Sanowi już kompletnie przestało się podobać to całe szkolenie. Oczywiście, nie mógł oczekiwać, że jedyne, co będzie robił to zbieranie poszlak i spokojna wędrówka do mety. Można było bez problemu przewidzieć, że łowcy przyszykują jakieś pułapki mające na celu utrudnienie rekrutom wykonanie zadania. Aczkolwiek chłopak nie przypuszczał, że mogą one być aż tak... brutalne. Istniała szansa, że góra w ten sposób chciała wyselekcjonować najlepszych. Chociaż... z jednej strony wydawało się to wręcz nieludzkie, z drugiej jednak miało sens. Patrząc na całą sytuację i istotę organizacji łowców zabieranie w szeregi osób, które umrą przy pierwszym kontakcie ze smokami kompletnie im się nie opłacało. Nawet nie dało się tego podciągnąć pod mięso armatnie.
Rozejrzał się zdrowym okiem dookoła, spojrzał na Elise. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że dziewczyna całą tę chwilę trochę dziwnie się w niego wpatrywała. Nie potrafił dokładnie odczytać jej wyrazu twarzy, jedno jednak odgadł i wcale nie był z tego zadowolony.
– Nie mów, że będę musiał cię nieść jak damę w opałach – parsknął, krzyżując ręce na piersi.
Alex posłał mu trudne do określenia spojrzenie. Elise zaś spuściła głowę.
– Przepraszam, naprawdę boli mnie noga – odparła cicho. – Co ja mam zrobić?
– Cóż, w prawdziwej akcji spisałabyś się świetnie odwracając uwagę gadów.
Na te słowa dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
– Sugerujesz, że zamierzasz mnie porzucić w tym lesie?!
Samuel nie odpowiedział. Stał jedynie w całkowitym bezruchu, powstrzymując się przed spojrzeniem na Alexandra. Gdzieś w głębi duszy nie chciał zobaczyć jak rudowłosy twardo ocenia go wzrokiem. Samuel przecież nie był opiekuńczy...
– No dobrze. – Elise zaczęła spoglądać na ziemię, głos jej zdradzał wyraźny smutek. – Zostanę. W prawdziwej walce człowiek jest zdany na siebie samego – dodała ciszej.
San cały czas ją obserwował, zalany najprzeróżniejszymi myślami. Pomóc, nie pomóc, pomóc, nie pomóc. W głowie miał jeden wielki mętlik.
Ach, nie mogę tak! Jeszcze dostanę jakiegoś zaburzenia osobowości!
Westchnął ciężko, a następnie podszedł do dziewczyny. Wziął jej rękę i przełożył przez swoje barki, wolnym ramieniem asekurował ją od tyłu.
Elise na początku się wzdrygnęła. Popatrzyła na Azjatę, zmierzyła go wzrokiem w zaskoczeniu, momentalnie się rumieniąc. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz wyprzedził ją Samuel, mówiąc:
– Lepiej sama też się trochę postaraj. Później się zamienimy – rzucił do Sashy, na co tamten pokiwał głową.
Cała trójka trochę wolno ruszyła dalej. Szli w jednym kierunku, zbieraniem poszlak zajmował się głównie Alexander, czasami San polecał mu sprawdzić w niektórych miejscach. Po dłuższym czasie wreszcie dotarli do punktu docelowego.
W duchu San cieszył się, że już nic więcej ich nie zaskoczyło. No może poza jednym.
– Waah! – krzyknął Alexander, gdy tuż przed nim z krzaków wyłonił się... miotacz ognia.
O mały włos uniknął buchający prosto na niego ogień. Upadł na ziemię, oddychając płytko i nierówno, podniósł nieco w geście obronnym drżącą rękę.
– Sasha! – zawołała w przerażeniu Elise. – Wszystko w porządku?
Poruszyła się gwałtownie, pociągając za sobą podpierającego ją Sana. Niebieskowłosy na sekundę stracił równowagę, syknął cicho pod nosem w niezadowoleniu (po części spowodowanym pewnym bólem w boku).
– Jeśli ktoś ci pomaga to nie utrudniaj tego – mruknął.
– Ach, wybacz – odpowiedziała ulegle dziewczyna.
Westchnąwszy ciężko, San popatrzył na podnoszącego się Alexandra. Posłał mu pytające spojrzenie, tamten pokiwał głową, ruchem tym zapewniając, że nic mu nie jest. W duchu Koreańczyk odetchnął z ulgą. Całe szczęście. Brakuje tylko, żeby i jemu coś się stało.
Miotacz ognia. Tuż przed metą. Bardzo interesująca sztuczka.
Czekający na rekrutów łowcy spisali ich tożsamości, zaznaczając, że dotarli. San skorzystał z okazji i zapuścił żurawia na kartę. Zauważył, że choć byli dosyć wolni pod koniec przez Elise, nie przyszli ostatni; o dziwo znajdowali się gdzieś w połowie. Sporo osób jeszcze błądziło po lesie. W tej chwili Koreańczyk zaczął się zastanawiać co z Yohanem. Zostawił pod nim scyzoryk, więc chłopak powinien sobie jakoś poradzić. Powinien.
Gdy oddali poszlaki i poprawnie określili typ smoka (z żywiołem trochę im się poszczęściło, ponieważ nie byli zbyt pewni), Elise została zabrana do punktu medycznego, zaś Sasha i Samuel otrzymali pozwolenie na powrót do głównego budynku. Chłopaki mogli pobyć trochę na osobności.
San powstrzymał się przed jęknięciem, na dosłownie parę sekund położył dłoń na prawym boku. Wtedy jak uratował Elise dosyć nieprzyjemnie się wygiął, naciskając na ranę. Od tamtej pory sporadycznie dawała ona o sobie znać w trochę bardziej odczuwalny sposób niż dotychczas. No i teraz jeszcze leki powoli przestawały działać. Świetnie. Przynajmniej szwom nic się nie stało; inaczej już dawno pojawiłby się nieładny czerwony ślad.
– Te podchody były straszne – usłyszał.
Popatrzył na idącego obok niego Alexa. Próbując zapomnieć o bólu wziął nieco głębszy wdech, poprawił ręką przepaskę na oku.
– Łowcy mają surowe treningi – rzekł. – Ale jakoś im się nie dziwię. Dopóki nie posiadają tej swojej specjalnej broni, normalnie nie mają za wiele szans przeciwko wielkiemu zionącemu ogniem stworowi czy chociażby człowiekowi z mocami.
– Dla mnie nadal to trochę za dużo jak na początek...
Szli jakiś czas w milczeniu. W pewnej chwili San zaczął mierzyć wzrokiem całą sylwetkę rudzielca. Gdy tamten to zauważył i uniósł brwi w zdziwieniu, Koreańczyk spytał:
– Na pewno nic ci nie jest?
– Co...? Aaa, tamto. – Chłopak popatrzył w bok jak gdyby wracając wspomnieniami do miotacza ognia. – Spokojnie, nic się nie stało.
Słysząc to, spojrzenie Sana zrobiło się bardzo łagodne, lecz wtem niebieskowłosy spuścił wzrok.
– Wybacz. Poczułem charakterystyczny zapach, powinienem zareagować.
– Ach, nie muszę ci niczego wybaczać! – Alexander uniósł nieco dłonie. – Ja też mogłem jakoś szybciej uskoczyć, a jednak tego nie zrobiłem. Ale patrz, nic mi nie jest! Tylko na moment gorąco się zrobiło. – Podrapał się palcem po policzku.
– To dobrze – odparł po krótkim namyśle San.
– A u ciebie wszystko gra? – zapytał chwilę później tamten.
– Mhm.
Ponownie nastała między nimi cisza, w czasie której dotarli do drzwi głównego budynku. Weszli do środka, zajrzeli w głąb ciemnych, nieoświetlonych korytarzy. Brak jakichkolwiek dźwięków. Ale nie ma co się dziwić, w końcu był środek nocy.
Stojąc tak w holu, San wręcz marzył o powrocie do swojego pokoju, gdzie mógłby odsapnąć i zrobić coś z tym bólem. Czemu więc jeszcze nie ruszył szybkim krokiem w stronę skrzydła dla rekrutów? Ponieważ na drodze stała okazja. Okazja do lepszego rozejrzenia się po bazie łowców. Mogli się trochę pokręcić, pozaglądać tu i tam, a gdyby na kogoś natrafili, powiedzieliby po prostu, że wracają z nocnego szkolenia i się zgubili, do czego mieli prawo jako rekruci. Aż żal było to wszystko przegapić.
Okej, dasz radę, niejeden ból zniosłeś, wytrzymasz jeszcze trochę bez problemu.
– Rozejrzyjmy się po bazie – powiedział cicho do Alexa.
Chłopak odwrócił w jego stronę głowę.
– Hm? – Uniósł brew.
– Nie ma rekrutów i części łowców, ponieważ są na szkoleniu. Mamy okazję, żeby się trochę rozejrzeć. Musimy zrobić jakiś postęp w misji.
– A co jak ktoś nas zobaczy?
– Jesteśmy rekrutami, niedawno zaczęliśmy szkolenie. Poza tym jest ciemno. Uwierzą jeśli powiemy, że się zgubiliśmy.
Alexander?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz