Rytmicznie machał skrzydłami, próbując nadążyć za większym smokiem. Zdaniem Alexandra to wcale nie było tak, że nie miał kondycji. Po prostu różnił się wielkością. Mentorce wystarczyło jedno machnięcie, kiedy białowłosy musiał ich zrobić dwadzieścia! Ledwo nadążał! Zastanawiał się, jakim cudem San daje radę. Nie zmienił swojej formy, ale przez całą trasę do gór zachowywał niewielki dystans. Zdaniem białowłosego umiejętność chłopaka miała ogromny potencjał. W porównaniu z nią, władanie lodem białego smoka wydawało się marne.
- Trochę szkoda, że nasz Alexander nie potrafi tak dużo. - Głos nauczycielki wyrwał mnie z zamyślenia. Nie mógł przecież wpłynąć na swoją genetykę. I lenistwo. Z tym też nie mógł nic zrobić.
- Ach, że ja też od razu muszę być silny i w ogóle! - syknął z irytacją. - Może to wina osoby, która mnie mentoruje?
- Tak, masz rację, moja wina, że zostałam twoją mentorką. Albo że cię nie przyszpiliłam do muru, kiedy jeszcze była szansa - warknęła, kręcąc ze zmarnowaniem pyskiem.
Alexander najeżył się, nieznacznie zwalniając. Skoro tak, nie miał zamiaru lecieć koło mentorki. Właściwie zwolnił również dlaczego, że powoli zaczynał opadać z sił. Najwyraźniej nie tylko on się zmęczył. San również zdecydował się powrócić do smoczej formy. W miejsce blondyna pojawił się czarny jaszczur o czerwonawych skrzydłach. Był równie duży, co Rebbeca. Wspaniale. Alexander strzepnął ogonem. Najmniejszy. Jak zwykle. Nadążenie za nimi teraz będzie znacznie trudniejsze!
- Jeśli nie chcesz lecieć, wskakuj - zaproponował San. W jego głosie białowłosy usłyszał niepewność. Fakt. Oferta kusząca, jednak Alexander chwilę wahał się z przyjęciem jej. Co pomyśli Rebbeca? Miał wrażenie, że mentorce ten pomysł się raczej nie spodoba. Ale w końcu - od kiedy on przejmuje się zdaniem nauczycielki? Przecież on żyje tylko po to, aby utrudniać jej żywot.
Bez słowa wylądował na grzbiecie Sana. Zrobił to z niemałą gracją. Jak kot wygiął grzbiet i zwinął się w kulkę.
- Leń. - Usłyszał głos mentorki. Nie wydawała się jednak zła, a rozbawiona. Chociaż tyle.
- Maruda.
Reszta drogi minęła w ciszy. Alexander dopiero niedaleko gór podziękował za podwózkę i zeskoczył z Sana. Ostatnie kilometry chciał pokonać o własnych siłach, co oczywiście nie było takie proste. Dalej miał najkrótsze skrzydła. Dalej leciał najwolniej.
Zniżyli lot w pobliżu gór, krążąc pomiędzy wzniesieniami. Alexander właściwie nie miał pojęcia, gdzie znajduje się ich miejsce docelowe. Rebbeca doskonale zdawała sobie sprawę z dezorientacji młodzieńców. Co chwila zerkała na nich, upewniając się, że żaden z nich się nie zgubił.
Mentorka w końcu zwolniła. Rozejrzała się niepewnie, następnie lądując na półce skalnej. Kolejno, bez ostrzeżenia, wystrzeliła promieniem czerwonego światła w pewien kamień. Alexander miał już pytać, po co zwraca na siebie niepotrzebną uwagę. Nie zdążył jednak, ponieważ otworzyła się przed nimi brama. Stało się to tak nagle, że biały smok odskoczył niezgrabie do tyłu.
- Zapraszam! - Odezwała się smoczyca, przepuszczając młodzieńców przodem. Pierzasty nie musiał powracać do ludzkiej formy - idealnie mieścił się w niewielkim przejściu. San i mentorka nie mieli tyle szczęścia. Ostatecznie i białowłosy do nich dołączył.
Przemieszali się wąskim korytarzem w znanym jedynie Rebbece kierunku. Alexander kilkukrotnie poślizgnął się na śliskich kamyczkach. Do celu dotarł wspierając się o ścianę. Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu o ścianach obitych deskami. Pokój wydawał się całkiem przytulny. Staruszka bez słowa podeszła do najbliższych drzwi. Zajrzała do środka, aby po chwili wrócić z dwoma mężczyznami.
- Cieszę się, że przybyliście tak szybko - pierwszy z nich przywitał się. Wyglądał na dość zdenerwowanego. Alexandra ciekawiło, co tak zaniepokoiło nieznajomego. Czy jego marne samopoczucie wiązało się z celem ich misji?
- Wejdźcie dalej, wszystko wam wyjaśnimy - zaproponował drugi, znacznie młodszy, mężczyzna. Ręką wskazał drzwi, z których przed chwilą wyszli. Grupka przybyłych ruszyła za nimi. Dotarli do salonu. Najzwyklejszego pokoju z kanapami, telewizorem i niewielkim stolikiem w centrum. Alexander usiadł wygodnie pomiędzy Sanem i mentorką. W milczeniu czekali na wyjaśnienia.
- Kilka dni temu jeden z naszych ludzi zaginął na misji - zaczął brodaty mężczyzna, nerwowo stukając palcami o blat. - Był to szpieg. Podobno wpadł na trop nowej bazy Łowców. Niestety. Nim zdążył podać nam jakiekolwiek istotne informacje, zniknął bez słowa.
- Stąd też powód naszego wezwanie - podjął się drugi członek Bractwa. - Rebbeco. Znasz góry jak własną kieszeń, prawda? Potrzebujemy więc waszej pomocy. Musicie odnaleźć Roberta i sprowadzić go bezpiecznie.
- Dlaczego wy nie możecie się tym zająć? - Mentorka Alexandra uniosła brwi. - Sądzę, że powinniście zacząć szukać zaginionego już dawno.
Mężczyźni wymienili się spojrzeniem. Białowłosy dostrzegł ich zmieszanie. Nic dziwnego. Rebbeca miała słuszność.
- Jest to bardzo mała baza... - począł wyjaśniać brodacz. - Nie mieliśmy tylu ludzi, aby...
- Teraz nie ma bez znaczenia - przerwała staruszka. - Odpoczniemy chwilę i ruszamy na poszukiwania.
Alexander skrzywił się delikatnie. Wizja kolejnego wysiłku fizycznego niekoniecznie przypadła mu do gustu. Ledwo usiadł i czeka go przymusowa przygoda. Znowu. Chłopak zgarbił się, kiedy mężczyźni zaczęli zdradzać szczegóły sprawy. Nieszczególnie go to obchodziło. Wystarczyło, aby Rebbeca znała wszystkie istotne informacje. W końcu to ona będzie mózgiem tej operacji. Sam Alexander i tak wiele zdziałać nie mógł.
***
Nim ruszyli na poszukiwania, brodaty mężczyzna wskazał im pokoje, w których mogą pozostać na kilka najbliższych nocy. Białowłosy dzielił swój z Sanem. Na szczęście łóżka mieli osobne. Alexander rzucił swoją torbę w kąt pomieszczenia. Następnie skoczył na materac, na którym się rozłożył. Potrzebował tego odpoczynku. Czuł już przyszłe zakwasy. W takim stanie jutro nawet nie wstanie. Zamknął oczy, próbując zapaść w drzemkę.
Niestety długa przerwa nie była im dana. Rebbeca wparowała do pokoju, wzywając do rozpoczęcia misji. Białowłosy niechętnie przygotował się do wyjścia. Bez pośpiechu zaczął sznurować buty. Dlaczego musiał uczestniczyć w poszukiwaniach całkowicie obcego mu człowieka? Jego rodzice zginęli równie służąc Bractwu! Alexander nie miał zamiaru podzielać jego losu. Chciał sobie jeszcze trochę pożyć.
Niechęć narastała z każdym kolejnym krokiem, który postawił w kierunku wyjścia. Nie kłócił się jednak i nie wyrażał głośno swojej sceptyczności. Rebbeca i tak zaczęła krzywo na niego patrzeć. Wyszli z kryjówki na świeże powietrze. W środku nocy. Alexander rozejrzał się, lecz nie dostrzegł nic oprócz panującej ciemności. Wspaniale.
Mentorka bez słowa zmieniła się w smoka i wystartowała z kamiennej posadzki. Białowłosy westchnął. Był niewyspany, zmęczony i kompletnie brakowało mu motywacji. Zerknął na Sana. Wydawał się równie niezadowolony.
- Ruszcie się! - Poirytowany głos rozległ się w jego głowie. Alexander postanowił nie stawiać oporu. Przemienił się w smoka i skoczył za nauczycielką. Właściwie nie wiedział, gdzie się kierują. To nie miało znaczenia. Musiał jedynie pogrążać za mentorką i wykonywać jej polecenia. Niech ta misja szybko się skończy.
San?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz