– Samuel Rivers.
San podniósł wzrok znad butów, w które dotychczas się wpatrywał. Usłyszał swoje wymyślone nazwisko, więc powinien zareagować. Tak, Samuel Rivers. Czemu takie wybrał? Nie był do końca pewny. Z imieniem nie chciał za bardzo kombinować, ponieważ obawiał się, że nie będzie reagować na nie, a Samuel jest całkiem zbliżone do San. Raz nawet matka wspominała, że myślała, czy by nie dać mu takie anglojęzyczne imię (ostatecznie zrezygnowała, bo San jest wystarczająco proste w wymowie i łatwe do zapamiętania). A nazwisko... cóż... to było pierwsze co mu przyszło do głowy.
Przydzielony został do jednego z wielu wysokich, umięśnionych i groźnie wyglądających mentorów płci męskiej. Jego prezentował się wręcz stereotypowo. Silny typ, z góry patrzący na wszystko i wszystkich, San czuł, że na treningach nie będzie się bawił. Zapowiada się ciekawie.
Cipriano, bo tak miał na imię mężczyzna, zmierzył swym surowym wzrokiem Koreańczyka z góry na dół. Jakiś czas milczał, aż w końcu rzekł do siebie:
– Aha, okej, czyli tym razem buntownik.
Pora oficjalnie wczuć się w rolę badassa.
Na jego słowa San cmoknął z wyraźnym zniesmaczeniem. Nic nie powiedział, odwracając głowę gdzieś w bok. Nie mógł jednak tak sobie postać, bowiem mentor od razu zaciągnął go do jednej z mniejszych sali treningowych. Zajęli jedną połowę, San zaczął ukradkiem się rozglądać.
Wypadałoby zapoznać się z Alexandrem i Yurim. Wtedy mogliby razem rozmawiać bez obaw, że ktoś zacznie coś podejrzewać, ewentualnie inni wymyśliliby jakieś nic nieznaczące plotki. Tylko jak to zrobić? Najszybciej chyba się uda w stołówce. Usiedliby niby przypadkiem przy jednym stoliku i wspólnie zjedliby posiłek... A może nie powinni się tak spieszyć? Może powinni na początku mijać się na korytarzach jakby nawet nie chcieli mieć ze sobą nic wspólnego. Okej, to jednak nie było takie proste.
– Walcz ze mną.
Zerwany z zamyślenia spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. Mentor wpatrywał się w niego z powagą, w pozycji gotowej do ataku.
– No dawaj, walcz – powtórzył. – Muszę wiedzieć czy cokolwiek umiesz, żeby cię poprawnie trenować.
W odpowiedzi San jedynie spuścił nieco głowę i ściągnął brwi, patrząc na Cipriana spod byka. To miała być jego pierwsza walka z łowcą, podczas której nie mógł używać swoich mocy. Aurora co prawda nauczyła go trochę bić się czysto fizycznie, ale ostatnio za bardzo polegał na swojej grawitacji. Ach, gdybym wiedział, że coś takiego mnie czeka!
Stał nieruchomo, jego ciało nie zmieniło położenia nawet o milimetr. Cipriano odrobinę rozluźnił mięśnie, na jego twarz wskoczył grymas.
Wydawało się, że obaj tak będą stać w nieskończoność, lecz gdy mentorowi powoli kończyła się cierpliwość, San gwałtownie ruszył prosto na niego, nieustannie go obserwując. Leworęczny czy praworęczny, z której strony najpierw zaatakuje...?
Mężczyzna wykonał zamach prawą ręką.
Praworęczny!
Zatrzymał się nagle nisko na nogach i moment później skoczył na prawo, unikając pierwszego ciosu. Widząc ten ruch, na pokrytą lekkim, acz ciemnym zarostem twarz Cipriano wskoczył niewielki, ale nadal groźny uśmieszek.
– Atak z zaskoczenia i szybki unik, co? – parsknął jak gdyby nie najgorzej się bawił.
Oczywiście, San mu nie odpowiedział, a przeszedł do wykonywania kolejnego ruchu. Przeniósł część ciężaru ciała na ręce, którymi się podparł, wykonując porządny zamach lewą nogą. Trafił prosto w tył kolana przeciwnika; noga tamtego zgięła się, zwiastując upadek...
Poczuł nagły ból, odruchowo się skrzywił. Zbadał wzrokiem sytuację, otworzył szerzej oczy. Mężczyzna zgiął mocno całą swoją nogę, która niczym szczypce pochwyciła podudzie Koreańczyka. Nim San zdołał w jakikolwiek sposób na to zareagować, został pociągnięty, wskutek czego stracił równowagę i ledwo uchronił twarz przed bolesnym spotkaniem z podłogą. Spróbował się podnieść, lecz znowu był za wolny o milisekundy. Cipriano skoczył na niego i przygniótł do parkietu, zaciskając wielką dłoń na jego gardle.
– Nie jesteś pierwszym buntownikiem, jakiego uczę. – Wyszczerzył swoje zęby w okropnym uśmiechu. – Takich jak ty trzeba już na starcie zdominować.
San cały ten czas próbował jakoś wydostać się z morderczego wręcz uścisku mentora, lecz wraz z oddechem stopniowo tracił również energię, a w walce na czystą siłę z takim potworem jak Cipriano to już na starcie przegrywał (a niby to smoki były potworami). Zmrużył oczy, trzymając mocno swoimi dłońmi umięśnione przedramię mężczyzny. Zacisnął na skórze paznokcie, gotowy do użycia swojej mocy...
Nie.
Nie mógł tego zrobić. To ważna misja, nie mógł już pierwszego dnia dać plamy. Poddaj się. Wiesz, że z grawitacją mógłbyś odwrócić sytuację, ale nie możesz. Właśnie, musiał się poddać. O to chodziło Cipiranowi, który i tak miał go uczyć, a nie zabić.
Poluzował chwyt, niemalże puszczając. Poruszył ustami, zaczynał powoli tracić kontakt z rzeczywistością. Lecz wtem mężczyzna zabrał rękę, jednocześnie wstając z chłopaka.
– Przynajmniej masz trochę oleju w głowie – rzekł gdy się prostował.
San od razu kaszlnął parę razy, chwytając w płuca możliwie jak najwięcej powietrza. Podniósł się do pozycji siedzącej, zaczął masować swoją szyję. To mu się trafił mentor-sadysta. Oby reszta miała lepiej.
– Samuel, tak? – kontynuował tamten. – Od dzisiaj jestem twoim mentorem, co znaczy, że musisz się mnie słuchać. Inaczej spotka cię kara gorsza niż to, co przed chwilą się wydarzyło. Rozumiemy się?
Cisza.
– Rozumiemy się?!
– Tak – odparł cicho San.
– Świetnie, a teraz walczmy.
Na te słowa Koreańczyk zamrugał parę razy.
– Znowu?
– Owszem. Wcześniej po prostu musiałem ci pokazać, gdzie twoje miejsce, a że szybko poszło, teraz możemy przejść do prawdziwego treningu. Jak już raz powiedziałem, muszę wiedzieć, co umiesz – dorzucił, strzelając stawami między paliczkami.
Super. Stęskniłem się aż za siniakami...
Minął tydzień od dołączenia do łowców, co jednak nie bardzo mu się podobało. Co prawda wiedział, że na pewno nie zdobędą niczego przydatnego w ciągu pierwszego tygodnia lub nawet dwóch, ale nie przypuszczał, że przez tyle dni nie uda im się nawet raz spotkać i przedyskutować wszystko. Yuri, jak zobaczył San, zdobył grono znajomych, z którymi wydawał się być dziwnie związany; aż Koreańczyk zaczął się martwić, że Rusek odnalazł swoje miejsce wśród łowców. On sam miał problem ze swoim nowym współlokatorem, Yohanem, który w wolnych chwilach prawie w ogóle nie odstępował go na krok, wręcz włażąc do tyłka, żeby San został jego przyjacielem czy chociażby dobrym kolegą. San cały ten czas zastanawiał się, czy tamten naprawdę nie odbiera jego wyraźnych werbalnych i niewerbalnych znaków, że nie szuka przyjaźni. Przez to wszystko nie miał tyle swobody, a gdy już znalazł się gdzieś sam to nigdzie nie było w pobliżu Alexa. Normalnie szczęście tej misji nie sprzyjało.
Jedenastego dnia dowiedział się, że po czternastym wśród rekrutów zorganizowane zostaną rywalizacje o schemacie piramidy – wybrane losowo osoby będą ze sobą walczyć, wygrani dostaną się do kolejnej rundy i tak do finału. Też po całej grupie krążył buzujący krew w żyłach przeciek.
– Ci, co wcześnie przegrają zostaną wyrzuceni? – spytał San, unosząc brew.
– Tak! – odpowiedział żywo Yohan, siedząc po drugiej stronie stołu. – Choć łowcy potrzebują ludzi, nie przyjmą byle kogo.
– Ale co z nimi? Najpierw łowcy wygłosili wielką przemowę o zabijaniu i łapaniu smoków, a teraz tak po prostu puszczą tych, co się nie dostali?
– Cóż, i tak na tym etapie nie możemy im zaszkodzić. – Blondwłosy chłopak wzruszył ramionami. – Nie mamy żadnych ważnych informacji, które moglibyśmy rozpowiedzieć, a nawet gdybyśmy zaczęli rozpowszechniać, że są złe smoki i w ogóle to ludzie by nam nie uwierzyli, a Venatores by się nas po prostu pozbyło.
– Mhm...
Czyli trzeba będzie się postarać, żeby nie skończyć na progu.
Rozejrzał się po całej stołówce. Na pewno w tym całym tłumie były osoby, którym na dostaniu się do łowców zależało bardziej niż komukolwiek innemu, więc pewnie zrobią wszystko by osiągnąć swój cel. San również musiał się przyłożyć. Nawet w sekrecie zaczął wykorzystywać moc grawitacji tak, żeby nikt nie zauważył; choć jeszcze nie próbował nowej taktyki na Ciprianie ani nikim innym, przez co nie wiedział, jak dobre są. Ale takie walki z innymi rekrutami to niezła okazja. Tylko żeby starsi łowcy nie zauważyli nic.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz