Podniósł wzrok na wstającego Alexa. Jeśli miał być szczery to nieco żartował z tym schowaniem kimchi do lodówki w gabinecie Petersona (ta, trochę ciężko wykryć, kiedy żartuje, a kiedy nie), ale gdy zobaczył białowłosego, który wyglądał jakby autentycznie miał zaraz pójść i to zrobić, uznał, że naprawdę tak postąpią. A co mu szkodziło? To nie jakieś przestępstwo schować pudełko kimchi do czyjejś lodówki. Najwyżej mogli dostać lekki opieprz, ale to go nie ruszy, a już tym bardziej jeśli będzie ono od Petersona.
Wziął zamknięte już pudełko, na początku myślał o schowaniu go do siatki, ale zrezygnował – siatka tylko przyblokuje trochę zapach. Podążył za Alexandrem, który zdążył już wyjść z pokoju i upewnić się, że nikogo nie było w pobliżu. Obydwoje udali się w kierunku biura Petersona; nie musieli iść długo, ponieważ znajdowało się ono całkiem blisko. Też mogli sobie darować bawienie się w tajnych agentów i unikanie wszystkich, ponieważ z tego co wiedzieli plotka o nich jako podejrzanych nie rozniosła się (jeszcze) i poza górą oraz kilkoma osobami praktycznie nikt nic nie wiedział. Tak więc w całkiem prosty sposób dotarli do punktu docelowego.
Alex zapukał trzykrotnie w drzwi. Nie usłyszał odpowiedzi, ale nie powstrzymało go to od uchylenia ich i zajrzenia do środka.
– Nie ma go – rzekł po chwili, głos jego zdradzał radość i pewne pozytywne zaskoczenie.
W odpowiedzi San przytaknął, ale też uniósł nieco brwi w zdziwieniu. Mieli naprawdę spore szczęście, ponieważ dla niego pozostawienie otwartego gabinetu było czymś, do czego on sam by się nie opuścił. Gdyby miał własne biuro czy w jego przypadku bardziej pracownię, po wyjściu zamykałby pomieszczenie na klucz albo lepiej, na kod przynajmniej siedmiocyfrowy. Ustawiłby jeszcze alarm, a najważniejsze rzeczy schowałby w sejfie, który również miałby kod i alarm, jeśliby się wpisało złe hasło trzy razy. Ogólnie to zająłby gdzieś jakiś trudno dostępny teren, dokładniej miejsce, którego nikt inny nie znał.
Ale ja nie ufam ludziom.
Powoli weszli do środka, San zamknął za sobą drzwi. Z racji, że nie było nikogo, mogli się dokładnie rozejrzeć po całym pomieszczeniu. Nie miało ono w sobie niczego specjalnego – ot zwykłe biuro ze ścianami pozastawianymi teczkami i książkami, które pewnie ułożone tam były na pokaz. Wszystkie meble były staromodne; no typowe biuro.
Alexander od razu podszedł do jednego z kilku nowoczesnych tu elementów, czyli małej lodóweczki. Czym prędzej otworzył ją i zmierzył wzrokiem zawartość.
– Ha, wiedziałem, że trzyma tu alkohol! – prychnął jakby dumny z siebie.
– Hm, więc kimchi będzie tu idealnie pasować – odparł San z dość trudnym do wykrycia sarkazmem.
Nie zwlekając wepchnął pudełko na jedną z dwóch półek, dodatkowo zakrył je od przodu butelkami i puszkami... w sumie to nie wiedział, po co, skoro za jakiś czas kimchi swym zapachem ogarnie całą lodówkę do tego stopnia, że gdy Peterson ją otworzy, aromat kimchi po prostu na niego wybuchnie.
Dali sobie jeszcze trochę czasu na dokładniejsze rozejrzenie się. Wspólnie postanowili to zrobić, ponieważ podejrzewali Petersona niemal równie mocno co on ich i pomyśleli, że jeśli poszukają to może znajdą tu coś, co nie tyle postawi go w złym świetle a wyciągnie ich z sytuacji, w jakiej się znajdowali.
– Hej, spójrz na to!
San podniósł wzrok znad znajdujących się na biurku akt, które właśnie przeglądał. Odwrócił głowę, spojrzał na stojącego przy regale Alexa, który trzymał coś w rękach. Gdy chłopak podszedł bliżej, pokazał mu wizytówkę, tłumacząc, że znalazł ją między książkami. Koreańczyk wziął ją do ręki, przyjrzał się uważnie.
– Andrew McGarden?
– Znasz go? – spytał Alex.
San pokręcił głową, marszcząc brwi. Nie wiedział, kto to... ale miał wrażenie, że gdzieś już słyszał to nazwisko. Tylko gdzie? Skąd? Kim on był? Nie miał pojęcia. Ale miał nadzieję, że sobie przypomni.
Postanowił wziąć ze sobą wizytówkę. Obydwoje zabrali się i wyszli z gabinetu. Choć chcieli jeszcze trochę poszperać (jakoś obaj wierzyli, że po dokładniejszym przeszukaniu z pewnością coś znajdą), czas ich ograniczał i woleli teraz wyjść, w obawie, że Peterson ich nakryje. Jak zostaną przyłapani na gorącym uczynku, sprawa się tylko pogorszy.
Wrócili do swojego pokoju jak gdyby nigdy nic i usiedli na swoich łóżkach. Poszczęściło im się, bowiem parę minut później zajrzał do nich Mark, sprawdzając, czy na pewno byli tam gdzie być powinni, a gdy zobaczył, że są i wcale nigdzie nie poszli, a już na pewno nie do biura Petersona, wyszedł, pozostawiając ich samych.
Szczerze już nic ciekawego więcej nie zrobili – było późno, więc po prostu umyli się i z parę godzin spędzili na rozmowie o tym, jak jeszcze mogliby uprzykrzyć Petersonowi życie. W końcu Alex uznał, że pójdzie już spać (o zmęczeniu dawało znak ziewanie), dlatego zgasił światło, a następnie położył się do łóżka.
San jeszcze trochę przesiedział. Używając komórki tak, by jej światło nie przeszkadzało białowłosemu zaczął przeglądać Internet w poszukiwaniu jakichś informacji o tym całym McGardenie. Ku jego konfuzji wszystko wskazywało na to, że to był zwykły – no nie do końca, bo całkiem bogaty – przedsiębiorca z żoną i trójką dzieci, który prowadził całkiem zwyczajne życie. Nic szczególnego, nic wartego uwagi. Ani tym bardziej nic podejrzanego.
Ostatecznie odłożył komórkę na szafkę nocną i położył się tak, by łóżko jak najmniej przy tym skrzypiało. Materac nie należał do najwygodniejszych, ale jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało. Myślami nadal błądził przy tajemniczej wizytówce i równie tajemniczym jej właścicielu. Gdzieś o nim słyszałem, na pewno. Na razie jednak nie zamierzał pokazywać jej nikomu innemu. Możliwe, że to rzeczywiście nie był nikt szczególny.
Ale i tak o nim myślał, dopóki wreszcie nie zasnął na te cztery czy pięć godzin.
Rano czekał ich kolejny trening. Zjedli dosyć proste śniadanie, bez kimchi, ponieważ nie mieli czasu je zabrać. Umyli się, przebrali w coś wygodnego i razem ze swoimi mentorkami udali się na salę treningową.
– Czemu tak wcześnie? – narzekał Alex. – Przecież normalnie treningi są później!
– To był mój pomysł – odparła spokojnie Aurora.
Usłyszawszy to, białowłosy już nic więcej nie mówił. Pewnie nie chciał się kłócić z kobietą – nie dość, że nie była jego mentorką to jeszcze należała do dosyć surowych osób i tych, z którymi się po prostu nie zadzierało. Ona miała tę aurę, że mało kto potrafił zebrać w sobie na tyle odwagi, by chociażby...
– A czy praca czasem nie wzywa? – mruknął wtem San.
Aurora odwróciła głowę w jego stronę. Oczywiście, że usłyszała, Koreańczyk nawet nie starał się brzmieć możliwie jak najciszej.
– Tak się składa, że mam dzisiaj wolne – odparła trochę wrednym tonem. – Więc nie marudzić tylko ruchy! Bądźmy szczerzy, ale wolelibyście dwie godziny treningu niż tyle samo siedzenia w jednym pomieszczeniu z Petersonem.
– Masz punkt – rzucił niemal od razu San.
Rebecca nic nie mówiła, tylko zmierzyła wzrokiem Aurorę oraz blondyna z pewnym zdziwieniem na jej twarzy.
Gdy dotarli na salę, podzielili ją między siebie na pół. Było dosyć wcześnie jak na trening, ponieważ nikt poza nimi nie ćwiczył. San poświęcił dziesięć minut na rozgrzewkę, podobnie jak Aurora, później przeszli do właściwej części treningu. Dzisiaj miał, tak jak wczoraj, trenować zdolność przenoszenia swojej grawitacji na inne płaszczyzny, dlatego na sam początek mentorka kazała mu przykleić się do pobliskiej ściany i wytrzymać jak najdłużej. Brzmiało banalnie. Poszło już gorzej.
– Nie mogę – stwierdził, upadając dosyć nieprzyjemnie na podłogę.
– Ale przynajmniej wytrzymałeś trochę dłużej niż wcześniej – rzekła Aurora, podpierając rękę pod biodro i spoglądając na stoper.
San wziął kilka głębokich wdechów, powoli wstał.
– Hm, jak tak teraz myślę to wpadłam na pewien pomysł – odezwała się wtem Aurora.
Słysząc to, Koreańczyk podniósł na nią wzrok, nieco się krzywiąc, ku jednak jej zdziwieniu spytał:
– Jaki?
Czy był zmęczony? Tak, jak zresztą zwykle. Czy lubił treningi? Nieszczególnie, zwłaszcza kiedy nie szło po jego myśli. Czemu więc nie zaprzeczył ani razu tylko praktycznie bez namysłu pokazał, że jest zainteresowany? Bo chciał być silny.
Już jakiś czas temu w jego głowie zaczęła kształtować się myśl, że chciałby móc swoją moc wykorzystać najlepiej jak się dało. Chciał potrafić wiele i jeszcze więcej, być na takim poziomie, że nie musiałby się szczególnie martwić o wygraną lub chociażby ucieczkę podczas starć. Przypomniał sobie, ile wysiłku w uczenie go mocy włożył jego dziadek i doszedł do wniosku, że nie chciał tego tak marnować. A teraz jeszcze ta sytuacja z Petersonem. Facet był dla niego na tyle podejrzany, że obawiał się, że dojdzie do czegoś poważniejszego niż jakichś tam oskarżeń. Dlatego chciał się przygotować. Miał potencjał, ogromny, Aurora nieraz mu to powtarzała. I sam zaczął w to wierzyć. Gdy spostrzegł, że wiele osób mógłby tak po prostu posłać w kosmos albo usunąć dla nich grawitację, przez co zawisnęliby w powietrzu nie mogąc nic z tym zrobić i nie stanowiąc już takiego zagrożenia jak wcześniej, zrozumiał, że musi się przyłożyć. Musiał się rozwinąć. Stać się silniejszy. O wiele silniejszy.
– Co? – Otworzył szerzej oczy, gdy poznał pomysł Aurory. – Nie chcę.
– Ach, daj spokój! – jęknęła mentorka. – Patrz, to jest dobra taktyka. Nie możesz wytrzymać długo na ścianie? To przeskakuj z jednej na drugą! Przemieścisz się znacznie szybciej i będziesz trudniejszym celem. – Skrzyżowała ręce na piersi.
– To brzmi tak, że gdybym miał to zrobić, mój zmysł równowagi by po prostu nie wytrzymał i w najlepszym wypadku zwymiotowałbym – westchnął.
– Bzdury! Widziałam już nieraz, jak balansujesz i zmysł równowagi to ty masz akurat dobry! – San nie wyglądał na przekonanego, więc kontynuowała: – Słuchaj, każdy smok ma coś, co pozwala mu przystosować się do swojego żywiołu. Smoki ogniste są odporne na ogień i/lub wysoką temperaturę, smoki wodne mogą długo przebywać pod wodą, więc ty jako smok grawitacji powinieneś być odporny na przynajmniej część skutków ubocznych związanych z manipulacją przyciąganiem, inaczej to by nie miało najmniejszego sensu. Jak miałabym używać zdolności powietrza, gdyby głupie ciśnienie mogło mnie zabić? – wzruszyła aż przesadnie ramionami.
Jej słowa dotarły do Koreańczyka, i to bardzo dobrze. Aż sam postanowił się nad tym zastanowić. W sumie kobieta miała rację. Jeśli kiedykolwiek odczuł jakieś skutki uboczne używania mocy poza zmęczeniem i utratą energii to prawdopodobnie sam je sobie wmówił. A przynajmniej w to chciał wierzyć. Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.
– Okej, koniec gadania – oznajmiła Aurora. – Twoje zadanie na teraz – ruchem głowy wskazała stojącego na drugiej połowie sali Alexa, który właśnie w pełnym skupieniu tworzył lodowy kij – masz mu to zabrać, ale tak, że przed sięgnięciem po kij masz się odbić od przeciwległych ścian dokładnie trzy razy. A, i masz to zrobić najszybciej jak się da.
Słysząc to wszystko San otworzył szeroko oczy, unosząc brwi w zdziwieniu.
– Tak o, teraz, bez przygotowania? – odparł z wyraźną niechęcią. – Jak mam odbijać się szybko i to tak, żeby nic sobie nie zrobić? Przecież to nie takie skakanie jak z trampoliny na trampolinę tylko spadanie w różnych kierunkach.
Już nie wspomniał o możliwości wystąpienia nudności. W tym wypadku powtarzał sobie w myślach, że coś takiego dla niego nie istnieje.
– Jesteś inteligentny, coś wymyślisz. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Ale żebyś nie był taki pokrzywdzony, daję ci pół minuty na zastanowienie się... od teraz.
San otworzył usta, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował, gdy zdał sobie sprawę, że mentorka mówiła wszystko na poważnie. Spojrzał na ściany sali, skupił się na wymyśleniu jakiegoś planu działania. Musiał ustalić jakąś taktykę. Jak miałby to zrobić, żeby nie ucierpieć? Jeśli tak po prostu poleci na ścianę to się połamie. Może udałoby się gdyby wykonał przewrót jak podczas uprawiania parkoura?
Wtem go olśniło. Przecież Aurora go uczyła bezbolesnego upadania z użyciem jego mocy! Wystarczy, że przeniesie to tutaj, ewentualnie trochę podrasuje i będzie...
– Czas minął, lecisz!
Wyrwany z zamyślenia spojrzał na kobietę, która pogoniła go niemocnym popchnięciem. Widząc, że mentorka nie zamierza mu darować zwlekania pospiesznie użył swojej mocy i poleciał.
Popatrzył na zbliżającą się dosyć szybko ścianę, gdy nagle otworzył szeroko oczy. Aish, lecę na głowę! Nie miał czasu na zmianę pozycji, więc wyciągnął przed siebie ręce. Będąc tuż przed ścianą zmniejszył gwałtownie przyciąganie – trochę za wolno, ponieważ lewa ręka dosyć nieprzyjemnie uderzyła o ścianę i ugięła się gwałtownie pod ciężarem ciała, co poskutkowało trochę bolesnym upadkiem. Przewrócił się na plecy, zaklął pod nosem, zły w tym momencie głównie na siebie.
– Szybciej! – poganiała go Aurora. – To gra z czasem, którego jest mało!
Ignorując ból, San wstał szybko, odbił się od ściany i poleciał do tej po przeciwnej stronie. Słyszał kolejne pospieszające krzyki ze strony mentorki, ale postarał się je zignorować, a skupił się na lądowaniu. Tym razem udało mu się z wyczuciem czasu oraz przyjęciem odpowiedniej pozycji i znacznie lepiej stanął na ścianie. Po raz kolejny się odbił, znów wylądował, był już blisko celu.
Alexander podniósł głowę znad kija, który trzymał w ręce. Spojrzał na Koreańczyka z pewnym zaskoczeniem i podziwem w oczach. Stanął nieruchomo, co San od razu wykorzystał.
To była chwila. Kilka sekund i lodowy kij został wyrwany z ręki białowłosego. San znacznie przyspieszył przy tym ostatnim skoku, dopadł uformowany kawał lodu, czując nie tylko bijące od niego zimno, ale też ból w lewym nadgarstku. Skrzywił się, wylądował na ścianie już znacznie mniej zgrabnie, po czym zszedł na podłogę.
Wziął kilka głębokich wdechów. Trochę się zmachał przy tym zadaniu, ale jeśli miał być szczery, był całkiem zadowolony z tego, jak je wykonał... No może ten początek porządnie spieprzył, ale jak na pierwszy raz poszło mu nieźle.
– Zdecydowanie za wolno – usłyszał wtem.
Popatrzył na Aurorę, która zdążyła już się przy nim znaleźć.
– Nie mogłem szybciej – mruknął bardziej ulegle niż agresywnie.
– Mogłeś.
– Ale wtedy poszłoby znacznie gorzej. – Skrzywił się. – Przy tej prędkości się wywaliłem, a co dopiero jakbym leciał jeszcze szybciej.
Na te słowa mentorka skrzyżowała ręce na piersi, wzdychając ciężko. San zaś przeniósł wzrok na stojącego kawałek dalej Alexa, który wyglądał na w pewnym stopniu zszokowanego. Zmierzył go wzrokiem, później spojrzał na kij. Nie zwlekając dłużej podszedł do chłopaka.
– Oddaję – rzekł spokojnie, wyrównując oddech. – Wybacz, że wcześniej go zabrałem.
Wręczył mu kij, po czym zaczął masować obolały nadgarstek. Oby nie był zwichnięty.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz