Szli wolno korytarzem w stronę swojego pokoju, Alex przyglądał się mijanym po drodze członkom bractwa, San zaś zapatrzony był w podłogę. Nie przypuszczał, że łowcy podrzucą ciało Petersona pod nosy smoków. Myślał, że gdzieś je zakopią, wrzucą do rzeki albo spalą – po wcześniejszym przeprowadzeniu dokładnej sekcji. W końcu to dla niego było bardziej sensowne. Czemu więc tak postąpili?
Gdy inni odwracali wzrok z przerażeniem i lub obrzydzeniem, Sanowi udało się w miarę dobrze (jak na odległość, w jakiej się znajdował) przyjrzeć ciału. Od razu dostrzegł, że prezentowało się znacznie gorzej niż powinno, jakby po śmierci jeszcze dodatkowo je trochę podniszczono. Jaki był motyw tego wszystkiego – Koreańczyk miał w głowie dwa wytłumaczenia: albo chcieli udowodnić tym swoją siłę, bo zabili członka bractwa na wyższym stanowisku (pomińmy fakt, że wzięli go z zaskoczenia), albo zamierzali wywołać wewnętrzną wojnę, odwrócić smoki przeciwko sobie. Jedno lub drugie było możliwe. Albo i oba.
Po wejściu do pokoju opadł ciężko na swoje łóżko, wzdychając. Naprawdę, w tym dość krótkim okresie tyle złego się wydarzyło, że chyba nigdy tak dużo mu się nie przytrafiło w ciągu całego roku. Jak na razie byli w dupie. Nawet jeśli nikt nie widział ich wymykających się z bazy to jeżeli nie znajdzie się żadne potwierdzenie na ich obecność w czasie zabójstwa, będą mieli problem. Może mentorki jakoś udobruchają górę czy tego, kto się tym wszystkim zajmie. Ach, na co mi było wbijanie do tego całego bractwa? Zanim zostanę pełnoprawnym członkiem to skończę w więzieniu albo jako poszukiwany zdrajca...
– Na pewno będą robić przesłuchanie – odezwał się wtem Alex, dotychczas będący głęboko zamyślony. – Musimy mieć jakąś wspólną wersję, którą powiemy.
– A co mamy mówić, powiemy, że byliśmy w swoim pokoju i tyle – odparł trochę niechętnie San, zamykając oczy. – Nie ma tu kamer ani nikt nie widział jak wychodziliśmy, a jeśli ta cała smocza zgraja choć trochę zna i przestrzega prawo to nie zamkną nas dopóki nie udowodnią, że jesteśmy winni.
Ponownie westchnął. Był zmęczony, aczkolwiek czuł, że dzisiaj ponownie nie zaśnie. Nie chodziło o to całe zajście. Po prostu jego dzisiejsza taryfa na spanie już się wyczerpała.
– Idź spać, rano będziemy się tym martwić – rzucił, odwracając się na bok do ściany. – Pomyśl, że w najgorszym wypadku zostaniemy uciekinierami. W filmach tacy fajnie się prezentują.
– Też mi pociecha – burknął Alexander, powoli się kładąc.
– Uciekanie i ukrywanie się nie jest aż takie złe. – Na chwilę zamilkł, powoli obracając się na plecy. – To znaczy, wiesz, byłyby jeszcze takie opcje jak pójście do więzienia albo zostanie straconym. Ale ja tego nie wliczam, bo nie dam się tak łatwo, a że ty też jesteś w to wmieszany to przy okazji przypilnuję, by i ciebie nie dopadli. Zresztą, daj mi trochę czasu, a wszystko się zmieni. Mój dziadek powtarzał, że grawitacja to potężna moc, której nie powinno się lekceważyć.
Nastała cisza. Alexander nic nie odpowiadał, więc San uznał, że już koniec rozmów. Powinien chociaż jemu pozwolić zasnąć. On sam jakiś czas leżał nieruchomo na łóżku, po czym wziął do ręki gumkę do mazania i zaczął ćwiczyć swoje zdolności grawitacyjne.
Ziewnął, zasłaniając ręką usta, westchnął cicho, w duchu przeklinając. Starszy smok, który to w nocy uspokajał wszystkich postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i niemal z samego rana rozpoczął przesłuchiwanie członków bractwa. Że też chciało mu się coś takiego organizować. Oczywiście, San i Alex musieli być całkiem blisko początku, w pierwszej połowie więc nie mieli zbytnio czasu na nic, nie licząc szybkiego śniadania. I choć San na co dzień był zmęczony, dzisiaj jeszcze bardziej. Mógł sobie jednak darować ten nocny trening.
Poprawił nieco ręką włosy, które wpadały mu do oczu. Uznał, że nie będzie marnował czasu na układanie ich, a po prostu rozczesze po umyciu, by równo okalały głowę oraz zakryły brwi, bliznę i odrobinę oczy, dodając łagodności do jego wyglądu. Wolał raczej nie pokazać się jako jakiś bandyta czy inny zbir.
Spojrzał na stojącego obok niego Alexa. Chłopak wyglądał na zestresowanego, choć pewnie z całych się próbował się uspokoić. San zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
– Jak nie chcesz to ja mogę większość mówić – powiedział. – Jeśli będziesz się bardzo stresował, powiem, że jesteś nieśmiały, zaszokowany tym wszystkim czy coś w tym stylu. – Wzruszył lekko ramionami.
Alex odwrócił głowę, przyjrzał się jego twarzy.
– Chciałbym być tak spokojny jak ty – rzekł po chwili.
– Nie jestem spokojny. Po prostu, jak to mój brat raz powiedział, jestem wyprany z emocji. A przynajmniej słabo mi idzie pokazywanie ich. – Na moment zamilkł. – W takich chwilach jak ta okazywanie stresu jest bardziej naturalne niż bycie zupełnie spokojnym.
Słysząc to, białowłosy otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz w tym momencie drzwi, przy których stali otworzyły się, a zza nich wyłoniła się sylwetka. Kobieta wyszła i ruszyła korytarzem w tylko sobie znanym kierunku; chwilę później wyszedł mężczyzna, który oznajmił chłopcom, że nadeszła ich kolej.
Obydwoje weszli do niewielkiego pomieszczenia. Od razu dostrzegli stół i siedzącego po drugiej stronie starszego mężczyznę. San rozejrzał się dokładnie. Aż wróciły nie tak odległe wspomnienia, kiedy byli przesłuchiwani przez Petersona. Miał nadzieję, że tym razem pójdzie znacznie lepiej.
Zajęli wolne krzesełka, mężczyzna za nimi zamknął drzwi i stanął pod ścianą. Chłopaki zmierzyli go wzrokiem, gdy wtem usłyszeli:
– Nie przejmujcie się nim, jedynym jego zadaniem jest wpuszczanie i wypuszczanie innych.
Odwrócili głowy, spojrzeli na starszego. Tamten chwilę spoglądał na nich, po czym rzekł:
– Nazywam się Richard Pollock, należę do starszyzny i dzisiaj przeprowadzę z wami krótką rozmowę.
Głos miał spokojny i w pewnym stopniu przyjemny dla ucha. Nie emitował takiej aury jak Peterson, co Sanowi od razu się spodobało. Może nie zostanie wyprowadzony z równowagi jak wcześniej, więc będzie mógł dobrze odpowiadać na zadane mu pytania.
Mężczyzna wziął do ręki leżące z boku papiery, zaczął je przeglądać.
– Alexander Müller i San Young, tak? – spytał.
Dwójka przytaknęła równocześnie.
– Chciałbym wiedzieć, co wczoraj popołudniu robiliście – kontynuował tamten.
– Trenowaliśmy na sali – odpowiedział w miarę pewnie Alex.
– Jak długo?
Chwila ciszy.
– Dość długo – odparł San. – Ciężko nie stracić rachubę czasu.
– Rozumiem – mówiąc to starszy chwilę wertował kartki, aż w końcu skupił wzrok na jednej z nich.
Przez jakiś czas nic nie mówił. San spuścił wzrok, zaczął przyglądać się swoim butom. Choć nic konkretnego się nie działo chciał już opuścić to miejsce i wrócić do pokoju. W sumie to ogólnie chciał być już w swoim domu. Musiał przyznać, że zatęsknił za zajęciami na uczelni. Może i nie były one najlepsze, ale wolał to niż bycie przesłuchiwanym już któryś raz z kolei. Jeszcze trochę i stanie się to codziennością.
– Przez jakiś czas nie było mnie w siedzibie, ale słyszałem, że przebywacie tu na obserwacji z powodu podejrzenia o zdradę.
Chłopaki jak jeden mąż popatrzyli na niego. Alex otworzył szerzej oczy, San uniósł brwi. Świetnie. To było niemalże oczywiste, że zapyta o to. Dobrze, że się trochę na to przygotowali i ustalili, co w takiej sytuacji powiedzą.
– Na pewno poruszy kwestię powodu, dla którego tu siedzimy – zaczął Alex, gdy czekali na swoją kolej.
– Na pewno – przytaknął San.
– Co wtedy powiemy? Musimy się jakoś wybronić. To naprawdę wygląda źle, bo wpierw Peterson ma co do nas podejrzenia, a teraz jest martwy.
San na chwilę popadł w zamyślenie.
– Wiesz, jesteśmy tu już dobry tydzień, a nic jeszcze na nas nie znaleziono i z każdym dniem szansa na to spada... Poza tym, nadal nie mogą nic nam zrobić, jeśli nie udowodnią naszej zdrady, a my na przesłuchaniu nie damy plamy.
Alex zmierzył go wzrokiem; nie wyglądał na szczególnie przekonanego. Ale co mogli innego zrobić? Wpadli w niezłe bagno, z którego trudno było się wydostać. Może coś zdziałają mentorki gdy wrócą. W sumie Joon mógłby coś pomóc, ponieważ był szanowanym, porządnym wojownikiem i tak dalej, ale San za bardzo nie chciał go w to wciągać. Istniała szansa, że zamiast poprawy ich sytuacji starszy brat tylko pogorszyłby swoją.
– Co jak żadna z tych rzeczy nie pomoże? – spytał Alex niepewnie, jak gdyby nie chciał dopuścić takiej wizji do umysłu.
Słysząc to Koreańczyk zamrugał parę razy.
– Pamiętasz, o czym mówiłem w nocy?
– Tak... – wtem chłopak otworzył szeroko oczy. – Ucieczka?! Serio?! Wtedy to już w ogóle będziemy mieli przewalone!
– Lepsze to niż gnicie w więzieniu. Albo zostanie straconym.
San wziął głęboki wdech. Myślał, jak najlepiej ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. Nie mógł w końcu po prostu rzucić, że Peterson zarzucił na nich głupie podejrzenia ani tym bardziej, że sam był zdrajcą i próbował ich wrobić. Że też akurat ze wszystkich osób musiało na nas paść...
– W dzisiejszych czasach, kiedy łowcy stali się niezwykle silni trzeba być bardzo ostrożnym – powiedział wolno, wzruszając ramionami. – Niektórzy są aż za bardzo.
– Em, zna pan kwestię bycia w złym miejscu o złym czasie? – zapytał Alexander. – Coś takiego nam się przytrafiło.
– A żeby nie robić niepotrzebnego zamętu, grzecznie zgodziliśmy się na obserwację, by mieć to wszystko za sobą – dokończył San.
Okej, szło nieźle. Jak dobrze pójdzie, będą mogli spokojnie wyjść z tego pomieszczenia.
– Hm, Peterson był dobry w swoim fachu... – zaczął Pollock.
Usłyszawszy to, San powtrzymał się przed zwilżeniem ust. Tak, tak dobry, że nikt nie podejrzewał o jego zdradę. Koreańczyk mógł się założyć, że większość osób, które złapał Peterson (jak nie wszystkie) została wrobiona tak samo jak oni.
To przesłuchanie zapowiada się świetnie.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz