środa, 26 sierpnia 2020

Od Alexandra cd. Amreny

- Nie sądzę byśmy załatwili to w tak małym gronie - stwierdziła Rebbeca, kręcąc na boki głową. Wyglądała na dość zmartwioną. - I tak musimy zapytać Góry o zdanie, a oni muszą zastanowić się, przemyśleć wszystkie za i przeciw.
Zgadzałem się z nią. Próba odbicia naszych pobratymców mogła nie skończyć się zbyt przyjemnie. W końcu nie wiedzieliśmy, ilu przeciwników czeka na nas w podziemnym bunkrze. Mogliśmy nie wyjść z tego żywi.
Nie rozumiałem więc niezadowolenia dziewczyny. Fakt, nasi ludzie mogli w tym momencie cierpieć, jednak dając się złapać i uwięzić w żaden sposób byśmy im nie pomogli. Nie widziałem sensu rzucenia się w wir walki bez wcześniejszego przygotowania. Potrzebujemy więcej sojuszników i planu. Bez tego jesteśmy na straconej pozycji.
- Przepraszam - mrugnęła dziewczyna, nie odkrywając wzroku od swojego mentora. W pewien sposób starałem się ją zrozumieć. Chciała dobrze.
Nim żadne z nas chociażby zdążyło się odezwać, kątem oka dostrzegłem ruch. Nie byłem jedynym, który to spostrzegł. Reszta moich towarzyszy odwróciła głowy w tym samym kierunku. Tam, wśród drzew i krzewów obserwował nas nieznany mężczyzna. Jak dałem radę zauważyć, w ręce trzymał telefon, przez który z kimś rozmawiał. Widział nas. Warknąłem ciche przekleństwo. Nasz plan się nie powiedzie. Łowca już pewnie wezwał posiłki. Nie mieliśmy szans w starciu z całą ich armią. Nie mogliśmy jednak zostawić naszych na pastwę losu. Wrogowie najpewniej zmienią bazę, skoro ta została już odkryta.
Nie mieliśmy czasu do stracenia. Rebbeca wystrzeliła z dłoni wiązkę światła. Mężczyzna ledwo zrobił unik. Kolejno, szybkim ruchem rozbił swój telefon o kamienną ziemię i biegiem skierował się w stronę głębszego lasu. Dobre posunięcie.
- Nie ma sensu go gonić - odezwał się mentor Amreny. Właśnie. Dzięki ich wcześniejszej sprzeczki, dowiedziałem się jak dziewczyna ma na imię. W końcu. 
- Fakt - przytaknęła Rebbeca. - Dzwonię do Góry. Zaraz przyślą nam kogoś do pomocy. Nie spuszczajcie wzroku z bunkru.
Pokiwałem głową, odwracając głowie w stronę zniszczonego budynku. Miałem nadzieję, że członkowie Bractwa zaraz przybędą. Ważne, żeby byli pierwsi przed posiłkami łowców.
Oczywiście moja nadzieja nie trwała długo. Świt powietrza zasygnalizował, że ktoś właśnie do nas strzela. Przypadłem do ziemi, modląc się, aby ostrzał ustał. Niestety wszyscy wrogowie mieli nas na celowniku. Nie zostało mi więc nic innego niż użycie moich mocy. Za pomocą lodu utworzyłem wokoło nas twardą barierę. Wytrzyma kilka strzałów, zapewniając naszej pomocy dotarcie do celu i zastanie nas żywych. Pozostało nam się jedynie bronić i grać na czas.
Długo moja tarcza się nie pociągnęła. Musiałem co chwila ją odnawiać, aby pociski nie trafiły żadnego z sojuszników. Nie miałem jednak wystarczająco siły, by utrzymywać tą obronę przez kilka minut. Pożałowałem, że unikałem tak wielu treningów. Może nauki z nich teraz by mi się przydały. Na pewno byłbym bardziej wytrzymały. Teraz ledwo łapałem oddech. Mentora najwyraźniej zobaczyła moje zmęczenie. 
- Alexandrze. Na trzy opuszczasz tarczę i wszyscy bieganiem na wschód - zdecydowała. - Poruszajcie się slalomem i bądźcie ostrożni. Kiedy tylko zgubimy łowców, przedyskutujemy, co dalej.
Kiwnąłem zgodnie głową. Zmarszczyłem brwi, oczekując sygnału. Mentorka w końcu skończyła odliczać. Wtedy odwołałem lód i biegiem ruszyłem za towarzyszami. Adrenalina buzowała w moich żyłach, całkowicie odcinając mnie od strachu. Musiałem przeżyć.
Zatrzymaliśmy się dopiero na skraju lasu po drugiej stronie buszu. Z trudem łapałem oddech. Za dużo aktywności fizycznej jak na jeden dzień. Opadłem na ziemię, próbując choć na chwilę odpocząć. Rebbeca w międzyczasie kolejny raz dzwoniła do Bractwa. Zdaniem mentora Amreny nie mieliśmy wiele czasu. Ratunek naszych towarzyszy to priorytet całej organizacji. 

Amrena? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz