niedziela, 12 grudnia 2021

Od Sana cd. Alexandra

Egzaminy. To było do przewidzenia. San już dawno się domyślił, że wcześniej czy później łowcy rzucą w nich testami do zaliczenia. Dobrze, że cały ten okres robił notatki. Na początku nie zamierzał, uznając, że badboy Samuel nie powinien robić notatek z lekcji, ale ostatecznie uznał, że będzie zapisywał najważniejsze informacje, z tą różnicą, że dopiero po lekcji, w swoim szkicowniku (ech, chociaż do tego się przydał). Nawet jeśli miał całkiem dobrą pamięć, lepiej było spisać to wszystko gdzieś w jednym miejscu.
– Kurde, egzamin! – usłyszał cichy jęk.
Minimalnie tylko odwracając głowę, spojrzał prawym okiem na siedzącego obok Yohana. Zmierzył go wzrokiem, nic nie odpowiedział.
– To tyle na dziś – zakończył wykładowca. – Koniec zajęć.
Mężczyzna zabrał swoją teczkę i opuścił salę.
Nie trzeba było długo czekać jak większość zaczęła narzekać na nadchodzący test. Niektórzy nawet pytali, po co to wszystko było, na co San jedynie cicho westchnął. Odpowiedź była bardzo oczywista. W wielu polach wiedza teoretyczna i wiedza praktyczna były ze sobą sprzężone, zwłaszcza w byciu łowcą. W końcu rzucanie się bezmyślnie na wroga nie mając o nim żadnych wartościowych informacji stało na równi z dobrowolnym popełnieniem samobójstwa.
Wtem ktoś zaproponował wspólną naukę. Pomysł ten niejednemu się spodobał, zwłaszcza gdy podsycił go nie kto inny jak Yuri. Rosjanin zaprosił wszystkich do swojego pokoju (to znaczy do stołówki, bo ktoś mu przypomniał, że w pokoju dla rekrutów tak dużo osób by się nie zmieściło) już dzisiaj na wieczorne powtarzanie i spotkał się z chórem aprobaty.
Mierząc tak wzrokiem rozweseloną grupę do głowy Sana przyszła pewna myśl. Jeśli wszyscy się zbiorą w jednym miejscu wieczorem, sala treningowa pozostanie pusta o wiele wcześniej niż zazwyczaj. Będzie można w niej potrenować.
Spojrzał w stronę Alexandra.
Albo spotkać się i omówić sprawy.
– Też idziesz na stołówkę wieczorem? – spytał Yohan.
– Nie – odparł krótko Samuel.
– Czemu? Wypadałoby się pouczyć do testu...
– W tym chaosie, jaki tam będzie panował? – prychnął. – Idź sam.
Na ostatnie słowa Yohan się skrzywił.
– No to razem się pouczymy! – postanowił, uśmiechając się szeroko.
– Nie.
– Ach, czemuuu?
– Będziesz tylko przeszkadzał.
Nie mówiąc nic więcej wstał i ruszył w kierunku wyjścia z sali. Po drodze zgarnął niespostrzeżenie mały kawałek kartki oraz długopis, który po pospiesznym napisaniu wiadomości wyrzucił. Zgiął kartkę parę razy, popatrzył ukradkiem na stojącego kawałek dalej Alexandra.
Gdy rudowłosy chłopak zamierzał też wychodzić, San specjalnie wpadł na niego. Ich barki odbiły się jeden od drugiego, w tej krótkiej chwili Koreańczyk szybkim ruchem wsunął karteczkę do kieszeni bluzy tamtego.
– Patrz, gdzie idziesz – warknął do niego.
– Co, a, ach – zająknął się Alexander.
Na moment wymienili się spojrzeniami, San ruchem oka wskazał mu kieszeń, po czym odwrócił się i ruszył dalej.



Postanowił już dzisiaj wieczorem zajrzeć do gabinetu pielęgniarskiego i spytać czy musi do jutra czekać ze zdejmowaniem opatrunku z oka. Na szczęście pielęgniarka powiedziała, że w sumie nie ma problemu. I w ten oto sposób zniknął jeden problem... a pojawił się kolejny.
– Hmm – zamyśliła się kobieta.
San wyczuł coś podejrzanego w jej tonie.
– Co jest? – rzucił.
Czyżby ta wrażliwość lewego oka na światło po zdjęciu opatrunku miała pozostać? Mogę jednak oślepnąć na nie? Nie wiem, może jeszcze coś? Ech...
– Twoje lewe oko trochę jaśniejsze od prawego. Ale nie sądzę, żeby to miało wpływ zdolność widzenia. Też różnica nie jest zbyt duża, część może nawet nie zauważyć – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi.
Słysząc to, San zmarszczył brwi w pewnym niezadowoleniu. O tak, marzyłem, żeby wrócić z tej misji z trwałymi śladami, dzięki którym nigdy o niej nie zapomnę...
Pielęgniarka dała mu okulary przeciwsłoneczne, mówiąc, że będzie musiał je nosić przez dwa dni, aż oko przyzwyczai się do widzenia.
– Specjalnie wybrałam takie, które by pasowały do twojego stylu – powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach.
San nie odpowiedział. Z pewnym skrzywieniem na ustach założył ciemne okulary o cienkich, metalicznie połyskujących obwódkach i zausznikach.
Teraz to tylko pstrokata zapinana koszula i będzie prawilnym gangsterem.
Gdy ogarnął już wszystkie sprawy, włącznie z pozytywnym sprawdzeniem wzroku, wreszcie mógł opuścić gabinet. Wziął głęboki wdech, w duchu zadowolony, że nie musi więcej wąchać tych okropnych medycznych zapachów, a przynajmniej dopóki znów mu się coś nie stanie. I szczerze marzył, żeby nie mieć kolejnego powodu pójścia do pielęgniarki. Od tych wszystkich woni leków i chemikaliów bolała go głowa.
Udał się do sali treningowej. Zarówno ona, jak i korytarze świeciły pustkami; jedynie po drodze słyszał cichy, stłumiony szum rozmów dochodzący ze stołówki. Prychnął pod nosem. Czyli tak wyglądała wspólna nauka?
Wziął ze schowka drewniany miecz. Pomyślał, że może sobie trochę poćwiczy. Zobaczy czy rzeczywiście będzie mógł z tego typu broni zrobić jakiś pożytek, chociaż łączeniem jej ze swoją mocą wolał się zająć dopiero po ciszy nocnej.
Stanął na środku przestronnej sali. Wykonał kilka wymachów mieczem, podrzucił, by złapać drugą ręką. W tym momencie drzwi się otworzyły, do środka ktoś wszedł.
Zastygł w bezruchu, spojrzał na idącego w jego kierunku brązowowłosego chłopaka. Wróć, rudowłosego. Okulary przyciemniały kolory.
Alexander zmierzył wzrokiem Sana z góry na dół. Niemal od razu jego uwagę przykuła para ciemnych szkieł na nosie Koreańczyka.
– A okulary to czemu? – zapytał zdziwiony, lecz po dokładniejszemu przyjrzeniu się twarzy otworzył szerzej oczy. – Chwila, zdjąłeś opatrunek? – Ruchem ręki wskazał swoje oko.
– Mhm – odparł San. – Ale muszę teraz przez dwa dni to nosić. – Poprawił swoje okulary.
– Ale widzisz? – upewniał się Alex.
– Widzę, widzę.
Twarz rudzielca jakby się rozpogodziła.
San wytłumaczył powód spotkania. Nic skomplikowanego, chciał po prostu wykorzystać okazję i omówić bieg ich misji oraz następne ruchy. Usiedli obaj pod ścianą, San położył obok siebie drewniany miecz.
– Wszyscy są w stołówce, nikt nieodpowiedni nie będzie nam tu przeszkadzał – rzekł Koreańczyk. – A nawet jeśli, powiemy, że trenujemy. – Wyciągnął dotychczas schowaną w dużej kieszeni bluzy małą butelkę z wodą i postawił ją przed sobą. – Nawet wodę mamy.
Alex spojrzał na butelkę.
– Właśnie, a propos... – zaczął niepewnie, poprawiając swoją pozycję. – Co ty na to, żeby się tak sprężyć z misją i zakończyć ją jak najszybciej? Już siedzimy tu długo, a w sumie znaleźliśmy przydatne papiery w archiwum, więc po prostu zabierzmy je i wracajmy do bractwa.
Usłyszawszy to, San uniósł przeciętą blizną brew. Zdziwiła go wypowiedź Alexandra, ponieważ on sam miał zupełnie inne plany.
– Myślę, że powinniśmy jeszcze trochę zostać – odpowiedział.
– Co?! – Alex zerwał się, niemalże wstając. – Czemu?
– Te ich bronie... – San wziął do ręki drewniany miecz. – Nieznający ich kompletnie smok stwierdziłby, że są do niczego. Ale jak się okazuje, są one w stanie zgładzić niejednego gada, wielkiego, latającego i do tego posiadającego dziwaczne moce. – Wykonał zamach bronią. – Powinniśmy zabrać przynajmniej jedną.
– Ale po co? – Rudy najwyraźniej nie rozumiał go. – Po co w siedzibie smoków broń, która je zabija?
– Jeśli ktoś obeznany ją dokładnie zbada, może coś ciekawego z niej wyciągnie. To jak z tymi historiami o statkach kosmitów, które rozbiły się na Ziemi. Zawsze w pewnym momencie zjawiają się naukowcy, którzy rozkładają je na części i badają, jak to wszystko działa, żeby potem wykorzystać na własne potrzeby.
Alexander odwrócił wzrok, zapewne dokładnie kalkulując słowa Azjaty. Trwała tak między nimi cisza, dopóki młodszy z dwójki nie postanowił się odezwać.
– A nie możemy zakraść się do zbrojowni? – spytał powoli.
San pokręcił głową.
– Którejś nocy przespacerowałem się po siedzibie. Znalazłem schody biegnące piętro niżej, gdzie pewnie trzymają najważniejsze rzeczy, w tym broń. A przynajmniej tak stwierdziłem po ilości zamontowanych kamer i taktycznym znaku nieupoważnionym wstęp wzbroniony. – Przełożył miecz do drugiej ręki. – Jakbyśmy tam weszli, od razu zostalibyśmy wykryci. Musielibyśmy działać bardzo szybko i dokładnie, praktycznie jak zawodowcy z wieloletnim stażem. Z pewnością wdalibyśmy się w walkę, ponadto jesteśmy na terenie wroga i to on ma przewagę. Nieuniknione jest też to, że pozastawiali pułapki. Szansa na powodzenie byłaby bardzo mała. Musielibyśmy się też kompletnie zakryć ubraniami... Chociaż jakbyśmy jakimś cudem uciekli to i tak by odkryli, kim jesteśmy, bo by zaraz zobaczyli po rekrutach, że brakuje niejakiego Samuela i Sashy.
Z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem oczy Alexandra coraz bardziej traciły blask, a usta wykrzywiały się w większym i większym grymasie. W pewnym momencie aż chłopak wyglądał, jakby był na skraju załamania. Westchnął ciężko, zsuwając się plecami po ścianie do pozycji leżącej.
– Czyli to koniec – rzekł bardzo smutnym tonem, rozkładając ręce.
San patrzył tak na niego z dobrą chwilę, po czym powrócił wzrokiem na miecz.
– Mam plan.
– Naprawdę?! – Alex momentalnie się podniósł do pozycji siedzącej.
– Jeszcze trochę będziemy musieli się tu pomęczyć, ale zakradanie się do zbrojowni to za duże ryzyko.
– Ach, obawiam się, że w takim tempie będę powtarzał rok szkolny – mruknął tamten.
– Nie martw się tyle, moje studia też są pod znakiem zapytania. Ale jeśli uda nam się, potem będzie łatwo. Musimy dotrwać do otrzymania własnych broni i pierwszej misji.
– Hm, czyli niekrótko, tylko z dwa miesiące! – parsknął sarkastycznie Alexander.
San popatrzył na niego; chłopak speszył się, choć oczy Koreańczyka przysłaniały ciemne okulary.
– Może nam się poszczęścić – rzekł San. – Słyszałem plotki, że smoki coś nowego szykują na łowców, tak łowcy mówią. Każdy każdemu będzie chciał wejść w drogę, więc jeśli rozwinie się z tego niezła jatka, łowcy mogą przyspieszyć szkolenie rekrutów i szybciej posłać na misję. Czyli możemy dostać bronie szybciej niż się przewiduje. – Machnął mieczem. – Zależy mi, żeby była misja, ponieważ wtedy moglibyśmy upozorować nasze zaginięcie. Łowcy nie podejrzewaliby nas o zdradę, a gdyby znów trzeba było się wmieszać w ich szeregi, po prostu wrócimy lub zaplanujemy z bractwem misję, w której poudajemy zakładników, których łowcy odbiją. – Kolejny zamach mieczem. – Nie jest to prosty plan, ale jeśli nam się uda, będziemy mieć z tego same benefity.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz