białowłosy usłyszał sztuczne współczucie. Śmieć. - Dajcie znać, a znajdę wam kogoś na zastępstwo - dodał, a kąciki jego ust uniosły się triumfalnie do góry. - Ralph i Mark z przyjemnością się wami zajmą.
Białowłosy wbił w mężczyznę wrogie spojrzenie.
- Obejdzie się - odparł pewnym siebie głosem. Jednocześnie zerknął na Sana, który badawczo spoglądał na nieznanego ucznia. Ciemnowłosy zaplótł ręce na piersi, prostując się. Już na pierwszy rzut oka było widać, że stoi murem za swoim mentorem. Zapowiadało się więc, że posądzeni o morderstwo uczniowie zyskali kolejną osobę, która spróbuje uprzykrzyć im życie. 
Peterson, nie mówiąc nic więcej, ruszył przez salę. Nieznajomy chłopak, zapatrzony w mężczyznę jak w obrazek, podążył za nim.
- San, jestem zmęczony - odezwał się Alexander, pomijając fakt, że właściwie przez ostatnie kilka godzin nic nie robił. - Wracajmy do pokoju.
Blondyn kiwnął głową w odpowiedzi. Wyczerpanie nie było powodem ich powrotu. Mianowicie - nie mogli pokazać Petersonowi swoich umiejętności. Mężczyzna i tak wchodzi w ich życie z brudnymi butami. Kiedy poznałby moce uczniów, na pewno odnalazłby sposób, aby wykorzystać to przeciwko nim. Znając techniki Sana miałby mocny argument, którym mógłby "potwierdzić morderstwo" i pogrążyć chłopaka. 
Alexander ostatni raz spojrzał w głąb sali. Akurat w momencie, w którym się odwrócił, zobaczył, jak ciemnowłosy uczeń poślizgnął się na pozostałościach lodowych śnieżek. Białowłosy prychnął pod nosem, widząc, jak chłopak przewraca się na ziemię. Nieznajomy uczeń, widząc to, posłał mu wrogie spojrzenie. Nie zdążył jednak już nic powiedzieć, ponieważ uczniowie opuścili już plac treningowy. 
Powrócili do pokoju.
- Jak ja go w cholerę nienawidzę - westchnął Alex, kręcąc się po pokoju. San przytaknął. Następnie zebrał niezbędne rzeczy i poszedł wziąć kąpiel o męczącym treningu. Białowłosy zaś wyszedł na korytarz, aby zapalić w spokoju.
Kiedy kończył, usłyszał znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości. Z radością otworzył list od mentorki, która dopiero o tak później godzinie dała radę odpisać. Na samym początku Rebecca przeprosiła za zniknięcie bez słowa. Góra wysłała ją i Aurorę na pilną misję do bazy stacjonującej w górach. Tej samej, w której niegdyś byli. Kobieta kierowała grupą, która sprzątała starą placówkę w celu pozbycia się wszelkich dowodów. Z jej wiadomości wynikało, że szybko nie wrócą. Życzyła powodzenia i przesłała plan treningowy. Na sam koniec prosiła, aby nie pakowali się w kłopoty z Petersonem. Obiecała, że po powrocie będzie kontynuowała oczyszczenie ich z zarzutów. 
Alexander wrócił do pokoju, aby podzielić się z Sanem tym, czego się dowiedział. Chciał też przedyskutować, co powinien odpisać odpisać mentorce. Nie chciał jej martwić. 
San siedział na łóżku, kończąc wycierać włosy ręcznikiem. Alex podszedł bliżej i podał mu swoją komórkę.
- Rebecca odpisała - powiedział, dając mu chwilę, na odczytanie wiadomości. 

San?

Od Sana cd. Alexandra

Nigdy nie mów, że gorzej być nie może, bo życie za wszelką cenę udowodni ci, że się mylisz.
Spojrzał na oddalającego się w celu zapalenia Alexa, westchnął ciężko. To było do przewidzenia, że sprawa się pogorszy. Gdyby mieli tu tak o spędzić tydzień czy dwa to nie miałoby to za bardzo sensu, a Peterson nie miałby żadnego punktu zaczepienia. Utrudnienie im życia było więc tylko kwestią czasu.
Spuścił wzrok na trzymane w rękach pudełko kimchi. Nie wiedział czy zjedzą wszystko do wieczora, a nie chciał go spisywać na straty. Czułby się z tym wręcz potwornie. Ponowne schowanie w gabinecie Petersona odpadało – w tym momencie spostrzegł, że popełnili pewien błąd, bo gdyby nie przyszli zostawić kimchi a przeszukać pomieszczenie przynajmniej powierzchownie, nie pozostawiając po sobie śladu, Peterson nie wiedziałby o niczym i mogliby zrobić to ponownie, tym razem dokładniej. A tak to mężczyzna pewnie od teraz będzie upewniał się, że zamknął biuro na klucz i tyle z szukania dowodu na ich niewinność.
Przeklął pod nosem po koreańsku. Teraz to się dopiero zacznie. Nie było mentorek, więc Peterson miał większe pole do popisu. San nie zdziwiłby się, gdyby tamten zaczął ich gnębić i straszyć (oczywiście, on nie dałby się, nie jemu).
Ach, i co teraz? Może powinien jednak powiadomić o tym Joona? Gdyby brat wrócił i trzymał ich pod opieką, byliby choć trochę bezpieczni...
Pokręcił głową. Nie mógł go w to wplątywać. Jak Joon ich zacznie bronić to Peterson i na niego rzuci oskarżenia. Poza tym, nie było go, bo miał pracę. San nie mógł mu zawracać głowy.
Udowodnij, że możesz sam to rozwiązać.
Poczekał, aż Alexander do niego wróci, po czym obydwoje udali się do swojego pokoju. Alex opadł ciężko na łóżko. San odłożył pudełko z kimchi na podłogę obok łóżka, gdy wtem kątem oka coś dostrzegł. Sięgnął ręką, podniósł z paneli niedługi jasny włos.
Uniósł brwi, zdając sobie z czegoś sprawę.
– Musimy posprzątać – stwierdził na tyle gwałtownie, że Alex aż się zdziwił.
– Po co? – zapytał pospiesznie chłopak. – I tak za jakiś czas stąd idziemy, więc nie ma sensu...
– Przynajmniej włosy musimy ogarnąć.
Alexander wydawał się nadal nie rozumieć. Posłał pytające spojrzenie Sanowi, który, wyprostowawszy się, wziął do rąk poduszkę i zaczął ją trzepać nad podłogą przed wyjściem.
– Peterson nie jest taki głupi – rzekł blondyn, odkładając poduszkę, a biorąc kołdrę. – Dam głowę, że jak nas znowu wezwie to pośle pachołków, by zebrali przynajmniej po jednym naszym włosie. A co to za problem podrzucić na miejsce zbrodni czyjś włos? 
Słysząc to, białowłosy otworzył szeroko oczy. Musiał załapać, skoro sam również zaczął to samo robić, co blondyn.
– Chwila, a co jak już to zrobił? – spytał wtem.
– Też opcja – odparł nad wyraz spokojnie San. – Cóż, wtedy będziemy mieli większy problem. Ale nie jest to potwierdzone, a lepiej się zabezpieczyć.
Mieli to szczęście, ponieważ w pokoju znajdowała się zmiotka oraz szufelka i mogli bez większego problemu zagarnąć włosy (przy okazji też inny brud). Wsypali wszystko do małego kosza, po czym zawinęli woreczek, który wyniósł Alex.
San usiadł na łóżku, sprawdził godzinę w komórce. Zbliżała się pora obiadowa; oni również udadzą się do stołówki, by coś zjeść, a za ten czas może ktoś od Petersona tu wejdzie. San zmierzył wzrokiem całe pomieszczenie. Musieli się zabezpieczyć. Przeciwnik na pewno miał dostęp do ich pokoju. Trzeba było zrobić wszystko, by nie mógł on tak po prostu ich ograć.
Gdy Alex wrócił, San polecił mu zrobić zdjęcie wszystkich rzeczy, jakie zabrał. Chłopak z początku nie wiedział, po co, ale Koreańczyk szybko mu wytłumaczył, że wtedy w razie czego będą mogli pokazać, co mieli.
– Sprawdzaj co jakiś czas czy wszystko masz, a jeśli cokolwiek zginie, od razu to zgłoś komuś na wyższym stanowisku – rzekł. – Jeśli chodzi o takie rzeczy, musimy być szybsi od Petersona.
– Rozumiem – odpowiedział Alex, przytakując. – Co jak jednak nas wyprzedzi?
– Ustalimy plan, co i jak mamy mówić. Musimy być przygotowani na przynajmniej część możliwych scenariuszy, zwłaszcza że nie ma mentorek i nam praktycznie nikt nie pomoże.
Czas, jaki im pozostał przed pójściem na obiad spędzili ustalając wspólną wersję zdarzeń w razie różnych sytuacji. Musieli być pewni i zgodni, inaczej plan w ogóle nie wypali. San jeszcze próbował coś wymyślić, ale na chwilę obecną nic więcej nie przychodziło mu do głowy. Postanowił pozostawić to na później, nie myśleć na siłę – trochę tym ryzykował, lecz czuł, że dla jego umysłu tak będzie lepiej.
Przed wyjściem postanowił zabrać ze sobą kimchi. Jak nie zjedzą do obiadu to może uda mu się namówić kucharzy, by schowali pudełko do lodówki w kuchni. Raczej się zgodzą jak powie, że będą mogli trochę zjeść.



Po obiedzie rozłożyli się na swoich łóżkach, by odpocząć. Obydwoje zagapieni w komórki, Alex coś przeglądał, natomiast San szukał więcej informacji na temat Andrewa McGardena. Czy znalazł coś godnego uwagi? Niby tak, ponieważ poznał jego adres zamieszkania oraz z kilku artykułów dowiedział się, jak spędza czas, co można było wykorzystać... gdyby miał powód zabrania się za niego. A tego to nadal nie mógł znaleźć. Normalny człowiek. Aż za normalny.
Spojrzał na trzymaną w drugiej ręce wizytówkę, zmierzył wzrokiem zamieszczony na niej adres email oraz numer telefonu. Może powinienem się z nim skontaktować? Skrzywił się nieco. Nie, za mało danych, musiałbym w jakiejś sprawie do niego. Co prawda mógłby udać jakiegoś biznesmena czy kogo, kto zadzwoniłby lub napisałby do niego z jakąś prośbą czy propozycją związaną z jego pracą, ale coś mu mówiło, że to tak nie zadziała. Właściciele firm nigdy nie podawali byle komu swoich danych kontaktowych (od czegoś byli sekretarze), gdyby więc tak po prostu zadzwonił, zrobiłoby się to podejrzane.
Za dużo szukania, mam dość.
Schował wizytówkę do etui komórki, westchnął ciężko.
– Pomóc? – spytał Alex, spoglądając na Koreańczyka.
– Nie – odparł tamten. – Przejrzałem sporo stron i dalsze szukanie nie ma już sensu. Jeśli ten facet cokolwiek ukrywa to na pewno nie jest to wystawione na światło dzienne.
Na te słowa Alexander przytaknął.
– Szkoda, że nie możemy popytać – jęknął.
Nie ufali nikomu poza swoimi mentorkami. Też wiedzieli, że jeśli zaczną pytać o osobę na wizytówce, a okaże się ona być kimś nieodpowiednim to Peterson zaraz to wykorzysta i tak naprawdę nie on ucierpi, a uczniowie.
Teraz praktycznie wszystko musieli robić sami, bez mieszania w to osób trzecich.
San leżał przez pewien czas na łóżku, wpatrując się w sufit, po czym spojrzał na swoją torbę, w której znajdował się jego szkicownik. Powinien ten czas jakoś wykorzystać, najlepiej rysując, ale nie miał w tym momencie na to ani weny, ani motywacji. Co więc mógł robić? Nie zamierzał siedzieć bezczynnie i czekać, aż Peterson znów ich wezwie, bo taki miał kaprys.
Ostatecznie wstał, podszedł do drzwi, gdzie zaczął ubierać buty. Alexander podniósł się do pozycji siedzącej, zmierzył wzrokiem blondyna, unosząc brwi.
– Gdzie idziesz? – zapytał ciekawy.
– Na salę treningową – odparł San. – O tej porze powinna być pusta.
Uznał, że pójdzie trenować. Tak, bez Aurory. Nie wiedział czy aby na pewno mógł tak po prostu udać się na salę, ale go to za bardzo nie obchodziło. Najwyżej zostanie wywalony.
Położył dłoń na klamce.
– Czekaj, idę z tobą – usłyszał wtem.
Odwrócił głowę, ujrzał białowłosego, który pospiesznie się zbierał. Przyjrzał mu się, uniósł jedną brew. Zdziwiła go nieco ta nagła decyzja ze strony Alexa, aczkolwiek nic nie powiedział. Doszedł do wniosku, że nie musiał znać powodu. A prawdopodobnie był on podobny do jego – stać się silniejszym, bo nie wiadomo, w co ich wpakuje Peterson.

Alexander?

czwartek, 12 listopada 2020

Od Alexandra cd. Sana

 Wraz z nadejściem poranka, Alexander usłyszał pukanie do drzwi. Lekko zaskoczony, kto mógł męczyć ich o tak nieludzkiej porze, poszedł otworzyć drzwi. Miał ochotę je zamknąć, kiedy po drugiej stronie stały mentorki. 
- Czemu tak wcześnie? - Zapytał zmarnowany, spoglądając na nauczycielkę. - Przecież normalnie treningi są później!
- To był mój pomysł - wyjaśniła ciemnowłosa kobieta. Rebecca nie odpowiedziała nic. Alex ze smutkiem stwierdził, że nie dalsza kłótnia nie ma sensu. Wycofał się w głąb pomieszczenia, zabierając na trening niezbędne rzeczy. Słyszał słowa Sana.
- A czy praca czasem nie wzywa? 
Najwyraźniej zwracał się prosto do swojej nauczycielki.
- Tak się składa, że mam dzisiaj wolne - odpowiedziała pewnym siebie głosem. - Więc nie marudzić tylko ruchy! Bądźmy szczerzy, ale wolelibyście dwie godziny treningu niż tyle samo siedzenia w jednym pomieszczeniu z Petersonem.
Kobieta miała rację. Alexander nie miał zamiaru siedzieć z wrogim im mężczyzną. Już nawet ćwiczenia były od tego lepsze.
- Masz punkt - zgodził się San. Bez większych sprzeczek udali się na salę treningową. Alexander już czuł zakwasy w swoich mięśniach. Nienawidził aktywności fizycznej.
Stanął przed swoją mentorką, czekając na jakiekolwiek polecenia, w duchu modląc się, aby nie należały one do specjalnie skomplikowanych. 
- Powtarzaj to, co ostatnio - zarządziła kobieta. Najwyraźniej wzięła sobie za punkt honoru, aby nauczyć ucznia nowej umiejętności. Alexowi podobało się to znacznie mniej. Usiadł na podłodze, zmarszczył brwi i skupił swoją moc w dłoniach. Musiał zrobić kij. Wyobraził sobie długi przedmiot, powtarzając sobie w myślach, jak dokładnie ma on wyglądać. 
Wczorajsze ćwiczenia na szczęście nie poszły na marne. Już chwilę później białowłosemu udało się zacząć kreować z lodu podłużny przedmiot. Oczywiście dalej wyjątkowo kruchy i pokrzywiony, ale zawsze coś. 
Pogrążony w myślach Alexander zdał sobie sprawę, że nie czuje zimna bijącego od lodowej laski. Było to coś niezwykle oczywistego, ponieważ wiązało się to z jego żywiołem, ale chłopak dopiero zaczął to zauważać. Faktycznie nigdy zimą nie doskwierał mu mróz. Chłopak przypomniał też sobie te wszystkie momenty, kiedy ktoś mówił mu, że ma zimne dłonie. Jakie miałyby być? 
Lodowy kij zniknął, a uczeń z ciekawości opał palce o policzki. Czy był tak strasznie chłodne jak uważają inni? Nie potrafił na to odpowiedzieć. Wydawały się normalne.
- Dlaczego przerwałeś? - Pytanie mentorki wyrwało go z zamyślenia. - Coś się stało?
Alex pokręcił głową, otrzepując się z chwilowego rozproszenia.
- Wszystko dobrze - odparł szybko i powrócił do ćwiczeń. 
Z kolejnymi minutami szło mu coraz lepiej. Kij z każdą chwilą bardziej przypominał to, co ma przypominać. Miało to nawet szansę w przyszłości stać się dobrą bronią. O ile Alexander nie podda się z nauką tego. 
Niespodziewanie poczuł, jak laska wypada mu z ręki. W pierwszym momencie nie miał pojęcia, co właściwie się stało. Sekundy później dojrzał Sana, który wyrwał mu przedmiot z rąk. Białowłosy skoczył na równe nogi, szczerze zaskoczony zaistniałą sytuacją. Czy mentorki zarządziły pojedynek-niespodziankę? 
Na szczęście nikt nie kazał mu ruszyć do walki. Nawet blondyn nie był skory do ataku. Musiało więc chodzić o coś innego. Alexander rozejrzał się po sali, zauważając, że zbliża się do nich mentorka Sana. Zamieniła kilka słów ze swoim uczniem. Najwyraźniej odebranie broni białowłosemu należało do treningu blondyna. 
- Oddaję. - Chłopak wręczył mu kij. - Wybacz, że wcześniej go zabrałem.
Alex lekko zacisnął dłoń na przedmiocie, kiedy ten rozpadł się w powietrzu. Broń nie należała do najtwardszych. Jeszcze.
Białowłosy spojrzał na Sana, który zaczął masować swój nadgarstek.
- Coś się stało? - zapytał, podchodząc bliżej. - Może powinieneś iść z tym do medyka? 
Blondyn od razu zaprzeczył, mówiąc, że wszystko jest w porządku. W międzyczasie Alexander usłyszał powiadomienie przychodzącej wiadomości. Spojrzał na mentorkę, która wyjęła telefon.
- Idźcie - zarządziła pośpiesznie. 
Nie dała nawet chwili, aby Alexander zadał pytanie. Zostali wyproszeni z sali. Uczniom nie pozostało nic innego, niż udać się do gabinetu pielęgniarki. 
- Chcesz na to lód? - zaproponował białowłosy. Nie czekając na odpowiedź, użył swojej mocy, aby utworzyć niekształtną, małą bryłę i podał ją koledze.
- Dzięki.
Dotarli do przychodzi, która mieściła się w centrum bazy Bractwa. Alex pozostał na korytarzu, nie chcąc przeszkadzać. Pragnął również skorzystać z okazji i zapalić. 
Oczywiście nie było mu dane w spokoju oddać się w szpony nałogu, bo chwilę później zjawił się Ralph.
- Nie wolno tutaj palić - przypomniał, zatrzymując się przy chłopaku.
- Gdybym mógł wyjść na zewnątrz, to bym to zrobił - odpowiedział Alexander, zaciągając się kolejny raz. - Niestety jestem zmuszony tutaj siedzieć.
Mężczyzna westchnął, widząc, że wiele nie wskóra. 
- Pan Peterson chce z wami rozmawiać - poinformował protekcjonalnym głosem. - Niezwłocznie. 
Alexander skrzywił się. Niekoniecznie miał ochotę spotykać się ze wspominanym członkiem Bractwa. San raczej też nie będzie zadowolony.  
- Przyjdziemy niedługo - potwierdził Alex, lekko kiwając głową. Tak naprawdę nie miał zamiaru szybko pojawiać się w gabinecie Petersona. 
Ralph westchnął zmarnowany i odszedł, zostawiając białowłosego samego. Chłopak dokończył palić, wyrzucił pet do pobliskiego kosza i usiadł na ziemi, czekając na swojego współlokatora. 
San wyszedł kilka minut później. Jego nadgarstek został owinięty bandażem.
- Czy jest złamana? - zapytał Alexander, wstając z miejsca. 
- Na szczęście nie - odpowiedział, spoglądając na opatrunek.
Białowłosy uśmiechnął się delikatnie. Spochmurniał jednak na myśl o czekającym ich spotkaniu.
- Peterson chce nas widzieć - mruknął do towarzysza. - Najlepiej teraz.
San wydawał się być zmęczony. Na informację o przymusowym spotkaniu z mężczyzną spochmurniał. Nie mówiąc nic więcej, ruszył w stronę znajomego gabinetu. 
***
Alexander zapukał do drzwi. Po krótkim "proszę", uczniowie weszli do środka. Peterson zajmował miejsce za biurkiem, na którego blacie leżało znajome pudełko. 
- Możecie mi uprzejmie powiedzieć, co to jest? - Mężczyzna wskazał dłonią pakunek.
- Kimchi - odparł San spokojnym głosem, tak, jakby to była najbardziej oczywista na świecie rzecz. 
- Chcecie powiedzieć, że włamaliście się do mojego gabinetu, żeby to tu zostawić? - prychnął, dosadnie akcentując słowo "włamaliście się". 
- Poprawka. Drzwi były otwarte - wyjaśnił Alex. - Nie możesz więc nazwać tego "włamaniem". Chociaż, co ja tam wiem. - Wykonał obojętny ruch ręką. - Masz większe doświadczenie w tym temacie.
Rzucona aluzja rozgniewała Petersona. Zmarszczył gniewnie brwi.
- Zabierzcie to stąd - warknął, przepychając pudełeczko w stronę uczniów. 
San podniósł kimchi. Bez słowa opuścili pomieszczenie. 
- Właśnie! - Alexander przypomniał sobie o znalezionej wizytówce. - Dowiedziałeś się, kim jest ten Andrew? Coś ciekawego? 
- Nic wartego uwagi - odparł blondyn, kręcąc głową. - Wydaje się być czysty. Chociaż mi osobiście się nie podoba.
- Skoro ma kontakt z Petersonem, na pewno jest zamieszany w jakieś brudne interesy - mruknął Alex. Zaplótł ręce na torsie, próbując pozbierać myśli. - Może Rebecca wie coś na jego temat? Pracuje w Bractwie od wielu lat. 
- Możemy zapytać.
Wyruszyli więc na poszukiwania mentorki. Białowłosy odwiedził wszystkie jej ulubione miejsca przesiadywania, ale po nauczycielce nie było śladu. 
- Cholera! Raczej nie wróciła do domu. - Alexander rozejrzał się po korytarzu. - O tej godzinie ma jeszcze masę papierkowej roboty.
- Swoją drogą, nigdzie nie widziałem Aurory - przyznał San. - To dziwne. 
Alex miał złe przeczucia. Obie mentorki zniknęły. A wcześniej Rebecca przerwała trening. Chłopak ruszył wzdłuż korytarza i zatrzymał się przy znanym sobie mężczyźnie. Jak dobrze pamiętał, pracował on ze jego mentorką. 
- Dzień dobry! - Białowłosy uśmiechnął się najniewinniej jak potrafił. - Widział pan może Rebeccę? 
Członek Bractwa odwzajemni uśmiech. 
- Niedawno wyruszyła na misję - odpowiedział, lekko kiwając głową. - Dostała nagłe wezwanie, najpewniej nie miała jeszcze czasu cię poinformować. 
Alex podziękował i dołączył do stojącego obok Sana. 
- Cholera jasna!
Nie był to zbieg okoliczności. Najpewniej Aurora również została oddelegowana. Peterson maczał w tym place. Pozbycie się mentorek znacznie ułatwi mu śledztwo - w końcu tylko one stały po stronie uczniów. Ich brak oznaczał, że San i Alex od tej pory będą musieli sobie radzić sami. 
Białowłosy sięgnął po komórkę i szybko napisał wiadomość do nauczycielki. Brak zasięgu. 
Chłopak nie miał już ochoty na nic.
- Idę zapalić - westchnął i odszedł. Chciał sobie wszystko przemyśleć w samotności. Szczerze miał dosyć obecnej sytuacji. Rebecca, choć często go irytowała, pragnęła dla niego jak najlepiej. Teraz nie wiadomo nawet, kiedy wróci z misji! Teraz, zostali całkowicie zdani na łaskę Petersona. 

San?

niedziela, 8 listopada 2020

Od Sana cd. Alexandra

Podniósł wzrok na wstającego Alexa. Jeśli miał być szczery to nieco żartował z tym schowaniem kimchi do lodówki w gabinecie Petersona (ta, trochę ciężko wykryć, kiedy żartuje, a kiedy nie), ale gdy zobaczył białowłosego, który wyglądał jakby autentycznie miał zaraz pójść i to zrobić, uznał, że naprawdę tak postąpią. A co mu szkodziło? To nie jakieś przestępstwo schować pudełko kimchi do czyjejś lodówki. Najwyżej mogli dostać lekki opieprz, ale to go nie ruszy, a już tym bardziej jeśli będzie ono od Petersona.
Wziął zamknięte już pudełko, na początku myślał o schowaniu go do siatki, ale zrezygnował – siatka tylko przyblokuje trochę zapach. Podążył za Alexandrem, który zdążył już wyjść z pokoju i upewnić się, że nikogo nie było w pobliżu. Obydwoje udali się w kierunku biura Petersona; nie musieli iść długo, ponieważ znajdowało się ono całkiem blisko. Też mogli sobie darować bawienie się w tajnych agentów i unikanie wszystkich, ponieważ z tego co wiedzieli plotka o nich jako podejrzanych nie rozniosła się (jeszcze) i poza górą oraz kilkoma osobami praktycznie nikt nic nie wiedział. Tak więc w całkiem prosty sposób dotarli do punktu docelowego.
Alex zapukał trzykrotnie w drzwi. Nie usłyszał odpowiedzi, ale nie powstrzymało go to od uchylenia ich i zajrzenia do środka.
– Nie ma go – rzekł po chwili, głos jego zdradzał radość i pewne pozytywne zaskoczenie.
W odpowiedzi San przytaknął, ale też uniósł nieco brwi w zdziwieniu. Mieli naprawdę spore szczęście, ponieważ dla niego pozostawienie otwartego gabinetu było czymś, do czego on sam by się nie opuścił. Gdyby miał własne biuro czy w jego przypadku bardziej pracownię, po wyjściu zamykałby pomieszczenie na klucz albo lepiej, na kod przynajmniej siedmiocyfrowy. Ustawiłby jeszcze alarm, a najważniejsze rzeczy schowałby w sejfie, który również miałby kod i alarm, jeśliby się wpisało złe hasło trzy razy. Ogólnie to zająłby gdzieś jakiś trudno dostępny teren, dokładniej miejsce, którego nikt inny nie znał.
Ale ja nie ufam ludziom.
Powoli weszli do środka, San zamknął za sobą drzwi. Z racji, że nie było nikogo, mogli się dokładnie rozejrzeć po całym pomieszczeniu. Nie miało ono w sobie niczego specjalnego – ot zwykłe biuro ze ścianami pozastawianymi teczkami i książkami, które pewnie ułożone tam były na pokaz. Wszystkie meble były staromodne; no typowe biuro.
Alexander od razu podszedł do jednego z kilku nowoczesnych tu elementów, czyli małej lodóweczki. Czym prędzej otworzył ją i zmierzył wzrokiem zawartość.
– Ha, wiedziałem, że trzyma tu alkohol! – prychnął jakby dumny z siebie.
– Hm, więc kimchi będzie tu idealnie pasować – odparł San z dość trudnym do wykrycia sarkazmem.
Nie zwlekając wepchnął pudełko na jedną z dwóch półek, dodatkowo zakrył je od przodu butelkami i puszkami... w sumie to nie wiedział, po co, skoro za jakiś czas kimchi swym zapachem ogarnie całą lodówkę do tego stopnia, że gdy Peterson ją otworzy, aromat kimchi po prostu na niego wybuchnie.
Dali sobie jeszcze trochę czasu na dokładniejsze rozejrzenie się. Wspólnie postanowili to zrobić, ponieważ podejrzewali Petersona niemal równie mocno co on ich i pomyśleli, że jeśli poszukają to może znajdą tu coś, co nie tyle postawi go w złym świetle a wyciągnie ich z sytuacji, w jakiej się znajdowali.
– Hej, spójrz na to!
San podniósł wzrok znad znajdujących się na biurku akt, które właśnie przeglądał. Odwrócił głowę, spojrzał na stojącego przy regale Alexa, który trzymał coś w rękach. Gdy chłopak podszedł bliżej, pokazał mu wizytówkę, tłumacząc, że znalazł ją między książkami. Koreańczyk wziął ją do ręki, przyjrzał się uważnie.
– Andrew McGarden?
– Znasz go? – spytał Alex.
San pokręcił głową, marszcząc brwi. Nie wiedział, kto to... ale miał wrażenie, że gdzieś już słyszał to nazwisko. Tylko gdzie? Skąd? Kim on był? Nie miał pojęcia. Ale miał nadzieję, że sobie przypomni.
Postanowił wziąć ze sobą wizytówkę. Obydwoje zabrali się i wyszli z gabinetu. Choć chcieli jeszcze trochę poszperać (jakoś obaj wierzyli, że po dokładniejszym przeszukaniu z pewnością coś znajdą), czas ich ograniczał i woleli teraz wyjść, w obawie, że Peterson ich nakryje. Jak zostaną przyłapani na gorącym uczynku, sprawa się tylko pogorszy.
Wrócili do swojego pokoju jak gdyby nigdy nic i usiedli na swoich łóżkach. Poszczęściło im się, bowiem parę minut później zajrzał do nich Mark, sprawdzając, czy na pewno byli tam gdzie być powinni, a gdy zobaczył, że są i wcale nigdzie nie poszli, a już na pewno nie do biura Petersona, wyszedł, pozostawiając ich samych.
Szczerze już nic ciekawego więcej nie zrobili – było późno, więc po prostu umyli się i z parę godzin spędzili na rozmowie o tym, jak jeszcze mogliby uprzykrzyć Petersonowi życie. W końcu Alex uznał, że pójdzie już spać (o zmęczeniu dawało znak ziewanie), dlatego zgasił światło, a następnie położył się do łóżka.
San jeszcze trochę przesiedział. Używając komórki tak, by jej światło nie przeszkadzało białowłosemu zaczął przeglądać Internet w poszukiwaniu jakichś informacji o tym całym McGardenie. Ku jego konfuzji wszystko wskazywało na to, że to był zwykły – no nie do końca, bo całkiem bogaty – przedsiębiorca z żoną i trójką dzieci, który prowadził całkiem zwyczajne życie. Nic szczególnego, nic wartego uwagi. Ani tym bardziej nic podejrzanego.
Ostatecznie odłożył komórkę na szafkę nocną i położył się tak, by łóżko jak najmniej przy tym skrzypiało. Materac nie należał do najwygodniejszych, ale jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało. Myślami nadal błądził przy tajemniczej wizytówce i równie tajemniczym jej właścicielu. Gdzieś o nim słyszałem, na pewno. Na razie jednak nie zamierzał pokazywać jej nikomu innemu. Możliwe, że to rzeczywiście nie był nikt szczególny.
Ale i tak o nim myślał, dopóki wreszcie nie zasnął na te cztery czy pięć godzin.



Rano czekał ich kolejny trening. Zjedli dosyć proste śniadanie, bez kimchi, ponieważ nie mieli czasu je zabrać. Umyli się, przebrali w coś wygodnego i razem ze swoimi mentorkami udali się na salę treningową.
– Czemu tak wcześnie? – narzekał Alex. – Przecież normalnie treningi są później!
– To był mój pomysł – odparła spokojnie Aurora.
Usłyszawszy to, białowłosy już nic więcej nie mówił. Pewnie nie chciał się kłócić z kobietą – nie dość, że nie była jego mentorką to jeszcze należała do dosyć surowych osób i tych, z którymi się po prostu nie zadzierało. Ona miała tę aurę, że mało kto potrafił zebrać w sobie na tyle odwagi, by chociażby...
– A czy praca czasem nie wzywa? – mruknął wtem San.
Aurora odwróciła głowę w jego stronę. Oczywiście, że usłyszała, Koreańczyk nawet nie starał się brzmieć możliwie jak najciszej.
– Tak się składa, że mam dzisiaj wolne – odparła trochę wrednym tonem. – Więc nie marudzić tylko ruchy! Bądźmy szczerzy, ale wolelibyście dwie godziny treningu niż tyle samo siedzenia w jednym pomieszczeniu z Petersonem.
– Masz punkt – rzucił niemal od razu San.
Rebecca nic nie mówiła, tylko zmierzyła wzrokiem Aurorę oraz blondyna z pewnym zdziwieniem na jej twarzy.
Gdy dotarli na salę, podzielili ją między siebie na pół. Było dosyć wcześnie jak na trening, ponieważ nikt poza nimi nie ćwiczył. San poświęcił dziesięć minut na rozgrzewkę, podobnie jak Aurora, później przeszli do właściwej części treningu. Dzisiaj miał, tak jak wczoraj, trenować zdolność przenoszenia swojej grawitacji na inne płaszczyzny, dlatego na sam początek mentorka kazała mu przykleić się do pobliskiej ściany i wytrzymać jak najdłużej. Brzmiało banalnie. Poszło już gorzej.
– Nie mogę – stwierdził, upadając dosyć nieprzyjemnie na podłogę.
– Ale przynajmniej wytrzymałeś trochę dłużej niż wcześniej – rzekła Aurora, podpierając rękę pod biodro i spoglądając na stoper.
San wziął kilka głębokich wdechów, powoli wstał.
– Hm, jak tak teraz myślę to wpadłam na pewien pomysł – odezwała się wtem Aurora.
Słysząc to, Koreańczyk podniósł na nią wzrok, nieco się krzywiąc, ku jednak jej zdziwieniu spytał:
– Jaki?
Czy był zmęczony? Tak, jak zresztą zwykle. Czy lubił treningi? Nieszczególnie, zwłaszcza kiedy nie szło po jego myśli. Czemu więc nie zaprzeczył ani razu tylko praktycznie bez namysłu pokazał, że jest zainteresowany? Bo chciał być silny.
Już jakiś czas temu w jego głowie zaczęła kształtować się myśl, że chciałby móc swoją moc wykorzystać najlepiej jak się dało. Chciał potrafić wiele i jeszcze więcej, być na takim poziomie, że nie musiałby się szczególnie martwić o wygraną lub chociażby ucieczkę podczas starć. Przypomniał sobie, ile wysiłku w uczenie go mocy włożył jego dziadek i doszedł do wniosku, że nie chciał tego tak marnować. A teraz jeszcze ta sytuacja z Petersonem. Facet był dla niego na tyle podejrzany, że obawiał się, że dojdzie do czegoś poważniejszego niż jakichś tam oskarżeń. Dlatego chciał się przygotować. Miał potencjał, ogromny, Aurora nieraz mu to powtarzała. I sam zaczął w to wierzyć. Gdy spostrzegł, że wiele osób mógłby tak po prostu posłać w kosmos albo usunąć dla nich grawitację, przez co zawisnęliby w powietrzu nie mogąc nic z tym zrobić i nie stanowiąc już takiego zagrożenia jak wcześniej, zrozumiał, że musi się przyłożyć. Musiał się rozwinąć. Stać się silniejszy. O wiele silniejszy.
– Co? – Otworzył szerzej oczy, gdy poznał pomysł Aurory. – Nie chcę.
– Ach, daj spokój! – jęknęła mentorka. – Patrz, to jest dobra taktyka. Nie możesz wytrzymać długo na ścianie? To przeskakuj z jednej na drugą! Przemieścisz się znacznie szybciej i będziesz trudniejszym celem. – Skrzyżowała ręce na piersi.
– To brzmi tak, że gdybym miał to zrobić, mój zmysł równowagi by po prostu nie wytrzymał i w najlepszym wypadku zwymiotowałbym – westchnął.
– Bzdury! Widziałam już nieraz, jak balansujesz i zmysł równowagi to ty masz akurat dobry! – San nie wyglądał na przekonanego, więc kontynuowała: – Słuchaj, każdy smok ma coś, co pozwala mu przystosować się do swojego żywiołu. Smoki ogniste są odporne na ogień i/lub wysoką temperaturę, smoki wodne mogą długo przebywać pod wodą, więc ty jako smok grawitacji powinieneś być odporny na przynajmniej część skutków ubocznych związanych z manipulacją przyciąganiem, inaczej to by nie miało najmniejszego sensu. Jak miałabym używać zdolności powietrza, gdyby głupie ciśnienie mogło mnie zabić? – wzruszyła aż przesadnie ramionami.
Jej słowa dotarły do Koreańczyka, i to bardzo dobrze. Aż sam postanowił się nad tym zastanowić. W sumie kobieta miała rację. Jeśli kiedykolwiek odczuł jakieś skutki uboczne używania mocy poza zmęczeniem i utratą energii to prawdopodobnie sam je sobie wmówił. A przynajmniej w to chciał wierzyć. Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.
– Okej, koniec gadania – oznajmiła Aurora. – Twoje zadanie na teraz – ruchem głowy wskazała stojącego na drugiej połowie sali Alexa, który właśnie w pełnym skupieniu tworzył lodowy kij – masz mu to zabrać, ale tak, że przed sięgnięciem po kij masz się odbić od przeciwległych ścian dokładnie trzy razy. A, i masz to zrobić najszybciej jak się da.
Słysząc to wszystko San otworzył szeroko oczy, unosząc brwi w zdziwieniu.
– Tak o, teraz, bez przygotowania? – odparł z wyraźną niechęcią. – Jak mam odbijać się szybko i to tak, żeby nic sobie nie zrobić? Przecież to nie takie skakanie jak z trampoliny na trampolinę tylko spadanie w różnych kierunkach.
Już nie wspomniał o możliwości wystąpienia nudności. W tym wypadku powtarzał sobie w myślach, że coś takiego dla niego nie istnieje.
– Jesteś inteligentny, coś wymyślisz. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Ale żebyś nie był taki pokrzywdzony, daję ci pół minuty na zastanowienie się... od teraz.
San otworzył usta, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował, gdy zdał sobie sprawę, że mentorka mówiła wszystko na poważnie. Spojrzał na ściany sali, skupił się na wymyśleniu jakiegoś planu działania. Musiał ustalić jakąś taktykę. Jak miałby to zrobić, żeby nie ucierpieć? Jeśli tak po prostu poleci na ścianę to się połamie. Może udałoby się gdyby wykonał przewrót jak podczas uprawiania parkoura?
Wtem go olśniło. Przecież Aurora go uczyła bezbolesnego upadania z użyciem jego mocy! Wystarczy, że przeniesie to tutaj, ewentualnie trochę podrasuje i będzie...
– Czas minął, lecisz!
Wyrwany z zamyślenia spojrzał na kobietę, która pogoniła go niemocnym popchnięciem. Widząc, że mentorka nie zamierza mu darować zwlekania pospiesznie użył swojej mocy i poleciał.
Popatrzył na zbliżającą się dosyć szybko ścianę, gdy nagle otworzył szeroko oczy. Aish, lecę na głowę! Nie miał czasu na zmianę pozycji, więc wyciągnął przed siebie ręce. Będąc tuż przed ścianą zmniejszył gwałtownie przyciąganie – trochę za wolno, ponieważ lewa ręka dosyć nieprzyjemnie uderzyła o ścianę i ugięła się gwałtownie pod ciężarem ciała, co poskutkowało trochę bolesnym upadkiem. Przewrócił się na plecy, zaklął pod nosem, zły w tym momencie głównie na siebie.
– Szybciej! – poganiała go Aurora. – To gra z czasem, którego jest mało!
Ignorując ból, San wstał szybko, odbił się od ściany i poleciał do tej po przeciwnej stronie. Słyszał kolejne pospieszające krzyki ze strony mentorki, ale postarał się je zignorować, a skupił się na lądowaniu. Tym razem udało mu się z wyczuciem czasu oraz przyjęciem odpowiedniej pozycji i znacznie lepiej stanął na ścianie. Po raz kolejny się odbił, znów wylądował, był już blisko celu.
Alexander podniósł głowę znad kija, który trzymał w ręce. Spojrzał na Koreańczyka z pewnym zaskoczeniem i podziwem w oczach. Stanął nieruchomo, co San od razu wykorzystał.
To była chwila. Kilka sekund i lodowy kij został wyrwany z ręki białowłosego. San znacznie przyspieszył przy tym ostatnim skoku, dopadł uformowany kawał lodu, czując nie tylko bijące od niego zimno, ale też ból w lewym nadgarstku. Skrzywił się, wylądował na ścianie już znacznie mniej zgrabnie, po czym zszedł na podłogę.
Wziął kilka głębokich wdechów. Trochę się zmachał przy tym zadaniu, ale jeśli miał być szczery, był całkiem zadowolony z tego, jak je wykonał... No może ten początek porządnie spieprzył, ale jak na pierwszy raz poszło mu nieźle.
– Zdecydowanie za wolno – usłyszał wtem.
Popatrzył na Aurorę, która zdążyła już się przy nim znaleźć.
– Nie mogłem szybciej – mruknął bardziej ulegle niż agresywnie.
– Mogłeś.
– Ale wtedy poszłoby znacznie gorzej. – Skrzywił się. – Przy tej prędkości się wywaliłem, a co dopiero jakbym leciał jeszcze szybciej.
Na te słowa mentorka skrzyżowała ręce na piersi, wzdychając ciężko. San zaś przeniósł wzrok na stojącego kawałek dalej Alexa, który wyglądał na w pewnym stopniu zszokowanego. Zmierzył go wzrokiem, później spojrzał na kij. Nie zwlekając dłużej podszedł do chłopaka.
– Oddaję – rzekł spokojnie, wyrównując oddech. – Wybacz, że wcześniej go zabrałem.
Wręczył mu kij, po czym zaczął masować obolały nadgarstek. Oby nie był zwichnięty.

Alexander?