wtorek, 18 sierpnia 2020

Od Sana cd. Alexandra

Całkiem spore drzwi powoli się otworzyły. Do środka wszedł wysoki, średniego wieku mężczyzna o niewielkim zaroście. Z pewnym znudzeniem na twarzy włączył światło, podszedł do najbliższego biurka. Wyciągnął coś z pierwszej szuflady i schował do kieszeni, gdy nagle zastygł w bezruchu. Chwilę tak stał w milczeniu jakby czegoś nasłuchiwał, po czym odwrócił głowę. Spojrzał na otwarte na oścież drzwi, były blisko kąta, więc przestrzeń za nimi stanowiła wręcz idealną kryjówkę. Zmrużył podejrzliwie oczy.
Powoli zaczął iść w ich stronę, z kieszeni wyciągnął rozkładany nóż. Zatrzymał się, kiedy był już blisko, odczekał kilka sekund i gwałtownie złapał klamkę. Szybkim ruchem odchylił drzwi, uniósł nóż, gotowy do zaatakowania, lecz wtem zamarł.
Nikogo nie było.
Dopiero po pewnym czasie rozluźnił mięśnie, wzdychając ciężko.
– Ach, Lewis musi skończyć z tym straszeniem mnie, jeszcze przez niego do reszty zwariuję – stęknął do siebie, składając nóż i następnie chowając go z powrotem do kieszeni.
Przeklinając pod nosem, wyszedł z pomieszczenia, gasząc światło i zamykając za sobą drzwi. Jeszcze przez pewien czas było słychać jego kroki, aż w końcu nastała zupełna cisza.
Tap.
San wylądował gładko na podłodze, prostując się odetchnął z ulgą. Przez moment martwił się, że dojdzie do bezpośredniego starcia, ale miał szczęście, ponieważ obyło się bez większych problemów. Dobrze, że to pomieszczenie było na tyle wysokie, że nie został zauważony. Możliwość przemieszania się po sufitach naprawdę jest przydatna.
Rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Już wcześniej udało mu przeszukać to miejsce, lecz niczego ciekawego nie znalazł. Tak jak wcześniej. Zbadał inne pomieszczenia i na nic się nie natknął, nie znalazł zaginionego ani chociażby jakichś przydatnych informacji czy obiektów. To musiała być nieszczególnie ważna baza łowców. Albo po prostu on nie miał szczęścia.
Właśnie, wypadałoby już wracać. Może akurat Alex na coś natrafił.
Przyłożył ucho do drzwi, przez chwilę nasłuchiwał. Gdy doszedł do wniosku, że nikogo w pobliżu nie ma, ostrożnie je uchylił na tyle, by móc się przez nie przemknąć. Wyszedł na korytarz, pospiesznie się rozejrzał. Spojrzał na zakręt po jednej ze stron. Postanowił jeszcze tam zajrzeć i wtedy wróci.
Podszedł do ściany, wyjrzał zza rogu, gdy nagle otworzył szerzej oczy. Dostrzegł schody prowadzące na dół. Czy to oznaczało, że baza miała kolejny poziom i była większa niż mu się wydawało? Najwyraźniej. Udał się do nich, spuścił wzrok na znajdujący się niżej korytarz wiodący do dalszej części. Już miał zejść, lecz w ostatniej chwili zmienił zdanie. Postanowił, że wróci do miejsca spotkania i razem z Alexem się tam udadzą.
Ruszył w stronę wyjścia, tak jak wcześniej uważnie się rozglądając i nasłuchując. Parę razy natrafił na kogoś, ale udało mu się ukryć i uniknąć bliższego spotkania. Prawie bez żadnego problemu dotarł niemalże na miejsce, lecz wtem usłyszał kroki. Zamarł, pospiesznie przeleciał wzrokiem po okolicy szukać miejsca do schowania się; niestety nie znalazł. Pozostało mu jedynie stanąć przy ścianie koło najbliższego skrzyżowania i mieć nadzieję, że nikt nie skręci w ten korytarz.
– W ogóle ponoć złapano któregoś z tamtych – usłyszał.
Uniósł brwi w zdziwieniu.
– Znowu? – po korytarzu rozległ się inny głos.
– Tak. Podejrzewam, że przyszedł uwolnić tego, co go parę dni temu dopadliśmy.
Chwila ciszy.
– Musimy być ostrożni – odezwał się tamten. – Może tu być ich więcej.
San wstrzymał na moment oddech. Tak jak się obawiał: złapali kogoś nowego. Alexa lub Rebbecę. W sumie jeśli miał być szczery to bardziej podejrzewał Alexa o wpadnięcie w ręce łowców – w końcu był on znacznie mniej doświadczony od mentorki. Przygryzł dolną wargę, ściągając brwi. Najlepiej by było jakby teraz dopadł tamtych dwóch łowców i wyciągnął z nich informacje, gdzie przetrzymywali złapanych. Ich chyba tak też zrobi.
Wziął głęboki wdech, wykonał krok, lecz nim zdążył wyskoczyć zza rogu, usłyszał krzyki i dźwięki uderzenia. Zastygł w miejscu, chwilę nasłuchiwał, lecz po kilku sekundach nastała cisza. Ostrożnie wyjrzał na korytarz, dostrzegł jednego łowcę, który leżał pod ścianą zupełnie nieprzytomny – drugi w połowie był przybity do podłogi przez zamaskowaną osobę. San podniósł na nią wzrok, od razu rozpoznał. To była Rebbeca.
– Gadaj, gdzie trzymacie więźniów! – wycedziła przez zęby mentorka.
Łowca nie słuchał jej, stawiał wyraźny opór, aczkolwiek nie na długo; odpowiednie groźby, zadanie więcej obrażeń i pozorny twardziel wymiękł. Wydusił z siebie drogę do cel, słysząc to San otworzył szerzej oczy. Po schodach na dół? To musiało być tam, gdzie wtedy zaglądał.
Podszedł bliżej, Rebbeca gwałtownie odwróciła głowę, gotowa do ataku, lecz gdy zobaczyła chłopaka, odetchnęła z pewną ulgą.
– Ach, to ty – powiedziała spokojnie, jakby wcale wcześniej nie groziła tamtemu kolesiowi.
Wyprostowała się i sprzedała łowcy porządnego kopniaka, pozbawiając go przytomności. Gdy uznała, że żaden z dwójki wrogów nie stanowi już zagrożenia, przeciągnęła się, narzekając pod nosem na swoje ciało, które mimo wszystko już zatraciło młodość.
– Och, czyli to Alexandra dorwali – rzekła ni do siebie, ni do Koreańczyka. – Cóż, z naszej trójki to on miał największe szanse na zostanie złapanym.
San postanowił tego nie komentować w żaden sposób. Jedynie niepewnie zaproponował schowanie się gdzieś na trochę, by porozmawiać o planie i podobnych kwestiach. Kobieta od razu przytaknęła.
Ukryli się w jednym z pomieszczeń. San zdał swoją relację z przeszukiwania bazy. Zapytany przez mentorkę o to czy ktoś go nakrył zaprzeczył, mówiąc, że jedyna osoba, jaka go zobaczyła została ogłuszona na tyle, że przez pewien czas nie będzie sprawiała problemów.
– Dobrze sobie poradziłeś – pochwaliła go kobieta. – Nie to, co Alex... – dodała ciszej, krzywiąc się nieznacznie.
– Mógł mieć pecha – powiedział na jego obronę Koreańczyk.
Mentorka przez chwilę stała w ciszy, lecz w końcu rzekła:
– Cokolwiek to było, nie jest ważne. Musimy go teraz wyciągnąć. Tyle dobrego, że najprawdopodobniej znajduje się razem z Robertem.
San przytaknął.
Nie marnując więcej czasu, przystąpili do omawiania planu. W zasadzie to Rebbeca mówiła, San jedynie kiwał głową, raz na jakiś czas rzucając krótkim zdaniem, ale ważne, że mieli jakąś strategię. Gotowi opuścili pomieszczenie i ruszyli w stronę schodów prowadzących na dół.



San czaił się za rogiem, z ukrycia monitorując najbliższe korytarze. Czekał, aż kryjąca się w innym miejscu Rebbeca oficjalnie wcieli plan w życie i zaatakuje kręcących się przy celach łowców. Wcześniej ustalili, że mentorka zrobi zamieszanie, podczas gdy San uwolni zamkniętych i przy ucieczce będzie ich ochraniał. Cóż, bardzo proste, nic trudnego. Oby tylko łowcy nie wyciągnęli jakiegoś asa z rękawa.
Rozległ się hałas. Spojrzał na korytarz, gdzie wszyscy zaczęli się zbiegać. Korzystając z okazji szybkim krokiem zakradł się do pomieszczenia, gdzie znajdowały się cele. Niemal od razu dostrzegł wyglądającą zza krat białą czuprynę młodego chłopaka.
Alexander, widząc Koreańczyka, otworzył szerzej oczy jakby w radości, że ktoś przyszedł go uratować. Nie zwlekając chwycił ręką za kłódkę, która nagle w całości pokryła się lodem, po czym odsunął się kawałek i kilkoma kopnięciami wyważył drzwi. Wyszedł z celi, pomagając iść jakiemuś młodemu mężczyźnie, San zmierzył go wzrokiem. To musiał być ten zaginiony, Robert. Zresztą, opis pasował.
Cała trójka opuściła pomieszczenie i ruszyła w stronę wyjścia. Rebbeca zajmowała się łowcami, San trochę jej w tym pomagał, powalając tych będących najbliżej. Wziął kilka głębszych wdechów, poprawiając czapkę. Miał ogromną ochotę po prostu odwrócić na najbliższym obszarze całą grawitację i posłać łowców do sufitu, jednak nie mógł tego zrobić. Nadal nie panował nad tym i nie dość, że objęłoby to większy teren niż by chciał to jeszcze wpłynęłoby na dosłownie wszystkich i wszystko poza nim samym. Tak więc mentorka, Alex i Robert również by polecieli. Przez to musiał używać swych zdolności bezpośrednio na sobie lub wrogach.
Choć nie byli atakowani przez wielu łowców jednocześnie, jak któregoś się pozbyli to zaraz potem przybiegał kolejny i dlatego cała ta walka i ucieczka zaczęła się robić uciążliwa. San odsunął się kawałek od Alexa, by upewnić się, że powalony przez niego łowca stracił przytomność, gdy nagle kątem oka dostrzegł gwałtowny ruch. Odwrócił głowę, jego oczom ukazał się wysoki, średniego wieku mężczyzna, który z nożem w ręce rzucał się na białowłosego i prowadzonego przez niego rannego. Koreańczyk otworzył usta w zdziwieniu, rozpoznał napastnika. To był ten, który wcześniej o mało go nie nakrył. Popatrzył na trzymaną w jego ręku broń.
Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, co zamierzał zrobić. Nie miał na to czasu. Niemal w oka mgnieniu odbił się od podłogi w ich stronę. Jego grawitacja na moment przeskoczyła na znajdującą się za nimi ścianę, dzięki czemu jego skok był szybki i długi. Odepchnął mocno Alexa, który razem z Robertem wpadli na ścianę, wystawił prawą rękę i osłonił się nią.
Poczuł przeszywający ból w przedramieniu, na tyle mocny, że aż zachłysnął się powietrzem. Na i tak już mokrym czole zebrało się jeszcze więcej kropel potu, usta przemieniły się w wąską kreskę, czego jednak nie dało się dostrzec z powodu maski. Zmrużył nieco oczy, podnosząc wzrok na stojącego przed nim mężczyznę, który trzymał nóż wbity w jego rękę.
Obydwoje zastygli w bezruchu, po chwili jednak rozpoczęło się siłowanie. Łowca nacierał na Koreańczyka, powoli przesuwał ostrze, powiększając tym ranę i zadając więcej bólu. San cofnął się o krok, wiedząc, że w przypadku czystej siły nie ma szans na wygranie. Musiał działać, szybko. Szybciej niż dotychczas.
Pod wpływem bólu i stresu użył swoich mocy. Mężczyzna zamarł, zapewne odczuwając coś dziwnego, lecz nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, oderwał się od podłoża i z impetem uderzył głową o sufit. Po korytarzu rozległ się bardzo nieprzyjemny dźwięk łamanych kości, a chwilę później ciało bezwładnie opadło na podłogę.
San stanął nad łowcą, biorąc głębokie wdechy. Zmierzył go wzrokiem, poczuł coś niecodziennego, zostało to jednak przyćmione przez ważniejsze sprawy.
– Aish – zaklął pod nosem.
Nie dość, że zużył już sporo energii to jeszcze teraz był ranny. Skrzywił się, ponieważ ból i pieczenie nagle się nasiliło, spojrzał na rękaw, który zdążył już nasiąknąć krwią. Musiał czym prędzej zatamować krwawienie. Zdrową ręką otworzył swoją torbę i wyciągnął z niej bandaż. Odruchowo popatrzył na nadal siedzących pod ścianą członków bractwa, widząc Alexa trochę się speszył.
– Wybacz, że cię popchałem – burknął na tyle cicho, że poza nimi nikt nie mógł tego usłyszeć.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz