środa, 23 września 2020

Od Alexandra cd. Sana

Z niezwykłą radością rozejrzał się po znajomym mieście. Nie mógł uwierzyć, że cali i zdrowi powrócili do domu. Udało im się przeżyć. Alexander wątpił, że kolejny raz zgodzi się na jakąkolwiek misję. Miał dosyć.
Odprowadzili Sama pod sam dom. Rebbeca uparła się, że chce na własne oczy zobaczyć, że młodzieńcy bezpiecznie powrócili do swoich mieszkań. Alex niechętnie ruszył ciemną uliczką w stronę swojego bloku. Zaraz po tym, jak dotarli na miejsce, pożegnał się ze swoją mentorką i pośpiesznym krokiem skierował się w stronę swoich drzwi. Otworzył je powoli. Przywitał go nieprzyjemny chłód przedpokoju. Białowłosy niemal potknął się o leżący przy wejściu worek ze śmieciami. No tak. Zapomniał go wyrzucić przed podróżą. Przeklął pod nosem. Zrobi to jutro. 
Odwiesił na wieszak chroniący go przed zimnem płaszcz i spojrzał w głąb ciemnego mieszkania. No tak. Nikt na niego nie czekał. Westchnął ciężko i poszedł wziąć prysznic. Musiał zmyć pokrywający go brud czy krew. Wyglądał okropnie. 
Alexander niemal od razu po kąpieli, otulił się ciepłą kołdrą na swoim łóżku i zasnął. Nie miał już siły na nic innego. W końcu czuł się bezpiecznie, jakby żadne zagrożenie ze strony łowców nie było realne. 
***
Wstał dosyć późno. Z trudem zszedł z miękkiego materaca. Gdyby tylko nie był tak głodny, najpewniej leżałby dalej. Wolnym krokiem przeszedł do kuchni i omiótł wzorkiem po nieumytych naczyniach, które wręcz błagały w zlewie o uwagę. Alexander westchnął. Później.
Wyjął z szafki ostatnią czystą miskę i przygotował w niej zupkę chińską. Nie miał ani czasu, ani ambicji na zrobienie czegokolwiek kreatywniejszego. Zalał wrzącą wodą suchy makaron i wymieszał znajdujący się w naczyniu posiłek. Przepyszna chemia. 
Resztę popołudnia spędził na ogarnianiu mieszkania. Kto by pomyślał, że po kilkudniowej nieobecności w domu zacznie mu przeszkadzać bałagan. Najwyraźniej wcześniej już przyzwyczaił się do nieporządku, a teraz porozrzucane ubrania czy naczynia zaczynały go razić po oczach. Zastanawiał się, jak długo uda mu się utrzymać podobny porządek. Raczej nie za długo. W międzyczasie białowłosy napisał do swojego znajomego z klasy z prośbą o podesłanie wszystkiego, co robili na lekcjach. Alexander czuł się przytłoczony swoimi zaległościami. Postanowił więc zrobić sobie jeden dzień wolnego, nim wróci do zwykłego planu dnia. Wtedy też przypomniał sobie o swojej pracy. No tak. Tam też będzie musiał kiedyś wrócić. Przeklął pod nosem. Dlaczego życie musi być tak trudne? 
***
Kończył właśnie przepisywać lekcje. Spojrzał na niedbale sporządzone notatki. Nieszczególnie starał się o to, aby prezentowały się pięknie. I tak nigdy do nich nie zajrzy. W międzyczasie Alexander przegryzał przygotowaną przez siebie kanapkę. Cieszył się, że w końcu mógł zjeść coś normalnego. Brakowało mu typowych, nieszczególnie zdrowych posiłków, jakie sobie robił. 
Całą sielankę przerwał mu dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie podniósł telefon, widząc numer, który jedynie oznaczał kłopoty. Rebbeca. Przez chwilę wahał się nad tym, czy aby na pewno chce wiedzieć, czego potrzebuje jego mentorka. Nie miał zamiaru wyruszać na żadną misję. Miał dość przygód na najbliższe kilka lat. 
Niechętnie odblokował komórkę i wszedł w skrzynkę. Westchnął zmarnowany na widok wiadomości. Czyżby to jednak nie był koniec ich misji? Rebbeca wysłała krótką informację na temat tego, że Alexander wraz z Sanem powinni jutro pójść do głównej bazy Bractwa i złożyć raport. Upierdliwości. Niekoniecznie miał ochotę opuszczać mieszkanie i marnować pół dnia na jakieś głupoty. Do tego będzie musiał męczyć tym blondyna, ponieważ nauczycielka nawet nie miała do niego numeru. 
Z całkowicie zepsutym humorem, rzucił długopis na biurko, odpisał staruszce "ok." Postanowił już rano zajść po Sana i poinformować go o zadaniu. Im szybciej zaczną zdawać to sprawozdanie, tym szybciej wrócą do domu. 
Ustawił budzik w telefonie i od razu położył się spać. Jeśli ma zamiar wstać wcześnie, nie może kolejny raz pójść do łóżka o trzeciej rano. 
***
Oczywiście, że zaspał. Dopiero po jedenastej zdecydował się wstać. Czuł się jeszcze bardziej wyprany z życia niż wieczorem. Alexander przeciągnął się, słysząc, jak wszystkie jego kości wydają charakterystyczne pyknięcia. Wziął szybki prysznic, założył czyste ubrania, przygotował pośpieszne śniadanie i wyszedł na ulicę. Rozejrzał się powoli, jakby przypominał sobie drogę, po czym ruszył w stronę znajomego baru. Dalekiej drogi do pokonania nie miał. Mieszkanie Sana znajdowało się jedynie kilka przecznic dalej. 
Także kwadrans później znalazł się przed lokalem, gdzie pracował blondyn. Alexander niepewnie zajrzał do środka i rozejrzał się po sali. Wzrokiem próbował odnaleźć swojego znajomego. Niestety, nigdzie nie mógł go dostrzec. 
- Mogę w czymś pomóc? - Na nagłe pytanie chłopak niemal podskoczył. Odwrócił głowę, spoglądając na nieznanego sobie, starszego mężczyznę.
- Nie, dziękuję - zaprzeczył automatycznie. Dopiero sekundę później zdał sobie sprawę, że pracownik baru właściwie mógł mu udzielić istotnych informacji. - To znaczy tak - dodał pośpiesznie. - Czy zastałem Sana?
Mężczyzna uniósł z zaskoczenia brwi, a chwilę później pokręcił przecząco głową.
- Wyszedł jakiś czas temu - poinformował. - Nie wiem, kiedy wróci.
Alexander westchnął. Dlatego nie mogą po prostu szybko zamknąć tematu misji? 
- Przyjdę więc później, dziękuję. - Białowłosy nie czekał na odpowiedź, wychodząc na zewnątrz. Stał chwilę przed wejściem do baru, zastanawiając się, co może robić dalej. Spokojnym krokiem ruszył w drogę powrotną. Wtedy też wpadł na znajomą osobę. 
Początkowo ucieszył się na widok Sana. Chłopak wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy rozstali się po skończonej podróży. Blondyn z zaskoczeniem spoglądał ma Alexandra. Najwyraźniej nie spodziewał się go zobaczyć tak szybko.
- Hej - przywitał się, dalej rzucając białowłosemu podejrzliwe spojrzenie.
- O, hej. 
- Byłeś w restauracji? - San spojrzał w stronę wspomnianego budynku. 
- Tak... - odpowiedział Alex. Zamilkł na chwilę, nie mogąc zebrać myśli. - To znaczy nie... To znaczy na chwilę. Sprawdzić czy jesteś.
Blondyn nie wyglądał na przekonanego. Uniósł brwi. Domyśla się, że przyszedłem w JAKIMŚ celu. Raczej nie podejdzie z entuzjazmem do czekającego ich zadania.
- Jakaś sprawa do mnie czy jak? - zapytał, opierając się o pobliską ścianę.
- Właściwie to tak - zaczął Alexander, zacinając się na kilka sekund. Wziął głęboki oddech. - Rebbeca napisała mi wczoraj, że powinniśmy zgłosić się do siedziby Bractwa w celu złożenia raportu. - Nie odrywał wzroku od blondyna, dodając: - Jak najszybciej.
San zdecydowanie nie podszedł to tej informacji entuzjastycznie.
- Też nie chcę tam iść - zapewnił pośpiesznie białowłosy. - Od razu zaszedłem po ciebie, żeby mieć już to z głowy.
- Zostawię rzeczy i zaraz do ciebie wrócę - odparł San, kierując się w stronę restauracji. W międzyczasie poprawił ramię plecaka. 
 Alexander przytaknął i jedynie uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi. Przysiadł na znajdujących się nieopodal schodach i wyciągnął telefon. Napisał szybko wiadomość do mentorki. W końcu powinna wiedzieć, że jej uczeń już zmierza złożyć raport. Kobieta oczywiście, mimo odczytania infromacji, nie odpisała. Ona pisze jedynie wtedy, kiedy sama coś chce.
San, zgodnie z obietnicą, powrócił kilka minut później. Wspólnie udali się do kawiarenki, w której znajdowało się zejście do bazy Bractwa. 
Za ladą stała nieznajoma Alexandrowi młoda dziewczyna. W lokalu świeciły pustki, więc od razu użyli hasła. Kelnerka zaprowadziła ich na zaplecze, skąd dalej udali się go głównego pomieszczenia. Tam czekała już na nich Rebbeca.
- Jesteście! - Najwyraźniej ucieszyła się na widok dwójki uczniów. - Szybko, już na nas czekają!
Nie tłumacząc nic więcej, ruszyła przed siebie.

San?

niedziela, 20 września 2020

Od Sana cd. Alexandra

Poprawił kaptur bluzy, ziewnął przeciągle. Był potwornie zmęczony. Choć wcześniej dostali trochę czasu na odpoczynek i przespanie się, nie udało mu się go wykorzystać. Dobre kilka godzin przeleżał na materacu, a gdy wreszcie zasnął, obudziły go kroki Rebbeci. Jakby tego było mało, wszystko go bolało, a najbardziej doskwierała głowa oraz rana na przedramieniu. I jeszcze to okropne uczucie na szyi. Miał wrażenie, że dłonie tamtego łowcy nadal się na niej zaciskały.
Tyle dobrego, że spakował prowizoryczną apteczkę, w którą wliczały się leki przeciwbólowe. Może nie do końca dały pożądany efekt, ale po wzięciu ich ból na tyle zmalał, że jakoś mógł polecieć.
Popatrzył na Alexa, który przemienił się i kilkoma machnięciami skrzydeł wzbił się w górę. Chwilę później dołączyła do niego jego mentorka. Dwójka spojrzała z pewnym wyczekiwaniem na Koreańczyka, ten wziął głęboki wdech.
Myślał, żeby zastosować technikę, której użył jak na początku lecieli. Tu dziękował swojej naturze, ponieważ energia przeznaczana na moce i energia do całej reszty były poniekąd czymś innym, więc pomimo ogólnego zmęczenia mógł sobie pozwolić na grawitacyjny lot (ale nazwa). I tak też chyba zrobi. Co prawda nie będzie w stanie lecieć tak długo jak poprzednim razem, ale to nadal coś, trochę machania skrzydłami mniej.
– Ja – zaczął – zrobię tak jak ostatnio.
– Masz energię? – usłyszał chwilę później głos staruszki.
– Trochę. – Wzruszył ramionami.
Po krótkim skupieniu uniósł się kawałek nad ziemią. Smoczyca nie mówiąc nic więcej ruszyła w drogę powrotną, za nią polecieli uczniowie.
Podróż zapowiadała się na dość długą, zwłaszcza że wystartowali z bazy, która znajdowała się dalej od miasta niż poprzednia. Ponadto zmęczeni nie mogli sobie pozwolić na szybki lot, musieli oszczędzać energię i korzystać z wiatru, który akurat im sprzyjał.
San westchnął ciężko. Próbował jakoś się wyciszyć, lecz nie szło mu to najlepiej. Myślami nadal tkwił w walce, widząc przed oczami zapętlające się momenty, w których kogoś pozbawił życia. Naliczył dziewięć osób, w tym tamtego członka bractwa, choć mógł się pomylić. Śmierć sojusznika najbardziej mu dokuczała. Ciągle gdzieś tam obawiał się, że przez to będzie miał problemy. Ale przecież nie zabił go celowo! To był wypadek. Nie spodziewał się, że moc wtedy ogarnie też jego.
Ściągnął brwi, warknął, przeklinając w duchu po koreańsku. Wtem poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił głowę, spojrzał na przypatrującego mu się Alexandra. Smok mierzył go trochę trudnym do określenia wzrokiem. San nie wiedział, co mu w tym momencie po głowie chodziło. Otworzył usta, gdy nagle gwałtownie zaczął opadać. Spuścił wzrok na będące z każdą chwilą coraz bliżej drzewa, usłyszał głośny łopot skrzydeł. Spojrzał na Alexa, który zerwał się jak poparzony; nie dał jednak chłopakowi nic więcej zrobić i szybko się przemienił. Chwycił łapą swoją torbę, machnął parę razy wielkimi skrzydłami, by wyrównać swój lot i znaleźć się koło pozostałych. Westchnął głośno, z nozdrzy wyleciał mały dymek. Było blisko.
Nikt nic nie powiedział, w milczeniu lecieli dalej. Mrok nadal spowijał wszystko, noc trwała w najlepsze, zapewne było już po północy. Było jednak cicho, jedynie drzewa szumiały od wiatru. Łowcy nie dawali żadnych oznak życia, musieli więc się poddać. I dobrze. Kolejna walka w tym momencie była najmniej potrzebna.
Z czasem zaczęli dostrzegać światła miasta. Byli już niedaleko. San odetchnął cicho. Nareszcie. Czuł się, jakby przez dobry miesiąc nie było go w domu, podczas gdy minęło... ile? Dwa dni? Trzy? Naprawdę już na samą myśl o położeniu się w swoim łóżku czuł ogromną ulgę. I przy okazji narastające zmęczenie.
Machnął skrzydłami, starając się cały czas utrzymać lot. Nagle kątem oka dostrzegł dziwny ruch. Łypnął na lecącego obok niego białego smoka. Alex wydawał się już opadać z sił. Nic dziwnego, wyczerpująca walka, później długi lot. San zmierzył go wzrokiem, po czym podleciał pod niego.
– Wskakuj – mruknął.
Alex spojrzał na niego, przez moment milczał.
– Dolecę – odparł nie do końca przekonująco. – To już niedaleko. Poza tym ty też jesteś zmęczony.
– Nie jesteś wcale ciężki. I jak mówiłeś to niedaleko. Taki kawałek możesz przesiedzieć na moim grzbiecie.
Podniósł wzrok na Alexa. Smok wyraźnie się wahał. Popatrzył na mentorkę, która wydawała się nie zwracać na nich uwagi. Ponownie spojrzał na Sana. Wyglądał na niezdecydowanego. Pewnie nie wiedział, co ma zrobić. W końcu nieco zniżył lot, gdy nagle odezwała się staruszka:
– Wylądujemy na tej polanie i dalej ruszymy pieszo.
Zaczęła zbliżać się do niedużej wolnej przestrzeni między drzewami. Uczniowie podążyli za nią wzrokiem, chwilę później bez słowa ruszyli w jej ślad. Cała trójka wylądowała na trawie i przybrała ludzką postać, po czym udała się przez las w stronę miasta.
Minęła chyba godzina (albo i trochę ponad) nim San dotarł do domu. W końcu jednak stanął przed wejściem do rodzinnej restauracji, pogrążonej w mroku, ponieważ już dawno skończyły się godziny otwarcia. Wziął głęboki wdech, odwrócił się i spojrzał na stojących obok Alexa i jego mentorkę.
– Nie musieliście mnie odprowadzać aż pod drzwi, ale dziękuję – powiedział trochę niepewnie.
– Chciałam się upewnić, że wrócisz do domu – odpowiedziała staruszka.
Koreańczyk wolno przytaknął. Pożegnał się z nimi i poszedł do domu.
Średniej wielkości ciemne drzwi powoli się otworzyły. San wszedł do środka i zamknął je za sobą najciszej jak mógł. Zdjął buty, przeleciał wzrokiem po części mieszkania, którą dostrzegał z przedsionka. Mrok, cisza. Wszyscy musieli spać, w końcu była czwarta nad ranem. Poprawił w ręce torbę, a następnie udał się do swojego pokoju. Położył dłoń na klamce.
– Spóźniłeś się – usłyszał za sobą.
Zastygł w bezruchu, chwilę później odwrócił głowę. Jego oczom ukazał się stojący w progu swojego pokoju Joon. Wyższy o pół głowy mężczyzna opierał się o futrynę ze skrzyżowanymi na piersi rękami, posyłając mu trochę gniewne spojrzenie.
– Godzina duchów już minęła – rzekł poważnym tonem.
San uniósł brwi. Ach no tak. Już po trzeciej...
– Hyung, daj spokój, jestem wycieńczo...
Nie zdążył dokończyć, ponieważ brat zerwał się jak poparzony i mocno go przycisnął do siebie. San zachłysnął się powietrzem, z trudem powstrzymał się przed kaszlnięciem, nie chcąc zbudzić pozostałych członków rodziny. Wziął parę głębokich wdechów, krzywiąc się nieznacznie.
– Hyung, dusisz mnie – szepnął. – Ajajaj, hyunghyung...
Joon jak na znak oderwał się od niego, lecz nie dał mu spokoju a zaczął dokładnie z każdej strony oglądać.
– Bogowie, Sana, co ci się stało? Co to za opatrunek na czole? Matko, ale masz siniaka! – Spojrzał na jego szyję. – Hyyyy, a to co? Ktoś cię dusił? Kto, powiedz, hyung zaraz się z nim rozliczy...!
– Ciszej, zaraz wszystkich obudzisz – jęknął San. – Powiem ci wszystko, powiem. Tylko proszę, daj mi odpocząć. Zmęczony jestem.
Brat wyprostował się nagle.
– Ale jesteś ranny!
– Opatrzyli mnie w bazie, też wziąłem leki przeciwbólowe, więc nie jest źle. – Wzruszył ramionami. – Teraz tylko muszę choć trochę się przespać.
Joon nie wyglądał na zbytnio przekonanego, ale postanowił zaufać Sanowi. Poklepał go pokrzepiająco po ramieniu, posyłając mu delikatny uśmiech.
– Jasne, jasne. Prześpij się, a rano albo popołudniu opowiesz wszystko.



No i San opowiedział rano.
Rano nie tego, a kolejnego dnia, bo praktycznie cały przespał. Rodzina martwiła się, że coś mu się dzieje, bo się nie budził, ale popołudniu dał oznaki życia wychodząc z pokoju, by coś zjeść. Matka i Joon, którzy akurat byli w domu zaraz zasypali go masą pytań, ale on odpowiedział tylko na kilka, tłumacząc się, że wciąż jest zmęczony, po czym wrócił do pokoju i z dwoma przerwami przespał cały wieczór i noc. Ale tego mu właśnie było trzeba. Snu. Dużo snu, zwłaszcza, że on ogólnie mało spał.
Jak tylko się wyspał, wrócił do normalnego życia. Zaspokoił ciekawość rodziny (co prawda pomijając niektóre szczegóły, ale nie pytali więcej, więc uznał, że wystarczy), kontynuował życie studenta, tym razem trochę mniej zmęczonego.
Ziewnął przeciągle, idąc spacerowym krokiem chodnikiem. Cieszył się, że dzisiaj miał mniej zajęć, ponieważ nie bardzo chciało mu się myśleć. Przejechał ręką po swych blond włosach, jednocześnie poprawiając nieco bandanę. Tak, trochę zmienił swój styl ubioru, ale tylko na potrzeby ran, które zakrywał przed resztą. Matka go nieco podleczyła, aczkolwiek pozostał strup na głowie, w połowie zabliźniona rana po nożu oraz wciąż widoczne ślady na szyi, więc pozakrywał je poprzez noszenie bandany i swetra z golfem (na który założył koszulę w kratę, by mniej elegancko wyglądać). Ale przynajmniej ojciec dał mu wolne od pracy w restauracji na parę dni. Tyle dobrego.
Skręcił w następną ulicę, ujrzał znajomy szyld restauracji. Odrobinę przyspieszył. Był już całkiem blisko, gdy wtem wyszła z niej znajoma sylwetka. San zmierzył ją wzrokiem, uniósł brwi. Od razu rozpoznał – to był Alex (cóż, dziwne, żeby go nie poznał, w końcu wyróżniał się trochę na tle innych). Chłopak wyglądał na zamyślonego, jednocześnie trochę zawiedzionego. Szedł z nieco spuszczoną głową, kopnął niewidzialny kamień.
Koreańczyk przyjrzał mu się, chwilę później podszedł do niego.
– Hej – rzekł spokojnie.
Białowłosy zatrzymał się i odwrócił głowę, widząc Sana otworzył szerzej oczy, które błysnęły jak gdyby gdzieś tam cieszył się na jego widok.
– O, hej – odparł.
– Byłeś w restauracji? – spytał San, na moment łapiąc za jedno ucho swojego plecaka.
– Tak... – Alex zamilkł nagle – to znaczy nie... To znaczy na chwilę. Sprawdzić czy jesteś.
Słysząc to Koreańczyk uniósł brew. Zastanawiał się, po co dokładnie chłopak przyszedł. Chciał coś od niego? Najwidoczniej. Tylko co? Nie wiedział. W tym momencie nie potrafił wymyślić, o co mogło chodzić.
– Jakaś sprawa do mnie czy jak? – spytał.

Alexander?

poniedziałek, 14 września 2020

Od Alexandra cd. Sana

Cofnął się o krok, przestraszony głośnym hukiem. Jego dłonie zadrżały, zaciskając się na dzierżonym w dłoniach pistolecie. Wstrzymał oddech, z przerażeniem w oczach obserwując leżące na ziemi ciała. Spanikował jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł ruch. San. San żyje. Na szczęście. Blondyn odepchnął mężczyznę, który bezwiednie osunął się na podłogę.
Alexander zastanawiał się, czy właśnie zabił przeciwnika. Nigdy wcześniej nie używał prawdziwej broni. Był więc nie tyle co przestraszony, a zaskoczony, że w ogóle udało mu się trafić. I najwyraźniej wycelował dobrze - w końcu San był cały. No, przynajmniej tak się wydawało.
- O matko, nic ci nie jest? - Białowłosy w jednym susie doskoczył do podnoszącego się z ziemi towarzysza.
- Jest okej - odparł. Alexander spojrzał niepewnie na jego zabrudzone, lepiące się do czoła włosy. - To nie moja krew - dodał San, odgarniając kosmyki.
- Dzięki. Za uratowanie. Można powiedzieć, że jesteśmy kwita. - Białowłosy zmusił się do delikatnego uśmiechu. Naprawdę cieszył się, że udało im się wyjść z tego cało.
Zebrał papieru i pomógł Sanowi postawić kilka pierwszych kroków. Powoli, aby nie urazić i tak bolących ran, skierowali się znajomym korytarzem w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Tam czekali już na nich członkowie Bractwa. Rebbeca niemal natychmiast znalazła się przy uczniach, szybko wypytując, czy wszystko poszło dobrze. Alexander opowiedział krótko o ataku. Przełknął siłę, kiedy mówił o tym, jak strzelił do łowcy. Choć mentorka pochwaliła jego działanie, chłopak czuł się przybity. Zabił kogoś. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły myśleć mu o niczym innym.
San wraz z Rebbecą oddalili się, aby oddać papiery. Blondyn postanowił również skorzystać z pomocy medycznej. Alexander zaś wykorzystał wszechobecny chaos, oparł się o ścianę i wyciągnął z kieszeni pomięte pudełeczko. Wybrał najmniej połamanego papierosa i zapalił go. Ucieczka w nałóg, zdaniem chłopaka, jako jedyna mogła pomóc mu zapomnieć. Zaciągnął się znajomym dymem. Przez ostatni czas nie miał nawet czasu zapalić. Tak bardzo mu tego brakowało. Nawet mentorka, która zwykle denerwowała się na niego i kazała rzucić uzależnienie, tym razem przymknęła na to oczy.
Białowłosy rzucił wypalony pet na ziemię i przygniótł go butem. Z tego miejsca i tak niedługo nie pozostanie nic. Jeden śmieć w tę czy we tę nie zrobi żadnej różnicy.
W końcu rozbrzmiał sygnał do ewakuacji. Alexander wziął głęboki oddech i dołączył do reszty członków Bractwa. Wszyscy pośpiesznie ruszyli krętym korytarzem w stronę wyjścia. Hol kończył się urwiskiem znajdującym się w górskiej kotlinie. Na samym początku zrobił się mały zator. Pierwsi pobratymcy zostali zobowiązani do przenoszenia przeróżnych ładunków. W smoczych formach wzięli na swoje barki przeróżne skrzynie, a nawet rannych. Białowłosy nawet cieszył się, że nikt nie kazał mu czegokolwiek dźwigać. Ledwo potrafi ich dogonić, a z dodatkowym obciążeniem na bank pozostałby w tyle.
Niepewnie zeskoczył w dół i zmienił się w smoka. Chwilę zajęło mu utrzymanie równowagi i szybkimi machnięciami skrzydeł dogonił swoich towarzyszy. Rozejrzał się wokoło. Nie był najmniejszym jaszczurem w okolicy. Na szczęście. Chociaż Alexander poczuł się dziwnie mały przy innych, ogromnych gadach. Niektóre przewyższały go naprawdę wiele razy! Mógłby spokojnie siąść im na głowie, a oni nawet by tego nie poczuli! Białowłosy kolejny raz poczuł się niezwykle drobny. Czy naprawdę prosi o tak wiele?
Ich spokojna podróż nie trwała jednak długo. Ledwo minęli góry, a w niebo wystrzeliły siatki. Grube liny owinęły się wokoło prowadzących grupę członków Bractwa. Ich pobratymcy niemal natychmiast rzucili się do pomocy. Uwolnili swoich towarzyszy, zrzucając pułapki na łowców. Alexander instynktownie wzleciał wyżej. Nawet jeśli co większym smokom owe siatki nie zagrażały, w jego przypadku spowodowałyby nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Rebbeca najwyraźniej zauważyła obawy ucznia i zasłoniła go.
Wtedy też kolejna siatka wystrzeliła w górę, owijając się wokoło skrzydła nauczycielki. Smoczyca straciła równowagę. Niemal natychmiast podlecieli do niej Alexander i San. Białowłosy zaczął przecinać grube liny szponami. Blondyn zaś pomógł utrzymać się Rebbece w powietrzu. Po chwilowej szamotaninie udało im się uwolnić mentorkę. Alex polizał obolałe, lekko krwawiące od ostrego metalu liny dłonie. Nawet jego twarde łuski tego nie wytrzymały. Chłopak szczerze nienawidził tego cholernego dnia.
Atak nie podszedł łowcom po myśli. Kiedy jeden z największych smoków zionął chmurą ognia, agresorzy musieli się wycofać. Nic dziwnego. Raczej nikt nie przetrwałby zmasowanego ataku grupy wściekłych smoków. Próba łowców okazała się więc niezwykle głupia. 
***
Podróż trwała długo. Dłużej niż lot w góry. Alexander dowiedział się później, że razem z pobratymcami ewakuują się do innej bazy. Dopiero stamtąd będą mogli wrócić do domu. Czekała ich więc kolejna, nieprzyjemna droga.
Schronienie, do którego dotarli ukryte zostały w gęstym lesie. Wejście do schronu znajdowało się zaś doskonale zamaskowane wśród zarośli i prowadziło do podziemnego bunkru. Właśnie tam Alexander, San i Rebbeca spędzili kolejne kilka godzin na odpoczynku. Zjedli przygotowane przez sojuszników racje żywnościowe. Białowłosy dawno nie jadł nic ciepłego. Z tego też powodu szybko pochłonął swoją porcję. Kolejno mentorka kazała uczniom przespać się chwilę, nim wyruszą w drogę powrotna. Chłopak miał jednak problem z zaśnięciem. Czuł ekscytację z tego powodu, że niedługo wróci do domu. Zatęsknił nawet za szkołą! Wszystko wydawało się być lepsze od kolejnych walk i ryzykowania życia za sprawę, która ledwo go obchodziła. Ostatecznie Alexandrowi udało się chwilę przespać. 
Rebbeca obudziła śpiących młodzieńców niedługo później. Białowłosy już z mniejszym entuzjazmem wstał z prowizorycznego łóżka, na którym spoczął kilka godzin wcześniej. Pożegnali się z poznanymi członkami Bractwa, życząc im powodzenia. Alexander był ciekawy, czy jeszcze kiedykolwiek uda im się spotkać. Nie, że ma zamiar za nimi tęsknić, ale czasem miło byłoby porozmawiać z kimś znajomym. 
Wyszli na zewnątrz. Wokoło panował mrok nocy. Chłód natychmiast ogarnął ciało białowłosego. Otrząsnął się, otulając się cieplej bluzą. Rebbeca wybrała sobie zimną porę na powrót. Alexander oczywiście pożalił się, lecz mentorka zbyła go szybkim "Rozgrzejesz się, jak zmienisz się w smoka". Tak więc chłopak postanowił nie ciągnąć tego tematu dłużej i przybrał drugą formę. Wcale nie czuł, aby było mu cieplej. Wzbił się w górę i popatrzył na towarzyszy. Chciał jak najszybciej wrócić do domu.

San?

środa, 9 września 2020

Od Sana cd. Alexandra

Zmierzył wzrokiem korytarz, ruszył za Alexandrem. Dlaczego się zgodził na pójście po papiery? Nie wiedział do końca. Będąc szczerym chciał w tym momencie jedynie się położyć i nie wstawać przez najbliższe kilka godzin, jak nie cały dzień. Był bardzo zmęczony, do tego bolały go mięśnie i dokuczały rany, których się nabawił. O tych ostatnich starał się możliwie jak najmniej myśleć. Już dawno pogodził się z tym, że najprawdopodobniej zostanie mu blizna na przedramieniu; ból głowy zaś starał się ignorować, bardziej skupiając się na zachowaniu pełnej trzeźwości umysłu. Musiał być gotowy na atak i mieć już jakikolwiek plan działania.
Szli ostrożnie, ale w miarę szybko, by czym prędzej dostać się na drugi koniec kryjówki i wrócić z papierami. Uważnie się rozglądali, Alex sprawdzał część korytarza po prawej, San po lewej, starając się tym razem niczego nie pominąć. Nie mogli dopuścić do powtórki z sytuacji przy wyjściu ewakuacyjnym.
Poczuł jak ból głowy na moment go przyćmiewa. Oparł się gwałtownie o ścianę, zatrzymując się, wziął kilka głębokich wdechów, by jakoś się uspokoić. Alexander od razu to spostrzegł; odwrócił się i zmierzył wzrokiem Koreańczyka, pytając:
– Wszystko w porządku?
San chwilę stał w milczeniu, jedynie cicho sycząc, w końcu jednak odpowiedział:
– Dam radę.
Choć chciał brzmieć pewnie, nie wyszło mu to za bardzo. Zabrzmiał trochę jakby zaraz miał upaść na ziemię i stracić przytomność. Miał nadzieję, że tak się nie stanie. Brakowało tu tylko jego nieprzytomnego.
Alex wyglądał na zmieszanego i zamyślonego. Widocznie się wahał nad tym, co chciał powiedzieć, ostatecznie jednak rzekł:
– Jesteśmy już blisko, więc zostań tu i poczekaj na mnie. Zabiorę papiery możliwie jak najszybciej – dodał.
San spojrzał na niego, nieco zmrużył oczy. Niezbyt chciał zostać, wolał pójść razem z nim, ale po krótkim namyśle uznał, że tak będzie chyba najlepiej, więc chwilę później wolno pokiwał głową.
Alex poszedł dalej, zniknął za zakrętem zostawiając Sana samego. Koreańczyk oparł się plecami o ścianę i powoli zsunął się na samą podłogę. Westchnął ciężko, rozluźniając mięśnie. Naprawdę potrzebował odpoczynku. Nie wiedział, czy pociągnie w następnej walce. Najlepiej by było, gdyby już bez większych przeszkód przynieśli te papiery i opuścili kryjówkę. Chciał wrócić do domu. Ta przygoda sprawiła, że zatęsknił za swoim normalnym, nudnym i dennym życiem.
Następnym razem jak dostanę jakąś beznadziejną pracę do zrobienia to przypomnę sobie, że lepsze to niż ta misja.
Siedział, odpoczywając i zbierając energię, jednocześnie uważnie nasłuchiwał wszystko wokół i rozglądał się, pilnując, by nic nie zaatakowało go z zaskoczenia. Teraz stanowił dość łatwy cel, więc musiał szczególnie uważać. Spojrzał w kierunku, w którym poszedł Alexander. Chłopak powinien być za parę minut. Miał jeszcze trochę czasu.
Trzask.
Zerwał się jak poparzony, stając na równych nogach. Rozejrzał się dokoła, niczego nie dostrzegł. Na moment zastygł bez ruchu, zastanawiając się, co mogło spowodować ten nagły dźwięk, gdy wtem usłyszał wystrzał z broni palnej. Uniósł wysoko brwi, otworzył szerzej oczy. Raczej nie miał wątpliwości, co się stało. Bez zastanowienia biegiem skręcił w korytarz obok.
Wpadł przez uchylone drzwi do jednego z pomieszczeń, zatrzymując się nagle. Jego oczom ukazał się upadający na ziemię zamaskowany mężczyzna. Spojrzał na stojącego trochę dalej Alexandra, który mierzył w łowcę pistoletem. Wyglądał on na nieco zszokowanego, najwidoczniej tym co zaszło. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności Sana; popatrzył na niego, na moment wstrzymując wdech.
– Trafiłem go – wydusił z siebie, zabrzmiał jakby sam nie wierzył w to, co zrobił.
Koreańczyk zmierzył białowłosego wzrokiem, uznając, że nic mu nie jest, w duchu odetchnął. Bez słowa podszedł do leżącego mężczyzny, przyjrzał mu się – był najwyraźniej nieprzytomny (o ile nie martwy), więc odwrócił się do chłopaka.
– Masz papiery? – zapytał.
Alex zamrugał parę razy.
– Och, tak – odparł, przekładając broń do jednej ręki i podchodząc do biurka, na którym leżała teczka.
San przytaknął. Połowę zadania już mieli za sobą. Teraz tylko wystarczyło wrócić z powrotem do miejsca, gdzie czekała na nich reszta i będą mogli wracać do domu... To znaczy, jeszcze mieli przed sobą ewakuację z tej kryjówki, ale naprawdę byli bliżej końca tego całego horroru jak dalej.
Przestąpił z nogi na nogę. Już miał iść, gdy nagle coś się na niego rzuciło. Upadł na podłogę oszołomiony, czując na sobie dość spory ciężar. Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, para dłoni zacisnęła się na jego szyi, przyduszając.
Otworzył usta, próbując złapać oddech, poniósł wzrok na siedzącego na nim łowcę, który w furii go dusił. Zmrużył oczy. Co jest? Czy on nie powinien nie żyć? Chwycił za jego ręce, usilnie próbował je z siebie zdjąć. Na darmo, wróg był dla niego za silny. Poczuł, jak traci siły, płuca zaczynają szaleć z niemożności pobrania tlenu, a ból głowy nagle się nasila. Przed oczami pojawiły się mroczki, wzrok z każdą chwilą się pogarszał. Nie potrafił się skupić na tyle, by użyć swoich mocy – w tym momencie spanikował, co wcale nie pomagało.
Myślał, że to się skończy dla niego naprawdę źle, lecz wtem po całym pomieszczeniu rozległ się kolejny dźwięk wystrzału. Łowcę odrobinę odrzuciło, krew trysnęła z jego głowy prosto na twarz Sana, a po chwili mężczyzna upadł na niego. Koreańczyk poczuł, jak ucisk na jego szyi gwałtownie maleje, od razu wziął szybki i głęboki wdech, po którym nastąpiła seria kaszlu. Trochę krwi dostało się do jego ust, czym prędzej ją wypluł, zwłaszcza, że nie była ona jego, a łowcy, którego głowa opadła niemal idealnie na jego twarz. Musiał go całego odepchnąć, by się od niego uwolnić.
Podniósł się do pozycji siedzącej, kaszlnął jeszcze parę razy. Zamrugał kilkukrotnie, przez nagły ból szyi skrzywił się mocno. To był okropny dzień. Bez dwóch zdań.
Odwrócił głowę, spojrzał na będącego kawałek dalej Alexa, który w jeszcze większym szoku niż poprzednim razem trzymał w rękach pistolet. Stał on w pewnym oszołomieniu, przeniósł wzrok z martwego (już na sto procent) łowcy na Koreańczyka, widząc jego twarz niemal całą we krwi, zawołał przerażony:
– O matko, nic ci nie jest?!
San ściągnął nieco brwi, poczuł, że część grzywki przylepiła mu się do czoła. Odgarnął ręką jeden kosmyk, następnie spojrzał na palce, na których zgromadziła się krew.
– Jest okej – rzekł nad wyraz spokojnie, aczkolwiek jego głos był odrobinę zachrypiały. – To nie moja krew.
Powoli wstał, poprawiając ubrania. Popatrzył na swoje odbicie w szybie najbliższej szafki. Wyglądał niemal jak chodzące zwłoki – brakowało tylko otwartych ran i szarej skóry. Westchnął ciężko, kaszlnął raz. Miał już dość. Zdecydowanie.
– Dzięki – zwrócił się do Alexa. – Za uratowanie. Można powiedzieć, że jesteśmy kwita – dodał po chwili.

Alexander?

piątek, 4 września 2020

Od Alexandra cd. Sana

Plan Sana od początku nie przypadł Alexandrowi do gustu. Białowłosy nie potrafił się zdobyć na odwagę, aby wybiec prosto w centrum walki i użyć swoich lodowych mocy. W końcu ledwo potrafi ich używać. Wątpił, że uda mu się na tyle skupić i wykonań powierzone zadanie dobrze. Bał się, że spanikuje i przez swoją głupotę narazi pobratymców na niebezpieczeństwo. Jeśli popełni błąd, ktoś może umrzeć. 
Wstrzymał oddech na widok padającego na ziemię znajomego mężczyzny. Czy on nie żyje? Alexander odwrócił wzrok. Nie chciał na niego patrzeć. Członek Bractwa poświęcił wszystko, aby obronić bazę i swoich przyjaciel. Białowłosy natychmiast przypomniał sobie o rodzicach, którzy zginęli w taki sam sposób. Nie mógł skończyć, tak jak oni. Jeśli pragnie przeżyć, musi stanąć do walki. Postanowił zaufać planowi Sana.
Bez słowa wybiegł z bezpiecznego ukrycia i nim ktokolwiek zdążył go postrzelić, Alexander przemienił się w smoczą formę. Ryknął, jak tylko najgłośniej potrafił, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych. Kiedy tylko łowcy dostrzegli go, co wcale nie było trudne, rozpoczęli ostrzał. Chłopak jednak nie dał się zranić - utworzył najgrubszą i najtwardszą ścianę, jaką tylko potrafił. Pociski zatrzymały się w niej, nie dosięgając smoka. 
Nim zdążył się obejrzeć, wrogowie zawisnęli na suficie. Alexander poderwał łeb do góry. San szybko rozprawił się z przeciwnikami. Łowcy chwilę później z nieprzyjemnym dźwiękiem opadli ponownie na ziemię. Od tego widoku białowłosy odwrócił wzrok. Szybko powrócił do swojej ludzkiej formy i podszedł do Sana. Po minie blondyna domyślił się, że coś poszło nie po jego myśli. Wtedy też zobaczył na posadce znajomego lekarza. Wstrzymał oddech, domyślając się, że lepiej nie poruszać tego tematu. Sam Alexander nie mógł uwierzyć, że ich sojusznik nie żyje.
- Wow, to było... szybkie - zagadnął, podchodząc bliżej.
- Gdyby nie ty, to ten plan by nie wypalił - odparł San. Zdjął maseczkę i przetarł policzek rękawem. Również nie patrzył się w kierunku porozrzucanych ciał.  
- Nic wielkiego nie zrobiłem - odpowiedział z delikatnym wzruszeniem ramion. Ich plan powiódł się tylko i wyłącznie dzięki blondynowi. Sam Alexander zginąłby przy pierwszej okazji. To, że jeszcze żyje zawdzięcza głównie Sanowi i jego dobrym pomysłom. 
Adrenalina z każdą chwilą opuszczała ciało chłopaka. Czuł, jak powoli zaczynał opadać z sił. Zdał sobie sprawę też, że odgłosy walki na zewnątrz umilkły. Czy to koniec? Kto wygrał? Zastanawiając się nad tym, oparł się o kartony. Usiadł na ziemi, aby złapać oddech. San dołączył do niego niedługo później.
Kilka kolejnych minut spędzili w milczeniu. Wokoło nich biegali nerwowo medycy, którzy zajęli się sprzątaniem po ataku. Ciemnym kocem nakryli ciało swojego towarzysza, po czym przenieśli je do innego pomieszczenia. Martwych wrogów również zabrano, a nieprzytomnych łowców rozbrojono i związano, aby nie sprawiali więcej problemów. 
Chwilową przerwę przerwały odgłosy kroków dobiegające z głównego korytarza. Wszyscy zatrzymali się i spojrzeli w tamtą stronę, gotowi do możliwej walki. Nic takiego na szczęście nie było konieczne. Do sali wkroczyli znajomi członkowie Bractwa. Alexander wstał z ziemi, próbując wypatrzeć w tłumie wchodzących swoją mentorkę. Rebbeca prowadziła za ramię rannego towarzysza. Białowłosy szczerze ucieszył się na jej widok. Na co dzień może nie dogadywali się najlepiej, jednak starsza kobieta była jedyną osobą, którą w jakikolwiek sposób obchodziły losy chłopaka. Naprawdę nie chciał, aby cokolwiek się jej stało.
Mentorka rozejrzała się po sali, a jej wzrok zatrzymał się dopiero na uczniach. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zaprowadziła rannego mężczyznę do medyków, a następnie dołączyła do swoich podopiecznych.
- Cieszę się, że nic wam nie jest - rzekła Rebbeca. Alexander od razu zauważył, że staruszka jest wycieńczona. To nie była misja adekwatna do jej wieku. Dumna członkini Rady nigdy nie przyznałaby się jednak do słabości.
- Łatwo nie było - mruknął białowłosy, spoglądając na Sana. Blondyn kiwnął głową na znak zgody.
- Jeśli ewakuacja pójdzie po naszej myśli, już niedługo wrócicie do domu - zapewniła staruszka, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Alexander miał nadzieję, że już jutro położy się we własnym, bezpiecznym łóżku. Marzył o świętym spokoju. Tęsknił za swoim bezstresowym życiem. Kolejnym razem pomyśli dwa razy, nim zgodzi się na misje z Rebbecą.
Wykorzystując chwilę czasu, uczniowie opowiedzieli mentorce o planie Sana i jego przebiegu. Staruszka nawet pochwaliła ich działanie! Dla Alexandra była to niemała nowość. Przez cały swój trening wysłuchiwał głównie o tym, jak bardzo kobieta jest zawiedziona jego lenistwem. Najwyraźniej białowłosy potrafił walczyć, jeśli zależało od tego jego życie.
- Jak mogłeś tego zapomnieć! - Z konwersacji wyrwał ich zdenerwowany głos jednego z medyków. Rebbeca podeszła do mężczyzny, który rzucał wrogie spojrzenie przepraszającemu współpracownikowi.
- O co chodzi? - zapytała, wchodząc pomiędzy lekarzy. 
- Nie zabrał najważniejszych papierów z głównego biura! - prychnął jeden z nich. - Zaraz pojawią się łowcy, a nie możemy ich tutaj zostawić!
Staruszka westchnęła zmarnowana. Sprawa, zdaniem Alexandra, wydawała się być poważna. Jeśli jakieś akta wpadną w niepowołane ręce, może się to źle skończyć dla całego Bractwa. 
- Pójdę po nie - zaoferowała Rebbeca. Szybko dopytała się o dokładne miejsce, zabrała leżący na ziemi pistolet i już miała wychodzić, kiedy dogonił ją białowłosy.
- Ja to zrobię - powiedział, wyprzedzając nauczycielkę. - Odpocznij.
Kobieta przez chwilę broniła się, że sobie poradzi, jednak uległa propozycji ucznia. Alexander źle czułby się faktem, że jego wycieńczona nauczycielka musiałaby się wybrać na kolejną misję. Biuro znajdowało się niemal w przeciwległej części bunkra. Dodatkowo nikt nie wiedział, czy łowcy nie dostali się już do środka. Białowłosy nie był przekonany, czy sobie poradzi, jednak musiał w to wierzyć. Szybka akcja - znajdzie odpowiedni pokój, zabierze teczkę i wróci. Co może pójść nie tak? Rebbeca wręczyła mu broń, szybko tłumacząc, jak ma jej używać. 
- Idę z tobą. - Alexander podniósł wzrok na podchodzącego Sana. Właściwie nie wiedział, dlaczego blondyn zdecydował się mu towarzyszyć. On również zasługuje na odpoczynek. W końcu oberwał więcej razy niż białowłosy.
Nie podważył jednak jego decyzji. Alex nawet cieszył się, że San pójdzie z nim. Razem będą mieli większe szanse na dokończenie zadania. Przyniosą papiery i wrócą do domu! Z tą myślą wyszedł z pomieszczenia i rozejrzał się po ciemnym korytarzu. To ich ostatnie zadanie, na pewno dadzą radę!

San? 

wtorek, 1 września 2020

Od Sana cd. Alexandra

Naprawdę, brakowało tylko łowców w tym pomieszczeniu. I jakby tego było mało, wpadli oni głównym wejściem. San przygryzł dolną wargę. Jeśli szybko się ich nie pozbędą, to pewnie zaraz przybędą następni od tyłu i będzie po wszystkim. Musieli działać, czym prędzej. Co robić, co robić?
Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Nic takiego jednak nie znajdowało się w najbliższym otoczeniu; trzeba było się przemieścić, by dobrać się do czegokolwiek. Odwrócił głowę, odnalazł drobną szparę między pudłami. Zaczął liczyć wrogów, wypatrzył jedenastu. Wbrew pozorom nie była to tak duża grupa, więc prędzej zdołali przemknąć przez pole bitwy – gdyby pokonali wszystkie walczące smoki, z pewnością znacznie więcej wpadłoby do środka. Musieli więc jakoś się przekraść. Sytuacja nie wyglądała tak źle jak się prezentowała na początku.
Usłyszał dźwięk uderzenia, z Alexem jak jeden mąż spojrzeli na upadającego praktycznie tuż koło nich medyka. Mężczyzna nie ruszał się, na głowie jak i pod nią zaczęła się zbierać krew. Alexander otworzył szeroko w przerażeniu oczy. Odwrócił głowę, popatrzył na wyglądającego na spokojniejszego, ale niemal równie zdenerwowanego Koreańczyka.
– Czy tak skończymy? – spytał odruchowo nieco drżącym głosem.
San ponownie przygryzł dolną wargę, tym razem na tyle mocno, że zaraz poczuł metaliczny posmak krwi. Oblizał usta, cicho przeklinając:
– Sshibal!
Musieli działać. Jeśli nic nie zrobią to część zginie, a reszta skończy jako jeńcy. Jeszcze nikt raczej poza nimi nie był w stanie walczyć.
– Musimy stanąć do walki – stwierdził po pewnym czasie.
Alexa w żaden sposób nie zadowoliła ta informacja, a tylko wywołała więcej negatywnych emocji.
– Koszmar się ziści – mruknął do siebie.
– Ale jeśli nam się uda to w miarę szybko się ich pozbędziemy.
Na te słowa białowłosy uniósł brwi.
– Masz plan? – zapytał nieco zdziwiony, ale też z pewną nadzieją.
Czy San miał plan? Powiedzmy. Nie był pewien czy w stu procentach wypali, ponieważ to wymagało trochę ryzyka i poświęcenia dla nich obu. Ugh, gdybym miał moce bardziej rozwinięte...! Gdyby porządnie trenował i byłby silniejszy to mógłby po prostu wszystkich niemal od razu przyszpilić do ziemi. A tak to musiał kombinować. Serio, jak tylko się to wszystko skończy, biorę się za treningi całkiem na poważnie.
– Jakie masz umiejętności związane z lodem? – spytał po krótkim namyśle.
– Cóż... – Alex zamilkł na chwilę. – Umiem... Umiem rzucać śnieżkami... zamrozić na moment... stworzyć tarczę... – wymieniał dosyć niepewnie.
Nastała cisza. San zmierzył go wzrokiem.
– I tyle? – Uniósł brew.
– Ach, no nie lubię treningów, okej? – chłopak brzmiał na nieco oburzonego, ale też jakby zawiedzionego. – Nigdy nie chciałem zostać wojownikiem czy kim tam...
– A myślisz, że ja chcę?
Na te słowa Alexander podniósł nieco głowę. Spojrzał na Sana, który wpatrywał się w niego z niezwykłą wręcz powagą, gdy nagle po całym pomieszczeniu rozległ się bojowy okrzyk. Obydwoje ostrożnie wyjrzeli zza pudeł, dostrzegli jednego z członków bractwa, który choć był ranny to postanowił stanąć do walki. Wziął on do ręki butelkę, będąca w niej woda uniosła się i uformowawszy się w pocisk wystrzeliła jak z procy w najbliższego łowcę.
Widząc to wszystko San zmrużył nieco oczy. Powrócił wzrokiem na Alexa, mówiąc szybko:
– Wtedy w bazie łowców stworzyłeś ścianę.
– Hę? – w pierwszej sekundzie Alex chyba nie załapał. – Ach, tak.
– Będziesz musiał to powtórzyć.
– Co? Nie... Nie mogę zrobić czegoś innego?
– Musisz odwrócić ich uwagę na dostatecznie długo. Jeśli wyskoczysz i stworzysz dużą ścianę, niektórzy, a w najlepszym wypadku wszyscy skupią się na tobie. Wcześniej zwróciłem na nią uwagę i wyglądała na tak grubą i twardą, że powinna zatrzymać większość naboi. Jak dasz radę ją utrzymać to ochronisz siebie i kupisz mi trochę czasu.
Nie kazał mu rzucić się w wir walki. Widział, jak bardzo Alex tego nie chciał, więc ewentualnym kosztem własnego zdrowia postanowił ułożyć właśnie taki plan. Też nie wiedział czy chłopak w ogóle by sobie poradził; skoro on tak negatywnie reagował na przemianę to możliwe, że nie był z nią oswojony. Jeśli San miał być szczery to momentami wydawało mu się, że działa sam. Starał się jednak dużo nad tym nie myśleć i zamiast narzekać na to, czego nie mieli korzystać z tego, co było.
Alexandrowi musiał niezbyt podobać się ten plan, a przynajmniej to zdradzał wyraz jego twarzy. Zawsze jak chodziło o jego moce to reagował negatywnie. Aż tak ich nie lubił? O co chodziło? San nie znał na te pytania odpowiedzi. I w tym momencie aż tak bardzo nie zależało mu na poznaniu ich. Teraz miał coś znacznie ważniejszego na głowie.
Chłopak się wahał, w końcu jednak niepewnie rzekł:
– Okej, ale co ty zrobisz?
– Odwrócę przy nich grawitację, by polecieli do sufitu. – Spojrzał na Alexa. – I nie, nie mogę tego zrobić stąd. Muszę podejść bliżej. Inaczej wszyscy i wszystko poleci, włącznie z tobą i rannymi.
Słysząc to Alexander przygryzł dolną wargę. Potrzebował czasu na przemyślenie wszystkiego, bo milczał chwilę. Czasu tego jednak nie otrzymał. Głośny krzyk odwrócił ich uwagę. Popatrzyli obydwoje na upadającego mężczyznę – tego, który wcześniej stanął do walki. Przegrał. Ujrzawszy to San otworzył szerzej oczy. Nie mogli tracić ani sekundy dłużej; i tak dużo otrzymali od tamtego członka bractwa.
Odwrócił głowę, spojrzał na Alexa, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć chłopak zerwał się jak poparzony i wyskoczył zza kartonów, przemieniając się w smoka. Stanął równych łapach, głośnym ryknięciem dał o sobie znać. Łowcy od razu go zauważyli, mieli rozpocząć ostrzał, jednak tamten w ostatniej chwili stworzył dzielącą ich grubą ścianę.
Korzystając z okazji San zdjął z leżącego medyka maseczkę, którą sam założył, po czym odszedł kawałek na bok, by niepostrzeżenie podlecieć do sufitu. Wylądował na nim, gdy nagle zakręciło mu się w głowie, do tego poczuł ból. Skrzywił się, w myślach przeklinając. To musiało być spowodowane wcześniejszym przywaleniem o ścianę. Miał jednak tyle szczęścia, ponieważ chwilę później stało się to mniej odczuwalne. Mógł dalej działać.
Z racji, że znajdował się on dosyć wysoko, a łowcy byli skupieni na smoku, mógł bez problemu zakraść się do nich. Stanął tuż nad nimi i nie czekając na nic gładko opadł na podłogę.
Część łowców go spostrzegła, jeden coś krzyknął, lecz nie zdążyli wycelować w Koreańczyka ani tym bardziej strzelić. San od razu użył mocy.
Wszystko w najbliższym otoczeniu oderwało się od ziemi i poleciało prosto pod sufit. wraz z łowcami, którzy nim się obejrzeli, a z impetem w niego uderzyli. San podniósł wzrok, uniósł brwi. Myślał o małym obszarze, a jak zwykle wszystko poszło za daleko.
Spojrzał na ledwo przytomnego członka bractwa, który jak inni zaczął się unosić. Otworzył szeroko oczy, najszybciej jak mógł podbiegł, złapał go za rękę, lecz ku jego nieszczęściu wyślizgnęła mu się ona. Mężczyzna jak pozostali wpadł na sufit, z ciała wydobył się nieprzyjemny dźwięk.
San zastygł w bezruchu, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. Wstrzymał oddech gdy zobaczył jak kilka kropel krwi skapuje idealnie na jego głowę (to musiało wyglądać jak w horrorze). Zacisnął pięści. Usunął efekt, wszystko spadło z powrotem na podłogę poza członkiem bractwa, który powoli opadł. Koreańczyk chwilę jeszcze stał bez ruchu, po czym spuścił głowę i zmierzył wzrokiem cały bałagan jaki zrobił. Wszyscy łowcy byli nieprzytomni, choć podejrzewał, że niejeden skończył martwy. Zmrużył nieco oczy, westchnął.
– Wow, to było... szybkie – usłyszał.
Odwrócił się, ujrzał zmierzającego w jego kierunku, już w ludzkiej formie, Alexandra. Opuścił maseczkę, spojrzał na niego, nie okazując żadnych konkretnych emocji poza zawsze widocznym zmęczeniem.
– Gdyby nie ty, to ten plan by nie wypalił – rzekł krótko.
I to prawda. Jakbym sam wyskoczył to zapewne by mnie po prostu rozstrzelali.

Alexander?