niedziela, 22 sierpnia 2021

Od Sana cd. Alexandra

Stanął przed automatem, bez zawahania wsunął jeden banknot, po czym wybrał zwykłą czarną.
– Jestem zmęczony – przyznał, wpatrując się w kubek, do którego maszyna nalewała upragniony napój bogów. – Najchętniej bym przegrał po dwóch rundach, żeby mieć spokój.
– To dlaczego bierzesz w tym udział? – zapytał Alexander, unosząc brew w konfuzji. – Dostałeś się aż do finałów!
– Słyszałem, że najlepsi rekruci szybciej awansują. Jak zostanę oficjalnym członkiem, będę miał łatwiejszy dostęp do potrzebnych nam informacji.
Słysząc jego słowa, Alex się wzdrygnął. Zamarł na moment, po czym przestraszonym wzrokiem rozejrzał się po okolicy, zapewne sprawdzając czy nie ma nikogo w pobliżu. San dostrzegł ten ruch od razu. Ze spokojem wymalowanym na twarzy wziął do ręki gotowy napój i usiadł na ławce obok rudego, wzdychając przy tym ciężko.
– Nie ma podsłuchu – tymi trzema słowami rozwiał obawy tamtego.
– Na pewno? – spytał Alex, na co otrzymał skinięcie głową. – Skąd wiesz?
San zamyślił się na moment, pociągając pierwszy łyk kawy.
– Jeden z moich współlokatorów to straszna gaduła. Miałem tyle szczęścia, że sam wypaplał chcąc mnie naciągnąć do rozmowy.
– Aaa, chodzi ci o tego kolesia, który zawsze z tobą siedzi w stołówce?
– Niestety. – Na chwilę zamknął oczy. – Irytujący typ, gęba mu się nie zamyka. Ale przynajmniej stanowi dobre źródło informacji. Jak się sam chwalił, jego ojciec jest bardzo szanowanym łowcą.
Alex otworzył szerzej oczy.
– Czyli to dlatego jeszcze go nie skopałeś jak innych! Jeśli się zakolegujecie to możliwe, że łatwo skoczysz na wyższe stanowisko! Woah! – Zmierzył Koreańczyka wzrokiem, gdy wtem posmutniał. – Ty to zrobiłeś świetne postępy przez ten czas. W przeciwieństwie do mnie... Ja nawet nie mogę się pozbyć jednej natarczywej dziewczyny...
San odwrócił głowę, spojrzał na chłopaka. Wyglądał na przygnębionego. Czyli nie osiągnął zbyt wiele w ciągu ostatnich dni; dlatego pewnie był smutny. Cóż, San tak naprawdę również jakoś dużo nie zrobił. Wiele rzeczy zależało od czystego szczęścia. W końcu gdyby nie trafił na Yohana, nie miałby tylu informacji, a bez ukrytej pomocy ze strony grawitacyjnych zdolności raczej by się nie dostał do finałów. Niejedna osoba w czystej sile go przewyższała.
Pociągnął kolejny, tym razem większy łyk kawy. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że picie jej wieczorem chyba nie było tak dobrym pomysłem. No nic, kolejna noc dla mnie na nadrabianie prac rysunkowych.
– W porównaniu z Yurim to wykonałeś ogrom roboty – rzucił.
Alex spojrzał na niego, zaśmiał się.
– Nawet nie wspominaj o nim – westchnął. – Po co on w ogóle tu przyszedł?
– Hmm... – San poświęcił kilka sekund na zastanowienie się. – Przy odrobinie szczęścia odwróci uwagę innych podczas gdy my będziemy się włamywać do archiwum.
– Tylko żebyśmy nie musieli mu potem ratować tyłka – ponownie się zaśmiał Alex.
– Cóż, mówił, że tęskni bardzo za swoim mentorem, więc może powinniśmy mu pozwolić spotkać się z nim...
– San.
Koreańczyk popatrzył na rudzielca, który posyłał mu trochę wymowne spojrzenie. Widząc to, przewrócił oczami.
– No żartuję, oczywiście, że mu pomogę. Niechętnie, ale pomogę. – Napił się kawy.
– Nie no, spokojnie! – Na twarzy Alexandra zatańczył uśmieszek. – Też bym najchętniej go zostawił na pastwę losu.
– Wielkie umysły myślą podobnie, hę?
Usłyszał kroki. Podniósł głowę, spojrzał w głąb korytarza, gdy wtem zza zakrętu wyłoniła się jakaś osoba. San zmierzył ją wzrokiem, zmarszczył brwi. Nie rozmawiali za głośno, więc nieznajomy chłopak nie mógł ich usłyszeć, ale widok okrutnego Samuela na jednej ławce z kimś innym niż Yohan z pewnością mógł go zaskoczyć. I zaskoczył, bo gdy rekrut zobaczył ich dwójkę, zatrzymał się nagle i otworzył szeroko oczy. San wymienił się z nim spojrzeniami, po czym powrócił wzrokiem na Alexandra.
– Huh, czyli chcesz kolejny trening? – prychnął, krzywiąc się lekko.
Nagła zmiana w zachowaniu i wypowiedź nie na miejscu zdziwiła rudego. Przyjrzał się uważnie Sanowi, który powolnym ruchem głowy wskazał będącego po drugiej stronie korytarza chłopaka. Alexander na szczęście szybko załapał, bowiem bez oglądania się przyjął trochę niezręczną postawę i ostrożnie rzekł:
– Cóż, jeśli to nie jest problem.
Samuel wziął głęboki wdech, na chwilę zamknął oczy, popadając w zamyślenie.
– Niech będzie – odparł w końcu. – Ale po finałach. I żadnej widowni.
Mówiąc ostatnie zdanie, posłał wrogie spojrzenie nieznajomemu, który czym prędzej odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł.
Obaj agenci odczekali chwilę, aż San wyprostował nogi z cichym westchnięciem. Alexander odetchnął z ulgą.
– Ugh, czyli czeka mnie kolejny trening – mruknął do siebie.
– Wybacz, musiałem na szybko coś wymyślić, żeby nic nie podejrzewał – powiedział San. – Będę łagodny. I tym razem postaram się całkiem przegonić gapiów. Tylko nie wiem czy dam radę z Elise. Wygląda na upartą.
– Spróbuję się jej jakoś pozbyć na czas spotkania.
San dopił do końca kawę, pusty kubek wyrzucił do stojącego obok kosza na śmieci.
– Będę szedł już – jęknął, wstając. – Muszę opracować jakieś nowsze taktyki, ponieważ moje obecne ruchy są teraz znane. Właściwym planowaniem zajmiemy się po finałach.
Pożegnał się z Alexem i ruszył przed siebie. Nawet jeśli był dobry w walce i bez jakiegoś wielkiego problemu dostał się do finałów, musiał się przygotować na następny pojedynek. Miał silne przeczucie, że to nie będzie bułka z masłem.



– Samuel Rivers!
Głośny krzyk rozległ się po całej arenie. San w ostatniej chwili uniknął wymierzony w jego kierunku cios. W kilku skokach oddalił się od masywnego młodego mężczyzny, który nieustannie na niego nacierał.
Norwin Jenkins. Przerażający typ (zwłaszcza że co chwilę wołał Samuela, nikt nie wiedział dlaczego). Podczas całej tej walki zachowywał się jakby świetnie się bawił, na twarzy miał uśmiech wręcz psychopatyczny. Tak jak San przeczuwał, pojedynek z nim okazał się bardzo trudny. Większy, silniejszy, jedno uderzenie pięścią o mało nie złamało przedramienia, którym Koreańczyk się osłonił. Co prawda, on sam już zdążył mu parę razy przyłożyć, lecz tamten nadal stał i nie wydawał się być osłabiony.
Walka się toczyła, widownia zaczęła już uważać ją za pojedynek na wytrzymałość. Wyglądało na to, ze zwycięzcą nie będzie ten, kto pokona przeciwnika, a ten kto dłużej ustanie na arenie. Co Sanowi wcale nie szło na rękę.
Energia nigdy nie była jego sprzymierzeńcem. Z racji, że na co dzień posiadał jej mniej od przeciętnego człowieka, w czystej walce nie potrafił za długo wytrzymać bez przerw. Najczęściej pomagał sobie grawitacją, dzięki której oszczędzał ruchy samego ciała. I tutaj też to robił, ale znacznie dyskretniej, żeby nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Przez to miał spore ograniczenia. A czas uciekał.
Gdy skutecznie odepchnął Norwina na granicę areny, ktoś niespodziewanie podsunął mężczyźnie długi kij, taki sam jak ten, którego używał między innymi Alexander. Norwin bez zawahania wziął go do ręki, na co Samuel prychnął.
– Nie mów, że chcesz mnie pokonać jakimś patykiem – zadrwił, korzystając z tej krótkiej chwili, by odzyskać choć trochę energii.
– Ach, Samuelu, nie myśl, że ja cię będę po prostu patyczkiem klepał – skontrował Norwin. – A może mam ci go rzucić? Aport, aport! – Pomachał kijem, jakby na serio miał nim zaraz rzucić.
Na te słowa Samuel zacisnął pięści.
Bez słowa rzucił się na przeciwnika. Norwin stał w miejscu, gdy nagle podniósł nieco udo, na którym złamał kij, w ten sposób otrzymując dwa krótsze, ale z zaostrzonymi końcami. Wziął zamach lewą ręką, San odskoczył na bok. Zatrzymał się jednak gwałtownie, gdy ujrzał wycelowaną w jego głowę broń, która momentalnie zaczęła zmniejszać dystans. Najszybciej jak mógł złapał obiema rękami za kij, siłując się teraz z Norwinem.
Zachłysnął się niemal powietrzem, gdy poczuł okropny ból. Spojrzał w dół, otworzył szeroko oczy, widząc koniec drugiego kija wbity w jego prawy bok. Skrzywił się mocno. Niestety nie zdążył w żaden inny sposób na to zareagować.
Siłowanie się nabrało tempa. Norwin pchał do przodu, San cofnął się, na moment tracąc na sile. Próbował możliwie jak najszybciej coś wymyślić, jakiś sposób wyjścia z tej sytuacji, cokolwiek. Tym razem jednak nie nadążał za ruchami tamtego. Przeciwnik uderzył kijem w otwartą ranę, Koreańczyk stracił równowagę i upadł na ziemię.
Wszyscy na widowni wciągnęli powietrze z ogarniających ich skrajnych emocji, niektórzy nawet krzyknęli. Dla wielu ten punkt walki wydawał się być decydujący.
– No, Samuel Rivers – rzekł Norwin – bądź dobrym pieskiem i okaż uległość swemu panu!
San trzymał kij najmocniej jak mógł, lecz powoli opadał z sił. Patrzył w furii na ostry koniec, który powoli, acz niebezpiecznie zbliżał się do jego lewego oka. Totalny psychol! On chyba nie chce...!
Z głośnym warknięciem San podwinął nogi, by tuż po chwili z całej siły kopnąć w brzuch przeciwnika. W połączeniu z jego mocą Norwind niemalże odleciał. Kij wyślizgnął się z rąk Koreańczyka, jednak ku jego nieszczęściu parę drobnych drzazg spadło prosto na jego oko. Odruchowo zamknął oczy, pogarszając tylko sprawę, wtedy jednak nie przejmował się tym zbytnio. Drobne drzazgi. Skończy się na kilkudniowym opatrunku.
W pośpiechu wstał, starając się ignorować ostry ból w boku. Tu też mu się upiekło, bowiem rana nie wyglądała na głęboką. Norwin nie był taki głupi; wiedział, że poważne zranienie kończyło się dyskwalifikacją.
Spojrzał na leżącego kilka metrów dalej przeciwnika. Nie zwlekając zwiększył siłę grawitacji ciągnącą tamtego do ziemi, żeby czasem nie wstał. Korzystając z okazji podszedł do niego i wziął leżący z boku kij. Zdrowym okiem przyjrzał się mężczyźnie.
– Oko za oko, ząb za ząb – to mówiąc wbił ostry koniec w tors Norwina.
Głośny krzyk rozległ się po całej arenie, po czym nastała krótka cisza, którą przerwał sygnał oznaczający koniec pojedynku.
– Nie martw się, ominąłem punkty witalne – rzucił Samuel na odchodne. – W przeciwieństwie do niektórych nie jestem psycholem.
Z pomocą Yohana (który zjawił się przy nim w oka mgnieniu jakby miał jakieś supermoce) dostał się do gabinetu pielęgniarskiego. Tam dobrze opatrzony i przemieniony w tymczasowego pirata usiadł na jednym z łóżek – miał ogromne szczęście, ponieważ Norwina postanowiono przenieść do innego pomieszczenia.
Yohan poszedł sobie dopiero po tym, jak dzięki odpowiednim spojrzeniom Sana pielęgniarka go przegoniła. Kobieta pocieszyła niebieskowłosego, że nic mu nie będzie i się z tego wyliże, po czym również wyszła. San pozostał sam w pokoju dla pacjentów. No, nie na długo.
Drzwi powoli się otworzyły, a zza nich wyłoniła się znajoma ruda czupryna. Na widok Alexandra Koreańczyk w duchu odetchnął z ulgą. Choć był zmęczony, towarzystwo rudzielca nie mogło mu zaszkodzić. No i też mogli skorzystać z okazji, że byli sami, a nikt inny raczej nie zamierzał tu zaglądać.

Alexander?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz