wtorek, 27 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi. Było już późno, więc wszyscy domownicy byli w domu, włącznie z ojcem, który godzinę temu zamknął restaurację i ogarnął wszystko, co z nią związane i teraz nakrywał do stołu.
U progu przywitał go Gyeowool z merdającym ogonkiem. San spojrzał na niego i zdjąwszy pospiesznie buty zaczął głaskać psiaka, mierzwiąc jego białe niczym śnieg włosy. Chwilę później poszedł umyć ręce, a gdy wyszedł z łazienki, kolacja była już gotowa.
Siedzieli wszyscy przy stole i zajadali się pysznościami przygotowanymi przez ojca. San powoli dobierał kawałki, nabierając ryż na łyżkę trzy razy zanim włożył go do buzi. Nigdy nie należał do szybko jedzących, nie potrafił tak jak jego brat, Joon pochłonąć wręcz jedzenie w mgnieniu oka; dzisiaj jednak szło mu to wyjątkowo wolno, wolniej niż zazwyczaj. Był zmęczony. Szczególnie psychicznie. Miał dość. Gdyby mógł, udałby się do próżni i tam spędziłby najbliższe kilka dni.
– Sana?
Podniósł zmęczone oczy znad miski, przeleciał wzrokiem po rodzinie, która mu się uważnie przyglądała. Zamrugał kilkukrotnie.
– Hm? – zamierzał coś innego powiedzieć, ale tylko to zdołało się wydostać z jego gardła.
– Co się dzieje? – zapytał niemal od razu Joon.
Słysząc to pytanie San spojrzał na brata; ten wpatrywał się w niego wyraźnie zmartwiony. Coś wyczuł. Na sto procent. Co jak co, ale on najlepiej wiedział, kiedy coś trapiło młodszego.
W pewnym momencie zaczął mieć pewne obawy. Tak naprawdę dopiero teraz przypomniał sobie, że Joon był dobry w odgadywaniu jego prawdziwego nastroju i raz dwa mógł się domyślić, o co mogło chodzić. Jeśli więc nie będzie ostrożny, wyda się, w jakie bagno właśnie się wpakował. Nie chciał o tym mówić. Matka zacznie się martwić, ojciec go opieprzy... Ale najbardziej nie chciał mówić tego bratu. W końcu to był dobry, silny wojownik, niejedna osoba w bractwie go szanowała...
Powstrzymał się przed otwarciem szeroko oczu.
O bogowie, w co ja wpadłem! 
Świetnie, wspaniale, idealnie. Raz dwa rozniesie się, że młodszy brat kogoś takiego jak Joon Young jest podejrzewany o zdradę. Nie było szans, że Joon się o tym nie dowie. Mało tego, to zniszczy jego reputację.
W tym momencie dziękował, że pałeczki, które trzymał w ręku były metalowe. Gdyby były z drewna, prawdopodobnie by je teraz złamał.
Cisza przy stole zaczęła się przedłużać. Gdy San zdał sobie z niej sprawę, speszył się mocno. Musiał czym prędzej ułożyć swoją wypowiedź.
– To ta misja – odpowiedział w końcu z niepewnością w głosie. – Dużo osób umarło... Wszędzie krew...
Matka skrzywiła się na te słowa. Nie lubiła, kiedy ktoś mówił o takich rzeczach, zwłaszcza przy stole. Joon zaś okazał większe zmartwienie.
– Ya, możemy o tym porozmawiać, jeśli chcesz – rzekł pocieszająco. – My, bracia. – Posłał rodzicom dosyć trudne do określenia spojrzenie.
Ojciec cicho prychnął, powrócił do jedzenia.
– Wybrałeś drogę wojownika to musisz przywyknąć – rzucił jakby od niechcenia. – To nie ostatni raz, kiedy widzisz krew i ciała. Później możesz zobaczyć jedynie fragmenty albo wywalone na wierzch wnętrzno...
– Yeobo – przerwała mu poważnym tonem matka. – Nie mów, proszę, o takich rzeczach przy stole.
– Ya, co w tym złego? – oburzył się. – Jak pomagasz mi w kuchni to jakoś możesz kroić świńskie jelita do zupy!
Nagłe szurnięcie krzesła zwróciło wszystkich uwagę, włącznie z Gyeowoolem, który sobie spokojnie jadł ze swojej miski. Wszyscy popatrzyli na Sana. Chłopak wstał, chwilę trwał tak w milczeniu, po czym włożył do ust ostatnią łyżkę ryżu, a gdy przełknął wszytko, podziękował za posiłek i nic więcej nie mówiąc udał się do swojego pokoju.
Otworzył drzwi, od razu uderzyło go zimno panujące w całym pomieszczeniu. Skrzywił się, kiedy przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Jak zwykle wychodząc z domu zostawił uchylone okno, a że nikt później go nie zamknął, pokój porządnie przewiało. Jeszcze musiał się on znajdować od północnej strony.
Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi. Przymknął okno, by bardziej nie wiało, zapalił lampkę przy biurku. Wyjął z szafy grubą bluzę, w którą się przebrał, następnie usiadł na obrotowym krześle i włączył laptopa.
Rysował z jakiś czas, szkicował postać, nie wiedząc jeszcze kto to mógłby być, gdy nagle usłyszał ciche skrzypnięcie otwierających się drzwi.
– Chcesz pogadać? – do jego uszu dotarł głos Joona.
Cicho westchnął. Jeśli miał być szczery to gdzieś tam w duchu czekał, aż brat przyjdzie. Gdyby to jednak nie nastąpiło, sam by poszedł, najprawdopodobniej kiedy rodzice poszliby już spać.
– Ojciec ma rację – rzekł spokojnie z całkiem charakterystycznym dla jego głosu pomrukiem. – Muszę po prostu się przyzwyczaić do tego. W końcu zadecydowałem o zostaniu wojownikiem.
– Ya, przecież wiem, że ciebie aż tak bardzo nie rusza krew ani tym bardziej martwe ciało. – Joon, zamknąwszy za sobą drzwi, skrzyżował ręce na piersi.
– Daj spokój, nawet nie wiesz, jakie mnie nerwy przeszły, gdy zabiłem wroga po raz pierwszy – wciągnął ustami powietrze.
– Ooo, Sana, pierwszy kill?
Słysząc to blondyn odwrócił się na fotelu do brata, który już zdążył usiąść na łóżku. Joon wpatrywał się w niego z dużymi oczami, jakby usłyszał właśnie coś niezwykłego.
– Szybko – pochwalił młodszego.
– W końcu ma się to coś z mordercy – rzucił lekko San, wzruszając ramionami.
Wtem przygryzł lekko dolną wargę. Jak tak teraz to mówił to zważywszy na ostatnie wydarzenia zupełnie inaczej to zabrzmiało. Ach, gdyby Peterson założył tu podsłuch, miałby idealny dowód na to, że jestem zdrajcą.
Porozmawiał trochę z bratem, rozmowa była luźniejsza niż mu się wydawało. Choć myślał na początku o powiedzeniu mu o wszystkim, kiedy dowiedział się, że Joon jutro wyjeżdża do innego miasta i nie będzie go przez kilka dni, rozmyślił się. Uznał, że ten czas wykorzysta na to, by rozwiązać całą tę sprawę i wydostać się z bagna.
Po wyjściu brata z pokoju zabrał się za rysowanie. Spojrzał na szkic postaci (chyba mężczyzny). Zmierzył wzrokiem jej twarz; wydawała mu się pusta, więc po krótkim namyśle dodał przepaskę na oko.
Ciekawe, ile osób wie o podejrzeniach Petersa. Jeśli prawie nikt, to w ostateczności chyba mógłbym go przymknąć...
Zmrużył nieco oczy, marszcząc brwi.
Aish, o czym ty myślisz? Nie zabijaj. Najwyżej nastrasz.



Chyba jednak zabiję.
Siedział na ławce na korytarzu i przeglądał Twittera. Starał się jakoś oderwać od tego wszystkiego, co się właśnie działo, ale nie było to takie łatwe i ostatecznie co chwilę powracał myślami do rzeczywistości.
Obok niego siedział Alex. Był wyraźnie zdenerwowany, zły, zmęczony i chyba wszystko na raz. San mu się nie dziwił – w końcu mieli zaraz udać się na kolejne przesłuchanie, nie dość, że znowu u Petersona, to jeszcze tym razem bez wsparcia Rebbeci. Nie wiedział, jak oni to tak zrobili, wydawało mu się, że uczniowie bez mentora praktycznie nic tu nie mogą zrobić. Ale jednak jak wiele innych rozporządzeń i to można było obejść.
Wcześniej odbył niezbyt przyjemną rozmowę z Aurorą. Kobieta go na początku zganiła za nierozwagę i dosyć niemiłym sposobem przedstawiła, co ma mówić, a czego nie. Koreańczyk chciał ją jakoś uspokoić i przekazać, że nie jest małym dzieckiem i potrafi się zachować (pomimo, że sama obecność Petersona wyprowadzała go z równowagi); nie poszło najlepiej, ale mentorka zostawiła go w spokoju.
– Myślisz, że wszyscy już wiedzą?
Podniósł wzrok znad komórki, spojrzał na Alexandra, który przyglądał się stojącym trochę dalej i rozmawiającym ze sobą dwóm członkom bractwa. Również na nich popatrzył, później jeszcze przyjrzał się osobie, która ich minęła, nie poświęcając im ani odrobiny swej uwagi.
– Nie – odparł krótko i nad wyraz spokojnie. – Peterson może nas podejrzewać ile chce, ale dopóki nie zdobędzie dowodów, informacja nie może wyjść na zewnątrz, żeby nie zrobiło się zamieszanie.
– W sumie – przyznał Alex po krótkim namyśle.
Między dwójką nastała cisza, która jednak nie trwała długo, bowiem przerwał ją San, pytając:
– Pamiętasz o planie ostatecznym?
Białowłosy spojrzał na niego, zamrugał parę razy.
– Co? – odparł, unosząc brwi w konfuzji.
– Jak nic innego nie zadziała i będziemy w kropce to po prostu mu nakopiemy. – Schował komórkę do kieszeni spodni. – Jestem typem, dla którego rękoczyn to broń ostateczna, ale mocy mogę szybciej użyć. Nie widzę problemu w daniu Petersonowi taryfy ulgowej i pokazaniu mu szybciej jak działa grawitacja – westchnął.
Choć ta wypowiedź nie wyszła mu tak jak chciał, miał nadzieję, że tymi słowami choć trochę pocieszył chłopaka.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz