– Nigdzie nie idę.
Usilnie stawiał opór Yohanowi, który ciągnął, nie okazując ani trochę zamiaru poddania się. San leżał na swoim łóżku, wolną ręką przeglądając coś w komórce, raz po raz mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem.
– Ile razy mam powtarzać, że nie chcę tam iść... – jęknął głośniej.
Jednym ruchem odepchnął od siebie współlokatora. Yohan niemal wpadł na swoje łóżko po przeciwnej stronie. Wyprostował się pospiesznie, spojrzał na niebieskowłosego, wyraźnie niezadowolony.
– Samuel, to wielka okazja! – nadal próbował przekonać go. – Patrz, będą ci wszyscy najlepsi łowcy! Jak się nam poszczęści to może się z którymś zaprzyjaźnimy i w przyszłości weźmie nas pod swoje skrzydła!
– A co mnie oni obchodzą? – rzucił Samuel.
Słysząc go, Yohan skrzyżował ręce na piersi, zmarszczył brwi.
– Ktoś taki jak ty powinien to wykorzystać. Jesteś jednym z najlepszych rekrutów, jak się pokażesz z dobrej strony to jestem pewny, że łowcy będą się bić o ciebie.
– Jeśli jestem taki dobry i genialny to sam zabłysnę bez niczyjej pomocy. Zresztą, imprezy są beznadziejne. Albo wszyscy mają na twarzach maski i robią z tego całego wydarzenia nie wiadomo co, albo się upijają i zaczynają się kompromitować.
San nie miał zamiaru nawet zaglądać na przyjęcie. Co z tego, że tam byli ci wszyscy sławni i oj, oj, najlepsi z najlepszych łowców – to bardziej było problemem niż okazją. San przebywał z nimi pod jednym dachem, musiał chodzić na te ich treningi, wiecznie obserwowany, zwłaszcza że tamci widzieli w nim jakiś potencjał czy inne halucynacje; jeszcze tylko bratania się z nimi mu brakowało. Musiał zachować pewien umiar. Im więcej czasu z nimi spędzał tym większe było ryzyko tego, że się wyda lub oni coś wyłapią i zaczną go podejrzewać. Wszystko z umiarem.
Wtem do głowy przyszła mu pewna myśl. Wziął głęboki wdech, ukradkiem spojrzał na Yohana.
– Myślisz, że będzie coś normalnego do jedzenia? – zapytał niechętnie.
Usłyszawszy to, blondyn zerwał się nagle, jego oczy zaświeciły jakby jakieś bóstwo mu się objawiło.
– No ba! – odparł żywo. – I na pewno będzie też coś do picia!
San zmierzył go wzrokiem, po chwili spojrzał gdzieś w bok.
– Nie, nie chcę...
– Samuel, proszę! – tamten zaczął błagać niemal na kolanach. – Samuel! Sam! Samik! Samcio...!
– Już, koniec – przerwał mu ostro Samuel. – Pójdę, pójdę... Ech...
– Tak! Dzięki, Sam!
Yohan niespodziewanie rzucił mu się na szyję. Koreańczyk odepchnął go od razu, coś tam mrucząc o zakazie uścisków. Odłożył komórkę na szafkę nocną, powoli wstał z łóżka.
– Szkoda tylko, że nie mam żadnej koszuli...
Tak jak miał parę schludnych, niepodziurawionych jeansów i czyste trampki, tak nie zabrał ze sobą żadnej koszuli nadającej się na okazję jak na przykład przyjęcie. W końcu nie przypuszczał, że będzie coś takiego na treningu i jeszcze on weźmie w tym udział. Tak swoją drogą to przed wyjazdem zakładał, że do tego czasu on już będzie w domu. Jak zwykle niewiele rzeczy szło po jego myśli.
Yohan go poratował, mówiąc, że on ma dodatkową, czarną koszulę, którą może mu pożyczyć. Tak oto San po szybkim prysznicu, ułożeniu bardziej do tyłu włosów oraz pomalowaniu twarzy – powoli miał już dość tego ciągłego zakrywania blizn i cieni pod oczami – był ubrany i fizycznie gotowy do wyjścia. Miał nadzieję, że wygląda normalnie.
Ogólnie to zmienił zdanie: postanowił iść na przyjęcie tylko po to, żeby zniknąć gdzieś w tłumie i więcej się nie pojawić. Jeśli na sali będzie dużo osób (a słyszał od Yohana, że zjawią się praktycznie wszyscy z budynku), pozostałe korytarze zostaną zupełnie puste. To była okazja, żeby znów zrobić oględziny po bazie.
Wszedł na salę treningową, już przy otwarciu drzwi w jego uszy uderzyła głośna muzyka. Skrzywił się nieznacznie, lecz zaraz przybrał obojętny wyraz twarzy. Naprawdę nie lubił takiej głośności i to właśnie ona była jednym z głównych powodów, dlaczego nie chodził na imprezy. Musiał jednak to jakoś znieść. Poprawił luźno leżącą na nim, odrobinę za dużą koszulę, a następnie rozejrzał się po całym pomieszczeniu.
Niemal od razu zobaczył bawiącego się w najlepsze Yuriego, któremu towarzyszyła niemała grupka kumpli. Podążył dalej wzrokiem, zauważył najlepszych łowców przy jednym stole popijających jakieś trunki. Zamierzał jeszcze dokładniej się rozejrzeć, lecz wtem został pociągnięty przez Yohana, który go zaprowadził miejsca, gdzie stały dwie znajome osoby.
– Jesteśmy! – zawołał blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha.
San spojrzał wpierw na Alexandra, który spoglądał na niego z pewnym zaskoczeniem, potem na Elise. Zmierzył ją wzrokiem z góry na dół. Dziewczyna była ubrana w elegancką sukienkę, miała rozpuszczone włosy i pomalowaną buzię. Koreańczyk powstrzymał się przed podniesieniem brwi. A na początku prezentowała się jako osoba, która bez zawahania by mi poderżnęła gardło...
Wydawało się, że Elise wpatrywała się w niego jak w obrazek, dlatego nieprzepadający za kontaktami wzrokowymi San odruchowo spojrzał gdzieś indziej.
– Przyszedłeś – usłyszał.
– Nie z własnej woli – odparł po chwili namysłu, posyłając wymowne spojrzenie Yohanowi; tamten tylko uśmiechnął się niewinnie.
Znów spojrzał na Elise i zaczął mieć wrażenie, że ona zaraz go pochłonie samym patrzeniem na niego. Dziewczyna przyjrzała się jego twarzy i niezasłoniętemu grzywką czole.
– Tak teraz widać, że masz jakby przeciętą brew – powiedziała, mrużąc lekko oczy. – Czy to blizna?
O nie, nie, nie, to wcale nie blizna, skądże znowu, to tylko make-up, mam nadzieję, że nie schrzaniłem go...
– Nie podoba ci się? – rzucił obojętnie Samuel.
– Nie, to nie tak! – gorączkowo zaprzeczyła. – Nie, ja tylko...! A...! Och... – Spuściła głowę.
San zwilżył językiem usta. Ignorując dziewczynę podszedł do stołu. Nie słuchając zbytnio, co Yohan zaczął mówić do Elise i Alexa, wziął jeden z plastikowych kubeczków i nalał sobie trochę jakiegoś napoju. Zbliżył go do ust, wpierw powąchał. Wyczuł coś słodkiego oraz alkohol. Nie spodziewał się, że łowcy pozwolą na niego, zwłaszcza, że część rekrutów nie wyglądała na pełnoletnich. On sam w rzeczywistości, wedle amerykańskiego prawa, nie mógł jeszcze pić.
Dzisiaj jestem turystą. I tak piję z ojcem w domu.
Wziął niewielki łyk.
Zmarszczył brwi, przez chwilę jeszcze badając posmak. Spojrzał na napój w swoim kubeczku.
Co to jest?
Znów powąchał.
Jednak wolę soju.
Odłożył kubek na stół, odwrócił się do reszty.
Od razu zauważył, że nie ma w pobliżu Elise. Rozejrzał się, dopiero po chwili dostrzegł ją rozmawiającą kilka metrów dalej z jakimś średniego wieku mężczyzną. Był on dosyć podobny do niej. Czyżby ojciec?
Podszedł do Yohana.
– Idę rozmawiać z łowcami – oznajmił.
– Okej – odparł odruchowo Yohan, gdy nagle obrócił głowę. – Chwila, co?
Chciał spojrzeć na Samuela, lecz ten już zdążył zniknąć w tłumie.
San przedzierał się przez ludzi, uważając, by z nikim się nie zderzyć. Tak jak na co dzień inni schodzili mu z drogi na sam jego widok, tak dzisiaj jakoś wszyscy byli zbyt pochłonięci zabawą, żeby zwrócić na niego uwagę. Tyle dobrego, że bliżej wyjścia znajdowało się już mniej osób.
Tak, wyjścia. San wcale nie zmierzał do łowców. Co jak co, ale tej jednej rzeczy powinien się trzymać, a było nią absolutne minimum jeśli chodzi o kontakt z nimi. Tak jak wcześniej sobie pomyślał, miał zamiar zrobić wycieczkę po całym budynku z nadzieją, że coś znajdzie.
Wreszcie udało mu się opuścić salę. Aż trudno opisać, jaka ulga go ogarnęła, gdy zamknął za sobą drzwi i zrobiło się o wiele ciszej. Co prawda, jeszcze przez krótki moment trochę mu jakby dzwoniło w uszach, ale zaraz potem miał spokój.
Oddalił się kawałek od sali, zatrzymał się, gdy już prawie nie słyszał muzyki. Z cichym westchnieniem oparł się o ścianę, wyciągnął z kieszeni swoją komórkę. Burząc wolną ręką swoją fryzurę, żeby włosy z powrotem zasłoniły czoło (za bardzo się martwił, że jednak nie wyszło mu zakrywanie blizny na łuku brwiowym), wystukał wiadomość do Alexandra:
Wszyscy są na sali, możemy się rozejrzeć.
Nie był pewien, czy Alex ją zauważy ani czy w ogóle wziął ze sobą komórkę, ale postanowił napisać. Wolałby z nim się rozejrzeć, bo jeden mógłby spostrzec to, co drugi przeoczył.
Zaczął wpatrywać się w ekran komórki w pewnym wyczekiwaniu.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz