niedziela, 11 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

– Sana!
Ledwo zdążył postawić stopę w restauracji, a już został zawołany przez matkę. Stojąca przy ladzie kobieta patrzyła na niego wyczekująco, jakby jedyne co robiła to czekała, aż młodszy z synów wróci z siedziby bractwa. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nim wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk, z kuchni wyłoniła się postać ojca.
– Co tak długo? – spytał po koreańsku mężczyzna, podpierając rękę pod biodro.
– Ach, sam nie wiem – palnął odruchowo San. – Nie wiem nawet, po co ja tam w ogóle wszedłem.
Podszedł bliżej, wzdychając ciężko. Naprawdę, to spotkanie było okropne! Momentami myślał, że nie wytrzyma i coś zrobi Petersonowi. Jak to możliwe, że jedna osoba wywołała w nim takie emocje? Nie miał pojęcia. Ale w duchu prosił, żeby więcej go nie spotkać.
– Coś się zadziało, co? – Ojciec posłał mu trochę podejrzliwe spojrzenie.
San otworzył nieco szerzej oczy, trochę się speszył. Rodzic od razu zauważył, że nie poszło sprawnie i pięknie jak powinno i doszło do czegoś, co popsuło humor... chwila, jak on to zrobił? San przez większość czasu wyglądał na zmarnowanego, więc skąd wiedział? Ach, no tak, rodzice mają to coś, dzięki czemu wykrywają prawdziwe samopoczucie swoich dzieci. A przynajmniej rodzice Sana to posiadali.
Zaczął się zastanawiać czy opowiedzieć o tym, co zaszło w siedzibie. Od początku chylił się ku odpowiedzi negatywnej. Nie chciał dzielić się tym wszystkim z rodzicami. Jak znał życie, ojciec na niego nakrzyczy, ganiąc, jaki to San jest nieumyślny, że przypadkiem doprowadził do śmierci sojusznika, pewnie nawet nie weźmie jego strony tylko opieprzy z góry na dół, palnie w głowę, a na końcu powie, że sam do tego doprowadził. Matka również nie byłaby specjalną pomocą; nic by nie zrobiła ze sprawą, no może coś by powiedziała, że San musi jakoś z tego wyjść, cokolwiek. Ta, kompletnie mi się nie opłaca, jeszcze w ich oczach stanę się winowajcą i tyle z tego będzie.
– Zmarnowałem czas – jęknął ostatecznie, poprawiając włosy. – Technicznie mogła mentorka kolegi wszystko powiedzieć, ja tam chyba jako dekoracja byłem.
Ojciec zmierzył go wzrokiem, skrzyżował ręce na piersi. Nie wyglądał na do końca przekupionego, ale nic nie powiedział, co zaraz wykorzystała matka, mówiąc:
– Ach, ale przynajmniej masz to za sobą. I wiesz już, jak wygląda składanie raportu.
– Chociaż tyle – westchnął San. – A, właśnie, gdzie hyung?
– Wyszedł, a co?
– Chciałem go o coś zapytać – odpowiedział ostrożnie. – Ale poczekam, aż wróci.
Usłyszał za sobą kroki, odwrócił głowę. Jego oczom ukazał się Alex, który, pomachawszy mu, udał się do wolnego stolika. San spoglądał na niego, gdy nagle usłyszał:
– To twój nowy kolega?
Spojrzał na ojca, który przypatrywał się białowłosemu.
– Mhm – odparł.
– Też jest smokiem?
– Ta. Byliśmy wspólnie na misji.
– Rozumiem.
San z powrotem popatrzył na Alexandra: chłopak w tym momencie przeglądał coś w komórce. Postanowił zakończyć rozmowę z rodzicami, zwłaszcza, że temat raportu się już praktycznie wyczerpał – nie było o czym mówić... to znaczy San nie chciał mówić o szczegółach. Powiadomił więc rodziców, że uda się do kolegi, tamci go puścili. Koreańczyk odwrócił się na pięcie, lecz zawrócił i udał się do kuchni, skąd zabrał pokrojone kawałki mięsa, kimchi, sos oraz warzywa i w miseczkach na jednej tacy zaniósł do stolika, przy którym siedział Alex.
– Wybacz, że nie zapytałem wcześniej, co byś chciał, ale grillowana wołowina to taki nasz specjał, więc no – rzekł pospiesznie.
Chłopak podniósł wzrok znad komórki, spojrzał na wykładane przez blondyna na stole jedzenie.
– Spoko, i tak nie wiedziałem, co zamówić i pewnie poprosiłbym właśnie o to – odparł, wzruszając ramionami, po czym schował komórkę do kieszeni.
Uważnie zaczął się przyglądać Sanowi, który włączył grill i po rozgrzaniu go wyłożył na kratę kawałki mięsa oraz niektóre warzywa. Koreańczyk zajął miejsce na przeciwko białowłosego, po czym wziął do ręki szczypce, obserwując wszystkie składniki.
Między chłopakami nastała cisza. Trwała ona jakiś czas, lecz w końcu Alex, po szybkim i dyskretnym rozejrzeniu się rzekł do niego półszeptem:
– Słuchaj, jest sprawa.
Słysząc to San spojrzał na niego, unosząc przeciętą blizną brew. Pytającym wzrokiem przekazał mu, żeby ten wytłumaczył o co chodziło.
– To ci się nie spodoba, ale ktoś nas obserwuje – kontynuował tamten.
San nawet się nie poruszył.
– Kto? – jego głos jakoś wcale nie zdradzał zaskoczenia.
Nasłanie za nimi jakiegoś szpiega było czymś do przewidzenia. Jeśli miał być szczery to po drodze do restauracji trochę o tym myślał, choć szanse na to w jego oczach były takie średnie; to znaczy, albo ktoś ich zacznie śledzić, albo po prostu bardziej góra będzie na nich zwracać uwagę. Najwidoczniej obrali pierwszą ścieżkę. Trochę to zabawne w sumie. Wcześniej to nigdy by nie przypuszczał, że jakieś głupie podejrzenia rozwiną się do tego stopnia, że ktoś będzie musiał ich monitorować. Ta, to było też trochę irytujące, ale San nic złego nie zrobił, więc w ten sposób raczej nic na niego nie znajdą.
Białowłosy oczami wskazał okno. San zaczął przekładać mięso, ale nie patrzył na nie, a właśnie na czatującego za szybą mężczyznę. Szybko zmierzył go wzrokiem, rys twarzy nie rozpoznał, ale nie narzekał na to.
– W takich chwilach zaczynam rozumieć łowców. – Gdyby nie fakt, że jakoś nie był w nastroju, prychnąłby pogardliwie.
Jako dzieciak nie rozumiał, dlaczego łowcy zabijali smoki i darzyli je taką nienawiścią, wręcz uważał ich za zło. Gdy jednak dorósł, zdał sobie sprawę, że to nie chodzi o ludzi pozbawiających smoki życia. Smoki też nie były jakieś święte; słyszał o takich, co żywiły się ludzkim mięsem, więc z perspektywy człowieka to one były złe. Wszędzie istniały przeróżne grupy, które wyniszczały się nawzajem, a chodziło o odmienność poglądów, racji lub po prostu pod pewnymi względami różniły się od siebie i to im, w jakiś niezrozumiany dla Sana sposób, nie pasowało.
Zaczął odwracać na drugą stronę warzywa. Alexander mierzył go nieustannie wzrokiem, jak gdyby próbował odgadnąć jego myśli. W końcu tak jakby od niechcenia zapytał:
– Zrobimy coś z tym czy tak zostawimy?
– Nie mamy co zrobić – odparł krótko San. – Niczym nie zawiniliśmy. Jeśli go wydamy to możemy wszystko popsuć. Po prostu zachowujmy się tak jak zawsze, jedynie dbajmy o to co robimy, by w razie jakichś fałszywych oskarżeń mieć alibi.
Alex nic nie odpowiedział, chwilę później jednak pokiwał głową.
Wreszcie wszystko było już ugrillowane. San odłożył szczypce, a wziął metalowe pałeczki i pokazał Alexowi, jak się robi wrapy, tłumacząc najkrócej jak umiał. Zabrany z grilla plaster wołowiny zanurzył w sosie ssamjang, położył na trzymanym w drugiej ręce liściu sałaty, dodał warzywa, po czym wszystko zawinął i tak powstały mały pakunek włożył do ust.
– Między takimi porcjami bierzesz trochę kimchi w celu podobnym, co jesz imbir między kawałkami sushi – powiedział po połknięciu, chwytając w pałeczki kawałki kimchi. – To taka kiszona kapusta z chili i innymi przyprawami. Jeśli jest za ostre to nie musisz jeść.
Białowłosy włożył do ust zrobione przez siebie zawiniątko. Chwilę przeżuwał, gdy wtem otworzył szerzej oczy, który jakby błysnęły. San zmierzył go wzrokiem, spojrzał na jedzenie. Uznał, że chłopakowi smakowało, co w duchu go ucieszyło. Zawsze go cieszył widok ludzi, którzy ze smakiem zajadali się przygotowanym przez niego jedzeniem. Wtedy wiedział, że jego starania nie poszły na marne.
Popatrzył ukradkiem na nadal stojącego za szybą mężczyznę, który rozmawiał przez komórkę – a przynajmniej udawał. San przyjrzał mu się, szybko powrócił wzrokiem na jedzenie, jednym ruchem zgarnął kolejny kawałek kimchi, który włożył do ust i zaczął jeść, kiwając przy tym głową, jak gdyby podniecał się idealnym smakiem kapusty. A niech zazdrości...
– Właśnie, jak bardzo chcesz to możemy zabawić się w szpiegowanie szpiega, jeśli tamten nie odpuści – powiedział.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz