niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Sana

Uderzył o ścianę, czując jak ból rozchodzi się wzdłuż jego kręgosłupa. Opadł na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Pożałował, że zgodził się na sprawdzenie drogi. Przecież niemal pewnym było, że ich plan nie pójdzie dobrze. Pech towarzyszył im od samego początku misji. Nie istniała możliwość, ze akurat to wyszłoby im pomyślnie. Alexander nienawidził tego miejsca. Chciał tylko wrócić do domu.
Zaraz obok białowłosego wylądował San. Równie mocno zaliczył spotkanie z kamienną ścianą. Chwilę tkwił bez żadnego ruchu. Wtedy też usłyszeli kroki, a zza rogu wysunął się ciemnoskóry mężczyzna. Alexander nawet nie dziwił się, że go przegapili. Nieznajomy był ubrany w całkowicie czarne ubrania!
Łowca przystąpił do ataku. Białowłosy więc, nie myśląc zbyt wiele (co w ostatnim czasie nie było niczym niezwykłym), stworzył grubą, lodową tarczę i dzierżąc ją, rzucił się na przeciwnika, zbijając go z nóg. San nie czekał długo. Szybko skorzystał z okazji i użył na wrogu swoją moc. Mężczyzna został przybity do ziemi. Przeklął głośno, nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
Alexander odetchnął z ulgą. Żyją. Ledwo, są poturbowani, kolejny raz otarli się o śmierć. Ale żyją.
- Hej, tylko na tyle was stać?! - Łowca prowokował uczniów, choć w jego głosie dało się usłyszeć narastającą niepewność.
Żaden z młodzieńców nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast tego przykucnęli przy nim. Alexander nieszczególnie wiedział, co powinni dalej zrobić. Mają zostawić tutaj rannego łowcę? To niebezpieczne. Muszą jednak jak najszybciej wezwać pomoc.
Nim białowłosy zdążył cokolwiek zasugerować, San bez słowa uderzył mężczyznę kamieniem w głowę. Alex spojrzał zaskoczony na swojego towarzysza. Otworzył usta, ale nie powiedział nic. Nie potrafił nawet tego skomentować. Czy blondyn właśnie zabił przeciwnika?
San również milczał. Położył się na chłodnej posadce, wzdychając głośno. Alexander zaczął się o niego martwić. Czy jego towarzysz oberwał aż tak mocno? Sam dalej odczuwał nieprzyjemny ból pleców, ale obrażenia w żaden sposób nie wydawały się być niebezpieczne dla jego zdrowia.
- Wszystko gra? - zapytał, podchodząc bliżej do Sana. Tam przykucnął. Dopiero wtedy poczuł bolesne skutki uderzenia o ścianę.
- Bywało znacznie gorze - uciął krótko. - A jak z tobą?
- Nie jest aż tak źle. - Alexander położył dłoń na swoich plecach. Wyprostował się, cicho sycząc. Powoli podszedł do łowcy. Nieznajomy nie ruszał się, ale oddychał.
- Żyje - zapewnił, zwracając się do Sana. - Po prostu stracił przytomność. To nie był na tyle mocny cios, by go zabił.
Białowłosy poczuł dużą ulgę. Blondyn nie zabił wroga. Chwała Bogu.
- Musimy wrócić i powiedzieć o tym reszcie - stwierdził San. Chłopak podniósł się z ziemi i poszedł do leżącego na ziemi łowcy. Nie mogli go w końcu tutaj zostawić.
Blondyn dotknął go lekko opuszkami palców. Wtedy też bezwładne ciało mężczyzny uniosło się na jakiś metr. Transportowanie wroga wydawało się teraz łatwiejsze - San złapał za jego rękaw i pociągnął za sobą. Alexander nie powiedział tego na głos, ale sposób prowadzenia łowcy przypominał mu trzymany na wstążce balon. Odwrócił nawet wzrok, aby nie prychnąć śmiechem. Znajdowali się w okropnej sytuacji, której białowłosy miał już dosyć. Brakowało mu jeszcze tylko wybuchnięcia śmiechem i postradania resztek zmysłów.
Pokonali ciemny korytarz znacznie szybciej, niż za pierwszym razem. Alexander przez całą drogę ignorował nieprzyjemny ból kręgosłupa. Obiecywał sobie, że kiedy tylko wróci do domu, będzie odpoczywać w łóżku przez cały tydzień. Stwierdził również, że czuje się niezwykle samotny. San w końcu ma do kogo wracać - jego rodzina najpewniej zastanawia się, dlaczego chłopaka jeszcze nie ma. Na Alexa nie czeka nikt. Nowej rodziny nie kupi, ale planował przygarnięcie jakiegoś zwierzaka. Miał nadzieję, że za misję zostaną dobrze wynagrodzeni. Kilkukrotnie narażał swoje życie i liczył na solidną zapłatę. Pieniądze te przeznaczy na psa, kota czy innego chomika. Nie zastanawiał się, jakiego futrzaka wybierze. Ma na to czas. Dodatkowo, póki co, nawet nie wiedzą, czy wyjdą żywo z walki między Bractwem a łowcami. Nic nie zapowiadało powodzenia się misji.
Dotarli do oświetlonej zimnym światłem, przestronnej sali. Tam chwilę później odnaleźli odnaleźli wyznaczającego zadania medyka i streścili mu wydarzenia z ich krótkiej wyprawy. Na wstępie oberwali za nieprzestrzeganie zasad i samowolkę. Później mężczyzna wysłuchał ich opowieści, gratulując pochwycenia wroga.
- Mamy mało czasu - rzekł po chwili namysłu lekarz. - Pomóżcie przy pakowaniu się i żadnych więcej samotnych wypraw! - Wziął głęboki oddech, po czym dodał niepewnie, spoglądając na Sana: - Zaraz znajdę kogoś, kto zajmie się tym łowcą. Możesz więc postawić go na ziemię.
Alexander nie miał nawet zamiaru oddalać się od bezpiecznej grupy członków Bractwa. Odłączył się od blondyna i pokręcił się trochę po pokoju, szukając dla siebie zajęcia. Swoje miejsce odnalazł szybko. Pomógł przy inwentaryzacji - przeliczył skrzynki, podzielił je ze względu na przeznaczenie czy obliczył, na ile dni obrony bazy starczyłoby im zapasów. Nie daliby rady przetrwać tutaj długo. Muszą opuścić góry, albo szybko pozbyć się wszystkich atakujących ich łowców, co pewnie nie należało do najprostszych czynności pod Słońcem. Białowłosy ciągle czuł narastającą presję. Co jeśli i on będzie musiał niedługo stanąć do walki? Huki nie ustawały - bitwa toczy się dalej. Nikt z ukrytych w podziemiach członków Bractwa nie miał nawet pojęcia, która ze stron odnosi zwycięstwo.
Skończył w końcu swoją pracę i odnalazł swojego towarzysza, który pomagał pakować do pudeł zapasy. Alexander postanowił dołączyć do niego. Przykucnął zaraz obok Sana. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Czy ten ból nigdy nie przejdzie? 
- Sądzisz, że dobrze im idzie? - zapytał białowłosy, spoglądając w górę. Miał nadzieję, że z Rebbecą wszystko w porządku.
San milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie Alexa nie było w końcu proste. Białowłosy chciał usłyszeć, że ich pobratymcy zaraz wrócą cali i zdrowi. Odpowiedź nie nadeszła. Zamiast tego z niesłychanym rabanem, przez główne wejście do pomieszczenia wbiegli zamaskowani, ubrani na czarno łowcy. Alexander opadł na ziemię, chowając się za pudłami. W ostatniej chwili ominął ostrzału. Spojrzał na siedzącego obok niego Sana. Na szczęście blondyn również zdążył się schować. Oprócz nieprzyjemnego świstu rozdzieranego przez pociski powietrza, wszędzie rozlegały się jęki czy głośniejsze krzyki. Białowłosy zacisnął oczy. Naprawdę nie chciał tutaj być. Stało się najgorsze. Nie miał wyjścia, zaraz będzie musiał stanąć do bezpośredniej walki. Ogarniał go strach. Czy pojawienie się tutaj łowców oznaczało, że walczący członkowie Bractwa zostali pokonani? Alexander nie chciał o tym myśleć. Pozostała im tylko obrona. Muszą wyjść z tego żywi.

San?

sobota, 29 sierpnia 2020

Od Sana cd. Eve

Choć na początku nieco dziwił go wybór dziewczyny (dak-kkochi zwykle kupowało się w ulicznych barach lub food truckach), bez niepotrzebnych komentarzy udał się do kuchni. Szczerze mówiąc nie miał co komentować – ot zwykłe danie, do tego proste w przygotowaniu i niewymagające szczególnych składników. Dla Sana zrobienie dak-kkochi było na tyle łatwe, że nim się obejrzał już wychodził z kuchni z gotowymi szaszłykami.
Podszedł do Eve, dziewczyna na widok dania zaklaskała parę razy, uśmiechając się promiennie niczym małe dziecko, które otrzymało upragnionego lizaka. San ostrożnie postawił przed nią talerz, życząc smacznego. Nie odszedł jednak, bowiem chciał sprawdzić czy szaszłyki okażą się dobre. Też myślał, że mógłby wykorzystać okazję do poznania kogoś nowego, zwłaszcza że nowa znajoma była bardzo miła i przyjazna.
Usiadł trochę niepewnie na krześle, lecz widząc, że Eve to w ogóle nie przeszkadza rozluźnił nieco mięśnie. Popatrzył na dziewczynę, która w tym momencie brała do ust pierwszy z szaszłyków.
– Mmm! – zawołała wesoło, gdy przegryzła kawałek. – Pyszne!
– Smakuje? – zapytał San, przyglądając się jej.
– Bardzo!
Na te słowa kąciki jego ust mimowolnie odrobinę się uniosły. Choć gotowanie nie było dla niego jakąś szczególną pasją jak u ojca, zawsze w głębi duszy cieszył się gdy widział, że ludziom smakuje przygotowane przez niego jedzenie. Wtedy czuł, że jego starania nie poszły na marne. To tak jak z rysowaniem – pochwały innych motywowały go do dalszego tworzenia.
Choć jego uśmiech (o ile można to tak nazwać) był prawie niewidoczny, Eve musiała go zauważyć, ponieważ uśmiechnęła się szerzej, delikatnie mrużąc oczy.
– Smakuje praktycznie tak samo jak zapamiętałam – powiedziała.
– Cieszę się, że może być – odparł San, splatając palce dłoni pod stołem.
Na moment zapadła między nimi cisza, ale to dlatego, że dziewczyna jadła, a Koreańczyk nie chciał jej za bardzo przeszkadzać. Nie miał z tym problemu, chciał, by Eve zjadła przynajmniej większość zanim się zrobi zimne, dodatkowo czas ten postanowił wykorzystać na zaplanowanie jakiegoś rysunku. Ostatnio nic nie wstawiał na Twitterze, przydałoby się to nadrobić.
– Musisz od dawna gotować, skoro tak dobrze ci to wychodzi – odezwała się w pewnym momencie Eve.
San zamrugał parę razy, wyrwany z zamyślenia. Posłał dziewczynie pytające spojrzenie, lecz po chwili odparł:
– Cóż, odkąd pamiętam, ojciec gotuje dla ludzi. Od małego ja i brat dużo pomagaliśmy.
– O, masz brata? – zapytała z zaciekawieniem dziewczyna.
– Mhm – przytaknął. – Starszego.
– To tak jak ja!
Na te słowa Koreańczyk uniósł nieco brwi. Nie spodziewał się, że tak szybko znajdą coś wspólnego i tym czymś okaże się być posiadanie starszego rodzeństwa. Jeśli miał być szczery to przypuszczał, że nie znajdą wiele łączących ich cech ani tym bardziej że nastąpi to tak szybko. W końcu już na pierwszy rzut oka się różnili. Poniekąd też San z początku obawiał się, że nie będą potrafili nawet wspólnego języka odnaleźć. Ale się mylił.
– Ach, mój brat traktuje mnie jak jakąś małą księżniczkę – jęknęła po chwili Eve, nieco się krzywiąc. – Strasznie to irytujące, bo nawet nie mogę się z nikim normalnie umówić.
– Mój brat jest trochę podobny – przyznał San, podpierając głowę ręką.
Słysząc to dziewczyna otworzyła szerzej oczy.
– Naprawdę?
– Co prawda, daje mi jakąś swobodę, ale nadal jest strasznie nadopiekuńczy i wydaje się martwić o mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę. W sumie trochę go rozumiem, bo, muszę przyznać, nierzadko pakuję się w jakieś kłopoty i też wiem, że opiekuje się mną z takiego jakby poczucia winy, ale w pewnym momencie staje się to uciążliwe.
Zwilżył językiem usta. Nie spodziewał się, że tak szybko się rozwinie między nimi całkiem niezła rozmowa – niezła, bo San nie odpowiadał cały czas możliwie jak najkrócej, a mówił coś więcej. Ciekawe, co za tym stało. Zapewne po prostu trafili z tematem, na który Koreańczyk mógł się wypowiedzieć, ale też możliwe, że to aura dziewczyny jakoś ciągnęła chłopaka do rozmowy. Ewentualnie nagła potrzeba kontaktu z kimś (ale nie byle kim).
– Poczucia winy? – zaciekawiła się Eve.
Dopiero w tym momencie San zdał sobie sprawę, co dokładnie powiedział. Trochę się z tego powodu speszył, przygryzł dolną wargę, na krótko uciekając wzrokiem. Dziewczyna to od razu zauważyła, ponieważ pospiesznie dodała:
– Jeśli nie chcesz mówić, nie musisz.
San zmierzył ją wzrokiem, cicho westchnął.
– Po prostu nie byliśmy w dobrych relacjach jak byliśmy młodsi – rzekł ostatecznie. – Ale to chyba nic niezwykłego. Z reguły rodzeństwo się nie dogaduje – dodał, wzruszając lekko ramionami.

Eve?

czwartek, 27 sierpnia 2020

Od Eve CD. Sana

 Następny dzień spędziłam na dalszą naukę historii oraz zmuszona byłam siedzieć w firmie, w której trenowałam. Musiałam trochę odłożyć w czasie swoją następną wizytę w restauracji koreańskiej. Utkwiła mi w głowie i jak na złość zawsze coś mi wypadało. Niezmiernie mnie to irytowało, ponieważ to była jedyna okazja do zjedzenia czegoś na co faktycznie miałam ochotę - dodatkowo zważając, że prowadzą ją prawdziwi Koreańczycy to nie mogłam narzekać na inny smak. No i San, nastolatek o dość specyficznej aparycji o złotym sercu. Zrobiło mi się bardzo miło gdy pofatygował się by oddać jedną głupią notatkę ze szkoły. Teraz to bez znaczenia, najważniejsze by zdać ten żałosny przedmiot i wziąć się do roboty. 
Nareszcie znalazłam trochę czasu po południu, a jako że byłam niemiłosiernie głodna od razu poszłam do tego jednego miejsca. Nawet ani chwilę się nie zawahałam. Grzecznie też zrezygnowałam z propozycji moich rówieśników, którzy chcieli zabrać mnie na jakiegoś burgera. Powoli się tym przejadam. 
Wchodząc do środka ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Nie było tylu ludzi więc od razu zauważyłam sylwetkę chłopaka. 
-O, hej! - wykrzyknęłam wyprzedzając zmieszanego Sana.
- Hej - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej widząc jak się prostuje.
- Mówiłam, że jeszcze tu wpadnę, więc oto jestem -podeszłam bliżej cicho chichocząc. 
-Cieszę się - zabrzmiało to trochę mechaniczne ale nie miała mu tego za złe. - Usiądź gdzie chcesz. Dzisiaj mało klientów, więc jest sporo miejsca.
Grzecznie zajęłam wolny stolik i w głębi duszy ucieszyła się, że postanowił dotrzymać jej towarzystwa do momentu złożenia zamówienia. Wzięła od niego kartę menu przeglądając mniej lub bardziej znajome nazwy dań. 
-Na co masz ochotę? - zapytał mimochodem. - Jeśli chciałabyś zjeść coś koreańskiego, czego nie ma na karcie, to mogę to przyrządzić.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie chciałabym go kłopotać czymś bardziej skomplikowanym. Z resztą mają odpowiednie menu więc nie widziałam potrzeby aby brać coś spoza karty. Inni klienci zawołali Sana więc miałam trochę więcej czasu na zastanowienie się. Do głowy wpadła mi jedna rzecz, za którą w sumie tęskniłam najbardziej. 
-Już wybrałaś? - spytał gdy tylko załatwił soju dla klientów. - Nie, że pospieszam - dodał pospiesznie obawiając się o moją opinię. 
-Nie nie, spokojnie - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. - Jakby nie było problemu to może dak-kkochi?
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Dak-kkochi to przecież danie szybkie typu street food. 
-Jesteś pewna? - dopytał a ja pokiwałam głową. 
-Oczywiście. Zawsze w dzieciństwie jedliśmy dak-kkochi kiedy się spotykaliśmy z rodziną w komplecie. Teraz to chociaż tyle mogę zjeść - wytłumaczyłam najbardziej swobodnie jak potrafiłam. Nie chciałabym żeby poczuł się niekomfortowo z tą informacją. 
-Dobrze, zaraz będę - przytaknął i poszedł do kuchni. 
Wyciągnęłam telefon przeglądając media społecznościowe. Kątem oka widziałam ruch w restauracji ale niekoniecznie się tym przejęłam. Nawet nie zauważyłam kiedy jeden z podchmielonych mężczyzn dosiadł się do mojego stoliczka. W trakcie krótkiej wymiany zdań starałam się w sposób pokojowy przekonać typa do opuszczenia mnie samej. Gdy to nie poskutkowało zmusiłam się do użycia swoich umiejętności. Chciałam uniknąć niemiłych słów więc zgrabnie za pomocą swoich myśli odprowadziłam go z kwitkiem. Odchodził ze skwaszoną miną czując się lekko poirytowanym. W dobrym momencie, ponieważ chwilę później zauważyłam nastolatka z przygotowanym daniem. Zadowolona klasnęłam parę razy dłońmi. Naprawdę cieszyłam się jak głupia na zwykłe szaszłyki. 

San? 

środa, 26 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Amreny

- Nie sądzę byśmy załatwili to w tak małym gronie - stwierdziła Rebbeca, kręcąc na boki głową. Wyglądała na dość zmartwioną. - I tak musimy zapytać Góry o zdanie, a oni muszą zastanowić się, przemyśleć wszystkie za i przeciw.
Zgadzałem się z nią. Próba odbicia naszych pobratymców mogła nie skończyć się zbyt przyjemnie. W końcu nie wiedzieliśmy, ilu przeciwników czeka na nas w podziemnym bunkrze. Mogliśmy nie wyjść z tego żywi.
Nie rozumiałem więc niezadowolenia dziewczyny. Fakt, nasi ludzie mogli w tym momencie cierpieć, jednak dając się złapać i uwięzić w żaden sposób byśmy im nie pomogli. Nie widziałem sensu rzucenia się w wir walki bez wcześniejszego przygotowania. Potrzebujemy więcej sojuszników i planu. Bez tego jesteśmy na straconej pozycji.
- Przepraszam - mrugnęła dziewczyna, nie odkrywając wzroku od swojego mentora. W pewien sposób starałem się ją zrozumieć. Chciała dobrze.
Nim żadne z nas chociażby zdążyło się odezwać, kątem oka dostrzegłem ruch. Nie byłem jedynym, który to spostrzegł. Reszta moich towarzyszy odwróciła głowy w tym samym kierunku. Tam, wśród drzew i krzewów obserwował nas nieznany mężczyzna. Jak dałem radę zauważyć, w ręce trzymał telefon, przez który z kimś rozmawiał. Widział nas. Warknąłem ciche przekleństwo. Nasz plan się nie powiedzie. Łowca już pewnie wezwał posiłki. Nie mieliśmy szans w starciu z całą ich armią. Nie mogliśmy jednak zostawić naszych na pastwę losu. Wrogowie najpewniej zmienią bazę, skoro ta została już odkryta.
Nie mieliśmy czasu do stracenia. Rebbeca wystrzeliła z dłoni wiązkę światła. Mężczyzna ledwo zrobił unik. Kolejno, szybkim ruchem rozbił swój telefon o kamienną ziemię i biegiem skierował się w stronę głębszego lasu. Dobre posunięcie.
- Nie ma sensu go gonić - odezwał się mentor Amreny. Właśnie. Dzięki ich wcześniejszej sprzeczki, dowiedziałem się jak dziewczyna ma na imię. W końcu. 
- Fakt - przytaknęła Rebbeca. - Dzwonię do Góry. Zaraz przyślą nam kogoś do pomocy. Nie spuszczajcie wzroku z bunkru.
Pokiwałem głową, odwracając głowie w stronę zniszczonego budynku. Miałem nadzieję, że członkowie Bractwa zaraz przybędą. Ważne, żeby byli pierwsi przed posiłkami łowców.
Oczywiście moja nadzieja nie trwała długo. Świt powietrza zasygnalizował, że ktoś właśnie do nas strzela. Przypadłem do ziemi, modląc się, aby ostrzał ustał. Niestety wszyscy wrogowie mieli nas na celowniku. Nie zostało mi więc nic innego niż użycie moich mocy. Za pomocą lodu utworzyłem wokoło nas twardą barierę. Wytrzyma kilka strzałów, zapewniając naszej pomocy dotarcie do celu i zastanie nas żywych. Pozostało nam się jedynie bronić i grać na czas.
Długo moja tarcza się nie pociągnęła. Musiałem co chwila ją odnawiać, aby pociski nie trafiły żadnego z sojuszników. Nie miałem jednak wystarczająco siły, by utrzymywać tą obronę przez kilka minut. Pożałowałem, że unikałem tak wielu treningów. Może nauki z nich teraz by mi się przydały. Na pewno byłbym bardziej wytrzymały. Teraz ledwo łapałem oddech. Mentora najwyraźniej zobaczyła moje zmęczenie. 
- Alexandrze. Na trzy opuszczasz tarczę i wszyscy bieganiem na wschód - zdecydowała. - Poruszajcie się slalomem i bądźcie ostrożni. Kiedy tylko zgubimy łowców, przedyskutujemy, co dalej.
Kiwnąłem zgodnie głową. Zmarszczyłem brwi, oczekując sygnału. Mentorka w końcu skończyła odliczać. Wtedy odwołałem lód i biegiem ruszyłem za towarzyszami. Adrenalina buzowała w moich żyłach, całkowicie odcinając mnie od strachu. Musiałem przeżyć.
Zatrzymaliśmy się dopiero na skraju lasu po drugiej stronie buszu. Z trudem łapałem oddech. Za dużo aktywności fizycznej jak na jeden dzień. Opadłem na ziemię, próbując choć na chwilę odpocząć. Rebbeca w międzyczasie kolejny raz dzwoniła do Bractwa. Zdaniem mentora Amreny nie mieliśmy wiele czasu. Ratunek naszych towarzyszy to priorytet całej organizacji. 

Amrena? 

Od Sana cd. Alexandra

Stał nad siedzącym pod ścianą Alexem, próbując zachować trzeźwość umysłu. Miał wrażenie, że jak się położy to od razu zaśnie, choć podejrzewał, że mimo wszystko tak się nie stanie. Zmęczenie zżerało go z niemal każdej strony, a jeszcze bardziej się nasilało na samą myśl o ataku łowców. Dlaczego to się musiało tak potoczyć? Czemu go wzięto na tę misję? Nie dość, że mieli problemy w tej całej bazie łowców to jeszcze zostali zaatakowani we własnej kryjówce. Naprawdę nie zdziwi się, jeśli zostanie złapany.
Popatrzył na Alexa – chłopak wyglądał na równie zmarnowanego i zmęczonego. Pewnie też miał wszystkiego dość i najchętniej by stąd po prostu zwiał... o ile w ogóle się dało. Co prawda, mieli wyjście ewakuacyjne, ale kto wie czy czasem Robert nie wygadał nawet tego wrogowi i nie mieli zaraz zostać zaatakowani od tyłu? Nie dowiedzą się dopóki nie przyjdzie co do czego. Ach, że też musiał tamten ich wydać!
Ale mimo że nie podobała mu się cała ta sytuacja, nie potrafił jakoś szczególnie się złościć na Roberta. Nie wiedział, jak sam zareagowałby na jego miejscu. Aczkolwiek myślał, że chyba jednak zabiliby go. Nie, że tak mocno by się postawił w obronie bractwa; po prostu... jakoś by tak wyszło.
Ktoś go zaczepił, prosząc o zaniesienie pudła z opatrunkami do danego miejsca. San krótko się zgodził i wziął je do rąk. Podobne zadanie otrzymał Alex. Obydwoje zanieśli pudła do punktu docelowego, będący tam jeden z medyków podziękował za pomoc. San wyprostował się, westchnął ciężko, gdy wtem skrzywił się czując nagłe pieczenie. Spuścił wzrok na swój opatrunek, który zdążył już nasiąknąć krwią. Świetnie. Będzie blizna, jak nic.
Alex również musiał to zauważyć, ponieważ przygryzł nerwowo dolną wargę. Milczał przez dobrą chwilę, ostatecznie jednak postanowił się odezwać.
– Może więcej nie noś – rzekł. – Jesteś ranny, dźwigając pudła nadwyrężasz się.
– Dam radę – odparł krótko San. – Nie jest tak źle – dorzucił.
Przez pewien czas nie musieli za bardzo nic robić, więc poniekąd mieli trochę czasu na odetchnięcie. Obydwoje usiedli pod ścianą, oddychając głęboko, ale jednocześnie obserwując wszystko dokoła. San skupił się na korytarzu prowadzącym do wyjścia ewakuacyjnego. Zaczął się zastanawiać czy nie powinni go sprawdzić. Możliwe, że łowcy wiedzieli o nim lub sami odkryli i teraz szykowali się na atak z zaskoczenia. To by było naprawdę okropne. Poza ich dwójką tylko medycy byli w stanie coś zdziałać, a dwójka uczniów nie odzyskała jeszcze w pełni sił. Gdyby więc łowcy wparowali tutaj, bez wsparcia nie poradziliby sobie.
– Myślisz, że powinniśmy sprawdzić wyjście ewakuacyjne? – usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na Alexandra, który tak jak on wpatrywał się w tamten korytarz. Powrócił na niego wzrokiem, cicho wzdychając. Nie bardzo chciało mu się tam iść. Ale podejrzewał, że nie ma innego wyboru.
– Jeśli mają łowcy tędy wbić to lepiej, żebyśmy szybciej się o tym dowiedzieli niż gdy już tu będą – odparł wolną.
Z cichy stękiem wstał, zaczesał ręką wilgotne jeszcze włosy. Poczekał na Alexa i obydwoje ruszyli w stronę wyjścia ewakuacyjnego, wcześniej powiadamiając o tym najbliższego medyka.
Szli powoli, w pewnym momencie deski zniknęły, pozostawiając jedynie zimny korytarz jaskini. Ostrożnie stawiali kroki, starając się nie wydać najcichszego dźwięku. San zadecydował, że jeśli zauważą łowców to nie ruszą do walki, a zawrócą i czym prędzej powiadomią o tym resztę, żeby się przygotować na atak. Alex od razu się zgodził. Musiał naprawdę nie chcieć walczyć, bowiem nawet się nie zająknął. Ale Koreańczyk go rozumiał. Bezpośrednie starcie z łowcami w tym momencie było ostatnią rzeczą jakiej potrzebował.
Przed nimi znajdował się ostry zakręt. Postanowili wykorzystać go, by wyjrzeć i sprawdzić dalszy ciąg... Chociaż nie byli pewni, że wiele zobaczą; korytarz oświetlały oddalone od siebie pochodnie, które nie dawały zbyt wiele światła. Ale i tak schowali się, po czym ostrożnie wyjrzeli zza rogu.
– Nikogo nie ma – szepnął Alexander.
Miał rację, w całym fragmencie aż do następnego zakrętu nie dało się nic podejrzanego dostrzec. Droga była czysta. Mogli iść dalej.
Pierwszy Alex ruszył, zaraz za nim San, wyrównując z nim krok. Obydwoje przemieszczali się ostrożnie, każdy z nich wbijał swój wzrok w następny zakręt. Koreańczyk powstrzymał się przed ziewnięciem. Był naprawdę zmęczony. Choć dawał z siebie wszystko, obawiał się, że coś pominął. Miał jednak nadzieję, że jak nie on to Alex coś zauwa...
– Argh! – usłyszał tak nagle, że aż podskoczył.
Odwrócił głowę, ujrzał białowłosego z impetem uderzającego plecami o ścianę. Po korytarzu rozległ się niezbyt przyjemny dźwięk, na szczęście nie było tego jakże okropnego chrupnięcia, więc raczej chłopak nic sobie nie złamał. San spojrzał na niego, unosząc brwi w zaskoczeniu, nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, poczuł pięść na prawej kości policzkowej. Mniej jak sekundę później sam uderzył głową o skalną ścianę, na tyle mocno, że odczuł ogromny promieniujący po całej czaszce ból, a oczy mu zamroczyło. Osunął się na podłoże, oddychając ciężko. Nie mógł w tym momencie stracić przytomności. Zwykłe uderzenie w głowę go nie pokona.
Próbował się podnieść, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Wielce go to zmartwiło, zwłaszcza gdy zdołał spojrzeć na stojącego nad nim mężczyznę. Był on cały na czarno ubrany, do tego miał ciemną karnację, nic więc dziwnego, że wcześniej go nie dostrzegli. Musiał się gdzieś ukryć w martwym punkcie korytarza. Na tę myśl San zaklął w duchu. Dali się podejść. Tak łatwo.
Napastnik wyciągnął zza pleców sztylet, szykując się do zamachu, gdy nagle coś się na niego rzuciło. San zamrugał parę razy, popatrzył na Alexa, który całą swoją siłą napierał na mężczyznę lodową tarczą. Ruch ten podziałał, ponieważ tamten nie tylko został popchany, a jeszcze się przewrócił. San od razu wykorzystał tę okazję i używając mocy zwiększył grawitację wroga do tego stopnia, że ten nie był w stanie się podnieść. Łowca na to wyraźnie zaklął.
Koreańczyk powoli wstał, zachwiał się, tracąc równowagę, ale odzyskał ją, podpierając się o ścianę. Syknął cicho, złapał się za głowę, dopiero teraz czując, że po lewej stronie jego twarzy coś lepkiego spływa. Odruchowo to przetarł, czego szybko pożałował, bowiem właśnie rozmazał strugę krwi, rozcierając ją aż do nosa i jednocześnie na kawałek grzbietu dłoni. Zdając sobie z tego sprawę jęknął:
– Aish!
Mimo wszystko postanowił to zignorować i zająć się w tym momencie czymś ważniejszym. Nieco chwiejnym krokiem podszedł do nadal przybitego do ziemi łowcy.
– Ha, tylko na to was stać?! – prychnął mężczyzna, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę niepewności.
San nie odpowiedział (podobnie jak Alex), jedynie kucnął przy nim i wziął do zdrowej ręki najbliższy kamień. Sprawdził jego kształt, uznawszy, że się nada, wziął porządny zamach i bez żadnego ostrzeżenia uderzył nim w głowę łowcy. Tamten wrzasnął z bólu, oczy jego wywróciły się do góry, a po chwili nastała cisza.
Przez moment Koreańczyk mu się przyglądał, aż w końcu odrzucił kamień i z jękiem opadł na podłoże. Położył się na plecach, wzdychając ciężko. Głowa nadal go okropnie bolała, do tego miał niewielkie zawroty, jednak nie czuł się na tyle źle, by zaraz stracić przytomność. Nadal mógł działać. Trochę gorzej. Ale mógł.
– Wszystko gra? – usłyszał głos Alexa, roznoszący się po korytarzu.
Podniósł wzrok na białowłosego. Tamten kucnął przy nim, lecz wtem skrzywił się, w dziwny sposób wyginając plecy. Musiał porządnie przywalić, zwłaszcza, że wczoraj podobnie skończył podczas sparingu i pewnie bolało bardziej niż zazwyczaj. Na tę myśl Koreańczyk się skrzywił. Gdybym był uważniejszy, może by do tego nie doszło.
– Bywało znacznie gorzej – odparł krótko. – A jak z tobą?
– Nie jest aż tak źle – odpowiedział niepewnie po krótkim namyśle Alex.
Ponieważ podłoże było bardzo zimne, a on miał jeszcze wilgotne włosy, postanowił się podnieść do pozycji siedzącej. Kątem oka dostrzegł ruch, spojrzał na chłopaka, który zaczął się przypatrywać łowcy. Po jego oczach San domyślił się, co mogło go zastanawiać.
– Żyje – rzekł krótko, rozwiewając jego wątpliwości. – Po prostu stracił przytomność. To nie był na tyle mocny cios, by go zabił.
Powoli wstał, wziął kilka głębokich wdechów. Przeszukał pospiesznie mężczyznę, zabrał sztylet i słuchawkę, którą następnie rozdeptał butem. Odwrócił się, popatrzył na miejsce, gdzie wcześniej upadł. Na paru kamieniach dostrzegł ślady krwi, wziął więc je do ręki i najlepiej jak mógł wytarł o swój T-shirt.
– Musimy wrócić i powiedzieć o tym reszcie – rzekł, odkładając kamienie drugą stroną do góry.

Alexander?

wtorek, 25 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Sana

Cichy głos wyrwał go ze snu. Alexander poderwał się i rozejrzał po pomieszczeniu, w pierwszej chwili nie wiedząc nawet, gdzie się znajduje. Wzrok zatrzymał dopiero na siedzącym nieopodal Sanie. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w niego tępo. Dopiero na widok bandaża przypomniał sobie o wypadku i domyślił się, o co może chodzić blondynowi.
- A, tak. 
Ostrożnie owinął ranę Sana i zawiązał supeł. Alexander dalej czuł się przygnębiony faktem, że jego towarzysz został zraniony. Choć obrażenia nie wydawały się być poważne, zawsze mogłoby się to skończyć inaczej. Gdyby tylko był bardziej uważny, nic by mu się nie stało. Nienawidził tego, że nie potrafił się skupić nawet w takim momencie. Z walki nie pamiętał kompletnie nic. Ogarnął go wtedy dziwny strach, a buzująca adrenalina dopiero teraz go opuszczała. Miał nadzieję, że szybko nie będzie musiał już nikogo więcej atakować. Białowłosy nie chciał, aby ktokolwiek więcej ucierpiał. 
- Wybacz. - Alexander miał na myśli wypadek. Źle się czuł z faktem, że nigdy nie przeprosił Sana. Sam nie wiedział, kiedy zrobił się tak uczuciowy. Zwykle nie obchodziło go samopoczucie innych. Teraz jednak nie potrafił zdobyć się na typowy dla siebie brak empatii. Nie mógł tego zrobić wobec osób, których w jakikolwiek sposób obchodził jego los.
- Jeśli chodzi o to - San wskazał dłonią ranę -  to nie masz co przepraszać. Sam się rzuciłem na wroga. Zresztą, to nic takiego. Zwykła rana.
Alexander skrzywił się. "Nic takiego?". Zdaniem białowłosego, chłopak omal nie zginął. Gdyby mężczyzna pchnął nóż głębiej, sprawy mogłoby potoczyć się inaczej. Mniej przyjemnie.
Młodszy z młodzieńców już otworzył usta, aby coś powiedzieć, kiedy rozległ się głośny huk. Uderzenie spowodowało, że cała baza zatrzęsła się. Alexander skoczył na równe nogi, ledwo łapiąc równowagę. San znalazł się zaraz przy nim i wspólnie pobiegli do drzwi. Na korytarzu stali już inni zaskoczeni członkowie Bractwa. Między nimi białowłosy dostrzegł Rebbecę. Staruszka podeszła do nich. Wydawała się być poddenerwowana. Kolejny huk rozbrzmiał niedługo później. Uderzenia przybierały na sile.
- Co, do cholery, się dzieje? - syknął Alexander, podtrzymując się ściany. Mentorka pokręciła głową. Najwyraźniej sama nie miała pojęcia.
- Czyżby łowcy nas wytropili? - zapytała bardziej siebie, niż uczniów. - Nie, to niemożliwe...
Białowłosy zmarszczył brwi. Jego nauczycielka miała słuszność - nie pozostawili po sobie żadnych śladów. Jednak wrogowie poznali miejsce ich schronienia. Czyżby wśród członków Bractwa był zdrajca? Alexander poczuł dreszcz na tę myśl. To było całkiem możliwe. A co najgorsze, domyślał się, kto mógł stać za zdradzeniem ich pozycji. Zdawało się, że nie tylko on wpadł na ten trop. Rebbeca pstryknęła palcami i dała znak ręką, by uczniowie za nią ruszyli.
- Chyba musimy porozmawiać z Robertem...
Skierowali się w stronę pokoju medycznego. Próba pokonania wąskiego korytarza nie należała do najłatwiejszych. Musieli przepychać się przez biegających nerwowo pobratymców. Dla Alexandra było to wyjątkowo ciężkie. Przez niewielki wzrost wszyscy go popychali. Ledwo utrzymał się na nogach!
Ostatecznie, choć trochę posiniaczeni, dotarli do celu. Nie oni pierwsi dotarli do Roberta. Brodaty mężczyzna z wcześniej już stał nad rannym, wyraźnie zdenerwowany.
- Co to ma znaczyć? - Rebbeca stanęła przy Robercie. Jej głos był zimny, całkowicie pozbawiony emocji. 
- Ja... - Mężczyzna odwrócił wzrok. Brzmiał niepewnie. Spojrzenie odwrócił w bok. - Nie miałem wyboru...
- Nie miałeś wyboru? - powtórzyła staruszka, zaplatając ręce na piersi.
- Za-zagrozili mi śmiercią - wyjęczał, chowając twarz w dłonie. - Naprawdę mi przykro! Przepraszam!
- Co teraz, Rebbeco? - Brodaty mężczyzna odsunął się od Roberta. Mentorka Alexandra nieustępliwie wpatrywała się w skulonego na łóżku rannego pacjenta.
- Decyzję pozostawmy radzie - zdecydowała po chwili namysłu. - Wyślij wszystkich gotowych do walki, aby bronili bazy.
Brodaty mężczyzna kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Białowłosy wstrzymał oddech na myśl o kolejnym starciu. Nie był na to gotowy. Zginie. Na pewno zginie. Dodatkowo przepełniała go niechęć do Roberta. Ryzykowali życie, aby go ratować! San został nawet ranny. Mimo tej złości, Alexander potrafił zrozumieć intencje mężczyzny. Sam przekładał własne dobro ponad dobro innych. Zastanawiał się, jak zachowałby się w podobnej sytuacji. Czy naprawdę byłby w stanie poświęcić pobratymców? Jego rodzice postanowili umrzeć dla Bractwa. Sam białowłosy nie był przekonany, czy potrafiłby postąpić podobnie. Potrząsnął głową, odrzucając wszystkie myśli. Jeśli Rebbeca będzie kazać mu walczyć, stanie do bitwy. Może zrobi to z małą niechęcią, ale nie pozwoli, aby jego towarzysze znowu ucierpieli.
Z niemałym zmieszaniem zerknął na mentorkę, próbując odczytać z jej twarzy intencje. Po kobiecie nie dało się jednak odczytać żadnych myśli. Z kamienną miną wpatrywała się w przeciwległą ścianę.
- Nie mogę was narazić aż na takie niebezpieczeństwo - stwierdziła po chwili milczenia. Alexander zmarszczył brwi. Czy infiltracja bazy według niej była prosta i wcale nie narażali tam swojego życia? Nie podważał jednak jej decyzji. Nawet ucieszył się na wydany rozkaz. Wydawało się, że Rebbeca nie popiera wzięcia udziału uczniów w bitwie.
- Co mamy więc zrobić? - dopytywał białowłosy. Nie mieli w końcu czasu na zgadywanki.
- Medykom przyda się pomoc przy rannym - odparła. - Zostańcie tutaj i pomóżcie lekarzom. Niedaleko znajduje się wyjście ewakuacyjne. Gdyby obrona nie poszła po naszej myśli, wycofajcie się razem z rannymi.
Alexander pokiwał głową i spojrzał na Sana. Zastanawiał się, co blondyn myśli o całej tej sprawie. Na jego twarzy białowłosy dostrzegł jedynie zmęczenie. Nic dziwnego. Najpierw wyczerpujący lot do bazy, akcja ratunkowa Roberta, a teraz atak! Nawet Alexandrowi oczy same się kleiły. Marzył tylko o tym, aby położyć się spać. Kolejny raz pożałował swojej zgody na tę podróż. Nie spotkałoby go nic złego, gdyby po prostu został w domu. Póki co nie widział nawet szansy na powrót w bezpieczne strony. Sukcesem będzie, jeśli wyjdą cało z tej misji.
Rebbeca pożegnała się z uczniami, ruszając szybkim krokiem w stronę głównego wyjścia. Alexander został z Sanem. Chwilę później podszedł do nich medyk, który poprosił o pomoc w noszeniu paczek z zaopatrzeniem. Białowłosy podniósł ciężką skrzynkę. Po znajdujących się na niej napisach dowiedział się, że niesie właśnie jakieś lekarstwa. Pakunek pozostawił na specjalnej platformie w innym pomieszczeniu. Po przestronnym pokoju biegało już nerwowo kilka osób. Zabezpieczali oni paczki, liczyli i numerowali je pośpiesznie. Alexowi nie było jednak móc długo patrzeć na krzątających się członków Bractwa. Znowu zostali wysłani do pomocy.
Białowłosy spojrzał na wyjście awaryjne. Zastanawiał się, jak dużo Robert powiedział łowcą. Czy zdradził im tajemnice drugiego przejścia do bazy? Miał szczerą nadzieję, że nie. Wrogowie na pewno skorzystaliby z możliwości łatwego ataku z zaskoczenia. Dodatkowo oprócz nich znajdowali się tutaj jedynie medycy i ranni. Alexander nie wątpił w umiejętności walki lekarzy, lecz nie pokładał w nich wielkich nadziei. 
- Mam tego dość - szepnął do Sana, siadając na ziemi, plecami opierając się o ścianę. Kolejny huk wprawił w drżenie całą bazę. Białowłosy zastanawiał się, jak wygląda sytuacja na frontach. Ciągle przybywało rannych. - Oby to wszystko dobrze się skończyło - dodał, przeczesując włosy dłonią.

San? 

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Od Eve CD. Gabriela

 Byłam naprawdę zmęczona tym wszystkim, a wczorajsze wydarzenie zdecydowanie mocniej się na mnie odbiło. Po mnie szybciej było widać wszelkie nieprawidłowości w mojej codziennej rutynie. Wystarczy drobny szczegół bym zgubiła rytm dnia i miała problem z odnalezieniem się w trochę innej rzeczywistości. Co prawda wszystko skończy się dla mnie pomyślnie ale mimo wszystko przyprawia mnie to o zawrót głowy. Obolałe dłonie sprawiały, że cały czas się trzęsły. Posiadałam również nieco zaburzony zmysł dotyku na tyle, by kartki trzymać w żelaznym uścisku. Nie chciałam narobić niepotrzebnego bałaganu. Wzrokiem zlustrowałam każdą po kolei sprawdzając czy wszystko się zgadza. Nagle poczułam w swoich ustach smak czekolady. Zamrugałam parę razy ze zdziwieniem.
-Uspokój się, bo wyglądasz jak spłoszona owca - głos Gabriela był spokojny i poważny.
“Łatwo ci to mówić ni stąd ni zowąd wpychając mi czekoladę do ust”, przemknęło mi przez myśl czując jak mimo zmęczenia moje ciało dodatkowo się napięło. Chciałabym się rozluźnić ale moje  mięśnie wołają o pomstę do nieba. Przełknęłam słodycz i poczułam jak Gabriel obraca krzesło w swoją stronę. Przytknął swoją głowę do mojej niemal stykając się ze sobą nosami.
-Nie rozumiesz co mówię? - słowa w jego ustach zabrzmiały jak jawna groźba.
Nic bardziej mylnego. Na swoim kolanie poczułam dotyk nastolatka, który wprawił mnie w wyraźny dyskomfort. Sunął powoli w górę i gdzieś w połowie chwyciłam jego dłoń zatrzymując tym samym niechciany ruch młodzieńca.
-Rozumiem - zaczęłam patrząc z niesmakiem na swoje udo, a potem utkwiłam swoje spojrzenie w intensywnych oczach Gabriela. - Nawet bardzo bym chciała ale musisz zrozumieć, że każdy reaguje na pewne czynniki w całkowicie lub podobny sposób. Nie oczekuj ode mnie zachowania jak dotychczas. Mam obolałe dłonie i treningi dały mi się za bardzo w kość. Wizyta u jakiegoś dobrego masażysty poprawi mój stan - ani na moment moje usta nie wykrzywiły się w żadnym z moich uśmiechów. Pozostawały poważne, również wydając się zmęczone tym wszystkim. Zdjęłam również jego dłoń z mojej nogi. - Po za tym nie wiem co miał na celu ten ruch. Gdyby nie fakt, że jestem demiseksualna pewnie nie miałabym nic przeciwko - Gabriel popatrzył na mnie dziwnie lekko odsuwając.
-Co? - wydusił nie do końca może rozumiejąc drugą część mojej wypowiedzi.
-Taka orientacja seksualna. Nie ukrywam, masz bardzo ładną buźkę. Pewnie nie miałbyś problemu ze znalezieniem dla siebie dziewczyny. Wracając, pewnie znasz heteroseksualność, homoseksualność oraz biseksualność. Ja jestem demiseksualna czyli pociągają mnie tylko osoby, z którymi łączy mnie jakaś silniejsza więź. Mogę więc zakochać się w mojej przyjaciółce lub przyjacielu. Często mylone z aseksualnością, która natomiast charakteryzuje się brakiem pociągu seksualnego do żadnej osoby. Ale też taki fakt: osoby aseksualne odczuwają przyjemność seksualną - nie zraziłam się do dziwnego spojrzenia Gabriela. - Słyszałam też, że seks pomaga w rozluźnieniu się ale nie rozumiem w jaki sposób. Przecież i tak padasz zmęczony, z nierównym oddechem czy coś. Nie, sama nie wiem nic na ten temat i możemy przejść do właściwej części naszego spotkania? - kiedy zdałam sobie sprawę na jaki temat zaczęłam gadać różne farmazony i w co się wpakowałam z poirytowaniem na własną osobę uznałam, że czas najwyższy zabrać się za materiały.

Gabriel?

niedziela, 23 sierpnia 2020

Od Gabriela c.d. Eve

Od samego rana czułem, że od dzisiaj moje życie nie będzie takie samo jak dotychczas. Nie ważne co robiłem, karano mnie za to i coraz bardziej ograniczano. Najgorsze było to, że nie mogłem nic na to poradzić bez pomocy innych. 
Mare pojawiła się w moim pokoju niedawno po moim przebudzeniu. Nie poruszyła tematu mojego wcześniejszego zachowania, położyła obok mnie tabliczkę czekolady z delikatnym uśmiechem i pogłaskała mnie po włosach. Byłem przyzwyczajony, że często mnie tak tykała bez jakiejkolwiek okazji, dlatego nie reagowałem już na to. 
- Odrobiłeś swoje zadanie? - zapytała, przeglądając walące się po meblu papiery. 
- Tak. 
Zrobiłem je. Nie wiem dlaczego, ale w nocy siedziałem nad nimi do późna czując, że zagłębianie się w nie pomagało mi uciec od moich problemów. A także pozwalało mi choć trochę poczuć jak to jest być normalnym, uczącym się nastolatkiem. Kobieta chyba także to widziała, dlatego naciskała bym je robił, nawet podczas moich negatywnych nastrojów, kiedy najchętniej wszystko bym zniszczył. 
Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie poranka, wpatrując się w dziewczynę. Musiałem przyznać, że nie wyglądała zbyt dobrze - jej makijaż nie był jak zwykle idealny, a z fryzury wychodziły pojedyncze kosmyki włosów. Widać było, że jest zmęczona. Najpewniej po ciężkim treningu mało spała. Czyżby aż tak ją uderzyła wczorajsza sytuacja?
- Nie, nie spłonęły - mruknąłem, wskazując na materiały. Eve wzięła je do ręki i powoli zaczęła przeglądać. Jej ręce delikatnie drżały, zaciskała je mocno na poszczególnych kartkach, jakby zaraz miały jej uciec. Chwyciłem w dłoń słodycz, której nie ruszyłem od samego rana i cicho otworzyłem, od razu wyczuwając zapach czekolady. Odłamałem jedną kostkę i jednym ruchem znalazłem się obok dziewczyny. Wsunąłem przysmak między jej wargi, co nieco ją zszokowało. 
- Uspokój się, bo wyglądasz jak spłoszona owca - powiedziałem poważnie, nie przestając nawet na moment wpatrywać się w jej twarz. Zdziwiło mnie to, że od razu nikt nie wpadł do pomieszczenia, biorąc mój ruch za atak, ale postanowiłem to zignorować. Pomimo moich szczerych chęci dziewczyna nadal wyglądała na spiętą. Chwyciłem za podłokietniki krzesła tylko po to, by obrócić jej postać w swoim kierunku, nachylając się delikatnie tak, że nasze nosy prawie się dotykały.
- Nie rozumiesz co mówię? - być może nie powinienem tego robić, ale tylko jedna rzecz wpadła mi go głosy tylko po to by wywołać u niej jakąkolwiek inną reakcje - chciałem wybudzić ją z tego transu. Położyłem powoli palec na jej kolanie, nadal wpatrując się w niej oczy i powoli zacząłem sunąć nim do góry. Oczywiście nie miałem zamiaru jej obmacywać, jednakże miałem nadzieję, że jakoś na to zareaguje.

Eve?


Od Amreny c.d. Alexandra

Nie wiedziałam, że sprawa będzie aż tak ciężka. Gdy tylko znaleźliśmy się w środku, czułam, że coś z ty miejscem jest nie tak - nie było nikogo kto pilnował pierwsze pokoje, dlatego nie mieliśmy trudności by się tam dostać. 
Gdy tylko usłyszałam teorie Alexandra, wiedziałam, że nasza misja weszła na o wiele wyższy poziom, poziom, którym nie my powinniśmy się zajmować, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Napisałam wiadomość do swojego mentora, lecz obydwoje nie wiedzieliśmy kiedy przybędą.
- Musimy się tutaj jak najbardziej rozejrzeć, a potem wyjść na przeciw naszym mentorom, pewnie niedługo tu będą. - mruknęłam, odkładając papiery na miejsce. W pomieszczeniu nie było kamer, ani jakichkolwiek zabezpieczeń. Czyżby czuli się aż tak swobodnie? Oczywiście przez dłuższa chwilę przeglądaliśmy resztę dokumentów chłonąć z nich jak najwięcej, najważniejsze informacje zapisywałam na szybko na kartce, podczas gdy chłopak podkładał mi pod nos kolejne rzeczy. Musiałam przyznać, że dobrze mi się z nim pracowało. Nie gadał kiedy nie było to potrzebne, ani nie przytłaczał mnie swoją obecnością. Zerknęłam na niego i stwierdziłam, że wkręcił się w całą tą sprawę tak mocno jak ja. 
- Powinniśmy powoli kończyć, pewnie niedługo będą - Alexander zaczął składać papiery, uważając by zostawić wszystko tak jak było. W końcu ktoś może podnieść alarm gdy tylko będzie miał jakieś podejrzenia, a coś czułam, że niedługo może się tu pojawić więcej osób. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, uważając by przypadkiem się na niego nie natknąć. Nawigowałam nas niepozornie cieniami, nie tak, że nie ufałam mojemu partnerowi tej misji, jednakże sama chciałam się dowiedzieć.
Kasjana poznałam już z daleka - stał, oparty o jakieś ruiny rozmawiając z nieznaną mi kobietą, dopiero po dłuższym przyjrzeniu się poznałam w niej Rebbece. Najpewniej to właśnie ona była opiekunką towarzyszącego mi chłopaka. Bez zbędnych przywitań opowiedzieliśmy im o całej sprawie, nie szczędząc jakichkolwiek szczegółów. Widać było, że nie spodziewali się w tym miejscu takiego odkrycia, jednakże próbowali zachować spokój. Kasjan patrzył na mnie spokojnie, najpewniej rozmyślając co kłębi się w moich myślach.
- Nie sądzę byśmy załatwili to w tak małym gronie - Rebbeca po chwili namyśleń zaczęła w końcu mówić. - I tak musimy zapytać Góry o zdanie, a oni muszą zastanowić się, przemyśleć wszystkie za i przeciw.
Zmarszczyłam brwi. Czy oni mieli zamiar zostawić to i czekać aż nasz przywódca się zgodzi na akcję? Przecież mała ilość ludzi w tym miejscu wskazywać mogło na to, że być może właśnie w tym momencie, gdzieś tak w podziemiach katowali naszych, a być może i zabijali. 
- Ale prz-
- Amreno.
Spojrzenie Kasjana dobiło mnie do granic. Widziałam, że myślał tak samo jak ja. Jego ręce były delikatnie zaciśnięte i próbował unikać kontaktu wzrokowego z innymi, jednakże wiedział co czuje, tak samo jak ja wiedziałam co czuje on. Nie podobała mu się cała ta sytuacja, ale sam nie mógł nic zrobić. Musieliśmy się przystosować.
- Przepraszam - wyszeptałam, rozwiewając cień krążący wokół. Zapadła między nami chwila ciszy, zanim postanowiliśmy ruszyć w drogę powrotną. Zanim wsiadłam do samochodu, odwróciłam się po raz ostatni i dobrze, że to zrobiłam - w ciemności czającej się zaraz przy wejściu, stał mężczyzna trzymający przy uchu telefon.
Patrzył się wprost na nas.

Alexander?

piątek, 21 sierpnia 2020

Od Sana cd. Alexandra

Szli wszyscy w milczeniu, starając się robić jak najmniej hałasu. Każdy był zmęczony, droga więc im się dłużyła niemiłosiernie. Mentorka prowadziła, za nią szedł San pomagając iść Robertowi, zaś na samym końcu wlókł się Alex. Uratowany szpieg zdążył odzyskać trochę siły, więc prowadzenie go było mniej męczące, jednak dla Koreańczyka nadal stanowił pewien ciężar.
– Aish – zaklął cicho pod nosem.
Moc swoją wyczerpał szybciej niż przypuszczał. Choć miał jej jeszcze trochę, wolał nie wykorzystywać a poczekać, aż uzbiera się więcej i wtedy zrobić z niej większy pożytek. Jeszcze ta cholerna rana. Bolało jak zaraza; choć została ona jako tako opatrzona, czuł, że bandaż zdążył już nasiąknąć krwią. Pewnie pozostanie blizna. Może by jej nie było gdyby matka się zajęła leczeniem, jednak na tę chwilę San nawet nie myślał o powiedzeniu jej o niej.
Czas mijał, oni nadal ciągnęli się przez las, lecz wokół zrobiło się cicho, co oznaczało, że samoloty musiały odlecieć. Łowcy najpewniej ich zgubili i wrócili do bazy. Jednakże nadal istniała szansa, że wznowią poszukiwania, tym razem pieszo. Drużyna musiała czym prędzej dostać się do kryjówki.
Wreszcie dotarli do podnóża góry. Zajęło im to dłużej niż przypuszczali, więc postanowili zrobić mały postój, żeby odzyskać choć trochę energii. Zaszyli się pod wierzbą płaczącą, wszyscy usiedli na trawie, wzdychając ciężko.
San rozłożył się na ziemi, zamknął oczy biorąc głębokie wdechy. Próbował się wyciszyć, by szybciej uzupełnić braki w energii, co z powodu piekącej i nieustannie krwawiącej rany nie należało do najłatwiejszych zadań. Starał się jednak ją zignorować. Potrafisz być, jak to mówi rodzina, chodzącymi zwłokami, więc dasz sobie radę z niewielką raną.
– San – usłyszał nagle.
Podniósł powieki, popatrzył na siedzącego obok niego Alexa. Posłał mu pytające spojrzenie, tamten wyciągnął rękę ze scyzorykiem, mówiąc:
– Wcześniej nie było okazji, więc teraz oddaję.
Koreańczyk przeniósł wzrok na narzędzie. Chwilę mu się przyglądał, po czym odparł:
– Możesz go zatrzymać.
– Nie no, to twój, pewnie go używasz jako broń i w ogóle...
– To tylko scyzoryk. Kupię nowy. Zachowaj ten i naucz się z niego korzystać. Zobaczysz, jak bardzo może się przydać – dorzucił, ponownie zamykając oczy.
Alex spoglądał na niego przez moment, ostatecznie postanowił schować scyzoryk do kieszeni.
Spędzili tak parę minut, nikt za bardzo nie chciał się odzywać, aż wreszcie Rebbeca uznała, że czas ruszać dalej. Nie mogli więcej marnować czasu. Tak naprawdę musieli być w ciągłym ruchu.
Słońce już zaszło, kiedy zaczęli się wspinać po górze. Zrobiło się niemal zupełnie ciemno, jedynym źródłem światła były ostatnie promyki i blask księżyca. Co jakiś czas dało się słyszeć różne szmery i szelesty, drużyna za niemal każdym razem stawała jak na znak, gotowa do obrony. Mieli jednak tyle szczęścia, że łowcy nie byli jeszcze tak blisko. Nadal mogli się swobodnie przemieszczać. Zdawali sobie sprawę, że najlepiej by było gdyby przyspieszyli, lecz energia i ranny Robert na to nie pozwalali.
Czasami Sana irytował stan szpiega. Wiedział, że on sam pewnie tak samo by skończył gdyby został złapany, ale to strasznie ich spowalniało. Bez niego szybciej by się poruszali. Ugh, co by tu zrobić? Zdążył odzyskać trochę mocy, więc zaczął zastanawiać się, czy dałoby się jakoś tę część wykorzystać. W sumie mógłby. Tylko na jak długo by to wystarczyło? Najlepiej byłoby gdyby...
– Padnij!
Słysząc to od razu zareagował. Rzucił się na ziemię, pociągając za sobą Roberta. Usłyszał dźwięk uderzenia, podniósł głowę widząc przed sobą pień drzewa z wbitym w korę sztyletem. Odwrócił się, ujrzał Rebbecę atakującą osobę kryjącą się za drzewami. Choć miała pewne problemy, to całkiem szybko go ogłuszyła.
– Musimy przyspieszyć! – zarządziła.
– Ach, świetnie, tego nam brakowało! – jęknął zrezygnowany Alex, niechętnie podnosząc się z ziemi.
San wstał, chciał pomóc Robertowi, lecz ten zdołał sam się podnieść. Popatrzył na mentorkę, zapytał, jak daleko mają do kryjówki. Kobieta odpowiedziała, że są całkiem blisko, ale nie wie czy nie będą musieli czasem udać się nieco okrężną drogą. Słysząc to, Koreańczyk popadł w zamyślenie. Chyba teraz musiał użyć mocy. Żywioł grawitacji w tym momencie bardzo by im się przydał. Aish, dobra, powinno wystarczyć.
– Mam pomysł – oznajmił.
Wszyscy popatrzyli na niego, zastanawiając się, na co wpadł.
– Jaki? – zapytała Rebbeca.
– Mógłbym usunąć grawitację naszej czwórki i odbijając się od drzew całkiem szybko dostalibyśmy się na miejsce.
Kobieta otworzyła szerzej oczy, zwlekała jednak z odpowiedzią, dokładnie zastanawiając się nad propozycją.
– Masz tyle energii? – zapytała w końcu.
– Nie wiem, ale powinno wystarczyć – odpowiedział trochę niepewnie. – Najwyżej ktoś, kto ma najwięcej siły pobiegnie kawałek.
– Czy takie latanie jest proste? – wtrącił się Alex. – Ty pewnie masz doświadczenie, ale pozostali raczej nigdy nie przebywali w, em... stanie nieważkości.
San spojrzał na niego, na moment się zamyślił.
– Jeśli będąc w basenie umiesz się odbić od ściany i popłynąć kawałek, to powinieneś dać radę. Nie rób tego za mocno i miej ręce przygotowane na złapanie się czegoś, a będzie dobrze.
Alex nie wyglądał na zadowolonego, ale nic więcej nie odpowiedział. W sumie San go poniekąd rozumiał; chłopak miał zaraz doświadczyć czegoś nowego i niezwykłego po raz pierwszy, ale nie jako trening bez żadnej presji, a w czasie najprawdziwszej ucieczki. Zapewne na początku jego ciało nie będzie z tym obeznane i może różnie zareagować (sam San potrafił dostać mdłości), ale co mieli innego do zrobienia? Jeśli to miało skrócić ich czas podróży to czemu mieliby zrezygnować z planu?
Gdy wszyscy stali przy drzewach przygotowani, Koreańczyk dotknął każdego po kolei i użył mocy. Cała czwórka uniosła się kawałek nad ziemią. San zademonstrował, co mają robić: podkurczył nogi, a następnie odbił się od drzewa i poleciał do drugiego, ciągnąc za rękę Roberta. Reszta powtórzyła za nim, Rebbeca dość szybko załapała, w przeciwieństwie do Alexandra, który miał pewne problemy. San zmierzył go wzrokiem, gdy tamtemu udało się do niego podlecieć, rzekł:
– Jeśli to dla ciebie trudne to możesz chwycić się Roberta. Raczej uda nam się polecieć w formie łańcucha – dodał.
– Dam radę – zaprzeczył po krótkim namyśle Alex. – Może lądowanie nie jest proste, ale jest łatwiej niż mi się wydawało.
Tak oto grupa pokonała całkiem niezły kawałek trasy. Rebbeca prowadziła, bardziej doświadczony w takim przemieszczaniu się San momentami ją wyprzedzał, zaraz jednak wracał na swoją pozycję. Gdyby znał drogę, najpewniej poleciałby do przodu, zostawiając resztę w tyle.
Lot niestety nie trwał długo, po paru minutach niewielki zasób energii się zużył i efekt zaczynał robić się coraz mniejszy. Każdy mógł odczuć jak z sekundy na sekundę grawitacja Ziemi oddziałuje na nich coraz mocniej, aż w końcu musieli wylądować. San stanął na nogach, zachwiał się, udało mu się jednak odzyskać równowagę i uchronić przed upadkiem.
– Wszystko w porządku? – zapytał zatroskanym tonem Robert.
– Ta – odparł cicho Koreańczyk.
Tym razem szczęście się do nich uśmiechnęło, i to bardzo. Byli już naprawdę blisko punktu docelowego, ponadto więcej nie natrafili na łowców, więc tamci ich zgubili. Po krótkim spacerze doszli do ukrytego przejścia, które odblokowała Rebbeca. Wszyscy weszli do środka, a gdy właz się za nimi zamknął, jak jeden mąż odetchnęli z ulgą. Byli bezpieczni.



San wyszedł z łazienki i wszedł do przydzielonego mu pokoju. Zimny prysznic to było coś, czego naprawdę potrzebował. Trochę się zdziwił, że mieli tu takie luksusy. Myślał, że kryjówka w górze będzie wyglądała jak jakaś survivalowa baza w jaskini czy coś, a to miejsce prezentowało się jak najzwyklejszy podziemny dom. Niesamowite.
Usiadł na swoim łóżku z ręcznikiem przewieszonym przez kark. Spojrzał na ranę, skrzywił się, lecz nie na ból, do którego zdążył już trochę przywyknąć, a wspomnienia z nią związane. Przypomniał sobie moment, w którym posłał tamtego człowieka na sufit, łamiąc mu kark i czaszkę. Zabił go. To było w samoobronie. To on pierwszy zaatakował.
Potrząsnął lekko głową, odrzucając zbędne myśli. Wziął do ręki opatrunek, jaki dostał od jednego z członków bractwa i opatrzył ranę najlepiej jak mógł. Niestety nie mógł sobie poradzić z zawiązaniem supełka, zwrócił się więc o pomoc do siedzącego na drugim łóżku Alexa.
– Pomożesz?
Białowłosy milczał, wydawał się być zamyślony. San uniósł przeciętą blizną brew, nachylił się nieco, lecz wtem tamten dał jakieś oznaki życia. Chłopak zamrugał parę razy jakby dopiero powrócił do tej rzeczywistości, podniósł wzrok na Koreańczyka. Widząc opatrunek na jego ręce, chwilę trwał w ciszy, lecz w końcu pospiesznie odparł:
– A, tak.
Wziął dwa końce rozerwanego skrawka materiału i owinął wokół ręki, po czym zawinął supełek. Gdy skończył, blondyn podziękował. Znów między nimi nastała cisza. Alex przez pewien czas wpatrywał się w opatrunek, San zastanawiał się, co mu mogło chodzić po głowie. Nie domyślił się dopóki tamten nie rzekł:
– Wybacz.
Słysząc to Koreańczyk uniósł brwi. Spuścił wzrok na opatrunek, potem powrócił nim na chłopaka, mówiąc:
– Jeśli chodzi o to – ruchem głowy wskazał ranną rękę – to nie masz co przepraszać. Sam się rzuciłem na wroga. Zresztą, to nic takiego. Zwykła rana – dodał, wzruszając ramionami.

Alexander?

Od Alexandra cd. Sana

Usłyszał kroki, które sprawiły, że skoczył na równe nogi. Wyjrzał zza krat i ucieszył się na widok znajomej postaci. San! Alexander od razu przeszedł do wykonywania planu. Rozsadził lodem zamek, po czym szybkim kopnięciem wyłamał drzwi. Pomógł wstać rannemu członkowi Bractwa i dołączył do towarzysza. Blondyn wydawał się być dość zdenerwowany - Alex szybko domyślił się, że ich obecność w bazie wroga nie jest już tajemnicą. Szybko natknęli się na przeciwników, którymi zajmowała się Rebbeca. Uczeń wymienił krótkie spojrzenie z nauczycielką. Staruszka nie odezwała się słowem. W jej oczach chłopak dostrzegł jednak ulgę. Chociaż mentorka zwykle zachowywała się oschle wobec niego, zwykle niezwykle martwiła się o podopiecznego.
Stanęli do walki. Właściwie kontratak rozpoczął San. Alexander, nim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł, jak obija się o ścianę. Chwilowy ból ogarnął jego ciało. Syknął cicho, łapiąc się za ramię. Robert osunął się na ziemię.
Białowłosy odwrócił się, odzyskując przebłysk świadomości, szukając źródła swojego zderzenia. Podniósł wzrok, aby zobaczyć stojącego naprzeciwko Sana. Chłopak wstrzymał oddech, widząc kapiącą na posadzkę krew. Blondyn był ranny. Nim jednak Alexander ruszył, by mu pomóc, młodzieniec poradził sobie sam, wysyłając przeciwnika z impetem na sufit. Chwilę później z nieprzyjemnym chrupotem spadło na ziemię. Białowłosy poczuł narastające mdłości i odwrócił wzrok od trupa. San ominął go, mrucząc coś pod nosem. Alexander podał dłoń Robertowi, pomagając mu wstać. Mężczyzna już na pierwszy rzut oka wyglądał na padniętego. Pilnie potrzebował odpoczynku, a nie wydawało się, aby powrót do bazy nastąpił szybko.
- Wybacz, że cię popchałem. - Białowłosy spojrzał zaskoczony na zbliżającego się do niego Sana. Chłopak nie miał za co przepraszać. To Alexander powinien podziękować za ratunek. Blondyn w końcu zaryzykował własnym zdrowiem.
- Zapomnij o tym - odparł Alex, delikatnie wzruszając ramionami. - Pomogę ci z opatrzeniem rany.
Jak zaoferował, tak też uczynił. Sprawie owinął już odkażoną dłoń Sana bandażem i zabezpieczył opatrunek przed osunięciem się.
Po naprawdę krótkiej przerwie na złapanie oddechu ruszyli dalej. Krążyli wśród korytarzy, starając się jak najszybciej dotrzeć do wyjścia. Nie było to jednak tak proste. Co chwila wpadali na patrole wroga. Tym razem nawet Alexander włączył się do walki. Choć sam nie nazwałby tego atakiem. Po prostu przewrócił pobliski dystrybutor, a wylaną pod nogi łowców wodę zamroził, tworząc swoiste lodowisko. Nacierający mężczyźni stracili równowagę, zaliczając bolesny upadek, na którego sam widok białowłosy odwrócił głowę. Jego technika walki może nie była zabójcza, ale niezwykle denerwująca.
***
Dotarli do znajomego korytarza. Rebbeca wyjrzała zza rogu. Cofnęła się z niezadowoloną miną.
- Obstawili całe wyjście - szepnęła zmarnowana, powoli kręcąc głową. - Musimy poszukać innej drogi na zewnątrz.
Właśnie tego obawiał się Alexander. Zostali uwięzieni. Jakie mają szanse na odnalezienie innego przejścia? Mentorka najwyraźniej nie chciała ryzykować kolejnego bezpośredniego starcia. Siły wroga musiały być więc przytłaczające. Skąd ma pewność, że inna droga też nie została już obstawiona przez łowców? Białowłosy powoli zaczynał panikować. Co jeśli nigdy się stąd nie wydostaną?
Alexander nie wyraził swoich obaw głośno. Ruszył w milczeniu za towarzyszami, dalej pomagając iść Robertowi. Mężczyzna z przygnębieniem spoglądał w ziemię.
- To wszystko moja wina... - westchnął cicho. - Gdybym nie dał się złapać, nie musielibyście teraz ryzykować swojego życia.
- Lepiej bym tego nie zrobił - odparł Alexander. - Nie przejmuj się, Rebbeca zaraz znajdzie jakieś rozwiązanie.
Białowłosy chciał wierzyć w wypowiadane przez siebie słowa. Mentorka zawsze miała dobre pomysły. Teraz parła przed siebie, powalając na ziemię coraz to nowszych wrogów. Choć nie okazywała zmęczenia, białowłosy doskonale wiedział, że staruszka nie ma już tyle sił, co kiedyś. Alexander właściwie zastanawiał się, jakim cudem jeszcze żyją. Ich życie wisiało na włosku od pierwszej chwili, kiedy postawili swoje kroki w bunkrze.
Po przebyciu dość dużej odległości i znokautowaniu wielu wrogów dotarli do dość dużej, metalowej bramy. Musiało być to miejsce, w którym łowcy odbierali zaopatrzenie. Oczywiście warta strzegła wyjścia - ostatniej deski ratunku. Potrzebowali planu.
Rebbeca zmarszczyła brwi. Wrogów było wielu. Bezpośredni atak nie wchodził w grę. Alexander właściwie miał pewien pomysł. Mógłby zwiększyć swój zasięg i lodem odciąć drogę przeciwnikom. W tym celu jednak musiałby zmienić się w smoka, co wcale go nie zadowalało. Nienawidził tej formy, ale wolał ją od śmierci. Był jedynym, który może to zrobić. San i Rebbeca przez swoje rozmiary nie mogli pozwolić sobie na przemianę.
Alexander podzielił się swoimi spostrzeżeniami z resztą towarzyszy. Nie mieli wiele czasu. Musieli działać.
- Absolutnie. - Mentorka niemal od razu odrzuciła plan. - Zrobisz sobie krzywdę.
- Nie mamy zbyt wielu opcji - przypomniał białowłosy. - Zaraz będzie więcej łowców.
Rebbeca nie wydawała się być przekonana. Doskonale znała umiejętności swojego ucznia. Nic więc dziwnego, że zwątpiła w powodzenie jego pomysłu. Alexander jednak czuł pewność. Był gotów stawić czoła wrogom. Mentorka uległa. Białowłosy wziął głęboki oddech.
Bez ostrzeżenia zmienił formę. Nie czekając chwili, ruszył do przodu i wyskoczył zza rogu prosto na niczego niespodziewających się strażników. Wykorzystał moment zaskoczenia i lodową ścianą odgrodził łowców od bramy. Kolejno, mocnym pchnięciem wyważył bramę, otwierając towarzyszom drogę ku wolności.
Ciepłe promienie zachodzącego słońca oświetliły białe łuski smoka. Skoczył przed siebie, szybkim ruchem skrzydeł wzbijając się w niebo. Chwilę później dołączyli do niego Rebbeca i San z Robertem na grzbiecie. Byli wolni. Prawie. Ledwo zaczęli się oddalać, kiedy Alexander dostrzegł podążające za nimi samoloty. Wspaniale. Chłopak przeklął cicho. Nie mogli wracać do bazy z łowcami depczącymi im po piętach. Pozostało im krążenie po okolicy do momentu, aż nie zgubią wrogów.
Alexander trzymał się na samym końcu. Nie był w stanie dotrzymać tempa towarzyszom. Dodatkowo nie chciał się przemęczać. Aby ich dogonić musiałby zużyć niesamowicie wiele energii. Nie miał możliwości, tak jak uprzednio, skorzystać z dobroci Sana i odpocząć na jego grzbiecie - Robert zajmował to miejsce. 
Nieprzyjemne buczenie stawało się coraz bardziej uciążliwe. Alexander ledwo słyszał własne myśli. Niełatwym zadaniem było zgubienie pościgu. Smoki posiadały jednak dużą przewagę - zwrotność. Omijanie górskich wierzchołków nie stanowiło dla nich żadnego problemu. Latające maszyny musiały zataczać większe koła, aby dalej ich gonić. Tak więc członkowie Bractwa obrali najbardziej krętą trasę. Zgubienie samolotów pozostawało kwestią czasu. 
Kiedy tylko łowcy zniknęli z pola widzenia, Rebbeca zniżyła swój lot.
Wylądujmy i wróćmy do ludzkich postaci - zdecydowała. - W gęstym lesie nas nie znajdą i zaprzestaną pościgu. 
Alexandrowi ten plan się podobał. Nie musiał więcej męczyć się w jaszczurczej formie. Gładko osiadł na ziemi, zmieniając się. Szybkim przeciągnięciem się, rozprostował kości. Postawił też kilka niepewnych kroków, mając wrażenie, jakby zapomniał, jak się chodzi. Mentorka, San i Robert znaleźli się tuż obok niego. Chwilę później samolot przeleciał nad ich głowami. Najwyraźniej nie zauważył stojącej wśród zarośli grupki ludzi.
- Wracajmy do bazy - zarządziła staruszka, wskazując gestem ręki odpowiedni kierunek.
- Że na piechotę? - Alexander uniósł brwi z zaskoczenia.
- Na piechotę - potwierdziła, ruszając w dobrą stronę. Białowłosy westchnął. Bolały go wszystkie mięśnie. Zmarnowanym wzrokiem zmierzył górę. Nie zdobędą szczytu do rana! Czekał ich mało przyjemny, nocny spacer o nieznanym, zarośniętym buszu.

San? 

Od Sana cd. Eve

Spojrzał na dziewczynę, popadając w zamyślenie. Szczerze mówiąc nie spodziewał się, że rozwinie się między nimi taka rozmowa – myślał, że ich spotkanie skończy się tak szybko jak się zaczęło. Białowłosa jednak okazała się być rozmowna, a do tego całkiem przyjacielska. I przede wszystkim nie zraził ją jego wygląd. Wydawało się, że w ogóle nie zwracała na niego uwagi, co wywołało u Koreańczyka pewne rozluźnienie.
– San Young – przedstawił się (w końcu jak Eve to zrobiła to on też powinien) – mi również miło. Uh, zapraszam ponownie do restauracji. Tam można mnie najczęściej znaleźć.
– Z chęcią tam jeszcze nieraz zajrzę – odparła Eve, posyłając mu serdeczny uśmiech.
Po tej wymianie zdań obydwoje się pożegnali. Było już późno, San dzisiaj miał nocną zmianę w sklepie, a pewnie też dziewczyna musiała coś jeszcze zrobić, więc każdy udał się w swoją stronę. Koreańczyk wrócił do restauracji, pomógł ojcu wysprzątać restaurację, po czym przebrał się i poszedł do pracy.



Pożegnał wychodzącego klienta, a następnie usiadł na krześle koło lady. Wziął do ręki szkicownik oraz ołówek i kontynuował rysowanie kraba. Dzisiaj mógł sobie na to pozwolić. Klientów było mało i niemal każdy należał do tych stałych, więc roboty prawie w ogóle nie miał. Mimo to musiał siedzieć w restauracji, ponieważ ojciec miał coś załatwić w mieście, a brat poszedł pomagać mamie z towarem w jej sklepie zoologicznym. Tak oto skończył sam w restauracji; nawet Gyeowoola nie było, bowiem zabrała go ze sobą matka.
Minęło parę dni od poznania Eve. Drugi raz jeszcze się nie spotkali, co San odbierał dwojako. Rozumiał, że wiele osób nie ma tyle czasu, by codziennie chodzić do restauracji, a też ile można jeść dania kuchni koreańskiej... W sumie on jadł je niemal codziennie, ale Amerykanie trzymali się z reguły głównie kuchni amerykańskiej lub też mieszanej. Poza tym, Eve wspomniała, że uczy się na kierunku tańca i śpiewu, więc zapewne dużo czasu zabierały jej treningi, zwłaszcza jeśli planowała zadebiutować czy coś w tym stylu.
Z drugiej strony chciał się z nią spotkać, ponieważ zdał sobie sprawę, że praktycznie z nikim nie spędzał czasu nie licząc rodziny i mentorki... no i kumpla Hajime, nie wspominając już o rówieśnikach płci przeciwnej. Nie chodziło o to, że nie potrafił nawiązać normalnego kontaktu z kobietą... On z nikim nie umiał nawiązać normalnego kontaktu. Nie dość, że był trochę nieśmiały to jeszcze miał ten beznadziejny wygląd bandyty. Chyba będzie musiał coś z nim zrobić. Ciekawe, jak drogie są operacje usuwania blizn...
Usłyszał dźwięk rozsuwanych drzwi, podniósł głowę zza lady, dostrzegając znajomą sylwetkę. Uniósł brwi, czym prędzej wstał, odkładając na bok szkicownik i ołówek. Wymienił się z dziewczyną spojrzeniami, otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz ta go wyprzedziła, mówiąc:
– O, hej! – Uśmiechnęła się szeroko.
– Hej – odparł trochę nieśmiało San, prostując się.
– Mówiłam, że jeszcze tu wpadnę, więc oto jestem – zaśmiała się, podchodząc bliżej.
– Cieszę się – zamilkł na moment, zdając sobie sprawę, jak sztucznie to mogło zabrzmieć. – Usiądź gdzie chcesz. Dzisiaj mało klientów, więc jest sporo miejsca.
Eve przytaknęła, po czym zajęła jeden z wolnych stolików. San podążył za nią, pozwolił sobie usiąść na moment naprzeciw niej. Podał jej kartę dań, dziewczyna podziękowała. Poprawił swój fartuch, na szybko obmyślił swoją kwestię.
– Na co masz ochotę? – zapytał. – Jeśli chciałabyś zjeść coś koreańskiego, czego nie ma na karcie, to mogę to przyrządzić.
Miał coś jeszcze dodać, lecz wtem usłyszał wołanie. Odwrócił głowę, spojrzał na siedzących parę stolików dalej dwóch mężczyzn. Jeden z nich machał do niego, zwracając na siebie uwagę.
– Przepraszam! – wołał. – Czy możemy dostać jeszcze jedną butelkę soju?
– Tak! – odparł pospiesznie San.
Przeprosił na moment Eve, po czym udał się do kuchni. Chwilę później wrócił z pełną alkoholu butelką, którą otworzył i postawił na stoliku przy mężczyznach. Gdy tamci podziękowali, podszedł do dziewczyny.
– Już wybrałaś? – spytał. – Nie, że pośpieszam – dodał szybko.

Eve?

środa, 19 sierpnia 2020

Od Eve CD. Gabriela

 Szczerze mówiąc nie spodziewałam się aż takiej reakcji ze strony Gabriela. Nie potrafię walczyć i faktycznie mógł się domyśleć, że nie jestem tak uzdolniona jak jego matka. Zapomniałam też, że on nie będzie miał żadnych przeciwwskazań do tego by mnie zaatakować. Nie rozumiem swojego zachowania. Czy zachowałam się tak, bo czuje na sobie presję? Poczułam się zbyt pewnie bo tego właśnie ode mnie wymagali ale nie podziałało to tutaj. Zbyt szybko, zbyt spontanicznie i mogłam to przypłacić nie tylko przekreśleniem mojej kariery, ale również życiem gdyby tylko chciał tego nastolatek. Widząc postać Mare poczułam dziwną ulgę. To ona miałaby zostać jego opiekunką. Muszę porozmawiać z dowództwem, ale wpierw z samą kobietą.
- Nic, przepraszam Mare, że musiałaś się fatygować - wydawał się być skruszony.
W tym czasie wyciągnęłam materiały, które miał do przerobienia. Od razu poczułam na sobie spojrzenie Gabriela więc również spojrzałam w jego oczy. Nieznacznie się uśmiechnęłam. Ktoś miał się do mnie odezwać ale zrezygnował w momencie, gdy po prostu wstałam sama z siebie mając spojrzenie utkwione w ziemię. Nie chciałam na nich patrzeć. Nie chciałam się rozpłakać. Zszokował mnie, przestraszył. Potrafię zachować pozory ale myślę, że pewne osoby potrafią zobaczyć to co ukryłam pod skorupką. Biorąc wszystkie torby, szybko wzięłam wdech i z lekkim uśmiechem odwróciłam się do Gabriela.
-Zostawiam materiały, mają być przerobione do następnego razu. Adiós, Gabi - wyszłam z pomieszczenia wyprostowana.
Za mną podążyli pozostali. Na chwilę dłużej została jedynie Mare. Oparłam się o ścianę przy jego pokoju oglądając poparzone dłonie. Były mocno zaczerwienione, w paru miejscach miałam niewielkie bąble ale to nie oznaczało tragedii. Mogłam spokojnie ćwiczyć, będzie bolało ale mówi się trudno. Wymieniłam się spojrzeniami z kobietą.
-Przepraszam - bąknęłam niewyraźnie odwracając spojrzenie. - Zwykle tak się nie zachowuje - wzruszyłam ramionami.
-Zranił cię? - nie zdążyłam odpowiedzieć kiedy jej spojrzeniem powędrowało na moje dłonie. Pokręciła głową.
-Sama się opatrzę, jeśli o to chodzi - wiedziałam, co chciała powiedzieć dlatego ją wyprzedziłam.
-Musisz uważać. Nie jest wcale taki zły, trzeba tylko umieć do niego dotrzeć - położyła rękę mówiąc znacznie ciszej. Pokręciłam energicznie głową odskakując.
-Dlaczego ja? Mamy w bractwie więcej psychików, bardziej doświadczonych czy cokolwiek. Tylko spójrz na mnie i co widzisz? Totalnego młokosa, którego nie powinno tu być. Nie mam bladego pojęcia co właściwie powinnam robić, a presja bractwa jest jeszcze gorsza od całej reszty - rzuciłam sfrustrowana całą sytuacją.
Słychać było łamiący się głos ale nie rozpłakałam się. Mare spojrzała na mnie smętnie. Nie zamierzałam czekać na jej odpowiedź dlatego wyszłam czym prędzej udając się do opatrzenia sobie dłoni. Obwiązałam je bandażem uprzednio smarując maścią na oparzenia. Udałam się także do dowództwa, gdzie aż się coś we mnie zagotowało.
-Nie musieliście montować tych kamer -wypaliłam wreszcie krzyżując ręce na piersi.
-Jak widzisz, musieliśmy - skwitował ignorując moje oburzenie.
-Teraz macie do tego powód - westchnęłam zrezygnowana.
Usłyszałam również, że to moja ostatnia szansa na to, by się wykazać. Chociaż na coś się przydasz.
Cały wieczór spędziłam na salce korekcyjnej mojej uczelni, gdzie najpierw ćwiczyłam układy taneczne. Jednakże poziom mojej frustracji wciąż nie spadał, dlatego przeszłam do szkolnej siłowni. Zajęłam bieżnie i wsłuchując się w muzykę na słuchawkach robiłam maraton. Czując narastające zmęczenie udałam się do domu. Wzięłam szybki prysznic i poszłam spać co nie należało do mojej rutyny. Było zdecydowanie za wcześnie na mnie. Zwykle szłam spać gdzieś o drugiej w nocy, a nawet nie wybiła północ. Obudziłam się w środku nocy i czułam puchatą sierść przy swojej twarzy uśmiechnęłam się do siebie. Lila doskonale wyczuwała moje emocje i choć na co dzień domagała się uwagi, tak teraz sama okazała jej trochę względem mnie. Kotka jakby wiedząc, że nie śpie uniosła leniwie oczy i zamiauczała cicho wciskając się na moje ramiona. Delikatnie ją przytuliłam i momentalnie znów zasnęłam. 

~~~~~~ 

Stanęłam przed drzwiami, których strzegło dwóch ludzi ze zbiornikami wody obok siebie. Jakoś specjalnie mnie ten widok nie zdziwił. Oczywiście poinstruowali mnie, że w razie jakichkolwiek nieprawidłowości mam krzyczeć a jeśli nie, to będą o wszystkim wiedzieć przez kamery termowizyjne. Weszłam do środka i po chwili nasze spojrzenia się ze sobą zetknęły.
-Gdzieś przepadł ci twój wspaniały uśmiech - jego oczy zeszły na dół na dłonie. - Czyżby nie chcieli przyjąć cię z takim czymś? - odniosłam wrażenie jakby miał mi za złe moje ostatnie zachowanie.
-Trochę mi czasu zostało do debiutu - wzruszyłam ramionami. - A moje dłonie mają się dobrze. Jestem zwyczajnie zmęczona - usiadłam ciężko na krześle wyciągając na stół kolejne materiały. -Ten jeden jedyny raz mam dość ale pewnie niespecjalnie cię to obchodzi. Masz gorsze zmartwienia niż ja - uśmiechnęłam się na krótko. -Gdzie materiały, które zostawiłam a miałeś zrobić? Liczę, że nie spłonęły.

Gabriel?

Od Gabriela c.d. Eve

Cała ta sytuacja wydawała mi się snem. Już dawno nie słyszałem nikogo głosu w swojej głowie, choć tym razem było to na tyle ciche, że wiedziałem na jakim poziomie jest jej moc. Jednakże chyba nie powinienem sobie robić kolejnych wrogów prawda? Chociaż i jej nie mogłem zaliczyć do sojuszników, do tej pory wszystkich traktowałem tak samo i nie miałem zamiaru tego zmieniać. Jej bliskość wywołała u mnie negatywne poczucie, dlatego też moje ciało samo zaczęło się odsuwać, nienawidziłem dotyku innych. Zawsze kojarzył mi się on z bólem, którego nigdy nie umiałem ukoić. Eve od początku znajomości wydawała mi się całkowicie inna niż udawała. Gdy tylko stanęła w moich drzwiach ze swoim mentorem, przyklejony uśmiech nie wyglądał zbyt naturalnie. Jednakże nie sądziłem, że jej pierwotna natura wyjdzie tak szybko. 
Gdy tylko wróciła na swoje miejsce poczułem jak chłód otacza moje ciało, bo niezbyt mi się spodobało. Jednakże nie powinna się tak zachowywać, coraz bardziej miałem ochotę komuś przywalić, a przez to co robiła nie umiałem się uspokoić. 
- Po pierwsze, w moim umyśle nie zmienisz nic, bo moja matka dołożyła wszelkich starań by nikt inny oprócz niej, nie miał do niego dostępu. - jej uśmiech nieco się zmniejszył, choć nadal pewność siebie biła od niej na kilometr. Aż tak umiała udawać emocje? - Po drugie uważaj sobie, nie jestem ani Twoim kolegą, ani nikim pozytywnie do ciebie nastawionym. To, że pozwalam ci tu przebywać i cię toleruje, starając się być choć trochę życzliwy...Zawsze to może się zmienić. 
W tym momencie poczułem jak jej pewność siebie maleje. Zaczęła skubać paznokciem skórki, a jej wzrok zatrzymywał się na wszystkim byleby nie na mojej twarzy.
- Tak? 
Nadal hardo na nią patrzyłem, nie czułem sensu w dyskutowaniu z nią, dlatego też chciałem nasze granice postawić jasno. Zacząłem podchodzić powoli w jej stronę, podczas gdy moje ręce zaczęły płonąć. Już słyszałem tupot stóp osób, które biegły mnie uspokoić. Uśmiechnąłem się delikatnie. Oparłem się o krzesło tak, że zaczęło się palić a nasze nosy niemal się stykały. 
- I uważaj na siebie panienko z telewizora, trochę głupio by było pokazywać się w telewizji ze szramami na tak pięknej buźce.
Do środka wpadło trzech mężczyzn i zrobili coś czego się kompletnie nie spodziewałem. W moim kierunku poleciała lodowata woda, którą chlusną we mnie jeden z przybyłych. Jednakże gdy tylko ciecz zetknęła się z moją skórą, pokój zakryła od razu para wodna. Po kilku dobrych chwilach wróciła widoczność a ja stałem tak cały suchy, lecz cholernie wkurzony.
- Naprawdę kurwa myśleliście, że ugasicie mnie wodą?! - ryknąłem w ich stronę. Już miałem dalej prowadzić dyskusję dopóki do środka nie weszła Mare, z jak zawsze obojętnym wyrazem twarzy. Emocje zaczęły gasnąć, ugasiłem płomienie nadal kłębiące się na moich dłoniach. Kobieta rozejrzała się wokół siebie, w końcu skupiając swój wzrok na mnie. Musiałem przyznać, że jej widok zawsze sprawiał mi przyjemność. Opowiadała mi co dzieje się na zewnątrz, a także przynosiła różne rzeczy takie jak słodycze czy nawet głupie zdjęcia. I byłem jej za to bardzo wdzięczny, była chyba jedną osobą, która zasłużyła na mój szacunek.
- Czy coś się stało? - zapytała spokojnie, udając, że nie widzi pozostałych zgromadzonych osób. Pokręciłem głową.
- Nic, przepraszam Mare, że musiałaś się fatygować - usiadłem na łóżku, pomimo tego, że tam samo jak ściana było całe mokre. I wtedy podniosłem wzrok by spojrzeć w oczy Eve. 

<Eve?>

Od Eve CD. Gabriela

 Z początku nie zauważyłam niczego dziwnego. Właściwie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś mnie obserwuje - kamery nie były mi obce ale szkoda, że te tutaj nie miały wyraźnie przyjemnego wydźwięku. Mało co wyprowadza mnie z równowagi, ale jeżeli chcieli coś takiego zrobić to mogli chociaż spytać mnie o opinię. Przecież to ja spędzam z nim czas, ja mam z nim styczność i to ja jedna wiem czy jest zagrożeniem czy nie. Zrozumiałabym ten ruch jakby wywinął jakiś numer, a tymczasem siedział spokojnie i nawet muchy by nie skrzywdził. W rezultacie patrzyłam tylko na reakcję chłopaka, którego ta zmiana z pewnością dotknęła. Nie musiałam wchodzić do jego umysłu by to wiedzieć. Usiadłam na krześle uparcie się w niego wpatrując. Od razu zauważyłam jak jego palec zaczął się dymić. Dusił w sobie swoją złość i frustrację.  Sami się proszą o nieszczęście prowokując Gabriela takim zachowaniem.
-A jednak cię to ruszyło - skwitowałam a w odpowiedzi tylko wyszczerzył się w grymasie. -Przede mną się nic nie ukryje -nachyliłam się i chwyciłam jego dłonie tak, by zakryć dymiące się koniuszki.
Wzięłam głęboki wdech kiedy tylko go dotknęłam. Jego skóra niemalże paliła. Chłopak spojrzał na mnie lekko odchylając głowę. Pospiesznie uśmiechnęłam się maskując nieprzyjemne uczucie. Nawet mnie samej zrobiło się momentalnie gorąco.
-Zawsze czułam się przy tobie bezpieczna - powiedziałam radośnie mimo woli mocniej zaciskając dłonie na palcach Gabriela.
-Jesteś pewna tego, co mówisz? - momentalnie poczułam jak ogień nastolatka nabrał na sile sprawiając mi tym samym większy ból.
~Jeśli chcesz dać im powód do obaw to jesteś na dobrej drodze - wzdrygnął się kiedy usłyszał mój głos w swojej głowie. Uniosłam brwi czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony.
~W końcu będą jakiś mieć - nie dawał za wygraną odpowiadając w swoich myślach.
~W porządku, ale czy ty jesteś pewny tego co robisz? Mogę zrobić z tobą wszystko, twój umysł jak widzisz, jest na wyciągnięcie mojej ręki - moja manipulatorska strona od razu przejęła pałeczkę.
Była to wyraźna groźba w jego stronę. Sam nie wiedział jeszcze w posiadaniu jakich mocy byłam. Czy potrafiłam to samo co jego matka? Nie, ale on wiedzieć o tym nie musiał. Mógł się domyślać ale czy chciał paść ofiarą drugiej osoby z takimi umiejętnościami? Nie, chłopak chciał wolności tak jak każdy normalny człowiek. Tego wypaczyć nikt nie potrafi. Tak mi się zdaje. Czując ulgę na swoich dłoniach, ukradkiem spojrzałam na mocne zaczerwienienie po jej wewnętrznej stronie. Wstałam i obeszłam go od tyłu po drodze przesuwając dłonią po jego ramieniu. Chciałam zobaczyć, czy ogień skupił tylko w dłoniach czy na całym ciele. Jeśli to pierwsze, to powinien poczuć jak bardzo mnie zranił. Ale może o to mu chodziło? To, że mu w pewien sposób ufałam nie oznaczało, że nie może mnie zranić. Staram się grać na jego korzyść ale im dłużej z nim przebywam tym bardziej opuszczam maskę grzecznej dziewczynki jaką kreuje się na co dzień. Protagonistka? Dobre sobie.
Stanęłam za chłopakiem obejmując go wciąż uśmiechnięta. Starałam się go mieć cały czas. Uroki sceny nauczyły mnie udawania pewnych emocji. Naparłam na niego ciałem, kładąc głowę na ramieniu a kciukiem znacząc znaczki po nagiej skórze szyi.
-Mam nadzieję, że znasz intencje takich gestów -mówię przyglądając się jego reakcji. -I sam pewnie wiesz, jak niebezpieczne to może być -momentalnie dłonią oplotłam jego szyję zwężając swoje oczy. -Nie twierdzę, że tak robisz ale niektórzy okazują fałszywe uczucia po to aby zatopić w tobie zębiska- odsunęłam się od Gabriela dając mu trochę wolnej przestrzeni.
-Na przykład ty? - pokręciłam głową szczerząc zęby w szatańskim uśmiechu.
-Ja jestem grzeczną nastolatką -zaszczebiotałam i ruszyłam na swoje miejsce.

 Gabriel? 
 

Od Eve CD. Sana

Moja aparycja mogła być myląca nawet dla samych Koreańczyków - będąc owocem mieszanego związku nie posiadałam tych charakterystycznych cech. Miałam podwójną powiekę, ze znacznie ciemniejszą karnacją niż typowy Azjata. No i umówmy się, że nie każdy mieszkaniec pochodzenia azjatyckiego musi mówić jednym z tychże języków. Zdziwienie pracowników tego lokalu było czymś całkowicie zrozumiałym. Sama byłabym w niemałym szoku usłyszeć klienta płynnie posługującego się ich językiem. Przynajmniej zrozumiałam nieprzyjemny komentarz na mój temat. Następnym razem jednak postaram się zjeść bez pójścia spać. Nie chcę dostać kolejnej reprymendy, z tym człowiekiem nie chciałabym zadzierać, w żadnym wypadku w jego własnym lokalu.
Na zewnątrz zrobiło się już wyraźnie chłodniej ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, mogłam się dobudzić na tyle, że w domu szykując się na następny dzień nie zapomniałabym o niczym. W głowie próbowałam z wizualizować sobie następny dzień - gdzie będę, z kim się spotkam, co zamierzam robić i inne takie rzeczy gdy moje przemyślenia przerwało głośne "przepraszam". Odwróciłam głowę sprawdzając kto to wykrzyczał i zdziwiłam się widząc chłopaka z lokalu. Stanął obok mnie widocznie zdyszany. Uniosłam brwi rozbawiona jego fatygą do mnie i przyglądałam się ciekawa o co może chodzić.
- Zostawiłaś to - pokazał kartkę, którą doskonale znałam. Jedna z wielu notatek z historii, za którą wcale bym nie tęskniła. -W całości zapisana, plus wygląda to na ważne notatki do szkoły, więc uznałem, że to oddam. I... -uniosłam brwi wyczekując na ciąg dalszy. -  przepraszam za ojca. Jest trochę temperamentny -skłonił się delikatnie.
Przekrzywiłam lekko głowę i z zakłopotaniem wzięłam kartkę z moimi notatkami.Zachichotałam dla rozluźnienia - głównie swojego i położyłam wolną dłoń na jego ramieniu.
-Bez obaw, nie mam mu tego za złe. Pewnie cały dzień na nogach, zmęczenie i chciałby odpocząć a niesforny klient śpi w najlepsze - puściłam mu oczko.
-Mimo wszystko to było niegrzeczne z jego strony - spojrzał najpierw na moją rękę, a potem na twarz.
-Daj spokój, i tak macie moją rekomendację - zabrała dłoń i spakowała niedbale kartkę do torby. -Ale dziękuję, że się pofatygowałeś. Z przeprosinami i tą notatką, chociaż wolałabym jej nie widzieć na oczy. Historia nie jest moją mocną stroną - przyznałam szczerze z uśmiechem.
-To dlaczego się jej uczysz? - zdziwił się chłopak nie rozumiejąc po co w takim razie się z tym męczę. -Jeśli oczywiście mogę wiedzieć -dodał, na co ja wzięłam głęboki wdech. Kulturalny i grzeczny, całkiem sprzeczne z jego aparycją.
-Ależ oczywiście. Jest to jeden z przedmiotów na mojej uczelni, a jestem na kierunku tańca i śpiewu stricte pod idoli. Nie mogę zrezygnować z tego przedmiotu, niestety - wyprostowałam się dumnie ale zaraz potem lekko zgarbiłam. Niektóre przedmioty naprawdę są dla mnie niepotrzebne ale jak mus to mus. Nie zostanę ministrem edukacji aby zmienić obowiązkowe przedmioty na uczelniach choć to całkiem kusząca wizja. Właściwie, nie muszę być urzędnikiem, wystarczy że poznam go osobiście. 
-Rozumiem, niektóre przedmioty bywają istnym utrapieniem - chyba sam też się uczy dlatego wyglądał na bardziej zadumanego.
-Swoją drogą jestem Eve Jisoo Park i miło mi cię poznać. Pewnie masz jeszcze do zrobienia pewne rzeczy i nie będę cię zatrzymywać. Spotkajmy się jeszcze, co? - posłałam szeroki uśmiech chowając dłonie do kieszeni. 

San?

wtorek, 18 sierpnia 2020

Od Gabriela c.d. Eve

Od kiedy pamiętałem, po ucieczce mojej matki, wszyscy traktowali mnie jak wroga. Pomimo tego, że nie dawałem im do tego pretekstów, zawsze jakimś cudem zasłużyłem czy to na grymas czy ignorowanie. I nie denerwowało by mnie to w takim stopniu jak w tej chwili, gdyby dzisiaj jeden ze Starszyzny nie wszedł do mojego pokoju z dwoma innymi osobami i nie oznajmił, że ze względu na moje bezpieczeństwo zostaną zainstalowane kamery.
- Po co to? - mruknąłem, siadając na łóżku. Nie chciałem wykonywać niepotrzebnych ruchów, jeszcze zaraz dostałbym po głowie. Mężczyzna nawet nie spojrzał w moją stronę, tylko wpatrywał się w gości podłączających urządzenia.
- Nie wiemy co Twoja matka ci zakodowała - zaczął po krótkiej chwili. - Nie możemy ryzykować twojego jak i swojego życia.
Ręce mimowolnie zacisnąłem na pościeli, nadal wpatrując się w podłogę. Dlaczego cię to dziwi? Przecież mają cię za potwora.
- Przecież nic wam nie zrobię. Nie zagrażam wam.
- Nawet teraz najpewniej nie wiesz co mówisz. Mówisz to co musisz, czego cię nauczono. Nie wiemy czy masz nawet jeszcze jakiekolwiek ludzkie emocje. 
Zapadła cisza, ponieważ nie miałem siły się już argumentować. Nie miałem do niego jakichkolwiek pretensji - wykonywał tylko swoją robotę, jednakże nie mogłem uwierzyć, że po tym jak uczyłem się tutaj jak reszta, mogli uznać mnie za wroga, który nie może nawet wyjść na zewnątrz. Uwinęli się szybko. Nie patrzyli na mnie, nie rozmawiali. Uznawali mnie za powietrze, ducha, którego tutaj nie ma.
- Miłego dnia - mężczyzna mruknął na do widzenia i zostałem znów sam ze swoimi myślami. Moje oczy mimowolnie zatrzymały się na książkach, ułożonych równo na biurku. Eve codziennie niektóre przynosiła, inne zabierała. Dzisiaj pewnie też przyjdzie. Opadłem plecami na łóżko z głośnym westchnięciem, czując jak opuszczają mnie siły. Muszę to przeżyć, prawda?

~*~

Czy ona naprawdę oczekiwała tego, że będę chciał z nią rozmawiać tak jakby nic się nie stało? Nawet po wejściu tutaj nie poczuła na sobie spojrzeń kamer, zachowując się naturalnie jak zawsze, ale musiałem przyznać, że kawa była chyba miłym gestem. Rzadko piłem coś innego niż wodę, dlatego też była to ciekawa odmiana codziennego menu. 
Kiedy zapytała jak się czuję bądź czy ktokolwiek mnie zdenerwował, prychnąłem głośno, powstrzymując się od śmiechu. Wszyscy nie widzieli nic złego w trzymaniu mnie tutaj i tylko moja skóra, która z dnia na dzień robiła się coraz bardziej biała, stanowiła dowód mojej niedoli - i oczywiście pokój znajdujący się w piwnicy. Wspominałem o zamkniętych wręcz 24/7 drzwiach?
- Nie chciałabyś wiedzieć co mnie denerwuje - mruknąłem, dopijając napój. Ze zręcznością koszykarza trafiłem do kosza zgniecionym kubkiem, ćwiczenia na coś się przydają. - Rozejrzyj się wokół.
Eve zmarszczyła brwi, ale po chwili wykonała moją prośbę. Dokładnie obejrzała podłogę i półki, szczególnie przyglądając się dywanowi.
- Nie widzisz niczego? 
Zaprzeczyła głową, nadal nie rozumiejąc o co mi chodzi. Wskazałem jej palcem górny róg pokoju, który w tym momencie tonął w mroku. Wstała z krzesła podchodząc bliżej, a palcem dotknęła podbródka.
- Teraz możesz, czuć się bezpieczna, gdy tylko wstanę w Twoją stronę, zjawi się tu połowa Bractwa, nie cieszysz się? - na mojej twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. 
- Dlaczego założyli kamerę?
- Kamery. Jedna jest tam - wskazałem przerwę między książkami, na równoległej ścianie. - A druga ta. - tym razem mój palec wskazał miejsce nad drzwiami gdzie znajdowała się dziwna figurka. Usiadła na krześle, wpatrując się we mnie, podczas gdy moja twarz wyrażała spokój, nie dałem po sobie poznać do jakich emocji doprowadziła mnie dzisiejsze poranne spotkanie. Jednakże gdy coraz bardziej zatapiałem się w swoich myślach, podczas ciszy, która trwała między nami, nie zauważyłem momentu, gdy jeden z moich palców zaczął się delikatnie dymić, próbując wydobyć z siebie ogień. 
- A jednak cię to ruszyło.
Wyszczerzyłem kły w grymasie.

<Eve?>

Od Sana cd. Alexandra

Całkiem spore drzwi powoli się otworzyły. Do środka wszedł wysoki, średniego wieku mężczyzna o niewielkim zaroście. Z pewnym znudzeniem na twarzy włączył światło, podszedł do najbliższego biurka. Wyciągnął coś z pierwszej szuflady i schował do kieszeni, gdy nagle zastygł w bezruchu. Chwilę tak stał w milczeniu jakby czegoś nasłuchiwał, po czym odwrócił głowę. Spojrzał na otwarte na oścież drzwi, były blisko kąta, więc przestrzeń za nimi stanowiła wręcz idealną kryjówkę. Zmrużył podejrzliwie oczy.
Powoli zaczął iść w ich stronę, z kieszeni wyciągnął rozkładany nóż. Zatrzymał się, kiedy był już blisko, odczekał kilka sekund i gwałtownie złapał klamkę. Szybkim ruchem odchylił drzwi, uniósł nóż, gotowy do zaatakowania, lecz wtem zamarł.
Nikogo nie było.
Dopiero po pewnym czasie rozluźnił mięśnie, wzdychając ciężko.
– Ach, Lewis musi skończyć z tym straszeniem mnie, jeszcze przez niego do reszty zwariuję – stęknął do siebie, składając nóż i następnie chowając go z powrotem do kieszeni.
Przeklinając pod nosem, wyszedł z pomieszczenia, gasząc światło i zamykając za sobą drzwi. Jeszcze przez pewien czas było słychać jego kroki, aż w końcu nastała zupełna cisza.
Tap.
San wylądował gładko na podłodze, prostując się odetchnął z ulgą. Przez moment martwił się, że dojdzie do bezpośredniego starcia, ale miał szczęście, ponieważ obyło się bez większych problemów. Dobrze, że to pomieszczenie było na tyle wysokie, że nie został zauważony. Możliwość przemieszania się po sufitach naprawdę jest przydatna.
Rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Już wcześniej udało mu przeszukać to miejsce, lecz niczego ciekawego nie znalazł. Tak jak wcześniej. Zbadał inne pomieszczenia i na nic się nie natknął, nie znalazł zaginionego ani chociażby jakichś przydatnych informacji czy obiektów. To musiała być nieszczególnie ważna baza łowców. Albo po prostu on nie miał szczęścia.
Właśnie, wypadałoby już wracać. Może akurat Alex na coś natrafił.
Przyłożył ucho do drzwi, przez chwilę nasłuchiwał. Gdy doszedł do wniosku, że nikogo w pobliżu nie ma, ostrożnie je uchylił na tyle, by móc się przez nie przemknąć. Wyszedł na korytarz, pospiesznie się rozejrzał. Spojrzał na zakręt po jednej ze stron. Postanowił jeszcze tam zajrzeć i wtedy wróci.
Podszedł do ściany, wyjrzał zza rogu, gdy nagle otworzył szerzej oczy. Dostrzegł schody prowadzące na dół. Czy to oznaczało, że baza miała kolejny poziom i była większa niż mu się wydawało? Najwyraźniej. Udał się do nich, spuścił wzrok na znajdujący się niżej korytarz wiodący do dalszej części. Już miał zejść, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. Postanowił, że wróci do miejsca spotkania i razem z Alexem się tam udadzą.
Ruszył w stronę wyjścia, tak jak wcześniej uważnie się rozglądając i nasłuchując. Parę razy natrafił na kogoś, ale udało mu się ukryć i uniknąć bliższego spotkania. Prawie bez żadnego problemu dotarł niemalże na miejsce, lecz wtem usłyszał kroki. Zamarł, pospiesznie przeleciał wzrokiem po okolicy szukać miejsca do schowania się; niestety nie znalazł. Pozostało mu jedynie stanąć przy ścianie koło najbliższego skrzyżowania i mieć nadzieję, że nikt nie skręci w ten korytarz.
– W ogóle ponoć złapano któregoś z tamtych – usłyszał.
Uniósł brwi w zdziwieniu.
– Znowu? – po korytarzu rozległ się inny głos.
– Tak. Podejrzewam, że przyszedł uwolnić tego, co go parę dni temu dopadliśmy.
Chwila ciszy.
– Musimy być ostrożni – odezwał się tamten. – Może tu być ich więcej.
San wstrzymał na moment oddech. Tak jak się obawiał: złapali kogoś nowego. Alexa lub Rebbecę. W sumie jeśli miał być szczery to bardziej podejrzewał Alexa o wpadnięcie w ręce łowców – w końcu był on znacznie mniej doświadczony od mentorki. Przygryzł dolną wargę, ściągając brwi. Najlepiej by było jakby teraz dopadł tamtych dwóch łowców i wyciągnął z nich informacje, gdzie przetrzymywali złapanych. Ich chyba tak też zrobi.
Wziął głęboki wdech, wykonał krok, lecz nim zdążył wyskoczyć zza rogu, usłyszał krzyki i dźwięki uderzenia. Zastygł w miejscu, chwilę nasłuchiwał, lecz po kilku sekundach nastała cisza. Ostrożnie wyjrzał na korytarz, dostrzegł jednego łowcę, który leżał pod ścianą zupełnie nieprzytomny – drugi w połowie był przybity do podłogi przez zamaskowaną osobę. San podniósł na nią wzrok, od razu rozpoznał. To była Rebbeca.
– Gadaj, gdzie trzymacie więźniów! – wycedziła przez zęby mentorka.
Łowca nie słuchał jej, stawiał wyraźny opór, aczkolwiek nie na długo; odpowiednie groźby, zadanie więcej obrażeń i pozorny twardziel wymiękł. Wydusił z siebie drogę do cel, słysząc to San otworzył szerzej oczy. Po schodach na dół? To musiało być tam, gdzie wtedy zaglądał.
Podszedł bliżej, Rebbeca gwałtownie odwróciła głowę, gotowa do ataku, lecz gdy zobaczyła chłopaka, odetchnęła z pewną ulgą.
– Ach, to ty – powiedziała spokojnie, jakby wcale wcześniej nie groziła tamtemu kolesiowi.
Wyprostowała się i sprzedała łowcy porządnego kopniaka, pozbawiając go przytomności. Gdy uznała, że żaden z dwójki wrogów nie stanowi już zagrożenia, przeciągnęła się, narzekając pod nosem na swoje ciało, które mimo wszystko już zatraciło młodość.
– Och, czyli to Alexandra dorwali – rzekła ni do siebie, ni do Koreańczyka. – Cóż, z naszej trójki to on miał największe szanse na zostanie złapanym.
San postanowił tego nie komentować w żaden sposób. Jedynie niepewnie zaproponował schowanie się gdzieś na trochę, by porozmawiać o planie i podobnych kwestiach. Kobieta od razu przytaknęła.
Ukryli się w jednym z pomieszczeń. San zdał swoją relację z przeszukiwania bazy. Zapytany przez mentorkę o to czy ktoś go nakrył zaprzeczył, mówiąc, że jedyna osoba, jaka go zobaczyła została ogłuszona na tyle, że przez pewien czas nie będzie sprawiała problemów.
– Dobrze sobie poradziłeś – pochwaliła go kobieta. – Nie to, co Alex... – dodała ciszej, krzywiąc się nieznacznie.
– Mógł mieć pecha – powiedział na jego obronę Koreańczyk.
Mentorka przez chwilę stała w ciszy, lecz w końcu rzekła:
– Cokolwiek to było, nie jest ważne. Musimy go teraz wyciągnąć. Tyle dobrego, że najprawdopodobniej znajduje się razem z Robertem.
San przytaknął.
Nie marnując więcej czasu, przystąpili do omawiania planu. W zasadzie to Rebbeca mówiła, San jedynie kiwał głową, raz na jakiś czas rzucając krótkim zdaniem, ale ważne, że mieli jakąś strategię. Gotowi opuścili pomieszczenie i ruszyli w stronę schodów prowadzących na dół.



San czaił się za rogiem, z ukrycia monitorując najbliższe korytarze. Czekał, aż kryjąca się w innym miejscu Rebbeca oficjalnie wcieli plan w życie i zaatakuje kręcących się przy celach łowców. Wcześniej ustalili, że mentorka zrobi zamieszanie, podczas gdy San uwolni zamkniętych i przy ucieczce będzie ich ochraniał. Cóż, bardzo proste, nic trudnego. Oby tylko łowcy nie wyciągnęli jakiegoś asa z rękawa.
Rozległ się hałas. Spojrzał na korytarz, gdzie wszyscy zaczęli się zbiegać. Korzystając z okazji szybkim krokiem zakradł się do pomieszczenia, gdzie znajdowały się cele. Niemal od razu dostrzegł wyglądającą zza krat białą czuprynę młodego chłopaka.
Alexander, widząc Koreańczyka, otworzył szerzej oczy jakby w radości, że ktoś przyszedł go uratować. Nie zwlekając chwycił ręką za kłódkę, która nagle w całości pokryła się lodem, po czym odsunął się kawałek i kilkoma kopnięciami wyważył drzwi. Wyszedł z celi, pomagając iść jakiemuś młodemu mężczyźnie, San zmierzył go wzrokiem. To musiał być ten zaginiony, Robert. Zresztą, opis pasował.
Cała trójka opuściła pomieszczenie i ruszyła w stronę wyjścia. Rebbeca zajmowała się łowcami, San trochę jej w tym pomagał, powalając tych będących najbliżej. Wziął kilka głębszych wdechów, poprawiając czapkę. Miał ogromną ochotę po prostu odwrócić na najbliższym obszarze całą grawitację i posłać łowców do sufitu, jednak nie mógł tego zrobić. Nadal nie panował nad tym i nie dość, że objęłoby to większy teren niż by chciał to jeszcze wpłynęłoby na dosłownie wszystkich i wszystko poza nim samym. Tak więc mentorka, Alex i Robert również by polecieli. Przez to musiał używać swych zdolności bezpośrednio na sobie lub wrogach.
Choć nie byli atakowani przez wielu łowców jednocześnie, jak któregoś się pozbyli to zaraz potem przybiegał kolejny i dlatego cała ta walka i ucieczka zaczęła się robić uciążliwa. San odsunął się kawałek od Alexa, by upewnić się, że powalony przez niego łowca stracił przytomność, gdy nagle kątem oka dostrzegł gwałtowny ruch. Odwrócił głowę, jego oczom ukazał się wysoki, średniego wieku mężczyzna, który z nożem w ręce rzucał się na białowłosego i prowadzonego przez niego rannego. Koreańczyk otworzył usta w zdziwieniu, rozpoznał napastnika. To był ten, który wcześniej o mało go nie nakrył. Popatrzył na trzymaną w jego ręku broń.
Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, co zamierzał zrobić. Nie miał na to czasu. Niemal w oka mgnieniu odbił się od podłogi w ich stronę. Jego grawitacja na moment przeskoczyła na znajdującą się za nimi ścianę, dzięki czemu jego skok był szybki i długi. Odepchnął mocno Alexa, który razem z Robertem wpadli na ścianę, wystawił prawą rękę i osłonił się nią.
Poczuł przeszywający ból w przedramieniu, na tyle mocny, że aż zachłysnął się powietrzem. Na i tak już mokrym czole zebrało się jeszcze więcej kropel potu, usta przemieniły się w wąską kreskę, czego jednak nie dało się dostrzec z powodu maski. Zmrużył nieco oczy, podnosząc wzrok na stojącego przed nim mężczyznę, który trzymał nóż wbity w jego rękę.
Obydwoje zastygli w bezruchu, po chwili jednak rozpoczęło się siłowanie. Łowca nacierał na Koreańczyka, powoli przesuwał ostrze, powiększając tym ranę i zadając więcej bólu. San cofnął się o krok, wiedząc, że w przypadku czystej siły nie ma szans na wygranie. Musiał działać, szybko. Szybciej niż dotychczas.
Pod wpływem bólu i stresu użył swoich mocy. Mężczyzna zamarł, zapewne odczuwając coś dziwnego, lecz nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, oderwał się od podłoża i z impetem uderzył głową o sufit. Po korytarzu rozległ się bardzo nieprzyjemny dźwięk łamanych kości, a chwilę później ciało bezwładnie opadło na podłogę.
San stanął nad łowcą, biorąc głębokie wdechy. Zmierzył go wzrokiem, poczuł coś niecodziennego, zostało to jednak przyćmione przez ważniejsze sprawy.
– Aish – zaklął pod nosem.
Nie dość, że zużył już sporo energii to jeszcze teraz był ranny. Skrzywił się, ponieważ ból i pieczenie nagle się nasiliło, spojrzał na rękaw, który zdążył już nasiąknąć krwią. Musiał czym prędzej zatamować krwawienie. Zdrową ręką otworzył swoją torbę i wyciągnął z niej bandaż. Odruchowo popatrzył na nadal siedzących pod ścianą członków bractwa, widząc Alexa trochę się speszył.
– Wybacz, że cię popchałem – burknął na tyle cicho, że poza nimi nikt nie mógł tego usłyszeć.

Alexander?