niedziela, 30 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Sana

Uderzył o ścianę, czując jak ból rozchodzi się wzdłuż jego kręgosłupa. Opadł na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Pożałował, że zgodził się na sprawdzenie drogi. Przecież niemal pewnym było, że ich plan nie pójdzie dobrze. Pech towarzyszył im od samego początku misji. Nie istniała możliwość, ze akurat to wyszłoby im pomyślnie. Alexander nienawidził tego miejsca. Chciał tylko wrócić do domu.
Zaraz obok białowłosego wylądował San. Równie mocno zaliczył spotkanie z kamienną ścianą. Chwilę tkwił bez żadnego ruchu. Wtedy też usłyszeli kroki, a zza rogu wysunął się ciemnoskóry mężczyzna. Alexander nawet nie dziwił się, że go przegapili. Nieznajomy był ubrany w całkowicie czarne ubrania!
Łowca przystąpił do ataku. Białowłosy więc, nie myśląc zbyt wiele (co w ostatnim czasie nie było niczym niezwykłym), stworzył grubą, lodową tarczę i dzierżąc ją, rzucił się na przeciwnika, zbijając go z nóg. San nie czekał długo. Szybko skorzystał z okazji i użył na wrogu swoją moc. Mężczyzna został przybity do ziemi. Przeklął głośno, nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
Alexander odetchnął z ulgą. Żyją. Ledwo, są poturbowani, kolejny raz otarli się o śmierć. Ale żyją.
- Hej, tylko na tyle was stać?! - Łowca prowokował uczniów, choć w jego głosie dało się usłyszeć narastającą niepewność.
Żaden z młodzieńców nie miał zamiaru odpowiadać. Zamiast tego przykucnęli przy nim. Alexander nieszczególnie wiedział, co powinni dalej zrobić. Mają zostawić tutaj rannego łowcę? To niebezpieczne. Muszą jednak jak najszybciej wezwać pomoc.
Nim białowłosy zdążył cokolwiek zasugerować, San bez słowa uderzył mężczyznę kamieniem w głowę. Alex spojrzał zaskoczony na swojego towarzysza. Otworzył usta, ale nie powiedział nic. Nie potrafił nawet tego skomentować. Czy blondyn właśnie zabił przeciwnika?
San również milczał. Położył się na chłodnej posadce, wzdychając głośno. Alexander zaczął się o niego martwić. Czy jego towarzysz oberwał aż tak mocno? Sam dalej odczuwał nieprzyjemny ból pleców, ale obrażenia w żaden sposób nie wydawały się być niebezpieczne dla jego zdrowia.
- Wszystko gra? - zapytał, podchodząc bliżej do Sana. Tam przykucnął. Dopiero wtedy poczuł bolesne skutki uderzenia o ścianę.
- Bywało znacznie gorze - uciął krótko. - A jak z tobą?
- Nie jest aż tak źle. - Alexander położył dłoń na swoich plecach. Wyprostował się, cicho sycząc. Powoli podszedł do łowcy. Nieznajomy nie ruszał się, ale oddychał.
- Żyje - zapewnił, zwracając się do Sana. - Po prostu stracił przytomność. To nie był na tyle mocny cios, by go zabił.
Białowłosy poczuł dużą ulgę. Blondyn nie zabił wroga. Chwała Bogu.
- Musimy wrócić i powiedzieć o tym reszcie - stwierdził San. Chłopak podniósł się z ziemi i poszedł do leżącego na ziemi łowcy. Nie mogli go w końcu tutaj zostawić.
Blondyn dotknął go lekko opuszkami palców. Wtedy też bezwładne ciało mężczyzny uniosło się na jakiś metr. Transportowanie wroga wydawało się teraz łatwiejsze - San złapał za jego rękaw i pociągnął za sobą. Alexander nie powiedział tego na głos, ale sposób prowadzenia łowcy przypominał mu trzymany na wstążce balon. Odwrócił nawet wzrok, aby nie prychnąć śmiechem. Znajdowali się w okropnej sytuacji, której białowłosy miał już dosyć. Brakowało mu jeszcze tylko wybuchnięcia śmiechem i postradania resztek zmysłów.
Pokonali ciemny korytarz znacznie szybciej, niż za pierwszym razem. Alexander przez całą drogę ignorował nieprzyjemny ból kręgosłupa. Obiecywał sobie, że kiedy tylko wróci do domu, będzie odpoczywać w łóżku przez cały tydzień. Stwierdził również, że czuje się niezwykle samotny. San w końcu ma do kogo wracać - jego rodzina najpewniej zastanawia się, dlaczego chłopaka jeszcze nie ma. Na Alexa nie czeka nikt. Nowej rodziny nie kupi, ale planował przygarnięcie jakiegoś zwierzaka. Miał nadzieję, że za misję zostaną dobrze wynagrodzeni. Kilkukrotnie narażał swoje życie i liczył na solidną zapłatę. Pieniądze te przeznaczy na psa, kota czy innego chomika. Nie zastanawiał się, jakiego futrzaka wybierze. Ma na to czas. Dodatkowo, póki co, nawet nie wiedzą, czy wyjdą żywo z walki między Bractwem a łowcami. Nic nie zapowiadało powodzenia się misji.
Dotarli do oświetlonej zimnym światłem, przestronnej sali. Tam chwilę później odnaleźli odnaleźli wyznaczającego zadania medyka i streścili mu wydarzenia z ich krótkiej wyprawy. Na wstępie oberwali za nieprzestrzeganie zasad i samowolkę. Później mężczyzna wysłuchał ich opowieści, gratulując pochwycenia wroga.
- Mamy mało czasu - rzekł po chwili namysłu lekarz. - Pomóżcie przy pakowaniu się i żadnych więcej samotnych wypraw! - Wziął głęboki oddech, po czym dodał niepewnie, spoglądając na Sana: - Zaraz znajdę kogoś, kto zajmie się tym łowcą. Możesz więc postawić go na ziemię.
Alexander nie miał nawet zamiaru oddalać się od bezpiecznej grupy członków Bractwa. Odłączył się od blondyna i pokręcił się trochę po pokoju, szukając dla siebie zajęcia. Swoje miejsce odnalazł szybko. Pomógł przy inwentaryzacji - przeliczył skrzynki, podzielił je ze względu na przeznaczenie czy obliczył, na ile dni obrony bazy starczyłoby im zapasów. Nie daliby rady przetrwać tutaj długo. Muszą opuścić góry, albo szybko pozbyć się wszystkich atakujących ich łowców, co pewnie nie należało do najprostszych czynności pod Słońcem. Białowłosy ciągle czuł narastającą presję. Co jeśli i on będzie musiał niedługo stanąć do walki? Huki nie ustawały - bitwa toczy się dalej. Nikt z ukrytych w podziemiach członków Bractwa nie miał nawet pojęcia, która ze stron odnosi zwycięstwo.
Skończył w końcu swoją pracę i odnalazł swojego towarzysza, który pomagał pakować do pudeł zapasy. Alexander postanowił dołączyć do niego. Przykucnął zaraz obok Sana. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Czy ten ból nigdy nie przejdzie? 
- Sądzisz, że dobrze im idzie? - zapytał białowłosy, spoglądając w górę. Miał nadzieję, że z Rebbecą wszystko w porządku.
San milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Pytanie Alexa nie było w końcu proste. Białowłosy chciał usłyszeć, że ich pobratymcy zaraz wrócą cali i zdrowi. Odpowiedź nie nadeszła. Zamiast tego z niesłychanym rabanem, przez główne wejście do pomieszczenia wbiegli zamaskowani, ubrani na czarno łowcy. Alexander opadł na ziemię, chowając się za pudłami. W ostatniej chwili ominął ostrzału. Spojrzał na siedzącego obok niego Sana. Na szczęście blondyn również zdążył się schować. Oprócz nieprzyjemnego świstu rozdzieranego przez pociski powietrza, wszędzie rozlegały się jęki czy głośniejsze krzyki. Białowłosy zacisnął oczy. Naprawdę nie chciał tutaj być. Stało się najgorsze. Nie miał wyjścia, zaraz będzie musiał stanąć do bezpośredniej walki. Ogarniał go strach. Czy pojawienie się tutaj łowców oznaczało, że walczący członkowie Bractwa zostali pokonani? Alexander nie chciał o tym myśleć. Pozostała im tylko obrona. Muszą wyjść z tego żywi.

San?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz