- Carl.
Alexander wstrzymał oddech na widok mężczyzny, który wymierzył pistoletem w stronę Petersona. Zamarł, nie wiedząc, jak ma zareagować. Wtedy rozbrzmiał huk - członek Bractwa opadł na ziemię. W tym samym momencie białowłosy cofnął się gwałtownie. Ruch spowodował wytrącenie z rąk telefonu Sana. Kolejny hałas rozbrzmiał w cichym lesie, zwracając uwagę łowców.
- Ach, mamy przerąbane! - jęknął San. Szybko zmienili kryjówkę. Tym samym, rozdzielili się. Alexander zza murku obserwował poczynania blondyna, który odwracając uwagę kierowcy, jednocześnie nokautując go śnieżką, zrobiło ostatnie zdjęcie i dołączył do chłopaka.
- Musimy uciekać - zawołał San, kierując się w stronę gęstszej części lasu.
- Nie musisz mi tego powtarzać dwa razy. - Alexander ledwo łapał oddech, zbyt przestraszony, aby spojrzeć w stronę trupa Petersona. Faktycznie, nienawidził mężczyzny, który zamienił ostatnie tygodnie jego życia w piekło. Ale nie życzył mu śmierci. I to jeszcze zginął w tak okrutny sposób!
Alex biegł za Sanem, potykając się o własne nogi. Niemal słyszał za sobą pogoń. Ewentualnie w głowie odbijały mu się własne kroki, co było równie możliwe, co pierwsza opcja.
Gałęzie smagały go po twarzy, szarpiąc za ubrania, wplątując się we włosy. Zatrzymali się dopiero w miejscu, gdzie drzewa iglaste tworzyły ciężką do pokonania zaporę. Alexander opadł na ziemię ze zmęczenia. Nienawidził biegać. San uciszył jego sapanie ruchem ręki. Przez chwilę obydwaj wsłuchiwali się w milczący las. Nikt najwyraźniej już za nimi nie podążał. Całe szczęście.
- Będziemy musieli chyba wrócić okrężną drogą - odparł San. W jego głosie białowłosy nie usłyszał żadnych emocji. Wydawało się, że blondyn cały czas był pogrążony we własnych myślach. Najprawdopodobniej próbował poukładać sobie w głowie wszystko, co przed chwilą zobaczyli.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale chciałbym jak najszybciej znaleźć się w bazie - jęknął Alexander, wstając z śniegu. Otrzepał się z mokrego puchu. - Znasz drogę?
Blondyn przytaknął. Chociaż tyle. Alex nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Czuł się całkowicie zgubiony. Gdyby nie jego towarzysz, najpewniej błąkałby się po lesie w kółko bez większego sensu. Okropna orientacja w terenie.
Bez dalszej rozmowy białowłosy ruszył za Sanem. Teraz z większym trudem, tak, jakby dopiero to zauważył, pokonywał wysokie zaspy. Wcześniej, w czasie ucieczki, wcale mu one nie przeszkadzały. Aktualnie tonął w nich po kolanach, co znacznie utrudniało mu przemieszczanie się. Klął pod nosem na widok mokrych nogawek.
Po kilkunastu minutach okropnego spaceru dotarli na kraniec lasu. Uczniowie zachowywali nadzwyczajną ostrożność. Nie wiedzieli, czy gdzieś za drzewami nie czają się łowcy. Na szczęście nie spotkali żywej duszy.
W ponurych nastrojach powrócili do bazy. Byli przemoczeni i zmęczeni. Nikt nie zapytał, gdzie się podziewali. Pustym korytarzem skierowali się w stronę swojego pokoju. Mieli do pogadania. Musieli ustalić, co zrobią z informacją o śmierci Petersona. Nie mogli tak po prostu pójść do zarządu Bractwa i powiedzieć o zabójstwie. Nie mogli też milczeć. Sytuacja, w której się znaleźli, była beznadziejna.
- Zadzwońmy do mentorek - zasugerował San. Siedział na łóżku, wpatrując się w swoją komórkę. Miał rację. W tym momencie mogły im pomóc tylko nauczycielki.
Alexander wstał z miejsca i wyszedł na korytarz. Wcześniej rozejrzał się, czy nikogo nie ma w pobliżu. W związku z beznadziejnym zasięgiem nie mógł rozmawiać z Rebeccą w pokoju. Jeszcze raz przeklinał w myślach to cholerne miejsce. Choć nie przyznałby się tego, miał nadzieję, że śmierć Petersona zwolni ich z kary. Miał serdecznie dosyć odcięcia od świata zewnętrznego.
Wybrał odpowiedni numer i zadzwonił do mentorki.
- Stało się, że co! - W jej głosie Alex słyszał szczere przerażenie. - Dlaczego wasza dwójka zawsze jest tam, gdzie być jej nie powinno!
Białowłosy nie wiedział nawet, co odpowiedzieć. Znajdują się w okropnej sytuacji, z której będzie ciężko się wydostać. Jeżeli pachołki Petersona użyją swojej szarej komórki (bo pewnie mają tylko jedną na spółkę), mogą połączyć fakty i oskarżyć uczniów o śmierć ich guru. Alexandra przeszedł dreszcz. Wspomniał nauczycielce o dowodach w postaci zdjęć, które zrobił San. Jej zdaniem wcale to nie poprawiało ich sytuacji. Mogli ich osądzić o bierne przyglądanie się śmieci Petersona (co nie było do końca kłamstwem) lub co gorsza, o współudział. W końcu - film mógłby zostać nagrany za zgodą łowców dla zapewnienia niewinności.
- Jutro już wracamy - poinformowała Rebecca. Jej głos brzmiał spokojniej. - Do tego czasu nie zwracajcie na siebie uwagi.
Szybko się pożegnali i rozłączyli. Alexander westchnął głęboko. Nie ma zamiaru od teraz wychodzić z pokoju. Chyba, że wyłącznie po jedzenie. Miał nadzieję, że po powrocie mentorek ich sytuacja stanie się klarowniejsza.
Wrócił do sypialni. San dalej robił coś na telefonie. Oderwał na chwilę wzrok od urządzenia, aby spojrzeć na wchodzącego białowłosego.
- Wracają - rzucił krótko, powracając do wcześniejszej czynności.
- Słyszałem - mruknął Alexander i usiadł na swoim łóżku. - Chwała Bogu. Mam dosyć wszystkiego.
Blondyn jedynie przytaknął w odpowiedzi. Niechętny na rozmowę Alex położył się spać. Pragnął, aby ten dzień skończył się jak najszybciej.
Nie dane mu jednak było odpocząć w spokoju. W środku nocy po całej bazie rozbrzmiał się hałas. Uczniowie wyszli na korytarz i podobnie jak inni znajdujący się w podziemiach członkowie Bractwa udali się w stronę wejścia. Okazało się, że za alarm był odpowiedzialny nocny patrol. Mianowicie - odwiedzali należące do ich społeczności tereny. Na jednej z ziem odnaleźli ciało Petersona.
Po minach wszystkich zgromadzonych Alexander zauważył, że każdy jest wstrząśnięty niespodziewaną śmiercią mężczyzny. Sam też nie ukrywał zaskoczenia i strachu. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Z bliska zwłoki wyglądały jeszcze gorzej.
- To na pewno robota łowców! - krzyknęła zrozpaczona kobieta, podbiegając do Petersona. Jej słowom towarzyszył wściekły dźwięk aprobaty. Białowłosy poczuł chwilową ulgę. Wszyscy na szczęście wierzyli, że winowajcą jest ich największy wróg.
- Gdyby to oni zrobili, wzięliby ciało ze sobą - prychnął stojący w rogu mężczyzna.
Niespokojny szept rozległ się po sali. Alexander ukradkiem spojrzał w stronę Sana. Blondyn nie dawał po sobie pozbyć zdenerwowania. Chciałbym być tak spokojny jak on...
- Więc sugerujesz, że ktoś inny byłby w stanie to zrobić?! - Ta sama kobieta podeszła do sceptycznego rozmówcy. - Niby kto?!
Cisza, która ogarnęła salę była przygnębiająca. Tak gęstą atmosferę Alex czuł pierwszy raz w życiu. Wszyscy widzieli, co sugerował mężczyzna. Jeśli nie łowcy, Petersona mógłby zabić ktoś z Bractwa. Ktoś, kto ma z nim na pieńku.
Obecny wśród tłumu osiłek martwego spojrzał wrogo w stronę uczniów. San nie odwrócił wzroku, wręcz przeciwnie, spokojnie spoglądał na mężczyznę. Alexander wyprostował się nieznacznie.
- Nim rzucimy się sobie wszyscy do gardeł - odezwał się brodaty staruszek. - Zdobądźmy jakiekolwiek dowody. Kłótnia nad ciałem na pewno nie pomoże - dodał, kręcąc głową. - Rozejść się.
Zgromadzeni podzielili się na małe grupki. Wszyscy zaczęli powracać do swoich pokoi. Podobnie uczniowie ruszyli znanym sobie korytarzem. W drodze Alex przysłuchiwał się toczącym rozmowom. Chciał wiedzieć, co inni sądzą o tej sprawie.
San?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz