środa, 21 października 2020

Od Alexandra cd. Sana

- Wolę pójść siedzieć za coś, co zrobiłem - odparł San, lekko wzruszając ramionami. - Alex, jak się wszystko spieprzy to po prostu mu nakopiemy, okej? 
Białowłosy uśmiechnął się zadziornie.
- Dwa razy prosić nie musisz - zaśmiał się. - To kiedy? 
Blondyn nie odpowiedział - Rebbeca zmierzyła młodzieńców morderczym wzorkiem.
- Bez takich! - prychnęła kobieta, zaplatając ręce na piersi. - Sama czasem mam ochotę zrobić krzywdę Petersonowi, jednak powstrzymuje mnie myśl, że jest lojalnym członkiem Bractwa. Choć ma trudny i dość irytujący charakter, chce dla naszej organizacji jak najlepiej.
Alexander zmarszczył brwi. Jak ktoś taki jak Peterson mógłby działać na dobro ich rasy? Stoją po jednej stronie, a mężczyzna zachowuje się, jakby dbał jedynie o własne interesy i na siłę szukał pretekstu do awansu. 
- Wszystko niedługo się wyjaśni - zapewniła kobieta już pewniejszym głosem. 
- Czarno to widzę - przyznał Alex, krzywiąc się. - Peterson kopie pod nami dołki. Jeśli dalej będzie grzebał, tym gorzej dla nas.
- Nie pozwolę na to. - Mentorka wydawała się być pewna swoich słów. - Góra ma mnie powiadamiać o wszystkim, czego się dowiedzą. 
Kiedy tylko staruszka skończyła mówić, nagle zadzwonił jej telefon.
- O wilku mowa!
Rebbeca wstała z fotela i wyszła do drugiego pokoju, aby odbyć w spokoju rozmowę. 
- Walony Peterson - warknął Alexander. - Pan Bractwa, psia jego mać. 
San pokiwał zgodnie głową. Mężczyzna zaszedł im za skórę i raczej szybko mu nie wybaczą. Blondyn otworzył już usta, aby cokolwiek powiedzieć, kiedy do pokoju jak poparzona wbiegła mentorka. Alex widząc strach na jej twarzy, podniósł się z miejsca.
- Co się stało? - zapytał pośpiesznie, podchodząc bliżej nerwowo kręcącej się po pokoju kobiecie. 
- Cholera jasna! - wykrzyknęła. - Czy ta banda kretynów naprawdę nie poprawi upilnować kilku kartek papieru?!
- Co chcesz przez to powiedzieć? - San dołączył do stojących pośrodku salonu pobratymców.
- Projekt Evans'a zniknął!
Wszystkie obawy Alexandra nasiliły się. To przecież nie mogła być prawda. Przecież nie mogli mieć aż tak wielkiego pecha!
- Co chcesz powiedzieć przez "zniknął"? - dopytywał białowłosy, głośno przełykając ślinę.
- Ktoś zapomniał zamknąć biuro, a kiedy wrócił, teczki z aktami już nie było - wyjaśniła Rebbeca. 
- Czy wszyscy w Bractwie dzielą jedną szarą komórkę na spółkę?! - Alexander trafił już panowanie. 
- Peterson musiał to wszystko zaplanować - mruknął San, najpewniej pewien, kto był odpowiedzialny. Alex też właściwie nie miał co do tego żadnych obiekcji. 
- Nie możecie tego wiedzieć na pewno - odparła staruszka. - On również pragnie dobra Bractwa - przypomniała. 
Żaden z uczniów nie wydawał się przekonany. Po rozmowie z mężczyzną nie mieli żadnych wątpliwości. 
- Co z tym zrobimy? - Alexander spróbował się uspokoić. Usiadł na kanapie, podpierając ręką brodę. Miał już serdecznie dosyć tego dnia. Pragnął świętego spokoju, takiego jak dotychczas. Czy naprawdę prosi o tak wiele?
- Nie rzucajcie się teraz w oczy, to najważniejsze - poradziła staruszka, kiwając powoli głową. - Róbcie to, co dotychczas. 
- Łatwo mówić - prychnął białowłosy i spojrzał na Sana. Chłopak wydawał się być bardziej zmęczony życiem niż zwykle.
Między zgromadzonymi nastąpiła cisza. Nikt najwyraźniej nie miał już siły na dalszą rozmowę. Zbyt wiele stało się tego dnia.
- Wracajcie do domów - zdecydowała Rebbeca. Alex pierwszy raz bez większych obiekcji zgodził się z nią. Bez słowa wstał z miejsca i skierował się w stronę drzwi. Miał nadzieję, że chociaż do mieszkania powróci bez większych problemów. Szczytem marzeń chłopaka było położenie się we własnym, ciepłym łóżkiem i pozostanie w nim do końca świata. Tylko tego potrzebował w tym momencie.
To był zimny wieczór. Alexander otulił się staranniej swoją kurtką. Razem z Sanem udali się na przystanek autobusowy. Na przyjazd pojazdu nie musieli czekać długo.
Po zakupie odpowiednych biletów, zajęli miejsca obok siebie. Początkowo uczniom towarzyszyła nieprzyjemna cisza, którą ostatecznie przerwał Alexander. Szpetem omówili całą sytuację. Obaj wyrazili swoją wrogość wobec Petersona. To on naciskał, aby wytknąć winę Sana. Musiał mieć więc w tym jakiś powód. Teraz magicznie zniknęły niezwykle ważne papiery. Połączenie wszystkich poszlak w jedną całość nie należało do trudnych rzeczy. 
- Przeczuwam większe problemy - mruknął san, opierając się wygodniej o siedzenie.
- I tak jesteśmy w dużych - przytaknął Alex. Miał ochotę zapalić. To będzie pierwsza rzecz, jaką zrobi po wyjściu z autobusu. 
W końcu zatrzymali się na odpowiednim przystanku. Białowłosy postanowił wysiąść razem z Sanem. Knajpka i jego mieszkanie nie znajdowały się aż tak daleko od siebie. Alexander postanowił pokonać tę trasę na piechotę. W międzyczasie przemyśli wszystko. 
Pożegnał się z kolegą i udał się w drogę powrotną do domu. Odmówił przyjacielską eskortę. Wolał przespacerować się w samotności. Wyciągnął znajomą paczuszkę. Do ust wsadził zapalony papieros i we wszechobecnej otaczającej go ciszy ruszył oświetloną uliczką. 
- Cholerne Bractwo - mruczał pod nosem. - Moja noga więcej nie postanie w tej dziurze. Nie ma mowy!
Mówiąc do siebie, pokonał całą drogę dzielącą go do domu. Otworzył zakluczone drzwi i rozejrzał się po wszystkich pomieszczeniach, sprawdzając, czy przez jego nieobecność nic się nie zmieniło. W końcu - zainstalowanie kamer to niezwykle oklepany chwyt. Na szczęście nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości. 
Wszystko było takie samo. Ta sama ciemność, ten sam chłód. Alexander poczuł się przygnębiony. San najpewniej wrócił do domu, gdzie czeka na niego cała rodzina. Opowie im, co go spotkało, a oni poratują go radą. Alex zaś jest sam. 
Zawsze był.
Nigdy jednak samotność nie doskwierała mu tak bardzo jak w tym momencie. Nie miał nawet żadnego przyjaciela, któremu mógłby powiedzieć o swoich problemach! Białowłosy przeklął pod nosem. Naprawdę musi kupić sobie zwierzaka. 
Miał już się położyć, kiedy usłyszał znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości. O tej porze nie znaczyło to nic dobrego. Z lekką obawą odczytał to, co wysłała mu Rebbeca. Jutro znowu mają stawić się w siedzibie Bractwa. Cholera, cholera, cholera. Czy ich pech nigdy się nie skończy? 


San?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz