Panika, panika, panika. Słysząc propozycję mentorki Sana, Alexander czuł, jak jego serce się zatrzymuje. Nie chciał sparingu. Nawet nie potrafił walczyć. Doskonale wiedział, że Rebbeca jednak nie odrzuci zaproszenia. Od dawna starała się zmusić podpieczonego do ćwiczeń. Teraz białowłosy odczuje skutki swojego lenistwa na własnej skórze. Z góry był przegrany.
Stanęli naprzeciwko siebie, obserwując bacznie każdy swój ruch. Przez głowę Alexandra przechodziło wiele myśli. Nie miał pojęcia, jakimi umiejętnościami dysponuje San. Chłopak zastanawiał się, czym może go zaskoczyć. Z mimiki twarzy przeciwnika nie potrafił wyczytać nic więcej oprócz zimnej obojętności. Wspaniale.
Sekundy dłużyły się niemiłosiernie, kiedy Alexander czekał na pierwszy ruch blondyna. Atak jednak nie nadchodził. Najwyraźniej San oczekuje tego samego. Białowłosy skrzywił się nieznacznie. Im szybciej to zacznie, tym szybciej to skończy. Nawet jeśli skończy połamany na podłodze. W końcu, nie musiałby wtedy powracać do męczących treningów. Poboli chwilę, a później ile spokoju! Z tego też powodu, zamachnął się ręką, która w mgnieniu oka otoczyła się lodem. Plan miał prosty - uniemożliwić poruszenie się przeciwnikowi. Chciał to szybko skończyć.
Nie wszystko jednak poszło po myśli Alexandra. Nim zdążył wykonać odpowiedni ruch dłonią, poczuł, jak jego nogi odrywają się od podłoża. Cholera jasna.
Dalej wszystko potoczyło się zbyt szybko, aby białowłosy zdążył zauważyć, co się właściwie stało. Wylądował na przeciwległej ścianie, ledwo łapiąc oddech. Chwilę później z głuchym hukiem uderzył o ziemię. Przegrał. Z trudem oddychał, zbierając z czoła rozmierzwione włosy. Nienawidził bractwa. Nienawidził smoków. Nienawidził siebie.
Puścił mimo uszu pochwały mentorki Sana i uwagi własnej nauczycielki. Rebbeca nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Starał się nie patrzeć nawet w jej stronę. Nie mógł pokonać blondyna, nie miał na to najmniejszych szans od samego początku! Pogrążony w ponurym nastroju Alexander postanowił nie wstawać z podłogi. Pragnął pozostać na zawsze na chłodnej posadce. Idealne miejsce dla niego.
Lecz poleżeć długo nie było mu dane. Kilka sekund później po mentalnym poddaniu się, usłyszał kroki. Podniósł zmęczony wzrok na stojącego nad nim blondyna. Czego San od niego chce? Zrobił wystarczająco.
- Wybacz, chciałem to jak najszybciej zakończyć. - Blondyn pochylił się nad Alexandrem, podając mu dłoń. - W ostatniej chwili nieco zablokowałem twój pęd, żebyś tak mocno nie uderzył... Ale pewnie i tak boli, co? - Białowłosy unikał wzroku Sana, jak gdyby bał mu się spojrzeć w oczy. - Em, możemy wstąpić do mnie, moja mama cię podleczy. Albo coś ci postawię do jedzenia.
Alexander westchnął ciężko. Nie maił pojęcia, jak zareagować na propozycję blondyna. Z jednej strony pragnął znaleźć się w swoim mieszkaniu i spędzić resztę dnia nie wstając z łóżka. Z drugiej zaś opcja zjedzenia za darmo była równie kusząca. Dodatkowo - wybierając tę opcję, Rebbeca może zaniecha męczenia go swoją osobą.
Skorzystał więc z pomocnej dłoni Sana, stając na równych nogach. Jednocześnie wzdłuż kręgosłupa przeszedł do niespotykany dotąd ból. Przytłumiony chwilowym bólem głowy, ledwo utrzymał się w pionie. Alexander musiał wziąć głęboki oddech, aby ponownie wrócić do otaczającej go rzeczywistości. Pośpiesznie zgodził się na ofertę chłopaka.
- Mogę iść? - Białowłosy zwrócił się w stronę nauczycielki. Wolał mieć poparcie z jej strony. W duchu modlił się, aby się zgodziła. Nie chciał spędzić reszty dnia z nią. Najlepiej żeby nie widział jej do końca tygodnia.
Rebbeca nie spuszczała podejrzliwego wzroku ze swojego podopiecznego. Doskonale wiedziała, że jej uczeń nie zasługiwał na żadną nagrodę. Pokręciła zmarnowana głową, jednak zgodziła się na prośbę Alexandra. Postawiła dodatkowo jeden warunek - miał wrócić do domu przed dwudziestą i żadnych więcej przygód z alkoholem. Białowłosy niechętnie przytaknął. Zastanawiał się, dlaczego jeszcze się jej słucha. W końcu, nie Rebbeca nie jest jego matką. W żadnym wypadku nie są nawet spokrewnieni.
***
Podróż do baru Sana była dla Alexandra delikatną udręką. Blondyn nie należał do najbardziej rozmownych osób. Głównie milczał albo odpowiadał półsłówkami. Białowłosemu nie udało się nawet pociągnąć rozmowy o pogodzie. Do knajpki dotarli więc w dość niekomfortowej ciszy.
- Na co masz ochotę? - zapytał San, następnie wskazując młodszemu chłopakowi wolny stolik.
- Nie mam pojęcia - przyznał Alexander z delikatnym wzruszeniem ramion. - Wczoraj improwizowałem. Może coś mi zaproponujesz?
Blondyn przez chwilę obserwował zajmującego miejsce przy stoliku białowłosego. Zmarszczył brwi z konsternacji, zastanawiając się najwyraźniej, co podać Alexandrowi. W pewnym momencie pstryknął palcami i nie mówiąc nic więcej, skierował się w stronę kuchni. Białowłosy rzucił za nim szybkie "zaraz wracam" i korzystając z okazji, wyszedł na zewnątrz, aby zapalić. Chłopak nie śmiałby tego robić w środku lokalu. Problemów i tak miał wystarczająco. Alexander oparł się o pobliską ścianę, gdzie zaciągnął się znajomym dymem zapalonego papierosa. Zasłużona chwila odprężenia po męczącym południu.
Powrócił do wnętrza knajpki, zajmując swoje wcześniejsze miejsce. San dalej urzędował w kuchni. Wyjrzał kilka razy, zadając pytania na temat upodobań czy alergii swojego gościa. Alexander już na samym początku zaznaczył swoje uczulenie na orzechy. Nie wiedział, co blondyn ma zamiar przygotować, ale młodszy chłopak chciał wyjść z tego żywy. Co z powracającym nieustannie bólem głowy nie należało do najprostszych rzeczy. Uśmiechał się niezręcznie, co chwila spoglądając na postępy kucharza, pytając, czy nie mógłby mu jakoś pomóc. Po jakimś czasie znudził się bierną obserwacją i wyciągnął telefon, aby sprawdzić portale społecznościowe. Kilka osób nawet pisało do niego, dlaczego przez cały dzień milczał. Zwalił na proste problemy w pracy i wyłączył komórkę, ponownie koncentrując się na pichcącym Sanie. Chłopak w międzyczasie obsługiwał innych klientów. Nie pracował sam. Blondynowi towarzyszył podobny do niego samego, choć trochę starszy młodzieniec. Alexander nie musiał długo domyślać się, że ów pracownik i San są braćmi. Albo chociaż łączy ich jakiekolwiek inne bliższe pokrewieństwo.
Po dłużącym się oczekiwaniu, białowłosy otrzymał zupę. Alexander spojrzał niepewnie w stronę posiłku. Ze wszystkich posiłków najmniej spodziewał się właśnie tego. Powąchał aromatycznie pachnące danie.
- Dziękuję - powiedział niepewnie chłopak, przyglądając się potrawie. Taką widział pierwszy raz na oczy. Ciekawe jak smakuje.
- To zupa na kaca - wyjaśnił San z niespotykanym spokojem. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. To nie był żart. Mniejszy chłopak spuścił wzrok, czując jak jego policzki zrobiły się czerwone od rumieńca.
- Och.
Alexander spojrzał jeszcze raz na gorące danie. Zupa na kaca. Wprawdzie idealna potrawa na stan białowłosego. Czuł się jednak trochę zażenowany. San najwyraźniej doskonale zdawał sobie sprawę ze złego stanu gościa. Nigdy więcej pica w plenerze.
Blondyn dosiał się do stolika z własną miską. Po krótkim "smacznego" każdy z młodzieńców zajął się swoim posiłkiem. Alexander ze smakiem zjadł podaną przez Sana zupę. Była o niebo lepsza od zupek chińskich, do których chłopak zdążył się już przyzwyczaić. Obiecał sobie nawet, że chyba nadszedł czas, aby nauczyć się gotować.
***
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko. - Białowłosy zbierał się do wyjścia. Nadszedł czas, aby w końcu wrócić do domu. Zbliżała się dwudziesta i wolał kolejny raz nie nadszarpywać cierpliwości mentorki.
- Odprowadzę cię kawałek - zaproponował San. - I tak muszę wyprowadzić psa.
Alexander w odpowiedzi uśmiechnął się niezręcznie. Przystał jednak na propozycję. Blondyn dał mu jedzenie, więc nie mógł mu odmówić. W końcu - białowłosy nie mógł powiedzieć, że nie lubi towarzystwa Sana. Lubił w nim choćby to, że chłopak nie zadał zbędnych pytań.
Spacerowali w akompaniamencie zwykłej, niezobowiązującej rozmowy właściwie o niczym. Pracownik knajpki prowadził na smyczy uroczego, białego jak śnieg psiaka. Alexander nie wierzył, że wczoraj pomylił zwierzaka z kotem. Znajdowali się już w parku, w którym białowłosy urządził sobie zabawę alkoholową, kiedy zaczął kropić deszcz, a niebo przeszyła błyskawica. Chłopak przeklął pod nosem. Nie mógł pozwolić Sanowi i jego pupilowi wracać do domu w taką pogodę.
- Może wypadniesz na chwilę do mnie? Do czasu nim burza przejdzie? - zaproponował, odwracając się twarzą do blondyna. - Mieszkam niedaleko.
Stanęli naprzeciwko siebie, obserwując bacznie każdy swój ruch. Przez głowę Alexandra przechodziło wiele myśli. Nie miał pojęcia, jakimi umiejętnościami dysponuje San. Chłopak zastanawiał się, czym może go zaskoczyć. Z mimiki twarzy przeciwnika nie potrafił wyczytać nic więcej oprócz zimnej obojętności. Wspaniale.
Sekundy dłużyły się niemiłosiernie, kiedy Alexander czekał na pierwszy ruch blondyna. Atak jednak nie nadchodził. Najwyraźniej San oczekuje tego samego. Białowłosy skrzywił się nieznacznie. Im szybciej to zacznie, tym szybciej to skończy. Nawet jeśli skończy połamany na podłodze. W końcu, nie musiałby wtedy powracać do męczących treningów. Poboli chwilę, a później ile spokoju! Z tego też powodu, zamachnął się ręką, która w mgnieniu oka otoczyła się lodem. Plan miał prosty - uniemożliwić poruszenie się przeciwnikowi. Chciał to szybko skończyć.
Nie wszystko jednak poszło po myśli Alexandra. Nim zdążył wykonać odpowiedni ruch dłonią, poczuł, jak jego nogi odrywają się od podłoża. Cholera jasna.
Dalej wszystko potoczyło się zbyt szybko, aby białowłosy zdążył zauważyć, co się właściwie stało. Wylądował na przeciwległej ścianie, ledwo łapiąc oddech. Chwilę później z głuchym hukiem uderzył o ziemię. Przegrał. Z trudem oddychał, zbierając z czoła rozmierzwione włosy. Nienawidził bractwa. Nienawidził smoków. Nienawidził siebie.
Puścił mimo uszu pochwały mentorki Sana i uwagi własnej nauczycielki. Rebbeca nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Starał się nie patrzeć nawet w jej stronę. Nie mógł pokonać blondyna, nie miał na to najmniejszych szans od samego początku! Pogrążony w ponurym nastroju Alexander postanowił nie wstawać z podłogi. Pragnął pozostać na zawsze na chłodnej posadce. Idealne miejsce dla niego.
Lecz poleżeć długo nie było mu dane. Kilka sekund później po mentalnym poddaniu się, usłyszał kroki. Podniósł zmęczony wzrok na stojącego nad nim blondyna. Czego San od niego chce? Zrobił wystarczająco.
- Wybacz, chciałem to jak najszybciej zakończyć. - Blondyn pochylił się nad Alexandrem, podając mu dłoń. - W ostatniej chwili nieco zablokowałem twój pęd, żebyś tak mocno nie uderzył... Ale pewnie i tak boli, co? - Białowłosy unikał wzroku Sana, jak gdyby bał mu się spojrzeć w oczy. - Em, możemy wstąpić do mnie, moja mama cię podleczy. Albo coś ci postawię do jedzenia.
Alexander westchnął ciężko. Nie maił pojęcia, jak zareagować na propozycję blondyna. Z jednej strony pragnął znaleźć się w swoim mieszkaniu i spędzić resztę dnia nie wstając z łóżka. Z drugiej zaś opcja zjedzenia za darmo była równie kusząca. Dodatkowo - wybierając tę opcję, Rebbeca może zaniecha męczenia go swoją osobą.
Skorzystał więc z pomocnej dłoni Sana, stając na równych nogach. Jednocześnie wzdłuż kręgosłupa przeszedł do niespotykany dotąd ból. Przytłumiony chwilowym bólem głowy, ledwo utrzymał się w pionie. Alexander musiał wziąć głęboki oddech, aby ponownie wrócić do otaczającej go rzeczywistości. Pośpiesznie zgodził się na ofertę chłopaka.
- Mogę iść? - Białowłosy zwrócił się w stronę nauczycielki. Wolał mieć poparcie z jej strony. W duchu modlił się, aby się zgodziła. Nie chciał spędzić reszty dnia z nią. Najlepiej żeby nie widział jej do końca tygodnia.
Rebbeca nie spuszczała podejrzliwego wzroku ze swojego podopiecznego. Doskonale wiedziała, że jej uczeń nie zasługiwał na żadną nagrodę. Pokręciła zmarnowana głową, jednak zgodziła się na prośbę Alexandra. Postawiła dodatkowo jeden warunek - miał wrócić do domu przed dwudziestą i żadnych więcej przygód z alkoholem. Białowłosy niechętnie przytaknął. Zastanawiał się, dlaczego jeszcze się jej słucha. W końcu, nie Rebbeca nie jest jego matką. W żadnym wypadku nie są nawet spokrewnieni.
***
Podróż do baru Sana była dla Alexandra delikatną udręką. Blondyn nie należał do najbardziej rozmownych osób. Głównie milczał albo odpowiadał półsłówkami. Białowłosemu nie udało się nawet pociągnąć rozmowy o pogodzie. Do knajpki dotarli więc w dość niekomfortowej ciszy.
- Na co masz ochotę? - zapytał San, następnie wskazując młodszemu chłopakowi wolny stolik.
- Nie mam pojęcia - przyznał Alexander z delikatnym wzruszeniem ramion. - Wczoraj improwizowałem. Może coś mi zaproponujesz?
Blondyn przez chwilę obserwował zajmującego miejsce przy stoliku białowłosego. Zmarszczył brwi z konsternacji, zastanawiając się najwyraźniej, co podać Alexandrowi. W pewnym momencie pstryknął palcami i nie mówiąc nic więcej, skierował się w stronę kuchni. Białowłosy rzucił za nim szybkie "zaraz wracam" i korzystając z okazji, wyszedł na zewnątrz, aby zapalić. Chłopak nie śmiałby tego robić w środku lokalu. Problemów i tak miał wystarczająco. Alexander oparł się o pobliską ścianę, gdzie zaciągnął się znajomym dymem zapalonego papierosa. Zasłużona chwila odprężenia po męczącym południu.
Powrócił do wnętrza knajpki, zajmując swoje wcześniejsze miejsce. San dalej urzędował w kuchni. Wyjrzał kilka razy, zadając pytania na temat upodobań czy alergii swojego gościa. Alexander już na samym początku zaznaczył swoje uczulenie na orzechy. Nie wiedział, co blondyn ma zamiar przygotować, ale młodszy chłopak chciał wyjść z tego żywy. Co z powracającym nieustannie bólem głowy nie należało do najprostszych rzeczy. Uśmiechał się niezręcznie, co chwila spoglądając na postępy kucharza, pytając, czy nie mógłby mu jakoś pomóc. Po jakimś czasie znudził się bierną obserwacją i wyciągnął telefon, aby sprawdzić portale społecznościowe. Kilka osób nawet pisało do niego, dlaczego przez cały dzień milczał. Zwalił na proste problemy w pracy i wyłączył komórkę, ponownie koncentrując się na pichcącym Sanie. Chłopak w międzyczasie obsługiwał innych klientów. Nie pracował sam. Blondynowi towarzyszył podobny do niego samego, choć trochę starszy młodzieniec. Alexander nie musiał długo domyślać się, że ów pracownik i San są braćmi. Albo chociaż łączy ich jakiekolwiek inne bliższe pokrewieństwo.
Po dłużącym się oczekiwaniu, białowłosy otrzymał zupę. Alexander spojrzał niepewnie w stronę posiłku. Ze wszystkich posiłków najmniej spodziewał się właśnie tego. Powąchał aromatycznie pachnące danie.
- Dziękuję - powiedział niepewnie chłopak, przyglądając się potrawie. Taką widział pierwszy raz na oczy. Ciekawe jak smakuje.
- To zupa na kaca - wyjaśnił San z niespotykanym spokojem. Na jego twarzy nie malowały się żadne emocje. To nie był żart. Mniejszy chłopak spuścił wzrok, czując jak jego policzki zrobiły się czerwone od rumieńca.
- Och.
Alexander spojrzał jeszcze raz na gorące danie. Zupa na kaca. Wprawdzie idealna potrawa na stan białowłosego. Czuł się jednak trochę zażenowany. San najwyraźniej doskonale zdawał sobie sprawę ze złego stanu gościa. Nigdy więcej pica w plenerze.
Blondyn dosiał się do stolika z własną miską. Po krótkim "smacznego" każdy z młodzieńców zajął się swoim posiłkiem. Alexander ze smakiem zjadł podaną przez Sana zupę. Była o niebo lepsza od zupek chińskich, do których chłopak zdążył się już przyzwyczaić. Obiecał sobie nawet, że chyba nadszedł czas, aby nauczyć się gotować.
***
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko. - Białowłosy zbierał się do wyjścia. Nadszedł czas, aby w końcu wrócić do domu. Zbliżała się dwudziesta i wolał kolejny raz nie nadszarpywać cierpliwości mentorki.
- Odprowadzę cię kawałek - zaproponował San. - I tak muszę wyprowadzić psa.
Alexander w odpowiedzi uśmiechnął się niezręcznie. Przystał jednak na propozycję. Blondyn dał mu jedzenie, więc nie mógł mu odmówić. W końcu - białowłosy nie mógł powiedzieć, że nie lubi towarzystwa Sana. Lubił w nim choćby to, że chłopak nie zadał zbędnych pytań.
Spacerowali w akompaniamencie zwykłej, niezobowiązującej rozmowy właściwie o niczym. Pracownik knajpki prowadził na smyczy uroczego, białego jak śnieg psiaka. Alexander nie wierzył, że wczoraj pomylił zwierzaka z kotem. Znajdowali się już w parku, w którym białowłosy urządził sobie zabawę alkoholową, kiedy zaczął kropić deszcz, a niebo przeszyła błyskawica. Chłopak przeklął pod nosem. Nie mógł pozwolić Sanowi i jego pupilowi wracać do domu w taką pogodę.
- Może wypadniesz na chwilę do mnie? Do czasu nim burza przejdzie? - zaproponował, odwracając się twarzą do blondyna. - Mieszkam niedaleko.
San?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz