wtorek, 1 września 2020

Od Sana cd. Alexandra

Naprawdę, brakowało tylko łowców w tym pomieszczeniu. I jakby tego było mało, wpadli oni głównym wejściem. San przygryzł dolną wargę. Jeśli szybko się ich nie pozbędą, to pewnie zaraz przybędą następni od tyłu i będzie po wszystkim. Musieli działać, czym prędzej. Co robić, co robić?
Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Nic takiego jednak nie znajdowało się w najbliższym otoczeniu; trzeba było się przemieścić, by dobrać się do czegokolwiek. Odwrócił głowę, odnalazł drobną szparę między pudłami. Zaczął liczyć wrogów, wypatrzył jedenastu. Wbrew pozorom nie była to tak duża grupa, więc prędzej zdołali przemknąć przez pole bitwy – gdyby pokonali wszystkie walczące smoki, z pewnością znacznie więcej wpadłoby do środka. Musieli więc jakoś się przekraść. Sytuacja nie wyglądała tak źle jak się prezentowała na początku.
Usłyszał dźwięk uderzenia, z Alexem jak jeden mąż spojrzeli na upadającego praktycznie tuż koło nich medyka. Mężczyzna nie ruszał się, na głowie jak i pod nią zaczęła się zbierać krew. Alexander otworzył szeroko w przerażeniu oczy. Odwrócił głowę, popatrzył na wyglądającego na spokojniejszego, ale niemal równie zdenerwowanego Koreańczyka.
– Czy tak skończymy? – spytał odruchowo nieco drżącym głosem.
San ponownie przygryzł dolną wargę, tym razem na tyle mocno, że zaraz poczuł metaliczny posmak krwi. Oblizał usta, cicho przeklinając:
– Sshibal!
Musieli działać. Jeśli nic nie zrobią to część zginie, a reszta skończy jako jeńcy. Jeszcze nikt raczej poza nimi nie był w stanie walczyć.
– Musimy stanąć do walki – stwierdził po pewnym czasie.
Alexa w żaden sposób nie zadowoliła ta informacja, a tylko wywołała więcej negatywnych emocji.
– Koszmar się ziści – mruknął do siebie.
– Ale jeśli nam się uda to w miarę szybko się ich pozbędziemy.
Na te słowa białowłosy uniósł brwi.
– Masz plan? – zapytał nieco zdziwiony, ale też z pewną nadzieją.
Czy San miał plan? Powiedzmy. Nie był pewien czy w stu procentach wypali, ponieważ to wymagało trochę ryzyka i poświęcenia dla nich obu. Ugh, gdybym miał moce bardziej rozwinięte...! Gdyby porządnie trenował i byłby silniejszy to mógłby po prostu wszystkich niemal od razu przyszpilić do ziemi. A tak to musiał kombinować. Serio, jak tylko się to wszystko skończy, biorę się za treningi całkiem na poważnie.
– Jakie masz umiejętności związane z lodem? – spytał po krótkim namyśle.
– Cóż... – Alex zamilkł na chwilę. – Umiem... Umiem rzucać śnieżkami... zamrozić na moment... stworzyć tarczę... – wymieniał dosyć niepewnie.
Nastała cisza. San zmierzył go wzrokiem.
– I tyle? – Uniósł brew.
– Ach, no nie lubię treningów, okej? – chłopak brzmiał na nieco oburzonego, ale też jakby zawiedzionego. – Nigdy nie chciałem zostać wojownikiem czy kim tam...
– A myślisz, że ja chcę?
Na te słowa Alexander podniósł nieco głowę. Spojrzał na Sana, który wpatrywał się w niego z niezwykłą wręcz powagą, gdy nagle po całym pomieszczeniu rozległ się bojowy okrzyk. Obydwoje ostrożnie wyjrzeli zza pudeł, dostrzegli jednego z członków bractwa, który choć był ranny to postanowił stanąć do walki. Wziął on do ręki butelkę, będąca w niej woda uniosła się i uformowawszy się w pocisk wystrzeliła jak z procy w najbliższego łowcę.
Widząc to wszystko San zmrużył nieco oczy. Powrócił wzrokiem na Alexa, mówiąc szybko:
– Wtedy w bazie łowców stworzyłeś ścianę.
– Hę? – w pierwszej sekundzie Alex chyba nie załapał. – Ach, tak.
– Będziesz musiał to powtórzyć.
– Co? Nie... Nie mogę zrobić czegoś innego?
– Musisz odwrócić ich uwagę na dostatecznie długo. Jeśli wyskoczysz i stworzysz dużą ścianę, niektórzy, a w najlepszym wypadku wszyscy skupią się na tobie. Wcześniej zwróciłem na nią uwagę i wyglądała na tak grubą i twardą, że powinna zatrzymać większość naboi. Jak dasz radę ją utrzymać to ochronisz siebie i kupisz mi trochę czasu.
Nie kazał mu rzucić się w wir walki. Widział, jak bardzo Alex tego nie chciał, więc ewentualnym kosztem własnego zdrowia postanowił ułożyć właśnie taki plan. Też nie wiedział czy chłopak w ogóle by sobie poradził; skoro on tak negatywnie reagował na przemianę to możliwe, że nie był z nią oswojony. Jeśli San miał być szczery to momentami wydawało mu się, że działa sam. Starał się jednak dużo nad tym nie myśleć i zamiast narzekać na to, czego nie mieli korzystać z tego, co było.
Alexandrowi musiał niezbyt podobać się ten plan, a przynajmniej to zdradzał wyraz jego twarzy. Zawsze jak chodziło o jego moce to reagował negatywnie. Aż tak ich nie lubił? O co chodziło? San nie znał na te pytania odpowiedzi. I w tym momencie aż tak bardzo nie zależało mu na poznaniu ich. Teraz miał coś znacznie ważniejszego na głowie.
Chłopak się wahał, w końcu jednak niepewnie rzekł:
– Okej, ale co ty zrobisz?
– Odwrócę przy nich grawitację, by polecieli do sufitu. – Spojrzał na Alexa. – I nie, nie mogę tego zrobić stąd. Muszę podejść bliżej. Inaczej wszyscy i wszystko poleci, włącznie z tobą i rannymi.
Słysząc to Alexander przygryzł dolną wargę. Potrzebował czasu na przemyślenie wszystkiego, bo milczał chwilę. Czasu tego jednak nie otrzymał. Głośny krzyk odwrócił ich uwagę. Popatrzyli obydwoje na upadającego mężczyznę – tego, który wcześniej stanął do walki. Przegrał. Ujrzawszy to San otworzył szerzej oczy. Nie mogli tracić ani sekundy dłużej; i tak dużo otrzymali od tamtego członka bractwa.
Odwrócił głowę, spojrzał na Alexa, lecz nim zdążył cokolwiek powiedzieć chłopak zerwał się jak poparzony i wyskoczył zza kartonów, przemieniając się w smoka. Stanął równych łapach, głośnym ryknięciem dał o sobie znać. Łowcy od razu go zauważyli, mieli rozpocząć ostrzał, jednak tamten w ostatniej chwili stworzył dzielącą ich grubą ścianę.
Korzystając z okazji San zdjął z leżącego medyka maseczkę, którą sam założył, po czym odszedł kawałek na bok, by niepostrzeżenie podlecieć do sufitu. Wylądował na nim, gdy nagle zakręciło mu się w głowie, do tego poczuł ból. Skrzywił się, w myślach przeklinając. To musiało być spowodowane wcześniejszym przywaleniem o ścianę. Miał jednak tyle szczęścia, ponieważ chwilę później stało się to mniej odczuwalne. Mógł dalej działać.
Z racji, że znajdował się on dosyć wysoko, a łowcy byli skupieni na smoku, mógł bez problemu zakraść się do nich. Stanął tuż nad nimi i nie czekając na nic gładko opadł na podłogę.
Część łowców go spostrzegła, jeden coś krzyknął, lecz nie zdążyli wycelować w Koreańczyka ani tym bardziej strzelić. San od razu użył mocy.
Wszystko w najbliższym otoczeniu oderwało się od ziemi i poleciało prosto pod sufit. wraz z łowcami, którzy nim się obejrzeli, a z impetem w niego uderzyli. San podniósł wzrok, uniósł brwi. Myślał o małym obszarze, a jak zwykle wszystko poszło za daleko.
Spojrzał na ledwo przytomnego członka bractwa, który jak inni zaczął się unosić. Otworzył szeroko oczy, najszybciej jak mógł podbiegł, złapał go za rękę, lecz ku jego nieszczęściu wyślizgnęła mu się ona. Mężczyzna jak pozostali wpadł na sufit, z ciała wydobył się nieprzyjemny dźwięk.
San zastygł w bezruchu, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami. Wstrzymał oddech gdy zobaczył jak kilka kropel krwi skapuje idealnie na jego głowę (to musiało wyglądać jak w horrorze). Zacisnął pięści. Usunął efekt, wszystko spadło z powrotem na podłogę poza członkiem bractwa, który powoli opadł. Koreańczyk chwilę jeszcze stał bez ruchu, po czym spuścił głowę i zmierzył wzrokiem cały bałagan jaki zrobił. Wszyscy łowcy byli nieprzytomni, choć podejrzewał, że niejeden skończył martwy. Zmrużył nieco oczy, westchnął.
– Wow, to było... szybkie – usłyszał.
Odwrócił się, ujrzał zmierzającego w jego kierunku, już w ludzkiej formie, Alexandra. Opuścił maseczkę, spojrzał na niego, nie okazując żadnych konkretnych emocji poza zawsze widocznym zmęczeniem.
– Gdyby nie ty, to ten plan by nie wypalił – rzekł krótko.
I to prawda. Jakbym sam wyskoczył to zapewne by mnie po prostu rozstrzelali.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz