poniedziałek, 14 września 2020

Od Alexandra cd. Sana

Cofnął się o krok, przestraszony głośnym hukiem. Jego dłonie zadrżały, zaciskając się na dzierżonym w dłoniach pistolecie. Wstrzymał oddech, z przerażeniem w oczach obserwując leżące na ziemi ciała. Spanikował jeszcze bardziej, kiedy dostrzegł ruch. San. San żyje. Na szczęście. Blondyn odepchnął mężczyznę, który bezwiednie osunął się na podłogę.
Alexander zastanawiał się, czy właśnie zabił przeciwnika. Nigdy wcześniej nie używał prawdziwej broni. Był więc nie tyle co przestraszony, a zaskoczony, że w ogóle udało mu się trafić. I najwyraźniej wycelował dobrze - w końcu San był cały. No, przynajmniej tak się wydawało.
- O matko, nic ci nie jest? - Białowłosy w jednym susie doskoczył do podnoszącego się z ziemi towarzysza.
- Jest okej - odparł. Alexander spojrzał niepewnie na jego zabrudzone, lepiące się do czoła włosy. - To nie moja krew - dodał San, odgarniając kosmyki.
- Dzięki. Za uratowanie. Można powiedzieć, że jesteśmy kwita. - Białowłosy zmusił się do delikatnego uśmiechu. Naprawdę cieszył się, że udało im się wyjść z tego cało.
Zebrał papieru i pomógł Sanowi postawić kilka pierwszych kroków. Powoli, aby nie urazić i tak bolących ran, skierowali się znajomym korytarzem w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Tam czekali już na nich członkowie Bractwa. Rebbeca niemal natychmiast znalazła się przy uczniach, szybko wypytując, czy wszystko poszło dobrze. Alexander opowiedział krótko o ataku. Przełknął siłę, kiedy mówił o tym, jak strzelił do łowcy. Choć mentorka pochwaliła jego działanie, chłopak czuł się przybity. Zabił kogoś. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły myśleć mu o niczym innym.
San wraz z Rebbecą oddalili się, aby oddać papiery. Blondyn postanowił również skorzystać z pomocy medycznej. Alexander zaś wykorzystał wszechobecny chaos, oparł się o ścianę i wyciągnął z kieszeni pomięte pudełeczko. Wybrał najmniej połamanego papierosa i zapalił go. Ucieczka w nałóg, zdaniem chłopaka, jako jedyna mogła pomóc mu zapomnieć. Zaciągnął się znajomym dymem. Przez ostatni czas nie miał nawet czasu zapalić. Tak bardzo mu tego brakowało. Nawet mentorka, która zwykle denerwowała się na niego i kazała rzucić uzależnienie, tym razem przymknęła na to oczy.
Białowłosy rzucił wypalony pet na ziemię i przygniótł go butem. Z tego miejsca i tak niedługo nie pozostanie nic. Jeden śmieć w tę czy we tę nie zrobi żadnej różnicy.
W końcu rozbrzmiał sygnał do ewakuacji. Alexander wziął głęboki oddech i dołączył do reszty członków Bractwa. Wszyscy pośpiesznie ruszyli krętym korytarzem w stronę wyjścia. Hol kończył się urwiskiem znajdującym się w górskiej kotlinie. Na samym początku zrobił się mały zator. Pierwsi pobratymcy zostali zobowiązani do przenoszenia przeróżnych ładunków. W smoczych formach wzięli na swoje barki przeróżne skrzynie, a nawet rannych. Białowłosy nawet cieszył się, że nikt nie kazał mu czegokolwiek dźwigać. Ledwo potrafi ich dogonić, a z dodatkowym obciążeniem na bank pozostałby w tyle.
Niepewnie zeskoczył w dół i zmienił się w smoka. Chwilę zajęło mu utrzymanie równowagi i szybkimi machnięciami skrzydeł dogonił swoich towarzyszy. Rozejrzał się wokoło. Nie był najmniejszym jaszczurem w okolicy. Na szczęście. Chociaż Alexander poczuł się dziwnie mały przy innych, ogromnych gadach. Niektóre przewyższały go naprawdę wiele razy! Mógłby spokojnie siąść im na głowie, a oni nawet by tego nie poczuli! Białowłosy kolejny raz poczuł się niezwykle drobny. Czy naprawdę prosi o tak wiele?
Ich spokojna podróż nie trwała jednak długo. Ledwo minęli góry, a w niebo wystrzeliły siatki. Grube liny owinęły się wokoło prowadzących grupę członków Bractwa. Ich pobratymcy niemal natychmiast rzucili się do pomocy. Uwolnili swoich towarzyszy, zrzucając pułapki na łowców. Alexander instynktownie wzleciał wyżej. Nawet jeśli co większym smokom owe siatki nie zagrażały, w jego przypadku spowodowałyby nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Rebbeca najwyraźniej zauważyła obawy ucznia i zasłoniła go.
Wtedy też kolejna siatka wystrzeliła w górę, owijając się wokoło skrzydła nauczycielki. Smoczyca straciła równowagę. Niemal natychmiast podlecieli do niej Alexander i San. Białowłosy zaczął przecinać grube liny szponami. Blondyn zaś pomógł utrzymać się Rebbece w powietrzu. Po chwilowej szamotaninie udało im się uwolnić mentorkę. Alex polizał obolałe, lekko krwawiące od ostrego metalu liny dłonie. Nawet jego twarde łuski tego nie wytrzymały. Chłopak szczerze nienawidził tego cholernego dnia.
Atak nie podszedł łowcom po myśli. Kiedy jeden z największych smoków zionął chmurą ognia, agresorzy musieli się wycofać. Nic dziwnego. Raczej nikt nie przetrwałby zmasowanego ataku grupy wściekłych smoków. Próba łowców okazała się więc niezwykle głupia. 
***
Podróż trwała długo. Dłużej niż lot w góry. Alexander dowiedział się później, że razem z pobratymcami ewakuują się do innej bazy. Dopiero stamtąd będą mogli wrócić do domu. Czekała ich więc kolejna, nieprzyjemna droga.
Schronienie, do którego dotarli ukryte zostały w gęstym lesie. Wejście do schronu znajdowało się zaś doskonale zamaskowane wśród zarośli i prowadziło do podziemnego bunkru. Właśnie tam Alexander, San i Rebbeca spędzili kolejne kilka godzin na odpoczynku. Zjedli przygotowane przez sojuszników racje żywnościowe. Białowłosy dawno nie jadł nic ciepłego. Z tego też powodu szybko pochłonął swoją porcję. Kolejno mentorka kazała uczniom przespać się chwilę, nim wyruszą w drogę powrotna. Chłopak miał jednak problem z zaśnięciem. Czuł ekscytację z tego powodu, że niedługo wróci do domu. Zatęsknił nawet za szkołą! Wszystko wydawało się być lepsze od kolejnych walk i ryzykowania życia za sprawę, która ledwo go obchodziła. Ostatecznie Alexandrowi udało się chwilę przespać. 
Rebbeca obudziła śpiących młodzieńców niedługo później. Białowłosy już z mniejszym entuzjazmem wstał z prowizorycznego łóżka, na którym spoczął kilka godzin wcześniej. Pożegnali się z poznanymi członkami Bractwa, życząc im powodzenia. Alexander był ciekawy, czy jeszcze kiedykolwiek uda im się spotkać. Nie, że ma zamiar za nimi tęsknić, ale czasem miło byłoby porozmawiać z kimś znajomym. 
Wyszli na zewnątrz. Wokoło panował mrok nocy. Chłód natychmiast ogarnął ciało białowłosego. Otrząsnął się, otulając się cieplej bluzą. Rebbeca wybrała sobie zimną porę na powrót. Alexander oczywiście pożalił się, lecz mentorka zbyła go szybkim "Rozgrzejesz się, jak zmienisz się w smoka". Tak więc chłopak postanowił nie ciągnąć tego tematu dłużej i przybrał drugą formę. Wcale nie czuł, aby było mu cieplej. Wzbił się w górę i popatrzył na towarzyszy. Chciał jak najszybciej wrócić do domu.

San?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz