środa, 9 września 2020

Od Sana cd. Alexandra

Zmierzył wzrokiem korytarz, ruszył za Alexandrem. Dlaczego się zgodził na pójście po papiery? Nie wiedział do końca. Będąc szczerym chciał w tym momencie jedynie się położyć i nie wstawać przez najbliższe kilka godzin, jak nie cały dzień. Był bardzo zmęczony, do tego bolały go mięśnie i dokuczały rany, których się nabawił. O tych ostatnich starał się możliwie jak najmniej myśleć. Już dawno pogodził się z tym, że najprawdopodobniej zostanie mu blizna na przedramieniu; ból głowy zaś starał się ignorować, bardziej skupiając się na zachowaniu pełnej trzeźwości umysłu. Musiał być gotowy na atak i mieć już jakikolwiek plan działania.
Szli ostrożnie, ale w miarę szybko, by czym prędzej dostać się na drugi koniec kryjówki i wrócić z papierami. Uważnie się rozglądali, Alex sprawdzał część korytarza po prawej, San po lewej, starając się tym razem niczego nie pominąć. Nie mogli dopuścić do powtórki z sytuacji przy wyjściu ewakuacyjnym.
Poczuł jak ból głowy na moment go przyćmiewa. Oparł się gwałtownie o ścianę, zatrzymując się, wziął kilka głębokich wdechów, by jakoś się uspokoić. Alexander od razu to spostrzegł; odwrócił się i zmierzył wzrokiem Koreańczyka, pytając:
– Wszystko w porządku?
San chwilę stał w milczeniu, jedynie cicho sycząc, w końcu jednak odpowiedział:
– Dam radę.
Choć chciał brzmieć pewnie, nie wyszło mu to za bardzo. Zabrzmiał trochę jakby zaraz miał upaść na ziemię i stracić przytomność. Miał nadzieję, że tak się nie stanie. Brakowało tu tylko jego nieprzytomnego.
Alex wyglądał na zmieszanego i zamyślonego. Widocznie się wahał nad tym, co chciał powiedzieć, ostatecznie jednak rzekł:
– Jesteśmy już blisko, więc zostań tu i poczekaj na mnie. Zabiorę papiery możliwie jak najszybciej – dodał.
San spojrzał na niego, nieco zmrużył oczy. Niezbyt chciał zostać, wolał pójść razem z nim, ale po krótkim namyśle uznał, że tak będzie chyba najlepiej, więc chwilę później wolno pokiwał głową.
Alex poszedł dalej, zniknął za zakrętem zostawiając Sana samego. Koreańczyk oparł się plecami o ścianę i powoli zsunął się na samą podłogę. Westchnął ciężko, rozluźniając mięśnie. Naprawdę potrzebował odpoczynku. Nie wiedział, czy pociągnie w następnej walce. Najlepiej by było, gdyby już bez większych przeszkód przynieśli te papiery i opuścili kryjówkę. Chciał wrócić do domu. Ta przygoda sprawiła, że zatęsknił za swoim normalnym, nudnym i dennym życiem.
Następnym razem jak dostanę jakąś beznadziejną pracę do zrobienia to przypomnę sobie, że lepsze to niż ta misja.
Siedział, odpoczywając i zbierając energię, jednocześnie uważnie nasłuchiwał wszystko wokół i rozglądał się, pilnując, by nic nie zaatakowało go z zaskoczenia. Teraz stanowił dość łatwy cel, więc musiał szczególnie uważać. Spojrzał w kierunku, w którym poszedł Alexander. Chłopak powinien być za parę minut. Miał jeszcze trochę czasu.
Trzask.
Zerwał się jak poparzony, stając na równych nogach. Rozejrzał się dokoła, niczego nie dostrzegł. Na moment zastygł bez ruchu, zastanawiając się, co mogło spowodować ten nagły dźwięk, gdy wtem usłyszał wystrzał z broni palnej. Uniósł wysoko brwi, otworzył szerzej oczy. Raczej nie miał wątpliwości, co się stało. Bez zastanowienia biegiem skręcił w korytarz obok.
Wpadł przez uchylone drzwi do jednego z pomieszczeń, zatrzymując się nagle. Jego oczom ukazał się upadający na ziemię zamaskowany mężczyzna. Spojrzał na stojącego trochę dalej Alexandra, który mierzył w łowcę pistoletem. Wyglądał on na nieco zszokowanego, najwidoczniej tym co zaszło. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z obecności Sana; popatrzył na niego, na moment wstrzymując wdech.
– Trafiłem go – wydusił z siebie, zabrzmiał jakby sam nie wierzył w to, co zrobił.
Koreańczyk zmierzył białowłosego wzrokiem, uznając, że nic mu nie jest, w duchu odetchnął. Bez słowa podszedł do leżącego mężczyzny, przyjrzał mu się – był najwyraźniej nieprzytomny (o ile nie martwy), więc odwrócił się do chłopaka.
– Masz papiery? – zapytał.
Alex zamrugał parę razy.
– Och, tak – odparł, przekładając broń do jednej ręki i podchodząc do biurka, na którym leżała teczka.
San przytaknął. Połowę zadania już mieli za sobą. Teraz tylko wystarczyło wrócić z powrotem do miejsca, gdzie czekała na nich reszta i będą mogli wracać do domu... To znaczy, jeszcze mieli przed sobą ewakuację z tej kryjówki, ale naprawdę byli bliżej końca tego całego horroru jak dalej.
Przestąpił z nogi na nogę. Już miał iść, gdy nagle coś się na niego rzuciło. Upadł na podłogę oszołomiony, czując na sobie dość spory ciężar. Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, para dłoni zacisnęła się na jego szyi, przyduszając.
Otworzył usta, próbując złapać oddech, poniósł wzrok na siedzącego na nim łowcę, który w furii go dusił. Zmrużył oczy. Co jest? Czy on nie powinien nie żyć? Chwycił za jego ręce, usilnie próbował je z siebie zdjąć. Na darmo, wróg był dla niego za silny. Poczuł, jak traci siły, płuca zaczynają szaleć z niemożności pobrania tlenu, a ból głowy nagle się nasila. Przed oczami pojawiły się mroczki, wzrok z każdą chwilą się pogarszał. Nie potrafił się skupić na tyle, by użyć swoich mocy – w tym momencie spanikował, co wcale nie pomagało.
Myślał, że to się skończy dla niego naprawdę źle, lecz wtem po całym pomieszczeniu rozległ się kolejny dźwięk wystrzału. Łowcę odrobinę odrzuciło, krew trysnęła z jego głowy prosto na twarz Sana, a po chwili mężczyzna upadł na niego. Koreańczyk poczuł, jak ucisk na jego szyi gwałtownie maleje, od razu wziął szybki i głęboki wdech, po którym nastąpiła seria kaszlu. Trochę krwi dostało się do jego ust, czym prędzej ją wypluł, zwłaszcza, że nie była ona jego, a łowcy, którego głowa opadła niemal idealnie na jego twarz. Musiał go całego odepchnąć, by się od niego uwolnić.
Podniósł się do pozycji siedzącej, kaszlnął jeszcze parę razy. Zamrugał kilkukrotnie, przez nagły ból szyi skrzywił się mocno. To był okropny dzień. Bez dwóch zdań.
Odwrócił głowę, spojrzał na będącego kawałek dalej Alexa, który w jeszcze większym szoku niż poprzednim razem trzymał w rękach pistolet. Stał on w pewnym oszołomieniu, przeniósł wzrok z martwego (już na sto procent) łowcy na Koreańczyka, widząc jego twarz niemal całą we krwi, zawołał przerażony:
– O matko, nic ci nie jest?!
San ściągnął nieco brwi, poczuł, że część grzywki przylepiła mu się do czoła. Odgarnął ręką jeden kosmyk, następnie spojrzał na palce, na których zgromadziła się krew.
– Jest okej – rzekł nad wyraz spokojnie, aczkolwiek jego głos był odrobinę zachrypiały. – To nie moja krew.
Powoli wstał, poprawiając ubrania. Popatrzył na swoje odbicie w szybie najbliższej szafki. Wyglądał niemal jak chodzące zwłoki – brakowało tylko otwartych ran i szarej skóry. Westchnął ciężko, kaszlnął raz. Miał już dość. Zdecydowanie.
– Dzięki – zwrócił się do Alexa. – Za uratowanie. Można powiedzieć, że jesteśmy kwita – dodał po chwili.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz