środa, 26 sierpnia 2020

Od Sana cd. Alexandra

Stał nad siedzącym pod ścianą Alexem, próbując zachować trzeźwość umysłu. Miał wrażenie, że jak się położy to od razu zaśnie, choć podejrzewał, że mimo wszystko tak się nie stanie. Zmęczenie zżerało go z niemal każdej strony, a jeszcze bardziej się nasilało na samą myśl o ataku łowców. Dlaczego to się musiało tak potoczyć? Czemu go wzięto na tę misję? Nie dość, że mieli problemy w tej całej bazie łowców to jeszcze zostali zaatakowani we własnej kryjówce. Naprawdę nie zdziwi się, jeśli zostanie złapany.
Popatrzył na Alexa – chłopak wyglądał na równie zmarnowanego i zmęczonego. Pewnie też miał wszystkiego dość i najchętniej by stąd po prostu zwiał... o ile w ogóle się dało. Co prawda, mieli wyjście ewakuacyjne, ale kto wie czy czasem Robert nie wygadał nawet tego wrogowi i nie mieli zaraz zostać zaatakowani od tyłu? Nie dowiedzą się dopóki nie przyjdzie co do czego. Ach, że też musiał tamten ich wydać!
Ale mimo że nie podobała mu się cała ta sytuacja, nie potrafił jakoś szczególnie się złościć na Roberta. Nie wiedział, jak sam zareagowałby na jego miejscu. Aczkolwiek myślał, że chyba jednak zabiliby go. Nie, że tak mocno by się postawił w obronie bractwa; po prostu... jakoś by tak wyszło.
Ktoś go zaczepił, prosząc o zaniesienie pudła z opatrunkami do danego miejsca. San krótko się zgodził i wziął je do rąk. Podobne zadanie otrzymał Alex. Obydwoje zanieśli pudła do punktu docelowego, będący tam jeden z medyków podziękował za pomoc. San wyprostował się, westchnął ciężko, gdy wtem skrzywił się czując nagłe pieczenie. Spuścił wzrok na swój opatrunek, który zdążył już nasiąknąć krwią. Świetnie. Będzie blizna, jak nic.
Alex również musiał to zauważyć, ponieważ przygryzł nerwowo dolną wargę. Milczał przez dobrą chwilę, ostatecznie jednak postanowił się odezwać.
– Może więcej nie noś – rzekł. – Jesteś ranny, dźwigając pudła nadwyrężasz się.
– Dam radę – odparł krótko San. – Nie jest tak źle – dorzucił.
Przez pewien czas nie musieli za bardzo nic robić, więc poniekąd mieli trochę czasu na odetchnięcie. Obydwoje usiedli pod ścianą, oddychając głęboko, ale jednocześnie obserwując wszystko dokoła. San skupił się na korytarzu prowadzącym do wyjścia ewakuacyjnego. Zaczął się zastanawiać czy nie powinni go sprawdzić. Możliwe, że łowcy wiedzieli o nim lub sami odkryli i teraz szykowali się na atak z zaskoczenia. To by było naprawdę okropne. Poza ich dwójką tylko medycy byli w stanie coś zdziałać, a dwójka uczniów nie odzyskała jeszcze w pełni sił. Gdyby więc łowcy wparowali tutaj, bez wsparcia nie poradziliby sobie.
– Myślisz, że powinniśmy sprawdzić wyjście ewakuacyjne? – usłyszał.
Odwrócił głowę, spojrzał na Alexandra, który tak jak on wpatrywał się w tamten korytarz. Powrócił na niego wzrokiem, cicho wzdychając. Nie bardzo chciało mu się tam iść. Ale podejrzewał, że nie ma innego wyboru.
– Jeśli mają łowcy tędy wbić to lepiej, żebyśmy szybciej się o tym dowiedzieli niż gdy już tu będą – odparł wolną.
Z cichy stękiem wstał, zaczesał ręką wilgotne jeszcze włosy. Poczekał na Alexa i obydwoje ruszyli w stronę wyjścia ewakuacyjnego, wcześniej powiadamiając o tym najbliższego medyka.
Szli powoli, w pewnym momencie deski zniknęły, pozostawiając jedynie zimny korytarz jaskini. Ostrożnie stawiali kroki, starając się nie wydać najcichszego dźwięku. San zadecydował, że jeśli zauważą łowców to nie ruszą do walki, a zawrócą i czym prędzej powiadomią o tym resztę, żeby się przygotować na atak. Alex od razu się zgodził. Musiał naprawdę nie chcieć walczyć, bowiem nawet się nie zająknął. Ale Koreańczyk go rozumiał. Bezpośrednie starcie z łowcami w tym momencie było ostatnią rzeczą jakiej potrzebował.
Przed nimi znajdował się ostry zakręt. Postanowili wykorzystać go, by wyjrzeć i sprawdzić dalszy ciąg... Chociaż nie byli pewni, że wiele zobaczą; korytarz oświetlały oddalone od siebie pochodnie, które nie dawały zbyt wiele światła. Ale i tak schowali się, po czym ostrożnie wyjrzeli zza rogu.
– Nikogo nie ma – szepnął Alexander.
Miał rację, w całym fragmencie aż do następnego zakrętu nie dało się nic podejrzanego dostrzec. Droga była czysta. Mogli iść dalej.
Pierwszy Alex ruszył, zaraz za nim San, wyrównując z nim krok. Obydwoje przemieszczali się ostrożnie, każdy z nich wbijał swój wzrok w następny zakręt. Koreańczyk powstrzymał się przed ziewnięciem. Był naprawdę zmęczony. Choć dawał z siebie wszystko, obawiał się, że coś pominął. Miał jednak nadzieję, że jak nie on to Alex coś zauwa...
– Argh! – usłyszał tak nagle, że aż podskoczył.
Odwrócił głowę, ujrzał białowłosego z impetem uderzającego plecami o ścianę. Po korytarzu rozległ się niezbyt przyjemny dźwięk, na szczęście nie było tego jakże okropnego chrupnięcia, więc raczej chłopak nic sobie nie złamał. San spojrzał na niego, unosząc brwi w zaskoczeniu, nim jednak zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, poczuł pięść na prawej kości policzkowej. Mniej jak sekundę później sam uderzył głową o skalną ścianę, na tyle mocno, że odczuł ogromny promieniujący po całej czaszce ból, a oczy mu zamroczyło. Osunął się na podłoże, oddychając ciężko. Nie mógł w tym momencie stracić przytomności. Zwykłe uderzenie w głowę go nie pokona.
Próbował się podnieść, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Wielce go to zmartwiło, zwłaszcza gdy zdołał spojrzeć na stojącego nad nim mężczyznę. Był on cały na czarno ubrany, do tego miał ciemną karnację, nic więc dziwnego, że wcześniej go nie dostrzegli. Musiał się gdzieś ukryć w martwym punkcie korytarza. Na tę myśl San zaklął w duchu. Dali się podejść. Tak łatwo.
Napastnik wyciągnął zza pleców sztylet, szykując się do zamachu, gdy nagle coś się na niego rzuciło. San zamrugał parę razy, popatrzył na Alexa, który całą swoją siłą napierał na mężczyznę lodową tarczą. Ruch ten podziałał, ponieważ tamten nie tylko został popchany, a jeszcze się przewrócił. San od razu wykorzystał tę okazję i używając mocy zwiększył grawitację wroga do tego stopnia, że ten nie był w stanie się podnieść. Łowca na to wyraźnie zaklął.
Koreańczyk powoli wstał, zachwiał się, tracąc równowagę, ale odzyskał ją, podpierając się o ścianę. Syknął cicho, złapał się za głowę, dopiero teraz czując, że po lewej stronie jego twarzy coś lepkiego spływa. Odruchowo to przetarł, czego szybko pożałował, bowiem właśnie rozmazał strugę krwi, rozcierając ją aż do nosa i jednocześnie na kawałek grzbietu dłoni. Zdając sobie z tego sprawę jęknął:
– Aish!
Mimo wszystko postanowił to zignorować i zająć się w tym momencie czymś ważniejszym. Nieco chwiejnym krokiem podszedł do nadal przybitego do ziemi łowcy.
– Ha, tylko na to was stać?! – prychnął mężczyzna, choć w jego głosie dało się wyczuć nutę niepewności.
San nie odpowiedział (podobnie jak Alex), jedynie kucnął przy nim i wziął do zdrowej ręki najbliższy kamień. Sprawdził jego kształt, uznawszy, że się nada, wziął porządny zamach i bez żadnego ostrzeżenia uderzył nim w głowę łowcy. Tamten wrzasnął z bólu, oczy jego wywróciły się do góry, a po chwili nastała cisza.
Przez moment Koreańczyk mu się przyglądał, aż w końcu odrzucił kamień i z jękiem opadł na podłoże. Położył się na plecach, wzdychając ciężko. Głowa nadal go okropnie bolała, do tego miał niewielkie zawroty, jednak nie czuł się na tyle źle, by zaraz stracić przytomność. Nadal mógł działać. Trochę gorzej. Ale mógł.
– Wszystko gra? – usłyszał głos Alexa, roznoszący się po korytarzu.
Podniósł wzrok na białowłosego. Tamten kucnął przy nim, lecz wtem skrzywił się, w dziwny sposób wyginając plecy. Musiał porządnie przywalić, zwłaszcza, że wczoraj podobnie skończył podczas sparingu i pewnie bolało bardziej niż zazwyczaj. Na tę myśl Koreańczyk się skrzywił. Gdybym był uważniejszy, może by do tego nie doszło.
– Bywało znacznie gorzej – odparł krótko. – A jak z tobą?
– Nie jest aż tak źle – odpowiedział niepewnie po krótkim namyśle Alex.
Ponieważ podłoże było bardzo zimne, a on miał jeszcze wilgotne włosy, postanowił się podnieść do pozycji siedzącej. Kątem oka dostrzegł ruch, spojrzał na chłopaka, który zaczął się przypatrywać łowcy. Po jego oczach San domyślił się, co mogło go zastanawiać.
– Żyje – rzekł krótko, rozwiewając jego wątpliwości. – Po prostu stracił przytomność. To nie był na tyle mocny cios, by go zabił.
Powoli wstał, wziął kilka głębokich wdechów. Przeszukał pospiesznie mężczyznę, zabrał sztylet i słuchawkę, którą następnie rozdeptał butem. Odwrócił się, popatrzył na miejsce, gdzie wcześniej upadł. Na paru kamieniach dostrzegł ślady krwi, wziął więc je do ręki i najlepiej jak mógł wytarł o swój T-shirt.
– Musimy wrócić i powiedzieć o tym reszcie – rzekł, odkładając kamienie drugą stroną do góry.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz