Alexander wyjął pośpiesznie ekspres do kawy i schylił się do szafki, z której wyciągnął zapełniony do połowy słoiczek z kawą. Przygotował dwa kubki, do których wsypał odpowiednią ilość aromatycznego proszku. W międzyczasie do kuchni zawitał biały psiak Sana. Sam właściciel pojawił się w drzwiach chwilę po zwierzaku.
- Właśnie, jak się wabi? - Białowłosy spojrzał na radującego się psa.
- Gyeowool - odpowiedział blondyn, obserwując swojego pupila. Po kilku sekundach niezręcznej ciszy, chłopak dodał: - Z koreańskiego to Zima
Alexander przeskoczył wzrokiem z Gyewool'a na Sana. Nawiązując jednak kontakt wzrokowy z gościem, szybko odwrócił głowę, powracając myślami do parzącej się kawy.
- Hm, ładnie. - Imię "Zima" idealnie, zdaniem białowłosego pasowało do wyglądu pieska.
Ręka chłopaka zadrżała, kiedy po mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Gyeowool w podskokach dobiegł do drzwi. Szczekał tak głośno, że sam San nie mógł go uciszyć. Alexander niechętnie poszedł sprawić, kto postanowił go odwiedzić o takiej porze. Właściwie domyślał się, kogo zastanie po drugiej stronie drzwi. Nie mylił się, kiedy do środka zawitała Rebbeca. Nauczycielka najwyraźniej przyszła sprawdzić, czy jej uczeń wypełnił obietnicę. Nie odezwała się słowem do stojącego obok Alexandra. Zwróciła jednak uwagę na jego gościa. Uśmiechnęła się szeroko, podchodząc do Sana.
- O, to ty.
Białowłosy zmarszczył brwi. Nie był zadowolony z odwiedzin mentorki. Zawsze wtykała nos w nie swoje sprawy. Chłopak postanowił więc nie prowokować nauczycielki i wycofał się do kuchni. Zajął się napojami. Musiał przygotować dodatkowy kubek. Czuł się już zmęczony na samą myśl domywania naczyń po kawie. Nienawidził zmywać.
Nalał wrzącej wody do kubków. Momentalnie owiał go charakterystyczny zapach kawy. Ułożył napoje na tacce. Udało mu się również odnaleźć w szafce świeże ciastka. Rozsypał je na talerzyku. Czuł się wspaniałym gospodarzem, kiedy postawił przed gośćmi przygotowaną zastawę.
San i Rebbeca byli pogrążeni w rozmowie. Alexander bez słowa zajął miejsce na niewielkiej kanapie obok blondyna. Zaczął obserwować biegającego wokoło psa, nie czując potrzeby włączać się do dyskusji.
- Mam nadzieję, że Alexander nie narobił znowu problemów. - Słowa mentorki wyrwały białowłosego z zamyślenia. Wyprostował się nagle.
- Oczywiście, że nic nie zrobiłem! - bronił się, zaplatając ręce na piersi.
- Nic się nie stało - zapewnił San. - Zjedliśmy haejangguk - mówiąc to, zaciął się na chwilę, po czym wyjaśnił: - to znaczy zupę. I tyle.
Alexander pokiwał zgodnie głową. Przez cały dzień zachowywał się nienagannie. Wyjątkowo nie miał z czego się spowiadać. W milczeniu obserwował jak Gyeowool wspiął się Sanowi na kolana. Pies zwinął się w kulkę, ziewając przeciągle.
Przyjemną ciszę, która niezwykle odpowiadała białowłosemu, przerwał głośny dzwonek telefonu. Wyjątkowo nie była to jego komórka. Rebbeca zerwała się z miejsca, odbierając. Nagły ruch zbudził zwierzaka Sana.
- Halo? - zapytała nerwowo kobieta. Alexander nie dowiedział się jednak, z kim jego nauczyciela ma przyjemność rozmawiać. Rebbeca wyszła do kuchni, zostawiając dwóch młodzieńców i psa ponownie samych. Białowłosy dopił duszkiem swoją kawę i podszedł do okna. Przestało padać, a burza przeminęła. Poinformował o tym Sana, który podziękował za gościnę i zaczął szykować się do wyjścia, kiedy do salonu wparowała staruszka.
- Chłopcy! - zaczęła entuzjastycznie. Alexander znał ten ton i szerze go nienawidził. Rebbeca ma pomysł. - Co powiecie na misję? - W tym momencie gestem ręki uciszyła otwierającego usta sana. - Zadzwonię do Aurory. Także! Widzimy się jutro o czwartej rano pod Wschodnią Bramą! Nie spóźnijcie się! Spakujcie się na kilka dni!
Nie mówiąc nic więcej, chwyciła swój płaszcz i skocznym krokiem opuściła mieszkanie. Alexander, czując nadchodzącą katastrofę, pomasował się po skroniach. Nie było jednak wyjścia. Musiał przystać na decyzję nauczycielki.
Białowłosy spojrzał zmarnowanym wzorkiem na równie zniesmaczonego Sana. Żaden z młodzieńców nie miał zamiaru komentować wybuchu mentorki. Nie było sensu się kłócić. Rebbeca tak postanowiła, więc tak będzie. Pożegnali się i San z pieskiem na rękach opuścił mieszkanie Alexandra. Sam białowłosy niechętnie wszedł pod prysznic, zjadł zupkę chińską i położył się spać. Uprzednio nastawił jednak zegarek. Jeśli się spóźni, mentorka go zabije.
***
Drażniący dźwięk wyrwał go ze snu. Włączył drzemkę. Pięć minut go nie zbawi. Kiedy budzik odezwał się po raz kolejny, zmusił się do zwleczenia się z łóżka. Za pół godziny miał się zjawić na miejscu zbiórki. Zastanawiał się, czy San również szykuje się na zadanie. Biorąc pod uwagę, że Rebbeca kazała im się spotkać, zapowiadała się większa podróż. Dodatkowo - Wschodnia Brama, lokacja niedaleko lasu. Stamtąd do gór jest rzut kamieniem. Alexander wiedział więc, co chodziło po głowie mentorce. Chciała pokonać trasę w smoczej formie. Białowłosy nienawidził swojej przemiany, a będzie zmuszony spędzić w niej trochę czasu. Skóra paliła go na samą myśl o tym. W pośpiechu, z drżącymi dłońmi wrzucił do torby ubrania i rzeczy pierwszej potrzeby, typu szczotka do włosów. Napisał też wiadomość od szkoły o chorobie. Ta wyprawa narobi mu jedynie zaległości.
Zakluczył drzwi, wcześniej upewniając się, że pozamykał wszystkie okna, zakręcił wodę i wyłączył rzeczy od prądu. Nie chciał, żeby po powrocie zastał go rachunek, z którego nigdy by się nie wypłacił. Zarzucił ciężką torbę na ramię, wyobrażając sobie, jak bardzo pomiął wszystkie ubrania. Skocznym krokiem pokonał schody i skierował się w stronę metra. Napisał też szybką wiadomość do mentorki, która wyjątkowo nie wydzwaniała do niego od rana, że jest w drodze. Chyba pierwszy raz w życiu dobrowolnie dał jej znać, że żyje.
Siedząca na ławce Rebbeca czekała już na nich. Miała na sobie charakterystyczną, ciemną maskę. Alexander, w typowej dla siebie jednorazowej maseczce, przywitał się z nią bez większych emocji. Nie miał ochoty na żadną misję. Nie brał udziału w wielu, ale bardzo ich nie lubił. Dosiał się do nauczycielki, która, mimo pytań białowłosego, nie chciała zdradzić celu ich misji. Uznała, że na to jeszcze przyjdzie czas.
San pojawił się niedługo później. Wyglądał na równie niezadowolonego i zmęczonego, co Alexander. Zapowiada się okropna misja. Nawet nie wiedzieli, co mają robić! Albo tylko białowłosy nie miał pojęcia, co tutaj robi. Istniała możliwość, że mentorka Sana wyjaśniła wszystko swojemu podopiecznemu.
Rebbeca uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
- Czeka nas długa podróż, a więc ruszajmy! - Mówiąc to, chwyciła swoją walizkę i spokojnym krokiem zagłębiła się w las. Nie mogli w końcu dokonać przemiany w tak odkrytym miejscu. Po długim, spędzonym w milczeniu spacerze dotarli na niewielką polankę. Tam mentorka, bez ostrzeżenia zmieniła swoją postać. W kilka sekund przed młodzieńcami pojawiła się smoczyca. Spojrzała na towarzyszy pokrytym rogami łbem i szybkim gestem dała znak, że na nich czeka. Alexander poczuł się speszony. Nie lubił swojej smoczej formy. Był niemal dwa razy mniejszy od własnej nauczycielki! Choć Rebbeca nieraz powtarzała, że jeszcze urośnie, jakoś nie chciał jej wierzyć. Białowłosy wziął głęboki oddech. Nie mógł tego przeciągać dłużej. Zamknął oczy. Miał nadzieję, że podróż minie im szybko.
Stanął obok mentorki, podnosząc rogaty łeb. Dawno się nie zmieniał. Dziwne uczucie ogarnęło jego ciało, kiedy rozprostował pierzaste skrzydła. Nie czuł się gotowy do lotu, jednak nie było wyjścia. Wzbił się w powietrze, gubiąc przy okazji kilka długich, białych piór. Podobnie jak wcześniej Rebbeca, pochwycił w pysk swoją torbę. Zrobił to wyjątkowo ostrożnie, aby nie podziurawić ubrań. Odwrócił głowę w stronę Sana, który jeszcze pozostawał w ludzkiej formie. Alexander wcale mu się nie dziwił. Ta misja nie była wymarzonym sposobem, aby spędzić kilka kolejnych dni.
Nie mówiąc nic więcej, chwyciła swój płaszcz i skocznym krokiem opuściła mieszkanie. Alexander, czując nadchodzącą katastrofę, pomasował się po skroniach. Nie było jednak wyjścia. Musiał przystać na decyzję nauczycielki.
Białowłosy spojrzał zmarnowanym wzorkiem na równie zniesmaczonego Sana. Żaden z młodzieńców nie miał zamiaru komentować wybuchu mentorki. Nie było sensu się kłócić. Rebbeca tak postanowiła, więc tak będzie. Pożegnali się i San z pieskiem na rękach opuścił mieszkanie Alexandra. Sam białowłosy niechętnie wszedł pod prysznic, zjadł zupkę chińską i położył się spać. Uprzednio nastawił jednak zegarek. Jeśli się spóźni, mentorka go zabije.
***
Drażniący dźwięk wyrwał go ze snu. Włączył drzemkę. Pięć minut go nie zbawi. Kiedy budzik odezwał się po raz kolejny, zmusił się do zwleczenia się z łóżka. Za pół godziny miał się zjawić na miejscu zbiórki. Zastanawiał się, czy San również szykuje się na zadanie. Biorąc pod uwagę, że Rebbeca kazała im się spotkać, zapowiadała się większa podróż. Dodatkowo - Wschodnia Brama, lokacja niedaleko lasu. Stamtąd do gór jest rzut kamieniem. Alexander wiedział więc, co chodziło po głowie mentorce. Chciała pokonać trasę w smoczej formie. Białowłosy nienawidził swojej przemiany, a będzie zmuszony spędzić w niej trochę czasu. Skóra paliła go na samą myśl o tym. W pośpiechu, z drżącymi dłońmi wrzucił do torby ubrania i rzeczy pierwszej potrzeby, typu szczotka do włosów. Napisał też wiadomość od szkoły o chorobie. Ta wyprawa narobi mu jedynie zaległości.
Zakluczył drzwi, wcześniej upewniając się, że pozamykał wszystkie okna, zakręcił wodę i wyłączył rzeczy od prądu. Nie chciał, żeby po powrocie zastał go rachunek, z którego nigdy by się nie wypłacił. Zarzucił ciężką torbę na ramię, wyobrażając sobie, jak bardzo pomiął wszystkie ubrania. Skocznym krokiem pokonał schody i skierował się w stronę metra. Napisał też szybką wiadomość do mentorki, która wyjątkowo nie wydzwaniała do niego od rana, że jest w drodze. Chyba pierwszy raz w życiu dobrowolnie dał jej znać, że żyje.
Siedząca na ławce Rebbeca czekała już na nich. Miała na sobie charakterystyczną, ciemną maskę. Alexander, w typowej dla siebie jednorazowej maseczce, przywitał się z nią bez większych emocji. Nie miał ochoty na żadną misję. Nie brał udziału w wielu, ale bardzo ich nie lubił. Dosiał się do nauczycielki, która, mimo pytań białowłosego, nie chciała zdradzić celu ich misji. Uznała, że na to jeszcze przyjdzie czas.
San pojawił się niedługo później. Wyglądał na równie niezadowolonego i zmęczonego, co Alexander. Zapowiada się okropna misja. Nawet nie wiedzieli, co mają robić! Albo tylko białowłosy nie miał pojęcia, co tutaj robi. Istniała możliwość, że mentorka Sana wyjaśniła wszystko swojemu podopiecznemu.
Rebbeca uśmiechnęła się szeroko i klasnęła w dłonie.
- Czeka nas długa podróż, a więc ruszajmy! - Mówiąc to, chwyciła swoją walizkę i spokojnym krokiem zagłębiła się w las. Nie mogli w końcu dokonać przemiany w tak odkrytym miejscu. Po długim, spędzonym w milczeniu spacerze dotarli na niewielką polankę. Tam mentorka, bez ostrzeżenia zmieniła swoją postać. W kilka sekund przed młodzieńcami pojawiła się smoczyca. Spojrzała na towarzyszy pokrytym rogami łbem i szybkim gestem dała znak, że na nich czeka. Alexander poczuł się speszony. Nie lubił swojej smoczej formy. Był niemal dwa razy mniejszy od własnej nauczycielki! Choć Rebbeca nieraz powtarzała, że jeszcze urośnie, jakoś nie chciał jej wierzyć. Białowłosy wziął głęboki oddech. Nie mógł tego przeciągać dłużej. Zamknął oczy. Miał nadzieję, że podróż minie im szybko.
Stanął obok mentorki, podnosząc rogaty łeb. Dawno się nie zmieniał. Dziwne uczucie ogarnęło jego ciało, kiedy rozprostował pierzaste skrzydła. Nie czuł się gotowy do lotu, jednak nie było wyjścia. Wzbił się w powietrze, gubiąc przy okazji kilka długich, białych piór. Podobnie jak wcześniej Rebbeca, pochwycił w pysk swoją torbę. Zrobił to wyjątkowo ostrożnie, aby nie podziurawić ubrań. Odwrócił głowę w stronę Sana, który jeszcze pozostawał w ludzkiej formie. Alexander wcale mu się nie dziwił. Ta misja nie była wymarzonym sposobem, aby spędzić kilka kolejnych dni.
San?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz