Spojrzał na zdeterminowanego Alexandra. Tak jak on San również chciał dowiedzieć się więcej. Z każdą jednak ich akcją ryzyko wzrastało, a oni stąpali po coraz cieńszym lodzie. Musieli być naprawdę ostrożni. Samo pójście za podejrzanymi wiązało się z niebezpieczeństwem. W końcu mogli oni udać się w miejsce, gdzie nikt inny nie miał dostępu albo w którym czatowali łowcy. Jeden fałszywy ruch i uczniowie wpadną w jeszcze głębsze bagno niż byli obecnie.
– Musimy naprawdę uważać – rzekł ostatecznie San, wstając.
Wyciągnął z kieszeni portfel, z którego wyjął parę banknotów i zostawił na stoliku. Kelner od razu to zauważył, więc szybko znalazł się przy nich. Nie zdążył jednak cokolwiek powiedzieć, a Koreańczyk rzucił, że reszty nie trzeba i razem z Alexem szybkim krokiem wyszli z kawiarni.
Nim jednak zdołali wykonać parę kroków, ujrzeli podejrzanych wsiadających do czarnego samochodu, który chwilę później odjechał. Ta sytuacja nieco ich zaskoczyła, choć San gdzieś tam czuł, że pewnie w ten sposób udadzą się do tego bardziej ustronnego miejsca.
– Ach, no tak, bogacze nie chodzą piechotą! – jęknął Alex, wyraźnie zirytowany. – I co teraz? – Spojrzał na Sana jakby w nadziei, że ten coś wymyśli.
Koreańczyk popatrzył na niego, po chwili powrócił wzrokiem na samochód, który zdążył już przejechać najbliższe skrzyżowanie i po sekundzie zniknął z pola widzenia. Wyglądało na to, że to chyba tyle z ich zabawy w szpiegów. Chociaż...
Zmierzył wzrokiem okoliczne wysokie budynki, po czym sprawdził godzinę w komórce. Słońce już jakiś czas temu schowało się za horyzontem, ale wcale nie było późno. Uczniowie nawet mieli farta; właśnie wybiła godzina, o której dużo osób kończy pracę.
– Mamy jeszcze szansę – powiedział, chowając komórkę do kieszeni. – Akurat jest duży ruch, więc tak szybko nie będą się poruszać.
– Czyli... będziemy za nimi biec? – spytał dość niepewnie Alex.
– Prawie. Chodź.
Nie mówiąc nic więcej udał się do najbliższej wąskiej uliczki między budynkami. Poczekał, aż białowłosy go dogoni.
– Weź głęboki wdech i podskocz – polecił mu. – Tylko skup się na lądowaniu.
Słysząc to Alexander zmarszczył brwi w konfuzji, Musiał nie wiedzieć, o co dokładnie chodziło blondynowi. Choć chyba miał pewne obawy, bowiem zapytał z wyraźną niepewnością:
– Po co?
– Po prostu to zrób – odparł San. – A, i nie krzycz.
Alex w końcu wziął głęboki wdech i przyszykował się do skoku. Wybił się z palców, gdy nagle San chwycił go za przedramię i oboje polecieli ponad budynek. Na dosłownie moment zawisnęli w powietrzu, ale i tak tyle wystarczyło, by białowłosy zdążył zobaczyć, jak wysoko się znajdowali i zaczął krzyczeć w przerażeniu. Koreańczyk czym prędzej zasłonił mu ręką usta, a po chwili w miarę gładko wylądowali na płaskim dachu.
Gdy Alex dotknął podłoża, nogi odruchowo ugięły się pod nim, wskutek czego upadł na kolana.
– O Boże! – wrzasnąłby, gdyby nie fakt, że na moment zabrakło mu tchu. – Ej, czemu nie...!
Zamilkł nagle, bowiem zdał sobie sprawę, że San już biegł w stronę drugiego końca dachu. Nie zwlekając dłużej wstał i pobiegł za nim.
– Czemu mnie nie ostrzegłeś?! – krzyknął, gdy był już blisko.
– Nie mamy czasu na takie rzeczy jak namawianie i przekonywanie, że to dobry pomysł – odpowiedział spokojnie San.
– Mogłeś chociaż powiedzieć, że wskakujemy na dach!
San chwilę milczał.
– Niech ci będzie. Skaczemy!
Znów chwycił chłopaka za przedramię, wybił się i z mocą pociągnął go za sobą na kolejny dach; teraz Alex już lepiej wylądował (i mniej krzyczał).
– Tym razem uprzedziłem – rzekł beznamiętnym tonem Koreańczyk, wyprzedzając tym kolejne przyczepki białowłosego.
Chwilę później oboje zatrzymali się na krańcu dachu. San wyjrzał przez murek, niemal od razu dostrzegł samochód McGardena – kształt zdążył zapamiętać. Pojazd stał w korku, którego ruch powstrzymywało czerwone światło.
Linia samochodów prawie w ogóle nie poruszała się, co dało uczniom czas na przerwę. Alex oparł się o murek, wziął kilka głębokich wdechów, by wyrównać swój oddech. Zapewne usiadłby gdyby nie śnieg pokrywający cały dach.
Tymczasem San wyciągnął komórkę i zaczął robić zdjęcia samochodowi. Próbował uchwycić rejestrację, ale nie szło mu to za dobrze – odległość i noc zdecydowanie nie ułatwiały tego zadania. Tak skończył z kilkoma bezużytecznymi zdjęciami, co doprowadziło do poddania się. Może później nadarzy się lepsza okazja.
Jakiś czas później samochód wreszcie wydostał się z korku i skręcił w znacznie mniej ruchliwą ulicę. Uczniowie podążyli za nim, nadal skacząc po dachach (oczywiście, że San mówił za każdym razem Alexowi, że będą skakać), aż znaleźli się w niewielkiej, niezamieszkałej dzielnicy. San zdziwił się, unosząc jedną brew. Dlaczego udali się właśnie tutaj? Czyżby w tym miejscu coś było? Jakieś ukryte miejsce?
Auto zatrzymało się, a chwilę później wysiadł ubrany w czarny płaszcz kierowca, który otworzył drzwi McGardenowi. Mężczyzna wyprostował się, wygładził swoje ubrania i okrążył samochód, by znaleźć się przy Petersonie, który zdążył już wysiąść.
Dzięki mocy Koreańczyka uczniowie wylądowali możliwie jak najciszej na najbliższym dachu. Budynek nie był wysoki, więc mieli dobry widok, a także mogli usłyszeć ich rozmowę. Korzystając z okazji San ponownie wyciągnął komórkę, ale zamiast robić zdjęcia włączył nagrywanie i skierował kamerę na podejrzanych.
– Nagrywasz? – szepnął do niego Alex, zaglądając do komórki.
– Zawsze potrzeba dowodu – odparł krótko San.
McGarden splótł dłonie za plecami i wyszedł na sam środek pustej ulicy. Stanął w pobliżu jednej z niewielu lamp, które jeszcze oświetlały tę okolicę. Peterson podążył za nim, pytając:
– Dlaczego tu jesteśmy?
– Znasz to miejsce, prawda? – zapytał z pełnym spokojem McGarden, rozglądając się.
– Oczywiście. Kiedyś tu była pomniejsza baza wypadowa gadów.
– Właśnie. – Wolno przestąpił z nogi na nogę. – Niezamieszkała dzielnica. Pamiętam, jak przez pewien czas tu miała miejsce większość walk łowców ze smokami. To dobry teren, bowiem zarówno smoki, jak i łowcy nie musieli się ograniczać. Co, jeśli się przyjrzeć, można zauważyć.
Ruchem głowy wskazał pobliski budynek, a raczej to, co z niego zostało. San na moment przeniósł na niego wzrok. Pamiętał, jak Aurora opowiadała mu o walkach w tym miejscu, raz nawet go tu zaprowadziła. Oficjalnie wiadomości mówiły, że niektóre budynki rozpadły się z zaniedbania i starości – i choć kilku się to rzeczywiście tyczy, większość zawaliła się pod ciężarem smoków, które kiedyś pewnej nocy stoczyły tu walkę z łowcami.
– Zapewne gdzieś tu są sekretne miejsca, ukryte lokacje. Jednak nikt o nich nie wie. Ogólnie mówiąc wiele tu rzeczy jest ukrytych przed resztą świata, które mogą nigdy nie wyjść na światło dzienne.
Peterson słuchał uważnie, ale mierzył wzrokiem mężczyznę jak gdyby mimo wszystko nie wiedział, co dokładnie miał on na myśli. Musiał nie wiedzieć do tego stopnia, że w końcu postanowił zapytać:
– Czy przyjechaliśmy tu, ponieważ odkrył pan jedno z tych tajnych miejsc?
– Ach, nie, nie – zaprzeczył McGarden, odwracając się do niego. – Po prostu chciałem tak oficjalnie oznajmić, że dołączysz do tego, co zostanie tu na zawsze i nikt się nie dowie.
Peterson otworzył szeroko oczy.
– Słucham?
McGarden nie odpowiedział; zamiast tego zwrócił się do swojego kierowcy:
– Carl.
Kierowca skłonił głową, a chwilę później wyciągnął spod płaszcza pistolet. Nim Peterson zdążył cokolwiek zrobić, mężczyzna wycelował w jego głowę i bez zawahania pociągnął za spust.
Po okolicy rozległ się dźwięk wystrzału, a chwilę później ciało Petersona bezwładnie osunęło się na ziemię.
Alexander zerwał się jak poparzony, zahaczając o Sana. Koreańczyk odsunął się od niego, gdy nagle poślizgnął się na ubitym śniegu. Stracił na moment równowagę, a że nieschowane w rękawiczkach ani kieszeniach zmarznięte dłonie po części straciły czucie, komórka wyślizgnęła się z nich niczym kostka mydła i poleciała na sam dół. San w ostatniej chwili zdążył swoją mocą nieco złagodzić jej upadek, by się całkiem nie zniszczyła, ale spotkanie jej z kostką brukową nadal wywołało dźwięk, który odwrócił wszystkich uwagę.
Kierowca od razu zareagował. Spojrzał w górę, w sekundę ich dostrzegł i równie szybko wystrzelił w ich kierunku. Uczniowie najszybciej jak mogli schowali się za murkiem. Alex wysyczał coś pod nosem, przygryzł dolną wargę.
– Ach, mamy przerąbane! – zawołał.
Spojrzał na Sana... to znaczy na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu znajdował się kolega. Nie dostrzegając go otworzył szeroko oczy, dopiero po sekundzie zauważył leżącą na śniegu maseczkę – jakby czekała ona właśnie na niego.
San skoczył na dół. Założywszy na twarz drugą maseczkę, wylądował zgrabnie i pochwycił do ręki swoją komórkę, po czym schował się za samochodem, ledwo unikając wystrzelony w jego stronę pocisk. Przywarł plecami do zimnej blachy, wrzucił urządzenie do kieszeni. Musieli czym prędzej uciekać – wróg dowiedział się o ich obecności. Nie chciał jednak szczególnie używać swoich zdolności; jeśli w ten sposób się ujawni, później może mieć problemy. Trzeba było działać inaczej.
Podniósł wzrok na dach, zza którego murka wyłoniła się zasłonięta maseczką twarz Alexa. Chłopak go dostrzegł, lecz nim cokolwiek zrobił, musiał z powrotem się schować, ponieważ kierowca ponownie do niego strzelił. San zaklął pod nosem.
Po bardzo krótkim namyśle wziął do rąk garść śniegu i uformował śnieżkę. Kucając przeszedł na drugi koniec samochodu i wychylił się z boku, biorąc porządny zamach. Chwilę odczekał, aż kierowca go spostrzeże, po czym rzucił śnieżką prosto w McGardena, a żeby tamten mocniej oberwał, zwiększył jej prędkość grawitacją. Ku jego przewidywaniom kierowca zdążył zasłonić mężczyznę – ale za to sam porządnie dostał.
Nie marnując takiej okazji San wstał i wyskoczył zza auta. Nie rzucił się jednak do ucieczki, a wyciągnął komórkę na moment, by szybko zrobić zdjęcie rejestracji. Cyknął fotę, pospiesznie schował urządzenie, o mało nie zostając trafiony nabojem. Już nie zwlekając dłużej wbiegł w najbliższą uliczkę i po zniknięciu za rogiem z użyciem grawitacji dostał się na dach. Chwilę później znalazł się przy Alexie.
– Musimy uciekać – oznajmił.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz