niedziela, 4 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

Przez całą drogę do kawiarni zastanawiał się, dlaczego musiał tam iść. No dobra, rozumiał, że trzeba złożyć raport, opisać, co zaszło, jak wszystko się potoczyło, ale poza nim w całym tym zdarzeniu brało całkiem sporo osób, więc wątpił, że jego sprawozdanie było naprawdę konieczne. Robert opowie jak trafił w ręce łowców i przy okazji też jak go uratowano, jeszcze go przesłuchają odnośnie szczegółów, inni członkowie bractwa przebywający wtedy w kryjówce opiszą atak wroga. No, może parę elementów odnośnie misji trzeba było podać, ale to przecież mogła zrobić mentorka Alexandra. San tu jakoś nie był potrzebny.
Mimo to nie sprzeciwiał się wyraźnie; w pewnym momencie skończył z tymi rozmyśleniami i jedynie prosił, by to wszystko sprawnie przebiegło i żeby mógł jak najszybciej wrócić do domu. On też miał swoje sprawy, nie poświęcał się w całości bractwu, chciał przynajmniej powierzchownie mieć normalne życie.
Całą trójką udali się do niedużego pomieszczenia, gdzie już czekały na nich dwie osoby: kobieta i mężczyzna. San ich nie znał, ale z widzenia kojarzył. Zresztą, zaraz na początku się przedstawili i powiedzieli, że to oni przyjmą osobiście złożony raport. San uniósł brew. Czyli nie każą nam go napisać a powiedzieć tu i teraz? Jak tak o tym myślał to przypomniał sobie, że raz Joon mu coś opowiadał o raportach. Mówił, że nierzadko proszą o złożenie go słownie, ponieważ ponoć wtedy jest bardziej wiarygodny i nie ma się czasu na wymyślanie wymówek ani możliwości przekręcenia czegoś. Będę musiał zachowywać się w zupełności naturalnie. Jeśli poruszą jakiś delikatny temat, a ja okażę stres, mogą się później wywiązać problemy.
Usiedli na wolnych krzesłach przy stole, dwójka od raportu zajęła miejsca po przeciwnej stronie. Bez zwlekania rozpoczęła się rozmowa: tamci zadawali pytania, a pozostała trójka na nie odpowiadała. Najwięcej niezaprzeczalnie mówiła Rebecca – chłopaki odzywali się tylko gdy pytanie było skierowane bezpośrednio do któregoś z nich lub staruszka prosiła ich o dodanie paru słów od siebie. Wszystko przebiegało w miarę sprawnie, San nawet zaczął wierzyć, że za chwilę rzeczywiście będzie mógł wyjść i wrócić do domu.
– Czyli pani Hughes walczyła na froncie – podsumował mężczyzna o nazwisku Peters. – Wasza dwójka została w punkcie medycznym. – Przeniósł wzrok na uczniów. – Opiszcie, co się wydarzyło, gdy tam byliście.
Alex spuścił głowę, cicho westchnął wyraźnie niezadowolony. San spojrzał na niego z ukosa, nieco zmrużył oczy. Nie zapowiadało się, że białowłosy zabierze głos. Czyli to on będzie musiał mówić, mimo że nie chciał. Ale się dobrali – obydwoje nieprzepadający zbytnio za kontaktami, hę?
– Na początku pomagaliśmy medykom – rzekł w końcu Koreańczyk, krzyżując ręce na piersi. – Potem jednak udaliśmy się korytarzem ewakuacyjnym, by sprawdzić czy czasem wróg nie szykuje na nas ataku z zaskoczenia. Znaleźliśmy jednego łowcę, ogłuszyliśmy go i wróciliśmy z nim. Później zaatakowali głównym wejściem.
– Hm, tutaj sytuację mniej więcej znamy z raportów przesłanych wcześniej – powiedział mężczyzna, ukradkiem spoglądając na piszącą coś na laptopie kobietę. – Wiemy, że wasza dwójka przystąpiła do walki z wrogiem, pokonała go i część pojmała. Jednak jest w tym pewna rzecz, a mianowicie śmierć jednego z naszych.
Słysząc to, San otworzył szeroko oczy. No i stało się to, czego nie chciał najbardziej: zainteresowali się tym konkretnym zdarzeniem. Ach, nie mogą mi tego odpuścić? To naprawdę taka tragedia? Tak, strasznie mu było szkoda tamtego członka bractwa, ponieważ miał jakąś szansę na przeżycie, a San to wszystko popsuł, ale chyba nie trzeba było nad tym się długo zastanawiać. No zdarzył się wypadek, jeden z wielu podczas walk. Przecież niejeden na wojnie zginął z rąk sojusznika, bo został po prostu pomylony z wrogiem czy stało się to bardziej niechcący.
– To był wypadek – powiedział wolno, starając się zachować spokój.
Alexander podniósł głowę, spojrzał na niego z pewnym... zmartwieniem? San nie umiał dokładnie określić widocznej na twarzy chłopaka emocji, zwłaszcza że nie spoglądał na niego, a starał się bardziej utrzymać kontakt wzrokowy z mężczyzną. Jeśli gwałtownie spojrzy gdzieś na bok, tamten może to źle zinterpretować i tylko pogorszy to sytuację. A Koreańczyk chciał jak najszybciej zakończyć ich spotkanie.
Rebecca również wydawała się martwić, przynajmniej trochę. Zmierzyła wzrokiem blondyna, a następnie spojrzała na Petersa, mówiąc:
– Ach, wiem, że śmierć jednego z naszych na polu bitwy jest straszna, ale nie tylko on odszedł. Panował tam taki chaos, ponadto San jest dopiero uczniem...
– Przepraszam, pani Hughes, ale niech pozwoli mi pani porozmawiać z nim – przerwał jej Peters. – San. – Spojrzał na Koreańczyka.
Słysząc to ten o mało się nie wzdrygnął. Jego imię wypowiedziane przez mężczyznę brzmiało dla niego strasznie nieprzyjemne. Dawno tak się nie poczuł. Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeszła myśl, że nikt nieodpowiedni nie może wypowiadać jego imienia; wręcz miał ochotę za to coś zrobić temu mężczyźnie.
– Zabiłeś go przypadkiem czy naprawdę? – spytał tamten.
San prychnął wielce oburzony. Zabiłeś go przypadkiem czy naprawdę? Ha, od razu, że go zabiłem, teraz tylko kwestia, jak! Nienawidził go. On tak na niego źle działał! Tak jak normalnie zachowałby spokój, tak przy nim go rozsadzało od środka. Miał wrażenie, że zaraz wstanie i mu przywali. Nie lubił gościa, w sumie od początku. Jak tylko go ujrzał, wydawał mu się niemiły i jakiś taki podejrzany. Może stałem się nadwrażliwy, ale ten typ naprawdę mi się nie podoba!
Atmosfera w pomieszczeniu zaczęła się robić coraz cięższa, jakby coś usiłowało przebywających w nim przygnieść do ziemi. San zacisnął pięści, wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić. Przesadzasz. Oni nic nie mogą ci zrobić. Wypuścił z ust powietrze, zmrużył nieco oczy.
– Jesteś młodszym bratem Joona Younga, tak? – usłyszał wtem.
Podniósł wzrok na siedzącą przed laptopem kobietę, Emilię Watson (jeśli dobrze zapamiętał nazwisko). Uniósł nieco brwi, otworzył szerzej oczy w pewnym zdziwieniu.
– Tak – odpowiedział wolno.
– Joon trochę mi o tobie opowiadał – rzekła spokojnie, przenosząc wzrok z monitora na niego.
Wykonała jakiś ruch, wyglądało to jakby szturchnęła kolanem nogę mężczyzny. Tamten posłał jej pytające spojrzenie, ona jednak nie popatrzyła na niego, cały czas skupiona na Koreańczyku. San obserwował to wszystko, w duchu wielce zaskoczony. Znała Joona? Joon wspominał jej o nim? Zastanawiał się, o co dokładniej chodziło, jednak najbardziej ciekawiło go jedno.
Hyung, co żeś nagadał jej o mnie? Mam się bać?
– Musiało być ciężko w tej niezapowiedzianej walce – powiedziała całkiem ciepłym, współczującym tonem.
Hyung!
Spojrzał na Alexa, tamten popatrzył na niego, trochę nerwowo wzruszając ramionami. Białowłosy musiał tym bardziej nie wiedzieć, co się właśnie działo. San zwilżył językiem usta, z powrotem popatrzył na kobietę.
– Mhm. – Niepewnie przytaknął. – Ja... Ja naprawdę nie chciałem...
– Rozumiem w zupełności – odparła kobieta. – Grawitacja to szalony żywioł, do tego jesteś młody nie masz nad nim pełnej władzy.
Na te słowa mężczyzna otworzył szeroko oczy.
– Grawitacja? – chciał się upewnić, że dobrze usłyszał.
Gdy Watson przytaknęła, przeniósł wzrok na blondyna. Przyjrzał mu się badawczo, nic jednak więcej nie powiedział. Oparł się plecami o krzesło, wyglądając, jakby na pewien czas się wycofał. I jeśli tak zrobił to dobrze. San go nie lubił. Źle mu się z oczu patrzyło. A kobieta przynajmniej trochę współczucia okazała.
Myślał, że w ten sposób już lepiej minie reszta czasu i nie będzie kolejnych problemów. Oczywiście, mylił się, ponieważ tak jak kobieta uznała, że lepiej nie drążyć tematu i po prostu zostawić to jako wypadek, tak mężczyzna nadal go chciał ciągnąć poprzez zwrócenie się do Alexa:
– Alexander, tak?
Białowłosy prawie podskoczył na swoje imię. Zamrugał parę razy, jakby wyrwany z zamyślenia spojrzał na Petersa, unosząc nieco brwi. Otworzył usta, by odpowiedzieć, nim jednak zdążył, mężczyzna go wyprzedził, pytając:
– Potwierdzasz, że to był wypadek i San nie zabił celowo tamtego członka bractwa?
Na to Alex otworzył szeroko oczy. Wyraźnie zdziwiło go to pytanie; popatrzył na Koreańczyka, obaj wymienili się spojrzeniami.
San naprawdę miał dość. Próbował przynajmniej wyglądać spokojnie – nie wychodziło mu to najlepiej, ale co tu się dziwić? Kto potrafiłby w pełni zachować spokój, kiedy rzucało się w niego jakimiś mało sensownymi oskarżeniami? Serio, co on się tak uwziął? Ktoś spiskował, złożył fałszywy raport czy jak? Ma do mnie jakiś uraz mimo że go praktycznie w ogóle nie znam? Co jest? Nie miał pojęcia, o co chodziło. Jedynie cieszył się, że nie zakuli go w kajdanki, bo to już by było całkiem absurdalne.
Świętej pamięci dziadek mówił, że z jego mocą nie będzie łatwo i miał rację.
Ach, i jak tu nie przyznawać przynajmniej częściowej racji Thanosowi? Jeśli San miał być szczery to chciał, by się pojawiła selekcja naturalna – część ludzi powinna po prostu zniknąć. I do niej należał niejaki pan Peterson.
Bogowie, nie chcę go nigdy więcej spotkać, ale jeśli tak się stanie to proszę, niech to będzie w jakiejś ciemnej alejce, gdzie będę mógł mu porządnie wpieprzyć!

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz