sobota, 14 listopada 2020

Od Sana cd. Alexandra

– Aish – syknął pod nosem, przeczytawszy wiadomość.
To na pewno była sprawka Petersona. Musiały pójść akurat ich mentorki, kiedy tylu członków liczyło bractwo!
– Odpiszę, że na razie jest dobrze – stwierdził Alex, zaczynając coś wystukiwać w komórce.
– Napisz, że łatwo nie jest, ale nie damy się tak łatwo – rzekł San, odnosząc ręcznik do łazienki. – Będziemy mieć się na baczności.
Powrócił na swoje łóżko, usiadł, wzdychając ciężko. Spojrzał przelotnie na białowłosego, który siedział i pisał; po chwili sam wziął komórkę i zaczął pisać wiadomość do matki. Choć trochę źle się czuł z tym, że zamierzał zabrać jej czas, chciał się z nią jakoś spotkać, by podleczyła jego nadgarstek. W gabinecie medycznym nie było nikogo, kto mógł go całkiem uleczyć, wszyscy ze zdolnościami leczniczymi przebywali akurat poza terenem bractwa. Pewnie kolejna zagrywka ze strony Petersona.
– Cholera, zapomniałem, że nie ma tu zasięgu! – warknął wtem Alex. – Idę na korytarz, tam w pewnym miejscu jest – powiedział do Sana, wstając.
– Okej – odparł krótko Koreańczyk.
Czemu nie poszedł z Alexem skoro on też musiał wysłać wiadomość? Bo on był sprytny... To znaczy miał szczęście, ponieważ jego matka posiadała konto na Messengerze i łatwo było się z nią skontaktować, a zasięg internetowy to akurat tutaj był. Nawet nie musiał czekać długo na otrzymanie odpowiedzi:
Już się zbieram.
Mama Sana wiedziała, gdzie znajduje się główna siedziba bractwa. Parę razy poszła tam z Joonem lub Sanem; nawet ojciec znał jej położenie. Blondyn nie musiał się więc martwić, że nie trafi czy cokolwiek. Jedynie zastanawiał się czy uda mu się wyjść na teren kawiarni. Powinno to być możliwe. W końcu technicznie to nadal był teren bractwa.
Gdy Alex wrócił z wieścią, że wiadomość od niego dotarła, San wstał, mówiąc, że na chwilę gdzieś idzie. Oczywiście, białowłosy chciał poznać szczegóły, lecz Koreańczyk powiedział jedynie, że się trochę przejdzie. Chłopakowi polecił zostać w razie czego, sam zaś ubrał buty i chowając komórkę do kieszeni wyszedł z pokoju.
Szedł spokojnym krokiem, nigdzie się nie spiesząc. Wiedział, że mamie trochę zajmie dotarcie tutaj, a on nie chciał za długo przebywać na górze, więc po prostu kręcił się tu i tam. Po drodze zerknął na salę treningową – ku jego pewnemu niezadowoleniu nie dostrzegł ani Petersona, ani jego pupilka. Myślał, że może podejrzy trochę i pozna ich żywioły, w końcu dobrze znać umiejętności wroga, ale nie wyszło. Czuł, że Peterson tak łatwo nie ujawni ani siebie, ani swojego ucznia i podobnie jak oni będzie ukrywał, na co ich stać dopóki nie dojdzie do starcia.
Wreszcie zaszedł na górę, akurat bez problemu dostał się do kawiarni. Od razu dostrzegł siedzącą przy jednym ze stolików stosunkowo niską kobietę, czym prędzej do niej podszedł.
– Eomma – zaczął.
Kobieta odwróciła się, widząc go uśmiechnęła się nieco.
– O, adeul* – zwróciła się do niego wesoło, lecz gdy tylko dostrzegła bandaż na jego nadgarstku, już nie była tak szczęśliwa. – Co się stało? – spytała niemal od razu troskliwym tonem.
– Ach, po prostu źle upadłem podczas treningu – wytłumaczył pospiesznie San.
– Daj rękę.
Blondyn usiadł na krześle obok, matka zaś wzięła w dłonie jego nadgarstek i odwinęła bandaż, po czym użyła mocy, by podleczyć rękę. Siedzieli tak w milczeniu, co zwróciło uwagę pracowniczki, która zaczęła już sprzątać. San to dostrzegł, dlatego rzucił możliwie jak najspokojniej:
– Ktoś patrzy, więc rozmawiajmy o czymkolwiek.
Słysząc to, matka podniosła na niego wzrok.
– Hm? – Zamrugała kilkukrotnie. – Ach, tak. Jak tam trening? Poza tym, że zwichnąłeś sobie nadgarstek.
Pracownica popatrzyła na nich z wyrazem twarzy idealnie pokazującym, że nie rozumiała ani słowa z ich rozmowy, ale skupiła się na sprzątaniu. Widząc to, San w duchu odetchnął, po czym powrócił wzrokiem na matkę. Po jej pytaniu wywnioskował, że nie wiedziała ona o jego prawdziwej sytuacji. Ojciec nic jej nie mówił. Rodzic musiał rzeczywiście wierzyć, że syn poradzi sobie z problemem i nie trzeba będzie w to wszystko nikogo więcej wciągać.
San opisał, jak mu idzie na treningu. Przy okazji trochę się pochwalił, że ma teraz nową taktykę, nad którą co prawda dopiero zaczął pracować, ale miała ona ogromny potencjał i jak ją opanuje to bardzo mu się przyda w przyszłości. Na te słowa matka się uśmiechnęła.
– Twój dziadek byłby z ciebie dumny – rzekła.
San nieco spuścił głowę.
– Gdyby nie on, teraz nie byłbym taki silny – odparł z pewną nostalgią w głosie.
Zamienili ze sobą jeszcze parę zdań, po czym (delikatnie popędzeni przez pracowniczkę) zaczęli się zbierać. Matka oznajmiła, że skończyła już leczyć, choć jeszcze przez dzień, dwa może trochę pobolewać, przy okazji zapytała, jak tam rana po nożu.
– Już tylko ślad został – odpowiedział San, podwijając na moment rękaw bluzki. – Kolejna blizna do kolekcji – zażartował, choć jego głos jakoś tego nie zdradzał. – Dobra, będę już szedł. Jeszcze raz przepraszam, że cię tu ściągnąłem.
– Nic się nie stało – odparła lekko matka. – Cieszę się, że chociaż tyle mogę zrobić.
Po pożegnaniu się San odczekał, aż kobieta wyjdzie z kawiarni, po czym odwrócił się i poszedł w głąb siedziby. Schodząc na dół pospiesznie owinął nadgarstek bandażem. Chciał choć trochę ukryć spotkanie z mamą, więc postanowił udawać, że nadal ma chorą rękę. Może będzie mógł później jakoś to wykorzystać.
Gdy dotarł do pokoju, otworzył drzwi i wszedł do niego, gdy wtem usłyszał:
– San, słuchaj tego!
Niemal podskoczył, tak nagłe to było. Nie był jednak zły, a bardziej zaskoczony tą niespodziewaną wypowiedzią ze strony Alexa. Spojrzał na siedzącego na swoim łóżku chłopaka, unosząc brwi.
– Wyszedłem na chwilę, by wysłać Rebecce drugą wiadomość – rzekł białowłosy – gdy nagle natknąłem się na tych pachołków Petersona. Akurat o czymś rozmawiali, więc podsłuchałem i dowiedziałem się czegoś o tym całym petersonowym pupilku.
– Czego? – spytał San z pewną ciekawością w głosie, siadając na łóżku.
– Nazywa się Yuri Mendelejew, chodzi do liceum i chyba ma żywioł związany z kwasem. A przynajmniej tak mi się wydaje.
San oparł się plecami o ścianę, dokładnie kalkulując to, co usłyszał.
– Kwas, mówisz – rzekł po chwili. – Zapowiada się nieciekawie.
– Ach, obawiam się, że on jest silny! – jęknął Alexander, opadając ciężko na materac. – Założę się, że pod nieobecność mentorek Peterson wciągnie nas w jakieś starcie z nim, by dowiedzieć się, na co nas stać! A potem to jeszcze wykorzysta przeciwko nam i tyle z udowadniania niewinności...
– Równie dobrze może się okazać, że jednak nie jest taki potężny – zauważył San.
– Tak czy siak musimy przygotować się na najgorsze.
– Ale znamy jego żywioł, a to już coś.
Wolny czas postanowili przeznaczyć na planowanie, co mogliby zrobić z tym fantem. Później trochę zeszli z tematu i zajęli się Petersonem. Podejrzewali, że jutro ich zawoła na przesłuchanie i być może przedstawi nową poszlakę wskazującą na ich winę, ewentualnie zorganizuje im (albo chociaż jednemu z nich) sparing z Yurim. Musieli się przynajmniej mentalnie na to przygotować.
– Ach, nie chcę z nim walczyć! – rzucił niezadowolony Alex. – Nie mam z nim szans! Pewnie rozpuści cały lód jaki stworzę i koniec!
San zmierzył wzrokiem zdecydowanie zrezygnowanego chłopaka.
– Pomogę ci dyskretnie – odezwał się po krótkim namyśle.
– Peterson się skapnie...
– Dopóki to będzie widoczne. Jeśli nie zauważy, nie będzie problemu. Wystarczy, że uda ci się przewrócić przeciwnika, a ja użyję mocy tak, że nie będzie mógł wstać i wtedy wygrasz. Jedynie muszę przed walką go dotknąć.
– A jak mam sprawić, że się przewróci? – Alex nadal nie wyglądał na przekonanego.
– Zamrozisz podłogę pod nim jak będzie biegł i sam się wywali. – San wzruszył ramionami. – A jak nie to samymi unikami zmniejszysz dystans i trafisz go w tył kolan, na przykład kijem z lodu. – Poprawił swoją pozycję. – Jak będzie jutro czas to możemy wspólnie trochę poćwiczyć.

Alexander?





*adeul – syn, tu: synu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz