Otworzył drzwi, od razu uderzyły go zapachy koreańskich potraw. Wziął głęboki wdech, aby lepiej się nimi nacieszyć. Dawno ich nie czuł, aż się za nimi stęsknił. Choć w kwestii jedzenia nie był wybredny i potrafił zjeść praktycznie wszystko, chyba nigdy nie zmieni zdania, że kuchnia koreańska jest najlepsza.
Powoli wszedł do środka, przeleciał wzrokiem po gościach. Jeden z nich, będący stałym klientem, spojrzał na niego i wtem zawołał:
– O, San! Dawnośmy się nie widzieli! Gdzie byłeś przez ten czas? – spytał.
– Miałem wycieczkę – odparł blondyn. – Z uniwersytetu.
– Aaaa, rozumiem. Fajnie było?
– Nom.
Chwila ciszy, zagłuszana jedynie dźwiękiem grillującego się mięsa.
– Dobra, to ja ci nie przeszkadzam, idź odpoczywać!
– Dobrze.
Koreańczyk odwrócił się na pięcie, już miał udać się na górę do mieszkania, gdy nagle usłyszał dobiegający z kuchni krzyk:
– Ya, Sana!
Rozpoznając od razu głos, westchnął ciężko, nieco się krzywiąc. Nie mógł nawet przez chwilę odpocząć. Wiedział co oznaczał krzyk, dlatego niechętnie odłożył torbę na podłogę za ladą i wolnym krokiem poszedł do kuchni.
– Ne, abeoji... – rzucił.
– Nareszcie jesteś! – jęknął ojciec, mieszając w garnku zupę. – Nie mogłeś wcześniej wrócić, co? Ciebie nie ma, Joona nie ma, matka musiała zamknąć na dwa dni sklep, żebyśmy we dwójkę się wyrobili.
– Wiesz, oryginalnie miałem siedzieć tam przynajmniej z jeszcze tydzień. – Wzruszył ramionami. – Miałem szczęście, że wypuścili mnie dzisiaj.
Ojciec nic więcej nie mówił, skupiając się na zupie. Zawsze, kiedy gotował, mniej rozmawiał, a czasem to wcale, pilnując, żeby nie popsuł dania. I szczerze mówiąc, Sanowi to odpowiadało. Przynajmniej wtedy tyle nie narzekał. Nie musiał słuchać jego zrzędzenia, a w pomieszczeniu panowała wyjątkowa cisza (nie licząc dźwięków typowych dla kuchni takich jak uderzanie o siebie nawzajem naczyń czy bulgoczącej wody).
– Co tak stoisz, zakładaj fartuch i do roboty! – rozmyślanie przerwał mu ostry głos ojca.
Słysząc to, zamrugał parę razy. Nieco zdziwiły go te słowa.
– Dopiero co wróciłem, nie mogę trochę odpocząć? – spytał.
– Za chwilę przychodzi wycieczka, dużo ludzi, sam nie dam rady przecież! Ruchy!
Kłótnia z rodzicem nie miała najmniejszego sensu, też San nie należał do buntowników, więc bez słowa zdjął z wieszaka fartuch, który następnie założył, pospiesznie zawiązując wstęgi. Nie chciało mu się pracować, ale już wcześniej miał przeczucie, że ojciec nie da mu odpocząć i zaraz zaciągnie do roboty. Jedynie nie przypuszczał, że to nastąpi aż tak szybko.
Drzwi restauracji się rozsunęły, o czym dał znać zawieszony przy nich dzwonek. San odwrócił się, chcąc wyjrzeć zza futryny i sprawdzić, kto przyszedł, lecz nie zdążył zrobić kroku, jak w kuchni niespodziewanie pojawił się jego brat.
– Abeoji, wróciłem! – oznajmił wesoło. – O, Sana, hej! Stęskniłeś się za hyungiem?
– O, Joona – rzekł zdecydowanie mniej entuzjastycznie ojciec, nawet nie odwracając wzroku znad garnka. – Idealnie. Zakładaj fartuch i do roboty.
– Dopiero co wróciłem, nie mogę trochę odpocząć? – zdziwił się tamten.
– Za chwilę przychodzi wycieczka, dużo ludzi, sam nie dam rady przecież! Ruchy!
W tym momencie San miał swego rodzaju deja vu.
Joon, tak jak wcześniej blondyn, bez słowa założył fartuch. Dokładnie kilka sekund później zjawiła się oczekiwana wycieczka, która okazała się składać głównie z osób w średnim wieku. Chłopcy wzięli się do pracy.
Sporo roboty miało dwóch braci, ponieważ dla wszystkich uczestników wycieczki był to pierwszy raz w tego typu restauracji. Musieli wytłumaczyć dokładnie, co zawierały poszczególne dania (mimo że było to napisane w menu), a także pomóc w przygotowaniu niektórych z nich; co akurat nie było niczym nowym. Korzystając z chwili, że obydwoje stali blisko siebie i nie robili nic szczególnego, Joon przysunął się trochę bliżej Sana, pytając:
– Czemu nie jesteś na zajęciach? Odwołali coś?
Blondyn spojrzał na niego, unosząc lekko brwi. Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią, aż w końcu rzekł:
Blondyn spojrzał na niego, unosząc lekko brwi. Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią, aż w końcu rzekł:
– Musiałem iść coś załatwić do bractwa.
Usłyszawszy to, Joon zmierzył go wzrokiem z góry na dół.
– Czy to coś poważnego?
– W sumie nie. W końcu już wróciłem. – Wzruszył ramionami. – A właśnie. Peterson umarł, słyszałeś?
– Co? – brat otworzył szeroko oczy. – Jak?
– Zamordowany, góra próbuje się dowiedzieć, co dokładnie zaszło.
Nie zamierzał przyznać się, że był przez Petersona przesłuchiwany ani tym bardziej, że był świadkiem jego śmierci. Na razie postanowił nie wciągać w to brata. Wiedział jednak, jak on zareaguje na wieść o śmierci mężczyzny.
– Ha, nareszcie! – rzucił z pewnym zadowoleniem Joon. – Nie powinienem nikomu życzyć śmierci ani tym bardziej się z niej cieszyć, ale naprawdę dobrze, że Petersona wreszcie nie ma. Nigdy go nie lubiłem, kawał zakłamanego chama. Mam nadzieję, że podczas inwestygacji znajdą na niego jakieś brudy. Jestem pewny, że w czymś maczał palce.
W odpowiedzi San przytaknął.
Podobnie jak on, Joon praktycznie od początku nie lubił Petersona. Niezbyt często się z nim widywał, ale każde spotkanie było dla niego nieprzyjemne. Mężczyzna emanował czymś, co Joonowi się nie podobało. Raz nawet przyłapał go na dziwnym zachowaniu, ale nie mógł tego wykorzystać w żaden sposób. Jeśli miał jakoś popsuć Petersonowi życie to musiał znaleźć dowód, i to nie byle jaki. Ale ku jego uldze, problem zniknął.
– Śmieszny macie ten język – usłyszeli wtem.
Oboje odwrócili głowy jak jeden mąż i popatrzyli na siedzącą blisko przy jednym ze stolików starszą już kobietę.
– Słucham? – spytał trochę niepewnie Joon.
Wymienił spojrzenie z bratem, jak gdyby upewniając się, że kobieta nie zrozumiała ich wcześniejszej rozmowy. Na szczęście wszelkie obawy zniknęły, gdy kobieta powiedziała:
– Nie rozumiem ani słowa, ale śmiesznie się was słucha.
Bracia milczeli; za bardzo nie wiedzieli jak na to zareagować. Starszy otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz wyprzedziła go koleżanka kobiety.
– Ach, Margaret! – Wzrokiem skarciła ją, po czym zwróciła się do chłopaków: – Przepraszam za nią, przyjaciółka nie chciała powiedzieć nic złego, chodzi jej o śmiesznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
– Nic się nie stało! – odparł Joon.
– Tak, poza tym, zazdroszczę wam! – powiedziała Margaret. – Znam tylko angielski, a chciałabym znać jeszcze jakiś niepopularny język. Ma to swoje zalety! O, na przykład możecie przeklinać na innych, a oni nawet nie będą o tym wiedzieli!
– Margaret! – znów ją upomniała przyjaciółka.
San zmierzył wzrokiem obie kobiety.
– Ma pani rację – rzekł po chwili.
Margaret uśmiechnęła się szeroko, spojrzała na blondyna, gdy nagle jej twarz pobladła, a uśmiech zniknął. Widząc to, San odruchowo odwrócił nieco głowę i spojrzał w bok, lecz wtedy usłyszał zmartwiony glos:
– O jejku, a tobie co się stało? Ktoś cię pobił?
Wypowiedź ta zaskoczyła go. W końcu spodziewał się, że kobieta nagle nie będzie już chętna na rozmowy i każe im odejść czy coś. Nie myślał, że nagle okaże sympatię.
– Tak... to znaczy nie... – odparł pospiesznie.
– Ach, biedaczysko! Kto ci to zrobił? Mam nadzieję, że ta osoba smaży się teraz w piekle!
Joon wzdrygnął się na te słowa. Przygryzł dolną wargę, trochę nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał na Margaret, potem na jej przyjaciółkę, która ponownie ją skarciła. Chwilę później na twarz przybrał uśmiech.
– Może chciałyby panie coś jeszcze?
– A, nie, nie, już jesteśmy pełne! – odpowiedziała koleżanka Margaret.
– Na pewno?
– Na pewno!
San spojrzał na brata, nic jednak nie powiedział.
Po około godzinie grupa wycieczkowa wreszcie opuściła lokal. W restauracji zrobiło się niezwykle pusto, ale za to przyjemnie cicho. Chłopcy mogli w spokoju wyczyścić stoły i pozamiatać.
San skończył wycieranie ostatniego stolika. Wyprostował się, odetchnął nieco. Dawno tyle nie pracował w restauracji. Co prawda, nie dało się narzekać na brak klientów, ale nieczęsto lokal był zapełniony po brzegi. Przynajmniej dzisiaj więcej zarobili. Może nawet San coś dostanie? Choć na to akurat nie bardzo mógł liczyć.
Odwrócił się, popatrzył na Joona, który właśnie kończył zamiatanie.
– Hyung – zaczął po krótkim namyśle – co to była za reakcja wtedy? Jeszcze by pomyślały, że to ty mnie pobiłeś.
Joon zastygł w bezruchu. Kilka sekund później powoli wyprostował się i z pewnym smutkiem w oczach spojrzał na Sana, a dokładniej na bliznę przecinającą jego brew.
– Nie pobiłem... – rzekł wolno – ale to nadal moja wina...
– Dałbyś już sobie z tym spokój – przerwał mu San. – Tyle lat już minęło, a ciebie nadal to męczy. Zresztą, nic mi nie jest, więc tym bardziej nie ma powodu do wyrzutów sumienia i tak dalej. A mówisz, że to ja się za dużo zamartwiam – rzucił pod nosem.
Złożył szmatę tak, żeby zebrane okruchy nie pospadałby na podłogę. Poszedł do kuchni, po drodze zabierając bratu miotłę.
– Abeoji, idę na górę odpocząć, a wieczorem wychodzę do kolegi – rzekł.
– Mhm – odparł krótko ojciec, krojąc warzywa.
Joon podążył za blondynem wzrokiem, nic nie powiedział. Jedynie westchnął ciężko.
San stanął przed niedużymi drzwiami, strzepnął z kurtki śnieg. Akurat musiało zacząć sypać, kiedy wyszedł. Zdjął kaptur, po czym zadzwonił dzwonkiem. Chwilę później drzwi się otworzyły, a zza nich wyłonił się Alex.
– Hej, już jesteś – powiedział.
– Hej – odparł spokojnie San.
Białowłosy wpuścił go do środka. Gdy Koreańczyk zdjął buty i kurtkę, podszedł z Alexem do kanapy, gdzie już siedziały ich mentorki.
– Przepraszam za spóźnienie – rzekł, wykonując delikatny ukłon.
Kąpanie Gyeowoola i obcinanie pazurów musiało spaść na niego, bo nikt inny nie miał za bardzo czasu, a gdy wreszcie skończył i zjadł coś to mu się przysnęło na łóżku na parę godzin. Świetnie, dzisiaj w nocy w ogóle nie zasnę.
– Nic się nie stało – odparła z pocieszającym uśmiechem mentorka Alexa. – Nie czekaliśmy długo.
Gdy zajął swoje miejsce, a Alex przyniósł każdemu po herbacie, uczniowie zabrali się za opowiadanie wszystkiego od wyjazdu mentorek do wypuszczenia chłopaków z bazy. Kobiety uważnie słuchały, a gdy skończyły, popadły w niekrótkie zamyślenie.
– Przydałoby się naprowadzić bractwo na dobry trop – odezwała się po pewnym czasie Aurora. – Ale tak, żeby się nie domyślili, że to my dajemy im poszlaki.
– Można by wykorzystać moje nagranie z zabójstwa Petersona – zaproponował San. – Wyciąć to i owo, przerzucić ze zdjęciem rejestracji na jakiś pendrive i im podrzucić.
– Niezły pomysł, przynajmniej nie będą podejrzewać siebie nawzajem. Jednak to za mało. – Kobieta skrzyżowała ręce na piersi. – Samo nagranie zrobi z niego tylko większą ofiarę, a my musimy jeszcze zdobyć dowody na to, że zdradził bractwo.
– W jego biurze jest notatnik ze spotkaniami z łowcami – wtrącił się Alex. – Jeśli lepiej poszukamy to pewnie coś więcej znajdziemy.
– A co, jak ktoś już zrobił tam porządek? – spytała Rebecca. – Nie możemy wykluczyć, że ktoś, kto podlega Petersonowi, może pozbyć się wszelkich dowodów.
Chwila ciszy.
– Spróbować zawsze można – rzucił wtem San, wzruszając lekko ramionami.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz