wtorek, 25 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Sana

Cichy głos wyrwał go ze snu. Alexander poderwał się i rozejrzał po pomieszczeniu, w pierwszej chwili nie wiedząc nawet, gdzie się znajduje. Wzrok zatrzymał dopiero na siedzącym nieopodal Sanie. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w niego tępo. Dopiero na widok bandaża przypomniał sobie o wypadku i domyślił się, o co może chodzić blondynowi.
- A, tak. 
Ostrożnie owinął ranę Sana i zawiązał supeł. Alexander dalej czuł się przygnębiony faktem, że jego towarzysz został zraniony. Choć obrażenia nie wydawały się być poważne, zawsze mogłoby się to skończyć inaczej. Gdyby tylko był bardziej uważny, nic by mu się nie stało. Nienawidził tego, że nie potrafił się skupić nawet w takim momencie. Z walki nie pamiętał kompletnie nic. Ogarnął go wtedy dziwny strach, a buzująca adrenalina dopiero teraz go opuszczała. Miał nadzieję, że szybko nie będzie musiał już nikogo więcej atakować. Białowłosy nie chciał, aby ktokolwiek więcej ucierpiał. 
- Wybacz. - Alexander miał na myśli wypadek. Źle się czuł z faktem, że nigdy nie przeprosił Sana. Sam nie wiedział, kiedy zrobił się tak uczuciowy. Zwykle nie obchodziło go samopoczucie innych. Teraz jednak nie potrafił zdobyć się na typowy dla siebie brak empatii. Nie mógł tego zrobić wobec osób, których w jakikolwiek sposób obchodził jego los.
- Jeśli chodzi o to - San wskazał dłonią ranę -  to nie masz co przepraszać. Sam się rzuciłem na wroga. Zresztą, to nic takiego. Zwykła rana.
Alexander skrzywił się. "Nic takiego?". Zdaniem białowłosego, chłopak omal nie zginął. Gdyby mężczyzna pchnął nóż głębiej, sprawy mogłoby potoczyć się inaczej. Mniej przyjemnie.
Młodszy z młodzieńców już otworzył usta, aby coś powiedzieć, kiedy rozległ się głośny huk. Uderzenie spowodowało, że cała baza zatrzęsła się. Alexander skoczył na równe nogi, ledwo łapiąc równowagę. San znalazł się zaraz przy nim i wspólnie pobiegli do drzwi. Na korytarzu stali już inni zaskoczeni członkowie Bractwa. Między nimi białowłosy dostrzegł Rebbecę. Staruszka podeszła do nich. Wydawała się być poddenerwowana. Kolejny huk rozbrzmiał niedługo później. Uderzenia przybierały na sile.
- Co, do cholery, się dzieje? - syknął Alexander, podtrzymując się ściany. Mentorka pokręciła głową. Najwyraźniej sama nie miała pojęcia.
- Czyżby łowcy nas wytropili? - zapytała bardziej siebie, niż uczniów. - Nie, to niemożliwe...
Białowłosy zmarszczył brwi. Jego nauczycielka miała słuszność - nie pozostawili po sobie żadnych śladów. Jednak wrogowie poznali miejsce ich schronienia. Czyżby wśród członków Bractwa był zdrajca? Alexander poczuł dreszcz na tę myśl. To było całkiem możliwe. A co najgorsze, domyślał się, kto mógł stać za zdradzeniem ich pozycji. Zdawało się, że nie tylko on wpadł na ten trop. Rebbeca pstryknęła palcami i dała znak ręką, by uczniowie za nią ruszyli.
- Chyba musimy porozmawiać z Robertem...
Skierowali się w stronę pokoju medycznego. Próba pokonania wąskiego korytarza nie należała do najłatwiejszych. Musieli przepychać się przez biegających nerwowo pobratymców. Dla Alexandra było to wyjątkowo ciężkie. Przez niewielki wzrost wszyscy go popychali. Ledwo utrzymał się na nogach!
Ostatecznie, choć trochę posiniaczeni, dotarli do celu. Nie oni pierwsi dotarli do Roberta. Brodaty mężczyzna z wcześniej już stał nad rannym, wyraźnie zdenerwowany.
- Co to ma znaczyć? - Rebbeca stanęła przy Robercie. Jej głos był zimny, całkowicie pozbawiony emocji. 
- Ja... - Mężczyzna odwrócił wzrok. Brzmiał niepewnie. Spojrzenie odwrócił w bok. - Nie miałem wyboru...
- Nie miałeś wyboru? - powtórzyła staruszka, zaplatając ręce na piersi.
- Za-zagrozili mi śmiercią - wyjęczał, chowając twarz w dłonie. - Naprawdę mi przykro! Przepraszam!
- Co teraz, Rebbeco? - Brodaty mężczyzna odsunął się od Roberta. Mentorka Alexandra nieustępliwie wpatrywała się w skulonego na łóżku rannego pacjenta.
- Decyzję pozostawmy radzie - zdecydowała po chwili namysłu. - Wyślij wszystkich gotowych do walki, aby bronili bazy.
Brodaty mężczyzna kiwnął głową i wybiegł z pomieszczenia. Białowłosy wstrzymał oddech na myśl o kolejnym starciu. Nie był na to gotowy. Zginie. Na pewno zginie. Dodatkowo przepełniała go niechęć do Roberta. Ryzykowali życie, aby go ratować! San został nawet ranny. Mimo tej złości, Alexander potrafił zrozumieć intencje mężczyzny. Sam przekładał własne dobro ponad dobro innych. Zastanawiał się, jak zachowałby się w podobnej sytuacji. Czy naprawdę byłby w stanie poświęcić pobratymców? Jego rodzice postanowili umrzeć dla Bractwa. Sam białowłosy nie był przekonany, czy potrafiłby postąpić podobnie. Potrząsnął głową, odrzucając wszystkie myśli. Jeśli Rebbeca będzie kazać mu walczyć, stanie do bitwy. Może zrobi to z małą niechęcią, ale nie pozwoli, aby jego towarzysze znowu ucierpieli.
Z niemałym zmieszaniem zerknął na mentorkę, próbując odczytać z jej twarzy intencje. Po kobiecie nie dało się jednak odczytać żadnych myśli. Z kamienną miną wpatrywała się w przeciwległą ścianę.
- Nie mogę was narazić aż na takie niebezpieczeństwo - stwierdziła po chwili milczenia. Alexander zmarszczył brwi. Czy infiltracja bazy według niej była prosta i wcale nie narażali tam swojego życia? Nie podważał jednak jej decyzji. Nawet ucieszył się na wydany rozkaz. Wydawało się, że Rebbeca nie popiera wzięcia udziału uczniów w bitwie.
- Co mamy więc zrobić? - dopytywał białowłosy. Nie mieli w końcu czasu na zgadywanki.
- Medykom przyda się pomoc przy rannym - odparła. - Zostańcie tutaj i pomóżcie lekarzom. Niedaleko znajduje się wyjście ewakuacyjne. Gdyby obrona nie poszła po naszej myśli, wycofajcie się razem z rannymi.
Alexander pokiwał głową i spojrzał na Sana. Zastanawiał się, co blondyn myśli o całej tej sprawie. Na jego twarzy białowłosy dostrzegł jedynie zmęczenie. Nic dziwnego. Najpierw wyczerpujący lot do bazy, akcja ratunkowa Roberta, a teraz atak! Nawet Alexandrowi oczy same się kleiły. Marzył tylko o tym, aby położyć się spać. Kolejny raz pożałował swojej zgody na tę podróż. Nie spotkałoby go nic złego, gdyby po prostu został w domu. Póki co nie widział nawet szansy na powrót w bezpieczne strony. Sukcesem będzie, jeśli wyjdą cało z tej misji.
Rebbeca pożegnała się z uczniami, ruszając szybkim krokiem w stronę głównego wyjścia. Alexander został z Sanem. Chwilę później podszedł do nich medyk, który poprosił o pomoc w noszeniu paczek z zaopatrzeniem. Białowłosy podniósł ciężką skrzynkę. Po znajdujących się na niej napisach dowiedział się, że niesie właśnie jakieś lekarstwa. Pakunek pozostawił na specjalnej platformie w innym pomieszczeniu. Po przestronnym pokoju biegało już nerwowo kilka osób. Zabezpieczali oni paczki, liczyli i numerowali je pośpiesznie. Alexowi nie było jednak móc długo patrzeć na krzątających się członków Bractwa. Znowu zostali wysłani do pomocy.
Białowłosy spojrzał na wyjście awaryjne. Zastanawiał się, jak dużo Robert powiedział łowcą. Czy zdradził im tajemnice drugiego przejścia do bazy? Miał szczerą nadzieję, że nie. Wrogowie na pewno skorzystaliby z możliwości łatwego ataku z zaskoczenia. Dodatkowo oprócz nich znajdowali się tutaj jedynie medycy i ranni. Alexander nie wątpił w umiejętności walki lekarzy, lecz nie pokładał w nich wielkich nadziei. 
- Mam tego dość - szepnął do Sana, siadając na ziemi, plecami opierając się o ścianę. Kolejny huk wprawił w drżenie całą bazę. Białowłosy zastanawiał się, jak wygląda sytuacja na frontach. Ciągle przybywało rannych. - Oby to wszystko dobrze się skończyło - dodał, przeczesując włosy dłonią.

San? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz