Z każdą chwilą zaczynało spadać coraz więcej kropel, a niedługo potem delikatna mżawka przemieniła się w istną ulewę. Tuż przed tym jak woda niczym prysznic ich zalała, San wziął na ręce Gyeowoola i zakrywając go swoim ciałem odpowiedział:
– Jeśli to nie problem...
Dlaczego przyjął propozycję? Sam tego nie wiedział. Teoretycznie mógł skryć się pod jakimś daszkiem albo pobiec na najbliższy przystanek, a nuż złapie autobus do domu. Skąd więc decyzja, którą podjął? Możliwe, że chodziło o spędzenie czasu z nowo poznaną osobą. Przynależność Alexa do bractwa również mogła mieć w tym jakiś swój udział, aczkolwiek w to San trochę wątpił. Białowłosy nie wyglądał na kogoś, kto szczególnie lubi bractwo, też sam San jakoś nie był nim specjalnie zainteresowany, znacznie mniej jak brat, Joon. Chodziło więc raczej o samą relację. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.
No może jeszcze fakt, że nie będzie stał na zimnie tylko siedział w ciepłym mieszkaniu.
Projekt... projekt poczeka. Mam jeszcze jutro cały dzień na dokończenie go, też zapewne przez pół nocy nie będę spał, więc dam radę.
Biegli najszybciej jak mogli, po niedługim czasie dotarli pod wejście do jednego z wielu w tym mieście budynków. Trochę się wspinali po schodach, aż w końcu dotarli pod drzwi mieszkania białowłosego. Chłopak otworzył je kluczem i dwójka weszła do środka.
Alex szybko zdjął buty i udał się do łazienki, po czym wrócił z dwoma ręcznikami. Jeden z nich dał Koreańczykowi. San przełożył Gyeowoola do lewej ręki, prawą zaś wyciągnął po ręcznik. W tym momencie białowłosy otworzył nieco szerzej oczy, unosząc brwi.
– No tak, jeszcze pies – rzekł ni do siebie, ni do towarzysza.
Już miał się odwrócić na pięcie, lecz San go powstrzymał, mówiąc:
– Nie trzeba. On jest suchy.
Miał rację. Tak dokładnie chował maltańczyka przed ulewą, że ten miał tylko w paru miejscach trochę wilgotną sierść. To San najwięcej ucierpiał, mając mokrą bluzę i włosy – te drugie aż się pozlepiały i przykleiły do czoła.
San ostrożnie postawił Gyeowoola na podłodze i odpiął smycz, po czym wziął ręcznik i, zdejmując buty, zaczął wycierać swoją głowę. Zdjąwszy i odwiesiwszy swoją bluzę na wieszak zapytał, czy Alexowi odpowiada obecność maltańczyka, na szczęście tamten nie miał nic przeciwko. Nawet chyba go trochę polubił, ponieważ pogłaskał pieska, przy czym kąciki jego ust na dosłownie moment lekko się uniosły.
Weszli do pokoju dziennego, Alex rzucił szybkie pytanie, czy zrobić coś do picia. San poprosił o kawę, więc białowłosy zniknął w kuchni. Nie pobył jednak długo sam, bowiem zaraz przydreptał do niego Gyeowool, a tuż za nim Koreańczyk, który pozwolił psiakowi się rozejrzeć po mieszkaniu, ale musiał pilnować, żeby tamten nie nabroił. Nie chciał ściągać na właściciela domu problemów.
– Właśnie, jak się wabi? – spytał Alex, przerywając ciszę, jaka się między nimi pojawiła.
– Gyeowool – odparł krótko San.
Przez chwilę myślał o podaniu znaczenia imienia, ale wahał się, zachowując milczenie. Jakoś jeszcze nie czuł tego czegoś, co było potrzebne do rozwinięcia rozmowy. Z drugiej jednak strony obawiał się, że w ten sposób jego pobyt w mieszkaniu Alexa będzie dla nich obu trochę niekomfortowy. Musiał więc wziąć się w garść i pociągnąć konwersację. Nie bądź socially awkward, San. Zachowuj się jak normalny człowiek i rozmawiaj.
– Z koreańskiego to Zima – powiedział wolno.
Alex spojrzał na maltańczyka, potem na Sana, ale szybko uciekł wzrokiem i wbił go w ekspres do kawy.
– Hm, ładnie – rzekł.
Otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć, lecz wtem po całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Gyeowool zerwał się jak poparzony i popędził do drzwi, głośno szczekając. Alex podążył za nim wzrokiem, chwilę stał jak gdyby zastanawiając się, kto to mógł być. W pewnym jednak momencie westchnął cicho, a następnie trochę niechętnie ruszył w stronę drzwi od mieszkania.
San z kolei zmierzył wzrokiem psa; widząc, że ten cały czas szczeka, przewrócił oczami.
– Keurae Gyeowoora, teureosseo* – jęknął, podchodząc do niego.
Maltańczyk zamilkł, w tym samym momencie Alex otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się starsza kobieta. San zmierzył ją wzrokiem, od razu rozpoznał. To była opiekunka chłopaka i jednocześnie członkini rady. Choć nadal nie potrafił sobie przypomnieć imienia, pamiętał ją.
Staruszka spojrzała wpierw na Alexa, jednak zaraz potem przeniosła swój wzrok na Koreańczyka. Ujrzawszy go jej usta wykrzywiły się w serdecznym uśmiechu.
– O, to ty – powiedziała spokojnie.
Na te słowa San przytaknął.
– Dobry wieczór – przywitał się, wykonując delikatny ukłon.
Cicho zaklął w duchu. Miał tego już dawno się oduczyć. Amerykanie pewnie uważali jego kłanianie się za trochę śmieszne. Ale trudno się wyzbyć wbitych głęboko nawyków i zwyczajów.
Kobieta wytłumaczyła, że przyszła sprawdzić, czy Alex już wrócił, zgodnie z umową. Ucieszyła się widząc go w swoim mieszkaniu, a obecność gościa... to znaczy gości mile ją zaskoczyła. Zdecydowała się chyba skorzystać z okazji, ponieważ bez zbędnych kwestii usiadła na kanapie, czekając aż Alex wróci z napojami. W międzyczasie wygłaskała Gyeowoola, który przydreptał do niej w poszukiwaniu nowej dającej pieszczoty ręki.
Gdy wszyscy już siedzieli na kanapie, postanowiła jako pierwsza się odezwać i tym samym rozpocząć rozmowę:
– Wcześniej nie miałam za bardzo okazji ci tego powiedzieć, ale jesteś silny. – Spojrzała na Koreańczyka.
Słysząc to, San uniósł brwi w pewnym zaskoczeniu. Niestety (a może i stety) tego ruchu raczej nikt nie dostrzegł, ponieważ nieco podeschnięte już włosy nie formowały dzikiej fryzury, a gładko okalały głowę, całkowicie przysłaniając czoło, brwi i – na szczęście – bliznę. Popatrzył na staruszkę, lecz szybko uciekł gdzieś wzrokiem.
– Um, dziękuję – odpowiedział trochę niepewnie.
Kobieta przyjrzała mu się uważnie, gdy wtem zapytała:
– Hm, nie jesteś przypadkiem młodszym bratem Joona?
To pytanie jeszcze bardziej go zaskoczyło.
– Tak...
– Wiedziałam! Jesteście do siebie tacy podobni! Oczy macie dokładnie takie same! – Wyglądała na swego rodzaju podekscytowaną.
Mimo różnych myśli San postanowił przemilczeć tę kwestię. Odkąd jego rodzina przeprowadziła się do Stanów, wiele razy słyszał, jaki to on i Joon są do siebie podobni. Czy tak było naprawdę? Niezbyt. Osobiście San uważał, że tak, oczy mieli praktycznie takie same (pomijając cienie u niego), ale raczej nic poza tym. Kształt twarzy się różnił, usta, nos, a zwłaszcza odcień skóry; tak to jest jak jeden brat latem ładnie się opala, a drugi ze swą bladością prawie unika słońca. Poza tym Joon miał ciemnobrązowe włosy, był wyższy i bardziej umięśniony. Inni zapewne mówili, że są podobni, bo najzwyczajniej w świecie ich nie rozróżniali – jak wielu innych Azjatów. Jak dla nich Chińczyk, Japończyk i Koreańczyk to to samo to co dopiero ci tego samego pochodzenia.
Staruszka musiała uznać, że San nie jest zbyt chętny do ciągnięcia tego tematu, bowiem szybko go zmieniła, mówiąc:
– Mam nadzieję, że Alexander nie narobił znowu problemów.
Słysząc to, białowłosy wyraźnie się oburzył. Jak na rozkaz się wyprostował, ruch ten był na tyle gwałtowny, że dotychczas kręcący się koło niego Gyeowool speszył się i od razu uciekł pod nogi Koreańczyka.
– Oczywiście, że nic nie zrobiłem! – jęknął Alex.
– Nic się nie stało – potwierdził San (uznał, że tak będzie najlepiej). – Zjedliśmy haejangguk – na chwilę zamilkł – to znaczy zupę. I tyle.
Chciał coś jeszcze dodać, lecz dosyć bliski grzmot odwrócił jego uwagę. Poczuł jak coś ociera się o jego nogę, spuścił wzrok na białą kulkę. Wziął nieco głębszy wdech, wyprostował się, a następnie po koreańsku polecił maltańczykowi, by wskoczył na jego kolana. Pies bez wahania wykonał polecenie, ułożył się w wygodnej pozycji. San zmierzył go wzrokiem, wolną ręką zaczął głaskać. Już dobrze, burza zaraz przeminie.
A przynajmniej mam taką nadzieję.
*Okej, Gyeowool, słyszeliśmy.
Dlaczego przyjął propozycję? Sam tego nie wiedział. Teoretycznie mógł skryć się pod jakimś daszkiem albo pobiec na najbliższy przystanek, a nuż złapie autobus do domu. Skąd więc decyzja, którą podjął? Możliwe, że chodziło o spędzenie czasu z nowo poznaną osobą. Przynależność Alexa do bractwa również mogła mieć w tym jakiś swój udział, aczkolwiek w to San trochę wątpił. Białowłosy nie wyglądał na kogoś, kto szczególnie lubi bractwo, też sam San jakoś nie był nim specjalnie zainteresowany, znacznie mniej jak brat, Joon. Chodziło więc raczej o samą relację. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.
No może jeszcze fakt, że nie będzie stał na zimnie tylko siedział w ciepłym mieszkaniu.
Projekt... projekt poczeka. Mam jeszcze jutro cały dzień na dokończenie go, też zapewne przez pół nocy nie będę spał, więc dam radę.
Biegli najszybciej jak mogli, po niedługim czasie dotarli pod wejście do jednego z wielu w tym mieście budynków. Trochę się wspinali po schodach, aż w końcu dotarli pod drzwi mieszkania białowłosego. Chłopak otworzył je kluczem i dwójka weszła do środka.
Alex szybko zdjął buty i udał się do łazienki, po czym wrócił z dwoma ręcznikami. Jeden z nich dał Koreańczykowi. San przełożył Gyeowoola do lewej ręki, prawą zaś wyciągnął po ręcznik. W tym momencie białowłosy otworzył nieco szerzej oczy, unosząc brwi.
– No tak, jeszcze pies – rzekł ni do siebie, ni do towarzysza.
Już miał się odwrócić na pięcie, lecz San go powstrzymał, mówiąc:
– Nie trzeba. On jest suchy.
Miał rację. Tak dokładnie chował maltańczyka przed ulewą, że ten miał tylko w paru miejscach trochę wilgotną sierść. To San najwięcej ucierpiał, mając mokrą bluzę i włosy – te drugie aż się pozlepiały i przykleiły do czoła.
San ostrożnie postawił Gyeowoola na podłodze i odpiął smycz, po czym wziął ręcznik i, zdejmując buty, zaczął wycierać swoją głowę. Zdjąwszy i odwiesiwszy swoją bluzę na wieszak zapytał, czy Alexowi odpowiada obecność maltańczyka, na szczęście tamten nie miał nic przeciwko. Nawet chyba go trochę polubił, ponieważ pogłaskał pieska, przy czym kąciki jego ust na dosłownie moment lekko się uniosły.
Weszli do pokoju dziennego, Alex rzucił szybkie pytanie, czy zrobić coś do picia. San poprosił o kawę, więc białowłosy zniknął w kuchni. Nie pobył jednak długo sam, bowiem zaraz przydreptał do niego Gyeowool, a tuż za nim Koreańczyk, który pozwolił psiakowi się rozejrzeć po mieszkaniu, ale musiał pilnować, żeby tamten nie nabroił. Nie chciał ściągać na właściciela domu problemów.
– Właśnie, jak się wabi? – spytał Alex, przerywając ciszę, jaka się między nimi pojawiła.
– Gyeowool – odparł krótko San.
Przez chwilę myślał o podaniu znaczenia imienia, ale wahał się, zachowując milczenie. Jakoś jeszcze nie czuł tego czegoś, co było potrzebne do rozwinięcia rozmowy. Z drugiej jednak strony obawiał się, że w ten sposób jego pobyt w mieszkaniu Alexa będzie dla nich obu trochę niekomfortowy. Musiał więc wziąć się w garść i pociągnąć konwersację. Nie bądź socially awkward, San. Zachowuj się jak normalny człowiek i rozmawiaj.
– Z koreańskiego to Zima – powiedział wolno.
Alex spojrzał na maltańczyka, potem na Sana, ale szybko uciekł wzrokiem i wbił go w ekspres do kawy.
– Hm, ładnie – rzekł.
Otworzył usta, by coś jeszcze powiedzieć, lecz wtem po całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Gyeowool zerwał się jak poparzony i popędził do drzwi, głośno szczekając. Alex podążył za nim wzrokiem, chwilę stał jak gdyby zastanawiając się, kto to mógł być. W pewnym jednak momencie westchnął cicho, a następnie trochę niechętnie ruszył w stronę drzwi od mieszkania.
San z kolei zmierzył wzrokiem psa; widząc, że ten cały czas szczeka, przewrócił oczami.
– Keurae Gyeowoora, teureosseo* – jęknął, podchodząc do niego.
Maltańczyk zamilkł, w tym samym momencie Alex otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się starsza kobieta. San zmierzył ją wzrokiem, od razu rozpoznał. To była opiekunka chłopaka i jednocześnie członkini rady. Choć nadal nie potrafił sobie przypomnieć imienia, pamiętał ją.
Staruszka spojrzała wpierw na Alexa, jednak zaraz potem przeniosła swój wzrok na Koreańczyka. Ujrzawszy go jej usta wykrzywiły się w serdecznym uśmiechu.
– O, to ty – powiedziała spokojnie.
Na te słowa San przytaknął.
– Dobry wieczór – przywitał się, wykonując delikatny ukłon.
Cicho zaklął w duchu. Miał tego już dawno się oduczyć. Amerykanie pewnie uważali jego kłanianie się za trochę śmieszne. Ale trudno się wyzbyć wbitych głęboko nawyków i zwyczajów.
Kobieta wytłumaczyła, że przyszła sprawdzić, czy Alex już wrócił, zgodnie z umową. Ucieszyła się widząc go w swoim mieszkaniu, a obecność gościa... to znaczy gości mile ją zaskoczyła. Zdecydowała się chyba skorzystać z okazji, ponieważ bez zbędnych kwestii usiadła na kanapie, czekając aż Alex wróci z napojami. W międzyczasie wygłaskała Gyeowoola, który przydreptał do niej w poszukiwaniu nowej dającej pieszczoty ręki.
Gdy wszyscy już siedzieli na kanapie, postanowiła jako pierwsza się odezwać i tym samym rozpocząć rozmowę:
– Wcześniej nie miałam za bardzo okazji ci tego powiedzieć, ale jesteś silny. – Spojrzała na Koreańczyka.
Słysząc to, San uniósł brwi w pewnym zaskoczeniu. Niestety (a może i stety) tego ruchu raczej nikt nie dostrzegł, ponieważ nieco podeschnięte już włosy nie formowały dzikiej fryzury, a gładko okalały głowę, całkowicie przysłaniając czoło, brwi i – na szczęście – bliznę. Popatrzył na staruszkę, lecz szybko uciekł gdzieś wzrokiem.
– Um, dziękuję – odpowiedział trochę niepewnie.
Kobieta przyjrzała mu się uważnie, gdy wtem zapytała:
– Hm, nie jesteś przypadkiem młodszym bratem Joona?
To pytanie jeszcze bardziej go zaskoczyło.
– Tak...
– Wiedziałam! Jesteście do siebie tacy podobni! Oczy macie dokładnie takie same! – Wyglądała na swego rodzaju podekscytowaną.
Mimo różnych myśli San postanowił przemilczeć tę kwestię. Odkąd jego rodzina przeprowadziła się do Stanów, wiele razy słyszał, jaki to on i Joon są do siebie podobni. Czy tak było naprawdę? Niezbyt. Osobiście San uważał, że tak, oczy mieli praktycznie takie same (pomijając cienie u niego), ale raczej nic poza tym. Kształt twarzy się różnił, usta, nos, a zwłaszcza odcień skóry; tak to jest jak jeden brat latem ładnie się opala, a drugi ze swą bladością prawie unika słońca. Poza tym Joon miał ciemnobrązowe włosy, był wyższy i bardziej umięśniony. Inni zapewne mówili, że są podobni, bo najzwyczajniej w świecie ich nie rozróżniali – jak wielu innych Azjatów. Jak dla nich Chińczyk, Japończyk i Koreańczyk to to samo to co dopiero ci tego samego pochodzenia.
Staruszka musiała uznać, że San nie jest zbyt chętny do ciągnięcia tego tematu, bowiem szybko go zmieniła, mówiąc:
– Mam nadzieję, że Alexander nie narobił znowu problemów.
Słysząc to, białowłosy wyraźnie się oburzył. Jak na rozkaz się wyprostował, ruch ten był na tyle gwałtowny, że dotychczas kręcący się koło niego Gyeowool speszył się i od razu uciekł pod nogi Koreańczyka.
– Oczywiście, że nic nie zrobiłem! – jęknął Alex.
– Nic się nie stało – potwierdził San (uznał, że tak będzie najlepiej). – Zjedliśmy haejangguk – na chwilę zamilkł – to znaczy zupę. I tyle.
Chciał coś jeszcze dodać, lecz dosyć bliski grzmot odwrócił jego uwagę. Poczuł jak coś ociera się o jego nogę, spuścił wzrok na białą kulkę. Wziął nieco głębszy wdech, wyprostował się, a następnie po koreańsku polecił maltańczykowi, by wskoczył na jego kolana. Pies bez wahania wykonał polecenie, ułożył się w wygodnej pozycji. San zmierzył go wzrokiem, wolną ręką zaczął głaskać. Już dobrze, burza zaraz przeminie.
A przynajmniej mam taką nadzieję.
Alexander?
*Okej, Gyeowool, słyszeliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz