czwartek, 29 października 2020

Od Alexandra cd. Sana

Wpatrywał się w marmurową posadzkę, z irytacją wyczekując wezwania. Peterson chciał się z nimi widzieć. Kolejny raz. Najgorsze w tym jednak było to, że Rebbeca nie mogła im pomóc. Góra zarządziła, aby kobieta nie uczestniczyła w przesłuchaniu. Wcześniej oczywiście podała Alexandrowi, co ma robić i jak się zachowywać. Teraz mentorka rozmawiała z resztą starszyzny. Niestety, tylko tyle w ten sposób mogła im pomóc. W końcu, Peterson nie ma prawa podjąć decyzji bez zgody rady.
Z zamyślenia wyrwały białowłosego słowa Sana. Chłopak podniósł wzrok, tępo wpatrując się w znajomego.
- Pamiętasz o planie ostatecznym?
Alexander naprawdę nie miał pojęcia, o co chodzi blondynowi. Przekrzywił głowę, oczekując wyjaśnień. 
- Co? - Alex uniósł pytająco brwi. 
- Jak nic innego nie zadziała i będziemy w kropce to po prostu mu nakopiemy - przypomniał. - Jestem typem, dla którego rękoczyn to broń ostateczna, ale mocy mogę szybciej użyć. Nie widzę problemu w daniu Petersonowi taryfy ulgowej i pokazaniu mu szybciej jak działa grawitacja. 
Białowłosy uśmiechnął się zadziornie. Sam nie był zwolennikiem rękoczynów, jednak obwiniający ich mężczyzna zasłużył na karę. Nie mogli mu przecież po prostu odpuścić. Peterson uczynił z i tak marnego życia Alexandra piekło. Dodatkowo nie zapowiadało się, aby aktualne problemy szybko przeminęły. 
Wtedy usłyszał, jak znajdujące obok drzwi otwierają się z trzaskiem. Przygryzł policzek od środka, widząc wychodzącego z pomieszczenia Petersona, poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Mężczyzna ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy, ruchem ręki zaprosił ich do pokoju. 
Alex bez słowa wstał z miejsca i spojrzał na Sana. Blondyn z kamiennym wyrazem twarzy ruszył za białowłosym. Czekała ich rozmowa z diabłem. 
W milczeniu usiedli na skórzanych krzesłach. Białowłosy rozejrzał się po zdobionym biurze. Było to inne pomieszczenie, niż te, w którym zostali przyjęci wcześniej. Najwyraźniej znajdowali się w prywatnym gabinecie Petersona. Wspaniale
Coraz bardziej zirytowany Alexander oczekiwał rozpoczęcia przesłuchania.  Dlaczego mężczyzna musi tak wszystko utrudniać? Cały czas wpatrywał się w uczniów z pełnym triumfem wzroku. Najwyraźniej pastwił się ich niepewnością. 
W końcu jednak zdecydował się przerwać milczenie:
- Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was tutaj zebrałem? 
Słowa te zdenerwowały białowłosego. Doskonale wiedział, co tutaj robi! Dlaczego Peterson miał tak wielki tupet?!
- Oświeć nas - prychnął w odpowiedzi Alex. Mimo wszystko wolał zgrywać głupiego, który nic nie wie o sytuacji panującej w Bractwie. Nie mógł przecież wyznać, że mentorka podzieliła się z nimi poufnymi informacjami. Nie chciał jej bardziej zaszkodzić. 
- Papiery Evans'a zaginęły - poinformował protekcjonalnie. - Coś chcecie mi powiedzieć na ten temat? 
- Szukaj ich? 
San łokciem szturchnął Alexandra w żebra. Białowłosy posłał mu zdziwione spojrzenie. Oni przecież nic nie zawinili! Dodatkowo - śmierć Evans'a była przypadkiem, jednak kradzież jego projektów już nie. 
- Po to was wezwałem - wyjaśnił widocznie poirytowany. - Sądzę, że moglibyście mi zdradzić, gdzie je ukryliście. 
- W jakim celu mielibyśmy ukraść te papiery? - zapytał San, w odróżnieniu do Alexandra, nie tracąc cierpliwości. 
- W tym samym, przez który zginął Evans - odparł Peterson, zaplatając ręce na piersi. 
- Sugerujesz, że przez przypadek zabraliśmy strzeżone akta? - Alex uniósł brwi. - Doskonale wiesz, że nie jest to nasza wina. Nie mam pojęcia, w co chcesz nas wrobić, ale niczego nam nie udowodnisz - prychnął białowłosy. Chciał jak najszybciej skończyć tę rozmowę, która i tak nie prowadziła nigdzie. 
- Czyżby? - Mężczyzna wstał z miejsca i spokojnym krokiem obszedł biuro. Alexander śledził go w milczeniu wzrokiem. - Tak się składa, że wysłałem wczoraj za wami swojego podwładnego - przyznał ze wzruszeniem ramion. - Zgubił was właśnie w czasie, kiedy papiery zniknęły z biura. Nie zaprzeczycie, że nie było to celowe.
Zbity z tropu Alex wstrzymał oddech. Faktycznie uciekli szpiegowi, ale odwiedzili mentorkę! Jeśli powie o nocnej wizycie u nauczycielki, wyda ją i ona również będzie miała kłopoty. 
- Zatrudnij więc lepszych podwładnych - rzucił szybko. - Czy śledzenie nas w czasie prywatnym nie jest naruszeniem jakiś zasad? - dodał, próbując odwrócić kota ogonem. - Brzmi nielegalnie. 
- Nie zmieniaj tematu. Masz coś do ukrycia? Co robiliście wczoraj wieczorem? - dopytywał Peterson, ponownie zasiadając za biurkiem.
Zarówno San i Alexander nie mieli zamiaru się tłumaczyć. To, czym zajmowali się w czasie wolnym jest tylko i wyłącznie ich sprawą. Mężczyzna, który przesłuchiwał uczniów i tak znacząco naruszał ich przestrzeń osobistą. 
- To i tak teraz bez znaczenia - dodał po chwili Peterson widocznie dumny na widok zaskoczonych jego słowami min młodzieńców. - Razem ze starszyzną Bractwa doszliśmy do wniosku, iż sensownym wyjściem będzie objęcie was pewnego rodzaju kontrolą - odparł, uśmiechając się. - Od dzisiaj przez kolejne kilka tygodni pozostaniecie na terenie bazy Bractwa. Zostaniecie zwolnieni, kiedy sytuacja się wyjaśni. 
Alexander wstrzymał oddech, szczerze skonfundowany decyzją Bractwa. Jak oni śmieli! Nie mogli przecież ich do tego zmusić! Rebbeca nigdy na to nie pozwoli. 
- Dla twojej wiadomości - prychnął Alex, wciąż nie mogąc pogodzić się z aresztem. - Chodzę do szkoły i do pracy, podobnie jak San, więc nie ma mowy, żebyśmy opuszczali swoje obowiązki ze względu na waszą głupią decyzję! - Białowłosy przemilczał fakt, że często sam unikał zajęć czy zmian, w tym momencie jednak przytoczenie ich mogły działać na korzyść w sprawie.
- Tym się nie przejmujcie - zapewnił Peterson. - Bractwo zapewni wam zwolnienie. Mamy odpowiednich ludzi od tego. 
Postawa mężczyzny irytowała Alexandra. Z jego twarzy nie znikał ironiczny uśmiech, jak gdyby pastwił się nad karą uczniów. Najpewniej to on był jej pomysłodawcą.  Białowłosy nienawidził członka Bractwa. 
- Skoro nie macie żadnych pytań, moi podwładni pomogą wam się spakować i pokażą pokój, w którym spędzicie kilka kolejnych dni. 
Nie czekał na odpowiedź uczniów. Peterson wstał, przeciągnął się i wskazał drzwi. 
- Może jutro będziecie bardziej skorzy do rozmowy - rzucił na pożegnanie. - W końcu, teraz będziemy mieli dużo czasu na poznanie się. - Ostatnie słowa niemal wycedził przez zęby. 
Alexander wpatrując się w zdobioną podłogę, opuścił pomieszczenie. Przeklął pod nosem, kiedy tylko Peterson oddalił się. San wyglądał na równie niezadowolonego. 
Wtedy białowłosy zrozumiał, co mogło trapić chłopaka. W końcu, dla Alexa nie miało znaczenia, gdzie spał czy jadał. Od zawsze mieszkał sam. Nie podobało mu się jedynie to, że będzie pod nadzorem Petersona. Tak naprawę może sypiać gdziekolwiek. A z blondynem były jednak inaczej. Miał rodzinę. Ludzi, którzy się o niego martwili, których będzie musiał opuścić na kilka dni. Czy San podzielił się z nimi o swoich problemach? Alexander miał taką nadzieję. W innym przypadku czeka go dość nieprzyjemna rozmowa.
- Będzie dobrze. - Alex uśmiechnął się niemrawo. - Ten idiota jeszcze nie wie, że przez te kilka dni będzie musiał się ze mną przemęczyć, bo charakter mam dość trudny - dodał po chwili namysłu. 
Nie wiedział, czy próbuje pocieszyć siebie, czy chłopaka. San jednak nie odpowiedział. Zamiast tego podeszło do nich dwóch rosłych mężczyzn. Pieski Petersona. 
 - Załatwmy to szybko - mruknął jeden z nich. - Gdzie mieszkacie?

San?

środa, 28 października 2020

Od Gabriela c.d. Eve

Coś czułem, że będzie inna niż każdy. Musiałem przyznać, że nieco zdziwiła mnie jej orientacja, jednakże postanowiłem niezbyt dać tego po sobie poznać. W końcu emocje umiałem udawać doskonale.
Spojrzałem na kartki leżące na biurku i powoli odsunąłem się od dziewczyny, jednakże nie wróciłem na swoje miejsce. Stałem obok niej czekając aż sprawdzi pracę którą wykonałem na jej prośbę. Nadal zastanawiałem się, dlaczego to robiła, mogła po prostu przyjść, odsiedzieć ze mną swoje i wrócić do własnych zajęć. A jednak za każdym razem szykowała nowe notatki i przynosiła mi, bym mógł z nich korzystać. Zawsze chciałem się zapytać jaki jest tego cel, jakie ma z tego korzyści, ale...
Drzwi otworzyły się powoli, a ja ujrzałem delikatnie uśmiechającą się Mare. Poczułem niezrozumiałą dla mnie ulgę na jej widok, ale gdy zobaczyłem co trzymała w dłoniach...Chyba pierwszy raz naprawdę się tak zdziwiłem. Oparła gitarę o ścianę i podeszła bliżej mnie.
- Mam nadzieję, że ci będzie dobrze służyć - odparła, siadając na jednym z krzeseł. Wpatrywałem się w nią ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc co się dzieje.
- Dlaczego mi ją przyniosłaś? - jej wzrok nadal był utkwiony we mnie, jednak widziałem, że to pytanie wybiło ją. 
- Twój brat mi powiedział, że jak byłeś mały uwielbiałeś na niej grać - i wtedy poczułem ucisk w sercu. Oddech ugrzązł mi w gardle, dlatego też oparłem się o ścianę, czując tą niemożność zrobienia czegokolwiek. Moje wspomnienia zaczęły się plątać, przez co nie mogłem pozbierać myśli - wszystko szalało, jako jedność, której nie można poukładać.
- Dlaczego..Ja nie- otworzyłem szeroko oczy, nie mogąc sobie poradzić z narastającym we mnie uczuciem. - Dlaczego ja nie pamiętam?
Ogień zaczął tańczyć na moich palcach, czułem, że tracę nad nim kontrolę. Mare zasłoniła Eve swoim ciałem i stworzyła bańkę z wody. Spojrzałem w ich stronę. One się mnie b a ł y . Jakiś mężczyzna wszedł do środa, próbując złapać mnie za ramię jednak Mare była szybsza, odrzucając go na drugi koniec pokoju.
- Nie dotykaj go - mruknęła. - Nie widzisz, że on sobie nie radzi z własnym ogniem? Mu nie jest potrzebne zamknięcie, tylko trening fizyczny. Ogień ustał a ja zdyszany wpatrywałem się w obojga. Czy naprawdę jak byłem mały lubiłem grać? A może nie? Może te wspomnienie zostało utworzone przez moją matkę? 
Spojrzałem na Eve. Może ją też wcześniej znałem, lecz teraz udawała, że tak nie było. Jak mogłem wierzyć w cokolwiek co działo się wokół mnie? Mała część mojego umysłu została odratowana, lecz nie mogłem ufać temu, że ja to wciąż ja. Ojciec z moim bratem wcale mnie nie odwiedzali, by nie pogłębić mojego problemu, nie czułem nawet, żebym za nimi tęsknił, ale wtedy, gdy zabierali mnie tutaj, widziałem w oczach mojego brata ból, ból straty i niezrozumienia.
- Eve zabierz go na salę treningową - Mare wyraziła się jasno tak i by mężczyzna mógł ją usłyszeć, jednakże nie dowierzałem temu co właśnie usłyszałem. - Każ mu robić wszystko byle by się zmęczył. 
Dziewczyna w oka mgnieniu chwyciła mnie za dłoń i pociągnęła za dłoń w kierunku wyjścia.
- Ale ja nie mog-
- Oj, zamknij się. Chcesz tu siedzieć? - Eve spojrzała na mnie ponad swoim ramieniem, a ja pokręciłem głową. Nie chciałem, miała rację. Jednak, czy nadal jestem w takiej formie jak kiedyś? Codziennie ćwiczyłem, tak jak zakodowane miałem od dziecka.
- Prowadź.

Eve?

wtorek, 27 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi. Było już późno, więc wszyscy domownicy byli w domu, włącznie z ojcem, który godzinę temu zamknął restaurację i ogarnął wszystko, co z nią związane i teraz nakrywał do stołu.
U progu przywitał go Gyeowool z merdającym ogonkiem. San spojrzał na niego i zdjąwszy pospiesznie buty zaczął głaskać psiaka, mierzwiąc jego białe niczym śnieg włosy. Chwilę później poszedł umyć ręce, a gdy wyszedł z łazienki, kolacja była już gotowa.
Siedzieli wszyscy przy stole i zajadali się pysznościami przygotowanymi przez ojca. San powoli dobierał kawałki, nabierając ryż na łyżkę trzy razy zanim włożył go do buzi. Nigdy nie należał do szybko jedzących, nie potrafił tak jak jego brat, Joon pochłonąć wręcz jedzenie w mgnieniu oka; dzisiaj jednak szło mu to wyjątkowo wolno, wolniej niż zazwyczaj. Był zmęczony. Szczególnie psychicznie. Miał dość. Gdyby mógł, udałby się do próżni i tam spędziłby najbliższe kilka dni.
– Sana?
Podniósł zmęczone oczy znad miski, przeleciał wzrokiem po rodzinie, która mu się uważnie przyglądała. Zamrugał kilkukrotnie.
– Hm? – zamierzał coś innego powiedzieć, ale tylko to zdołało się wydostać z jego gardła.
– Co się dzieje? – zapytał niemal od razu Joon.
Słysząc to pytanie San spojrzał na brata; ten wpatrywał się w niego wyraźnie zmartwiony. Coś wyczuł. Na sto procent. Co jak co, ale on najlepiej wiedział, kiedy coś trapiło młodszego.
W pewnym momencie zaczął mieć pewne obawy. Tak naprawdę dopiero teraz przypomniał sobie, że Joon był dobry w odgadywaniu jego prawdziwego nastroju i raz dwa mógł się domyślić, o co mogło chodzić. Jeśli więc nie będzie ostrożny, wyda się, w jakie bagno właśnie się wpakował. Nie chciał o tym mówić. Matka zacznie się martwić, ojciec go opieprzy... Ale najbardziej nie chciał mówić tego bratu. W końcu to był dobry, silny wojownik, niejedna osoba w bractwie go szanowała...
Powstrzymał się przed otwarciem szeroko oczu.
O bogowie, w co ja wpadłem! 
Świetnie, wspaniale, idealnie. Raz dwa rozniesie się, że młodszy brat kogoś takiego jak Joon Young jest podejrzewany o zdradę. Nie było szans, że Joon się o tym nie dowie. Mało tego, to zniszczy jego reputację.
W tym momencie dziękował, że pałeczki, które trzymał w ręku były metalowe. Gdyby były z drewna, prawdopodobnie by je teraz złamał.
Cisza przy stole zaczęła się przedłużać. Gdy San zdał sobie z niej sprawę, speszył się mocno. Musiał czym prędzej ułożyć swoją wypowiedź.
– To ta misja – odpowiedział w końcu z niepewnością w głosie. – Dużo osób umarło... Wszędzie krew...
Matka skrzywiła się na te słowa. Nie lubiła, kiedy ktoś mówił o takich rzeczach, zwłaszcza przy stole. Joon zaś okazał większe zmartwienie.
– Ya, możemy o tym porozmawiać, jeśli chcesz – rzekł pocieszająco. – My, bracia. – Posłał rodzicom dosyć trudne do określenia spojrzenie.
Ojciec cicho prychnął, powrócił do jedzenia.
– Wybrałeś drogę wojownika to musisz przywyknąć – rzucił jakby od niechcenia. – To nie ostatni raz, kiedy widzisz krew i ciała. Później możesz zobaczyć jedynie fragmenty albo wywalone na wierzch wnętrzno...
– Yeobo – przerwała mu poważnym tonem matka. – Nie mów, proszę, o takich rzeczach przy stole.
– Ya, co w tym złego? – oburzył się. – Jak pomagasz mi w kuchni to jakoś możesz kroić świńskie jelita do zupy!
Nagłe szurnięcie krzesła zwróciło wszystkich uwagę, włącznie z Gyeowoolem, który sobie spokojnie jadł ze swojej miski. Wszyscy popatrzyli na Sana. Chłopak wstał, chwilę trwał tak w milczeniu, po czym włożył do ust ostatnią łyżkę ryżu, a gdy przełknął wszytko, podziękował za posiłek i nic więcej nie mówiąc udał się do swojego pokoju.
Otworzył drzwi, od razu uderzyło go zimno panujące w całym pomieszczeniu. Skrzywił się, kiedy przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Jak zwykle wychodząc z domu zostawił uchylone okno, a że nikt później go nie zamknął, pokój porządnie przewiało. Jeszcze musiał się on znajdować od północnej strony.
Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi. Przymknął okno, by bardziej nie wiało, zapalił lampkę przy biurku. Wyjął z szafy grubą bluzę, w którą się przebrał, następnie usiadł na obrotowym krześle i włączył laptopa.
Rysował z jakiś czas, szkicował postać, nie wiedząc jeszcze kto to mógłby być, gdy nagle usłyszał ciche skrzypnięcie otwierających się drzwi.
– Chcesz pogadać? – do jego uszu dotarł głos Joona.
Cicho westchnął. Jeśli miał być szczery to gdzieś tam w duchu czekał, aż brat przyjdzie. Gdyby to jednak nie nastąpiło, sam by poszedł, najprawdopodobniej kiedy rodzice poszliby już spać.
– Ojciec ma rację – rzekł spokojnie z całkiem charakterystycznym dla jego głosu pomrukiem. – Muszę po prostu się przyzwyczaić do tego. W końcu zadecydowałem o zostaniu wojownikiem.
– Ya, przecież wiem, że ciebie aż tak bardzo nie rusza krew ani tym bardziej martwe ciało. – Joon, zamknąwszy za sobą drzwi, skrzyżował ręce na piersi.
– Daj spokój, nawet nie wiesz, jakie mnie nerwy przeszły, gdy zabiłem wroga po raz pierwszy – wciągnął ustami powietrze.
– Ooo, Sana, pierwszy kill?
Słysząc to blondyn odwrócił się na fotelu do brata, który już zdążył usiąść na łóżku. Joon wpatrywał się w niego z dużymi oczami, jakby usłyszał właśnie coś niezwykłego.
– Szybko – pochwalił młodszego.
– W końcu ma się to coś z mordercy – rzucił lekko San, wzruszając ramionami.
Wtem przygryzł lekko dolną wargę. Jak tak teraz to mówił to zważywszy na ostatnie wydarzenia zupełnie inaczej to zabrzmiało. Ach, gdyby Peterson założył tu podsłuch, miałby idealny dowód na to, że jestem zdrajcą.
Porozmawiał trochę z bratem, rozmowa była luźniejsza niż mu się wydawało. Choć myślał na początku o powiedzeniu mu o wszystkim, kiedy dowiedział się, że Joon jutro wyjeżdża do innego miasta i nie będzie go przez kilka dni, rozmyślił się. Uznał, że ten czas wykorzysta na to, by rozwiązać całą tę sprawę i wydostać się z bagna.
Po wyjściu brata z pokoju zabrał się za rysowanie. Spojrzał na szkic postaci (chyba mężczyzny). Zmierzył wzrokiem jej twarz; wydawała mu się pusta, więc po krótkim namyśle dodał przepaskę na oko.
Ciekawe, ile osób wie o podejrzeniach Petersa. Jeśli prawie nikt, to w ostateczności chyba mógłbym go przymknąć...
Zmrużył nieco oczy, marszcząc brwi.
Aish, o czym ty myślisz? Nie zabijaj. Najwyżej nastrasz.



Chyba jednak zabiję.
Siedział na ławce na korytarzu i przeglądał Twittera. Starał się jakoś oderwać od tego wszystkiego, co się właśnie działo, ale nie było to takie łatwe i ostatecznie co chwilę powracał myślami do rzeczywistości.
Obok niego siedział Alex. Był wyraźnie zdenerwowany, zły, zmęczony i chyba wszystko na raz. San mu się nie dziwił – w końcu mieli zaraz udać się na kolejne przesłuchanie, nie dość, że znowu u Petersona, to jeszcze tym razem bez wsparcia Rebbeci. Nie wiedział, jak oni to tak zrobili, wydawało mu się, że uczniowie bez mentora praktycznie nic tu nie mogą zrobić. Ale jednak jak wiele innych rozporządzeń i to można było obejść.
Wcześniej odbył niezbyt przyjemną rozmowę z Aurorą. Kobieta go na początku zganiła za nierozwagę i dosyć niemiłym sposobem przedstawiła, co ma mówić, a czego nie. Koreańczyk chciał ją jakoś uspokoić i przekazać, że nie jest małym dzieckiem i potrafi się zachować (pomimo, że sama obecność Petersona wyprowadzała go z równowagi); nie poszło najlepiej, ale mentorka zostawiła go w spokoju.
– Myślisz, że wszyscy już wiedzą?
Podniósł wzrok znad komórki, spojrzał na Alexandra, który przyglądał się stojącym trochę dalej i rozmawiającym ze sobą dwóm członkom bractwa. Również na nich popatrzył, później jeszcze przyjrzał się osobie, która ich minęła, nie poświęcając im ani odrobiny swej uwagi.
– Nie – odparł krótko i nad wyraz spokojnie. – Peterson może nas podejrzewać ile chce, ale dopóki nie zdobędzie dowodów, informacja nie może wyjść na zewnątrz, żeby nie zrobiło się zamieszanie.
– W sumie – przyznał Alex po krótkim namyśle.
Między dwójką nastała cisza, która jednak nie trwała długo, bowiem przerwał ją San, pytając:
– Pamiętasz o planie ostatecznym?
Białowłosy spojrzał na niego, zamrugał parę razy.
– Co? – odparł, unosząc brwi w konfuzji.
– Jak nic innego nie zadziała i będziemy w kropce to po prostu mu nakopiemy. – Schował komórkę do kieszeni spodni. – Jestem typem, dla którego rękoczyn to broń ostateczna, ale mocy mogę szybciej użyć. Nie widzę problemu w daniu Petersonowi taryfy ulgowej i pokazaniu mu szybciej jak działa grawitacja – westchnął.
Choć ta wypowiedź nie wyszła mu tak jak chciał, miał nadzieję, że tymi słowami choć trochę pocieszył chłopaka.

Alexander?

środa, 21 października 2020

Od Alexandra cd. Sana

- Wolę pójść siedzieć za coś, co zrobiłem - odparł San, lekko wzruszając ramionami. - Alex, jak się wszystko spieprzy to po prostu mu nakopiemy, okej? 
Białowłosy uśmiechnął się zadziornie.
- Dwa razy prosić nie musisz - zaśmiał się. - To kiedy? 
Blondyn nie odpowiedział - Rebbeca zmierzyła młodzieńców morderczym wzorkiem.
- Bez takich! - prychnęła kobieta, zaplatając ręce na piersi. - Sama czasem mam ochotę zrobić krzywdę Petersonowi, jednak powstrzymuje mnie myśl, że jest lojalnym członkiem Bractwa. Choć ma trudny i dość irytujący charakter, chce dla naszej organizacji jak najlepiej.
Alexander zmarszczył brwi. Jak ktoś taki jak Peterson mógłby działać na dobro ich rasy? Stoją po jednej stronie, a mężczyzna zachowuje się, jakby dbał jedynie o własne interesy i na siłę szukał pretekstu do awansu. 
- Wszystko niedługo się wyjaśni - zapewniła kobieta już pewniejszym głosem. 
- Czarno to widzę - przyznał Alex, krzywiąc się. - Peterson kopie pod nami dołki. Jeśli dalej będzie grzebał, tym gorzej dla nas.
- Nie pozwolę na to. - Mentorka wydawała się być pewna swoich słów. - Góra ma mnie powiadamiać o wszystkim, czego się dowiedzą. 
Kiedy tylko staruszka skończyła mówić, nagle zadzwonił jej telefon.
- O wilku mowa!
Rebbeca wstała z fotela i wyszła do drugiego pokoju, aby odbyć w spokoju rozmowę. 
- Walony Peterson - warknął Alexander. - Pan Bractwa, psia jego mać. 
San pokiwał zgodnie głową. Mężczyzna zaszedł im za skórę i raczej szybko mu nie wybaczą. Blondyn otworzył już usta, aby cokolwiek powiedzieć, kiedy do pokoju jak poparzona wbiegła mentorka. Alex widząc strach na jej twarzy, podniósł się z miejsca.
- Co się stało? - zapytał pośpiesznie, podchodząc bliżej nerwowo kręcącej się po pokoju kobiecie. 
- Cholera jasna! - wykrzyknęła. - Czy ta banda kretynów naprawdę nie poprawi upilnować kilku kartek papieru?!
- Co chcesz przez to powiedzieć? - San dołączył do stojących pośrodku salonu pobratymców.
- Projekt Evans'a zniknął!
Wszystkie obawy Alexandra nasiliły się. To przecież nie mogła być prawda. Przecież nie mogli mieć aż tak wielkiego pecha!
- Co chcesz powiedzieć przez "zniknął"? - dopytywał białowłosy, głośno przełykając ślinę.
- Ktoś zapomniał zamknąć biuro, a kiedy wrócił, teczki z aktami już nie było - wyjaśniła Rebbeca. 
- Czy wszyscy w Bractwie dzielą jedną szarą komórkę na spółkę?! - Alexander trafił już panowanie. 
- Peterson musiał to wszystko zaplanować - mruknął San, najpewniej pewien, kto był odpowiedzialny. Alex też właściwie nie miał co do tego żadnych obiekcji. 
- Nie możecie tego wiedzieć na pewno - odparła staruszka. - On również pragnie dobra Bractwa - przypomniała. 
Żaden z uczniów nie wydawał się przekonany. Po rozmowie z mężczyzną nie mieli żadnych wątpliwości. 
- Co z tym zrobimy? - Alexander spróbował się uspokoić. Usiadł na kanapie, podpierając ręką brodę. Miał już serdecznie dosyć tego dnia. Pragnął świętego spokoju, takiego jak dotychczas. Czy naprawdę prosi o tak wiele?
- Nie rzucajcie się teraz w oczy, to najważniejsze - poradziła staruszka, kiwając powoli głową. - Róbcie to, co dotychczas. 
- Łatwo mówić - prychnął białowłosy i spojrzał na Sana. Chłopak wydawał się być bardziej zmęczony życiem niż zwykle.
Między zgromadzonymi nastąpiła cisza. Nikt najwyraźniej nie miał już siły na dalszą rozmowę. Zbyt wiele stało się tego dnia.
- Wracajcie do domów - zdecydowała Rebbeca. Alex pierwszy raz bez większych obiekcji zgodził się z nią. Bez słowa wstał z miejsca i skierował się w stronę drzwi. Miał nadzieję, że chociaż do mieszkania powróci bez większych problemów. Szczytem marzeń chłopaka było położenie się we własnym, ciepłym łóżkiem i pozostanie w nim do końca świata. Tylko tego potrzebował w tym momencie.
To był zimny wieczór. Alexander otulił się staranniej swoją kurtką. Razem z Sanem udali się na przystanek autobusowy. Na przyjazd pojazdu nie musieli czekać długo.
Po zakupie odpowiednych biletów, zajęli miejsca obok siebie. Początkowo uczniom towarzyszyła nieprzyjemna cisza, którą ostatecznie przerwał Alexander. Szpetem omówili całą sytuację. Obaj wyrazili swoją wrogość wobec Petersona. To on naciskał, aby wytknąć winę Sana. Musiał mieć więc w tym jakiś powód. Teraz magicznie zniknęły niezwykle ważne papiery. Połączenie wszystkich poszlak w jedną całość nie należało do trudnych rzeczy. 
- Przeczuwam większe problemy - mruknął san, opierając się wygodniej o siedzenie.
- I tak jesteśmy w dużych - przytaknął Alex. Miał ochotę zapalić. To będzie pierwsza rzecz, jaką zrobi po wyjściu z autobusu. 
W końcu zatrzymali się na odpowiednim przystanku. Białowłosy postanowił wysiąść razem z Sanem. Knajpka i jego mieszkanie nie znajdowały się aż tak daleko od siebie. Alexander postanowił pokonać tę trasę na piechotę. W międzyczasie przemyśli wszystko. 
Pożegnał się z kolegą i udał się w drogę powrotną do domu. Odmówił przyjacielską eskortę. Wolał przespacerować się w samotności. Wyciągnął znajomą paczuszkę. Do ust wsadził zapalony papieros i we wszechobecnej otaczającej go ciszy ruszył oświetloną uliczką. 
- Cholerne Bractwo - mruczał pod nosem. - Moja noga więcej nie postanie w tej dziurze. Nie ma mowy!
Mówiąc do siebie, pokonał całą drogę dzielącą go do domu. Otworzył zakluczone drzwi i rozejrzał się po wszystkich pomieszczeniach, sprawdzając, czy przez jego nieobecność nic się nie zmieniło. W końcu - zainstalowanie kamer to niezwykle oklepany chwyt. Na szczęście nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości. 
Wszystko było takie samo. Ta sama ciemność, ten sam chłód. Alexander poczuł się przygnębiony. San najpewniej wrócił do domu, gdzie czeka na niego cała rodzina. Opowie im, co go spotkało, a oni poratują go radą. Alex zaś jest sam. 
Zawsze był.
Nigdy jednak samotność nie doskwierała mu tak bardzo jak w tym momencie. Nie miał nawet żadnego przyjaciela, któremu mógłby powiedzieć o swoich problemach! Białowłosy przeklął pod nosem. Naprawdę musi kupić sobie zwierzaka. 
Miał już się położyć, kiedy usłyszał znajomy dźwięk przychodzącej wiadomości. O tej porze nie znaczyło to nic dobrego. Z lekką obawą odczytał to, co wysłała mu Rebbeca. Jutro znowu mają stawić się w siedzibie Bractwa. Cholera, cholera, cholera. Czy ich pech nigdy się nie skończy? 


San?

poniedziałek, 19 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

Siedział na przystanku, przeglądając wpisy na Twitterze. Choć powierzchownie wyglądał na pochłoniętego przez urządzenie, w rzeczywistości większą uwagę skupiał na stojącym po drugiej stronie przystanku mężczyźnie. On również wydawał się coś robić na komórce, ale ewidentnie co jakiś czas patrzył na niego przez dwie inne osoby zajmujące ławkę. Naprawdę nie może to robić bardziej dyskretnie? Rozumiem, że po prostu wyglądam jak bandyta, ale to już przesada... Nigdy nie uwierzyłby facetowi, gdyby powiedział, że przygląda mu się ze względu na jego wygląd, bo wcale to nie wyglądało jak oglądanie, a śledzenie każdego, nawet najdrobniejszego ruchu. Aż Koreańczyk miał ochotę podejść do niego i zapytać, czemu tak się na niego gapi. Zwłaszcza, że siedząca obok niego kobieta również zaczęła na niego patrzeć i jeśli nie posądzać o bycie gangsterem to zastanawiać się, czemu tamten koleś go wręcz pochłania wzrokiem.
Wreszcie autobus przyjechał. San puścił kobietę i starszego mężczyznę, którzy od razu wsiedli. Schował komórkę do kieszeni, popatrzył na szpiega.
– Proszę wsiadać – próbował go przepuścić.
Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony, uniósł wysoko brwi. Wydawał się być spięty, milczał jakby nie wiedział co powiedzieć. San patrzył na niego wyczekująco, próbując przewidzieć jego reakcję.
– Ach, nie, nie trzeba – wreszcie odparł tamten, machając dłonią w geście zaprzeczenia.
– Ale trzeba przepuszczać starszych – San się nie poddawał.
Na te słowa szpieg przygryzł dolną wargę. Zmierzył wzrokiem blondyna, spojrzał na kierowcę autobusu, który patrzył na nich w znużeniu, z trudem powstrzymując się przed pogonieniem ich. Tak wywarta na nim presja sprawiła, że ostatecznie spanikował i pierwszy wsiadł do pojazdu. Pospiesznie zapłacił za bilet i udał się w głąb autobusu.
San patrzył, jak mężczyzna zajmuje siedzenie w połowie, delikatnie pokręcił głową. Ale błąd, naprawdę. Też mi szpieg, nawet nie zna podstaw.
Bez słowa zapłacił za bilet, a następnie poszedł na sam koniec autobusu i zajął miejsce idealnie za szpiegiem. Spojrzał na niego ukradkiem, wyciągnął z kieszeni słuchawki, które podpiął do komórki. Facet zrobił naprawdę niemądry ruch. Usiadł w połowie autobusu i teraz jeśli będzie chciał sprawdzić, co robi San, będzie musiał mocno się odwrócić, czym na pewno się ujawni. W ten oto sposób nie będzie mógł go systematycznie monitorować.
Matko, gdybym na serio był zdrajcą, chyba nigdy by mnie nie dorwali.
Podróż mu minęła naprawdę znośnie... Do momentu, kiedy przyszła pora na zgubienie ogona. Choć ładnie się skrył za dwoma osobami, które wysiadały z autobusu, szpieg go odnalazł i poszedł za nim – tym razem zostawił kurtkę, jaką dotychczas miał na sobie, by trochę inaczej wyglądać (jak gdyby miał w ten sposób stać się nierozpoznawalny). San musiał więc kombinować.
Ruszył chodnikiem przy głównej drodze. Na początku myślał nad taktycznym szybkim chodzeniem i ciągłym skręcaniem, ale doszedł do wniosku, że w ten sposób tylko da po sobie znać, że wie o ogonie. W takim wypadku pozostawało wymyślenie czegoś bardziej kreatywnego. Tylko czego?
Dostrzegł znajdujący się niedaleko zakręt do wąskiej uliczki między dwoma niezbyt wysokimi budynkami. Po krótkim namyśle postanowił udać się właśnie tam. Wcześniej jednak zatrzymał się; wyciągnął komórkę i udał, że coś sprawdza, gdy nagle rozejrzał się po okolicy. Dostrzegł kątem oka szpiega, który cofnął się, a nawet odszedł kawałek, by nie wyglądać podejrzanie. San w duchu odetchnął z ulgą. Właśnie tego potrzebował.
Szybkim ruchem schował komórkę do kieszeni, po czym skręcił w wąską uliczkę. Upewniwszy się, że nikt na niego nie patrzy użył swojej mocy i z dosyć sporą prędkością uniósł się ponad budynki. Zaraz po sekundzie przeniósł się na dach, skąd wszedł na klatkę schodową. To powinno go zgubić.
I miał rację. Już nie musiał się martwić szpiegiem, więc udał się na inny przystanek, gdzie zadowolony z siebie wsiadł do autobusu.



Wysłuchał uważnie mentorki Alexa – z każdym kolejnym zdaniem coraz mniej mu się podobała sytuacja. Przygryzł dolną wargę, zaklął pod nosem. Świetnie, zabił jakiegoś ważnego kolesia. Nie mógł to być zwykły pachołek, musiał być zaufanym członkiem i zajmować się jakimś tajnym projektem. Ach, ja to mam pecha!
– Aha, czyli wcześniej czy później papiery zostaną wykradzione, a Peterson zwali całą winę na mnie i Alexa – rzucił, wzruszając rękami.
– Ach, bądź pozytywnej myśli – powiedziała jakby pocieszającym tonem Rebecca.
– Wolę być przygotowany na najgorsze.
To naprawdę była tylko kwestia czasu, kiedy wpadną w jeszcze głębsze bagno. On to po prostu czuł. Peterson wróżył tylko kłopoty, a że on był tak święcie przekonany, że San jest zdrajcą-mordercą, a Alex jego wspólnikiem, najpewniej przy pierwszej lepszej okazji wrobi ich w coś, cokolwiek. Jak nie kradzież papierów to co innego.
– Ale w sumie masz rację – przyznała staruszka. – Jeśli papiery znikną, a sprawca nie będzie znany, Peterson pewnie wykorzysta sytuację i was obarczy winą.
– To co mamy zrobić? – wtrącił się Alexander. – Gdzie nie pójdziemy, ktoś nas śledzi, jak zrobimy coś podejrzanego to po nas.
– Przede wszystkim nie możecie zwracać na siebie zbytniej uwagi.
San westchnął ciężko. Zdawał sobie z tego sprawę wręcz idealnie. Nie mogli robić nic, co szpieg źle by zinterpretował, inaczej problemy tylko się zwiększą. Aish, ale bagno... Ciekawe ile to wszystko potrwa. Normalnie pewnie byliby obserwowani przez parę dni, po czym tamci uznaliby, że nic nie robimy, ale jak znał życie, Peterson zażąda śledzenia ich tak długo, dopóki czegoś na nich nie znajdzie. Kto wie, może nawet miną miesiące, a szpieg nadal będzie ich obserwował? Myśląc o tym San aż nabrał ochoty stania się prawdziwym zdrajcą. Jak już to przynajmniej coś by się działo.
– Aa, sshibal! – jęknął. – Mam ochotę pójść do tego całego Petersona i rozwiązać z nim raz a porządnie tę beznadziejną sprawę.
– To tylko skomplikuje sytuację – podkreśliła Rebecca.
– Wolę pójść siedzieć za coś, co zrobiłem. – Wzruszył leniwie ramionami. – Alex, jak się wszystko spieprzy to po prostu mu nakopiemy, okej? – rzucił do białowłosego.

Alexander?

wtorek, 13 października 2020

Od Alexandra cd. Sana

 - Zrobimy coś z tym czy tak zostawimy? - Alexander uniósł pytająco brwi. Szczerze, nie widziało mu się, aby jakiś nieznajomy mężczyzna chodził za nimi krok w krok.
- Nie mamy co zrobić - odpowiedział blondyn, delikatnie wzruszając ramionami. - Niczym nie zawiniliśmy. Jeśli go wydamy to możemy wszystko popsuć. Po prostu zachowujmy się tak jak zawsze, jedynie dbajmy o to co robimy, by w razie jakichś fałszywych oskarżeń mieć alibi.
Białowłosy skrzywił się. Najchętniej wstały teraz z miejsca i podszedł do szpiega z pytaniem, dlaczego za nimi podąża. Zgodził się jednak z Sanem. Nie chciał robić chłopakowi większych problemów. 
Bez słowa zajęli się grillowaniem posiłku. Kiedy wszystko było już przygotowane, blondyn tłumaczył Alexandrowi, jak przygotowywać pewne potrawy. Białowłosy powtarzał ruchy swojego instruktora, chociaż jego danie wyglądało mniej apetycznie. Mimo wszystko - było przepyszne. 
- Między takimi porcjami bierzesz trochę kimchi w celu podobnym, co jesz imbir między kawałkami sushi - polecił San, wskazując odpowiednie naczynie. - To taka kiszona kapusta z chili i innymi przyprawami. Jeśli jest za ostre to nie musisz jeść.
Alexander spojrzał niepewnie na nieznany sobie dodatek. Zgodnie jednak z radą blondyna, spróbował kimchi. Właściwie nie przepadał za pikantnym jedzeniem, jednak ów kapusta nawet mu smakowała. Przełknął kęs i sięgnął po kolejny kawałek. Naprawdę dobre. Ostatnimi czasami żył głównie na zupkach chińskich, więc spróbowanie prawdziwego azjatyckiego jedzenia było dla niego niesamowitym przeżyciem. 
- Właśnie, jak bardzo chcesz to możemy zabawić się w szpiegowanie szpiega, jeśli tamten nie odpuści - zaproponował blondyn, zerkając w stronę spoglądającego na nas mężczyznę. Właśnie rozmawiał przez telefon. Czyżby informował Bractwo o tym, iż jego cele wybrały się do knajpki na obiad. Niezwykle fascynujące. Alexander przez chwilę obserwował mężczyznę, przeżuwając powoli kimchi. 
- Zróbmy to - zdecydował, uśmiechając się delikatnie. - Jeśli nas złapią, powiemy, że podejrzewaliśmy go o bycie łowcą. Udawanie głupiego to zawsze najlepsze wyjście.
Po skończonym posiłku, podczas którego ustalili wspólną wersje zeznań, opuścili bar i powoli skierowali się w stronę mieszkania Alexa. Zachowywali się najzwyczajniej na świecie, chociaż co chwilę dyskretnie obserwowali się, czy mężczyzna za nimi dalej podąża. Nic pewniejszego - szpieg zachowywał odległość, jednak dalej nie spuszczał z nich wzroku. 
- Piesek na smyczy Bractwa - mruknął Alexander pod nosem, odwracając się pośpiesznie. Wyciągnął z kieszeni papierową paczuszkę, lecz ta okazała się pusta. Cholera jasna. Musi dokupić więcej papierosów. 
- Mówiłeś o tym mentorce? - zapytał San, przeciągając się. Najwyraźniej chciał zachowywać się jak najbardziej zwyczajnie. Dobrze.
- Pisałem do niej - przytaknął Alexander. - Jeszcze nie odpisała. Ale jak tylko się dowie o szpiegu, to jestem pewien, że wywróci całe Bractwo do góry nogami, aby dowiedzieć się, kto na nas go nasłał. 
Blondyn westchnął cicho, ale nic więcej nie powiedział.
Mijali właśnie znajomy białowłosemu sklep. Alex poprosił o chwilową przerwę. Musiał uzupełnić braki w zaopatrzeniu. Palenie to kosztowny nawyk.
Wszedł do niewielkiego spożywczaka. Na kasie na szczęście stał dobry kolega chłopaka, który od razu wiedział, czego Alexander potrzebuje. 
- Te, co zwykle, tak? - Student rzucił na blat niebieską paczkę. 
- Zawsze wiesz, czego najbardziej potrzebuję. - Alex uśmiechnął się i zapłacił za produkt. Powrócił do czekającego na zewnątrz Sana. Blondyn przeglądał coś w telefonie, całkowicie ignorując aktualnie przyglądającemu się autom szpiegowi.
- Czy on sobie z nas kpi, myśląc, że go nie widzimy? - prychnął Alexander, marszcząc brwi. - Bractwo naprawdę zaniedbuje nasze szkolenia. I chwała mu za to - dodał po chwili zastanowienia. - Mam więcej zmartwień na głowie niż głupie treningi. 
- Mam wrażenie, że nie biorą nas na poważnie - przyznał San, chowając do kieszeni komórkę. 
- Nigdy nie brali. 
Białowłosy nie kryjąc irytacji zaplótł ręce na piersi. Nerwowym krokiem kontynuował drogę do swojego domu. Wtedy też poczuł buczenie w kieszeni. Bez niepotrzebnego pośpiechu wyciągnął telefon. Rebbeca odpisała. Dyskretnie, aby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń, pokazał treść wiadomości Sanowi. Mentorka prosiła ich o spotkanie. Podała nawet nieznany dotychczas Alexandrowi adres. Musieli teraz jakoś zgubić ogon i porozmawiać z nauczycielką jak najszybciej. 
- Odprowadzisz mnie do domu? - Białowłosy zapytał na tyle głośno, aby szpieg to usłyszał. Będą mieli alibi. Dodatkowo mężczyzna jest sam. Przecież się nie rozdzieli, aby pilnować ich obu w tym samym czasie. 
San przytaknął i wspólnie skierowali się w stronę mieszkania Alexandra. W międzyczasie ustalili plan dalszego działania. San miał wsiąść do najbliższego autobusu i po paru przesiadkach, miał dostać się na podane miejsce. Sam białowłosy miał wyjść niepostrzeżenie z bloku i również dotrzeć do mentorki. Choć w teorii wydawało się to być proste, w praktyce na pewno coś się skomplikuje. Musieli zachować niezwykłą ostrożność. I tak siedzą po uszy w problemach. 
Jak gdyby nigdy nic, pożegnali się pod mieszkaniem Alexa. Chłopak w kilku susach pokonał schody i wszedł do znajomego pokoju. Zrzucił z siebie kurtkę i od razu wyjrzał przez okno. Ani śladu po szpiegu. Najpewniej ruszył za Sanem. Tak więc białowłosy nerwowo pokręcił się po pomieszczeniu. Odczekał kilka minut i sam opuścił mieszkanie. Przed samym wyjściem rozejrzał się powoli i udał się na dworzec. 
Kupił odpowiednie bilety i zajął miejsce w pustym przedziale. Wolał mieć pewność, że nikt go nie obserwuje. Szybko napisał do mentorki, że jest już w drodze. Nigdy wcześniej nie odwiedzał jej we własnym domu. Raczej ona nachodziła jego. Skoro jednak staruszka była gotowa zaprosić uczniów do siebie, to znaczy, że musi mieć jakiś pilny powód. Ciekawe, czy czegokolwiek dowiedziała się na temat powodu ich szpiegowania. 
Wysiadł w nieznanej sobie części miasta. Domostwo nauczycielki otoczone było wieloma drzewami. Wydawało się dość mroczne. Niepewnie zadzwonił do dębowych drzwi. Otworzyła mu Rebbeca.
- Ile można na ciebie czekać?! - Kobieta niemal siłą wciągnęła go do przedpokoju. 
Bez słowa zaprowadziła go do dużego pomieszczenia. Tam na wstępie Alexandra przywitały pachnące, dębowe meble. Ciemną posadzkę pokrywał puchaty dywan. Wszelakie półki zdobiły porcelanowe figurki, od których chłopak nie potrafił oderwać wzroku. Spojrzenie zatrzymał dopiero na Sanie, który dotarł na miejsce przed nim. Blondyn siedział na skórzanej kanapie, najwyraźniej równie przytłoczony przepychem domu staruszki. 
- Czego się dowiedziałaś? - zapytał Alexander, od razu przechodząc do rzeczy. Nie mieli czasu do stracenia. 
- Emil Evans - zaczęła kobieta, zasiadając na ogromnym fotelu. - To imię i nazwisko mężczyzny, który zginął na misji. Był zaufanym członkiem Bractwa, a ostatnimi czasy pracował nad jakimś tajnym projektem - wyjaśniła, opierając się wygodniej. - Dokładnie nie znam szczegółów, ale przeczuwam, że gdyby jego dzieła wpadły w niepowołane lekcje, zapowiadałoby to ogromne kłopoty. Jego śmierć może być zbyt wygodna dla niektórych.

San?

niedziela, 11 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

– Sana!
Ledwo zdążył postawić stopę w restauracji, a już został zawołany przez matkę. Stojąca przy ladzie kobieta patrzyła na niego wyczekująco, jakby jedyne co robiła to czekała, aż młodszy z synów wróci z siedziby bractwa. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz nim wydobył się z nich jakikolwiek dźwięk, z kuchni wyłoniła się postać ojca.
– Co tak długo? – spytał po koreańsku mężczyzna, podpierając rękę pod biodro.
– Ach, sam nie wiem – palnął odruchowo San. – Nie wiem nawet, po co ja tam w ogóle wszedłem.
Podszedł bliżej, wzdychając ciężko. Naprawdę, to spotkanie było okropne! Momentami myślał, że nie wytrzyma i coś zrobi Petersonowi. Jak to możliwe, że jedna osoba wywołała w nim takie emocje? Nie miał pojęcia. Ale w duchu prosił, żeby więcej go nie spotkać.
– Coś się zadziało, co? – Ojciec posłał mu trochę podejrzliwe spojrzenie.
San otworzył nieco szerzej oczy, trochę się speszył. Rodzic od razu zauważył, że nie poszło sprawnie i pięknie jak powinno i doszło do czegoś, co popsuło humor... chwila, jak on to zrobił? San przez większość czasu wyglądał na zmarnowanego, więc skąd wiedział? Ach, no tak, rodzice mają to coś, dzięki czemu wykrywają prawdziwe samopoczucie swoich dzieci. A przynajmniej rodzice Sana to posiadali.
Zaczął się zastanawiać czy opowiedzieć o tym, co zaszło w siedzibie. Od początku chylił się ku odpowiedzi negatywnej. Nie chciał dzielić się tym wszystkim z rodzicami. Jak znał życie, ojciec na niego nakrzyczy, ganiąc, jaki to San jest nieumyślny, że przypadkiem doprowadził do śmierci sojusznika, pewnie nawet nie weźmie jego strony tylko opieprzy z góry na dół, palnie w głowę, a na końcu powie, że sam do tego doprowadził. Matka również nie byłaby specjalną pomocą; nic by nie zrobiła ze sprawą, no może coś by powiedziała, że San musi jakoś z tego wyjść, cokolwiek. Ta, kompletnie mi się nie opłaca, jeszcze w ich oczach stanę się winowajcą i tyle z tego będzie.
– Zmarnowałem czas – jęknął ostatecznie, poprawiając włosy. – Technicznie mogła mentorka kolegi wszystko powiedzieć, ja tam chyba jako dekoracja byłem.
Ojciec zmierzył go wzrokiem, skrzyżował ręce na piersi. Nie wyglądał na do końca przekupionego, ale nic nie powiedział, co zaraz wykorzystała matka, mówiąc:
– Ach, ale przynajmniej masz to za sobą. I wiesz już, jak wygląda składanie raportu.
– Chociaż tyle – westchnął San. – A, właśnie, gdzie hyung?
– Wyszedł, a co?
– Chciałem go o coś zapytać – odpowiedział ostrożnie. – Ale poczekam, aż wróci.
Usłyszał za sobą kroki, odwrócił głowę. Jego oczom ukazał się Alex, który, pomachawszy mu, udał się do wolnego stolika. San spoglądał na niego, gdy nagle usłyszał:
– To twój nowy kolega?
Spojrzał na ojca, który przypatrywał się białowłosemu.
– Mhm – odparł.
– Też jest smokiem?
– Ta. Byliśmy wspólnie na misji.
– Rozumiem.
San z powrotem popatrzył na Alexandra: chłopak w tym momencie przeglądał coś w komórce. Postanowił zakończyć rozmowę z rodzicami, zwłaszcza, że temat raportu się już praktycznie wyczerpał – nie było o czym mówić... to znaczy San nie chciał mówić o szczegółach. Powiadomił więc rodziców, że uda się do kolegi, tamci go puścili. Koreańczyk odwrócił się na pięcie, lecz zawrócił i udał się do kuchni, skąd zabrał pokrojone kawałki mięsa, kimchi, sos oraz warzywa i w miseczkach na jednej tacy zaniósł do stolika, przy którym siedział Alex.
– Wybacz, że nie zapytałem wcześniej, co byś chciał, ale grillowana wołowina to taki nasz specjał, więc no – rzekł pospiesznie.
Chłopak podniósł wzrok znad komórki, spojrzał na wykładane przez blondyna na stole jedzenie.
– Spoko, i tak nie wiedziałem, co zamówić i pewnie poprosiłbym właśnie o to – odparł, wzruszając ramionami, po czym schował komórkę do kieszeni.
Uważnie zaczął się przyglądać Sanowi, który włączył grill i po rozgrzaniu go wyłożył na kratę kawałki mięsa oraz niektóre warzywa. Koreańczyk zajął miejsce na przeciwko białowłosego, po czym wziął do ręki szczypce, obserwując wszystkie składniki.
Między chłopakami nastała cisza. Trwała ona jakiś czas, lecz w końcu Alex, po szybkim i dyskretnym rozejrzeniu się rzekł do niego półszeptem:
– Słuchaj, jest sprawa.
Słysząc to San spojrzał na niego, unosząc przeciętą blizną brew. Pytającym wzrokiem przekazał mu, żeby ten wytłumaczył o co chodziło.
– To ci się nie spodoba, ale ktoś nas obserwuje – kontynuował tamten.
San nawet się nie poruszył.
– Kto? – jego głos jakoś wcale nie zdradzał zaskoczenia.
Nasłanie za nimi jakiegoś szpiega było czymś do przewidzenia. Jeśli miał być szczery to po drodze do restauracji trochę o tym myślał, choć szanse na to w jego oczach były takie średnie; to znaczy, albo ktoś ich zacznie śledzić, albo po prostu bardziej góra będzie na nich zwracać uwagę. Najwidoczniej obrali pierwszą ścieżkę. Trochę to zabawne w sumie. Wcześniej to nigdy by nie przypuszczał, że jakieś głupie podejrzenia rozwiną się do tego stopnia, że ktoś będzie musiał ich monitorować. Ta, to było też trochę irytujące, ale San nic złego nie zrobił, więc w ten sposób raczej nic na niego nie znajdą.
Białowłosy oczami wskazał okno. San zaczął przekładać mięso, ale nie patrzył na nie, a właśnie na czatującego za szybą mężczyznę. Szybko zmierzył go wzrokiem, rys twarzy nie rozpoznał, ale nie narzekał na to.
– W takich chwilach zaczynam rozumieć łowców. – Gdyby nie fakt, że jakoś nie był w nastroju, prychnąłby pogardliwie.
Jako dzieciak nie rozumiał, dlaczego łowcy zabijali smoki i darzyli je taką nienawiścią, wręcz uważał ich za zło. Gdy jednak dorósł, zdał sobie sprawę, że to nie chodzi o ludzi pozbawiających smoki życia. Smoki też nie były jakieś święte; słyszał o takich, co żywiły się ludzkim mięsem, więc z perspektywy człowieka to one były złe. Wszędzie istniały przeróżne grupy, które wyniszczały się nawzajem, a chodziło o odmienność poglądów, racji lub po prostu pod pewnymi względami różniły się od siebie i to im, w jakiś niezrozumiany dla Sana sposób, nie pasowało.
Zaczął odwracać na drugą stronę warzywa. Alexander mierzył go nieustannie wzrokiem, jak gdyby próbował odgadnąć jego myśli. W końcu tak jakby od niechcenia zapytał:
– Zrobimy coś z tym czy tak zostawimy?
– Nie mamy co zrobić – odparł krótko San. – Niczym nie zawiniliśmy. Jeśli go wydamy to możemy wszystko popsuć. Po prostu zachowujmy się tak jak zawsze, jedynie dbajmy o to co robimy, by w razie jakichś fałszywych oskarżeń mieć alibi.
Alex nic nie odpowiedział, chwilę później jednak pokiwał głową.
Wreszcie wszystko było już ugrillowane. San odłożył szczypce, a wziął metalowe pałeczki i pokazał Alexowi, jak się robi wrapy, tłumacząc najkrócej jak umiał. Zabrany z grilla plaster wołowiny zanurzył w sosie ssamjang, położył na trzymanym w drugiej ręce liściu sałaty, dodał warzywa, po czym wszystko zawinął i tak powstały mały pakunek włożył do ust.
– Między takimi porcjami bierzesz trochę kimchi w celu podobnym, co jesz imbir między kawałkami sushi – powiedział po połknięciu, chwytając w pałeczki kawałki kimchi. – To taka kiszona kapusta z chili i innymi przyprawami. Jeśli jest za ostre to nie musisz jeść.
Białowłosy włożył do ust zrobione przez siebie zawiniątko. Chwilę przeżuwał, gdy wtem otworzył szerzej oczy, który jakby błysnęły. San zmierzył go wzrokiem, spojrzał na jedzenie. Uznał, że chłopakowi smakowało, co w duchu go ucieszyło. Zawsze go cieszył widok ludzi, którzy ze smakiem zajadali się przygotowanym przez niego jedzeniem. Wtedy wiedział, że jego starania nie poszły na marne.
Popatrzył ukradkiem na nadal stojącego za szybą mężczyznę, który rozmawiał przez komórkę – a przynajmniej udawał. San przyjrzał mu się, szybko powrócił wzrokiem na jedzenie, jednym ruchem zgarnął kolejny kawałek kimchi, który włożył do ust i zaczął jeść, kiwając przy tym głową, jak gdyby podniecał się idealnym smakiem kapusty. A niech zazdrości...
– Właśnie, jak bardzo chcesz to możemy zabawić się w szpiegowanie szpiega, jeśli tamten nie odpuści – powiedział.

Alexander?

środa, 7 października 2020

Od Alexandra cd. Sana

 Z niepokojem skakał wzrokiem pomiędzy Sanem, a przesłuchującym go mężczyzną. Atmosfera była tak gęsta, że Alexander sądził, iż mógłby kroić ją nożem. Nieszczególnie nawet wiedział, czego właśnie jest świadkiem. Dlaczego członek Bractwa, ich sojusznik, wątpi w uczciwość blondyna? Uczeń przecież nie zrobił niczego złego! Alex na jego miejscu postąpiłby na pewno podobnie. Musieli pokonać wrogów. To, że ofiarą został również jeden z ich pobratymców, nie było niczyją winą. San celowo nie skrzywdziłby żadnego ze swoich. 
Kątem oka białowłosy dostrzegł niezadowoloną twarz mentorki. Rebbeca zmarszczyła brwi i mamrotała coś pod nosem, najwyraźniej zła z przebiegu przesłuchania. Alexander w żadnym wypadku się jej nie dziwił. Miał nawet nadzieję, że kobieta po spotkaniu od razu porozmawia z Radą i wszystko zostanie wyjaśnione. 
- Alexander, tak? - Chłopak drgnął, wybity z myśli. Czyżby przegapił coś ważnego? Wstrzymał na chwilę oddech, nie spuszczając wzroku ze stojącego przed nim mężczyzną. Zapowiadały się kłopoty. 
- Potwierdzasz, że to był wypadek i San nie zabił celowo tamtego członka bractwa?
Białowłosy nerwowo przełknął ślinę i zerknął w stronę znajomego ucznia. Wymienili zmartwione spojrzenia. Alexander wiedział, że od jego zeznań wiele zależy. Albo bardziej pogrąży blondyna, albo uda mu się oczyścić go z podejrzeń.
- Więc... - zaczął opowieść ściszonym głosem. - Byłem z Sanem przez cały ten czas. Nawet pomogłem mu zainicjować atak na przeciwników. - Wstrzymał na chwilę oddech, unikając badawczego spojrzenia Petersona, po czym dodał: - Żaden z nas nie spodziewał się, że jakiemukolwiek z sojuszników mogłoby się coś stać...
- Mówisz, że pomagałeś Sanowi? - Mężczyzna uniósł brwi. - Jesteś więc współwinnym tego wypadku?
Alexander z zaskoczenia otworzył usta. Takiego obrotu spraw nawet on się nie brał pod uwagę. Nigdy nawet nie myślał o tym, iż mógłby być w ogóle odpowiedzialny za śmierć kogokolwiek! 
Rebbeca wstała z miejsca, rzucając mordercze spojrzenie Petersonowi. Wyglądała, jakby zaraz była gotowa wyciągnąć go zza biurka i rzucić nim o ścianę. Alex wręcz przeciwnie - w tym momencie na jego kamiennej twarzy ciężko było odczytać jakiekolwiek uczucia. Powoli zamknął oczy i westchnął. 
- Szanowny pan sądzi, że kiedy walczy się o życie, myśli się o konsekwencjach swoich czynów?! - krzyknął nagle, skacząc na równe nogi. - Następnym razem proszę samemu rzucić się patykiem na uzbrojoną armię. Ani ja, ani San nie chcieliśmy śmierci jednego z naszych. Gdybym umiał cofnąć czas, na pewno bym na to nie pozwolił. Ale skoro nie mam takiej możliwości, z łaski swojej, zamknij się i rusz zza bezpiecznego biurka, aby naprawdę pomagać Bractwu! Twoje cholerne wyrzuty nie robią na nikim wrażenia, walony parapecie. 
Peterson słowem nie skomentował wybuchu Alexandra. Wpatrywał się w o wiele niższego chłopaka pełnym zaskoczenia spojrzeniem. Białowłosy skrzyżował ręce na piersi. Rzucił wyzwanie mężczyźnie. Alex nie miał zamiaru pozwolić, aby mężczyzna przypisał Sanowi lub mu czyny, za które nie byli odpowiedzialni. Sam nie czuł się ani trochę winny za śmierć sojusznika. Każdy walczy o swoje życie
Mężczyzna w końcu doszedł do siebie, najwyraźniej przemyślał usłyszaną wypowiedź, odchrząknął, jednak nie dane było mu opowiedzieć. Stojąca obok niego kobieta, uciszyła go gestem dłoni od razu. 
- Wystarczy na dzisiaj - stwierdziła, uśmiechając się delikatnie. Starała się uspokoić sytuację. - Dziękujemy za rozmowę.
Alexander ostentacyjnie odwrócił się plecami do rozmówcy i bez słowa pożegnania wyszedł z sali przesłuchań. San i Rebbeca dołączyli do niego chwilę później.
- Cholerny Peterson, psia jego mać! - warknęła mentorka, kiedy upewniła się, że nikt niepożądany nie usłyszy jej słów. - Ojciec z wysoką rangą, więc myśli, że może robić wszystko, czego chce! Zero szacunku do starszych! 
- Śmieć - skomentował białowłosy, lekko wzruszając ramionami.
- Wracajcie do domów - poleciła nauczycielka, zaczesując włosy do tyłu. Wyglądała na naprawdę wybitą z równowagi. - Zadzwonię do was od razu, kiedy się czegoś do wiem. 
Po krótkim pożegnaniu, uczniowie opuścili bazę. Na świeżym powietrzu Alexander wyciągnął z kieszeni papierową paczuszkę, z której wysunął cienkiego papierosa. Zapalił go chwilę później i zaciągnął się znajomym dymem. Musiał odreagować, a oprócz swojego nałogu, nie znał innego sposobu, aby pozbierać myśli. 
- Nienawidzę Bractwa - mruknął Alex na tyle głośno, alby San go usłyszał. Blondyn jednak nie opowiedział nic i w milczeniu ruszyli w drogę powrotną.
Białowłosy z papierosem w ustach rozglądał się po kolorowych witrynach sklepików. Przystanął na chwilę przy sklepie zoologicznym. Przez szybę spojrzał na znajdujące się w budynku zwierzaki. 
- Myślisz o jakimś pupilu? - zapytał San, podchodząc bliżej. 
- Nie wiem - przyznał Alexander, wyrzucając resztki wypalonego papierosa do kosza. - Właściciel mieszkania nie zgodzi się na psa czy kota, a papugi za bardzo się drą. Może w przyszłości kupię jakiegoś gryzonia - dodał po chwili, wzruszając ramionami. Odwrócił się na pięcie i ruszył dalej, w drogę powrotną. Właściwie ostatnio czuł się niezwykle samotny. Jakiś zwierzak na pewno umiliłby mu dzień. Rozważał kupno chomika, rybki czy innego żółwia. 
San mieszkał bliżej od bazy, niż Alexander. Białowłosy zastanawiał się, co jego znajomy opowie swojej rodzinie. Został potraktowany jak jakiś zbrodniarz, chociaż nie zrobił nic. Potworna sytuacja. 
- Wejdziesz coś zjeść? - zaproponował blondyn, otwierając drzwi do knajpki.
- Zapalę i do ciebie dołączę, dziękuję. - Alex został sam na ulicy. Wtedy też kątem oka zauważył ruch. Idący kilka metrów dalej mężczyzna, spostrzegając, iż został odkryty, szybko schował się za pobliskim samochodem. 
Alexander przekrzywił głowę ze zdziwienia. Co to miało znaczyć? Marszcząc brwi, próbując zrozumieć niecodzienną sytuację, zapalił papieros. Wtedy też go olśniło. Czy to możliwe, aby Bractwo wysłało kogoś, aby ich śledził? Czy oni naprawdę uważają, że razem z Sanem są zdrajcami? Białowłosy zaśmiał się pod nosem. Nienawidził tej organizacji, a teraz został jeszcze posądzony o spiskowanie. Przez chwilę miał ochotę podejść do ukrytego mężczyzny i zapytać, co tamten robi. Porzucił jednak szybko ten pomysł. Lepiej, jeśli nie będzie wychodzić poza szereg i skonfrontuje sprawę z Rebbecą i Sanem. Muszą się oni dowiedzieć, o ogonie.
Białowłosy z niesmakiem wyrzucił papieros i wszedł do baru. Wzorkiem odszukał Sana, który rozmawiał już ze swoimi rodzicami. Alexander nie chciał im przeszkadzać, więc jedynie pomachał do blondyna i zajął miejsce przy stoliku. Wyciągnął telefon i od razu napisał wiadomość do mentorki. Po wysłaniu informacji, rozejrzał się. Za jedną z szyb udało mu się spostrzec tego samego mężczyznę. Musieli oszczędzać na szpiegach, ponieważ ten był niezwykle kiepski. Alex postanowił więc, póki co, nie przejmować się jego obecnością, wyciągnął portfel i zaczął odliczać pieniądze na posiłek. Pozostało mu teraz jedynie czekać, aż San skończy rozmawiać. Białowłosy był ciekawy reakcji blondyna na temat tego, czego właśnie się dowiedział. 

San?

niedziela, 4 października 2020

Od Sana cd. Alexandra

Przez całą drogę do kawiarni zastanawiał się, dlaczego musiał tam iść. No dobra, rozumiał, że trzeba złożyć raport, opisać, co zaszło, jak wszystko się potoczyło, ale poza nim w całym tym zdarzeniu brało całkiem sporo osób, więc wątpił, że jego sprawozdanie było naprawdę konieczne. Robert opowie jak trafił w ręce łowców i przy okazji też jak go uratowano, jeszcze go przesłuchają odnośnie szczegółów, inni członkowie bractwa przebywający wtedy w kryjówce opiszą atak wroga. No, może parę elementów odnośnie misji trzeba było podać, ale to przecież mogła zrobić mentorka Alexandra. San tu jakoś nie był potrzebny.
Mimo to nie sprzeciwiał się wyraźnie; w pewnym momencie skończył z tymi rozmyśleniami i jedynie prosił, by to wszystko sprawnie przebiegło i żeby mógł jak najszybciej wrócić do domu. On też miał swoje sprawy, nie poświęcał się w całości bractwu, chciał przynajmniej powierzchownie mieć normalne życie.
Całą trójką udali się do niedużego pomieszczenia, gdzie już czekały na nich dwie osoby: kobieta i mężczyzna. San ich nie znał, ale z widzenia kojarzył. Zresztą, zaraz na początku się przedstawili i powiedzieli, że to oni przyjmą osobiście złożony raport. San uniósł brew. Czyli nie każą nam go napisać a powiedzieć tu i teraz? Jak tak o tym myślał to przypomniał sobie, że raz Joon mu coś opowiadał o raportach. Mówił, że nierzadko proszą o złożenie go słownie, ponieważ ponoć wtedy jest bardziej wiarygodny i nie ma się czasu na wymyślanie wymówek ani możliwości przekręcenia czegoś. Będę musiał zachowywać się w zupełności naturalnie. Jeśli poruszą jakiś delikatny temat, a ja okażę stres, mogą się później wywiązać problemy.
Usiedli na wolnych krzesłach przy stole, dwójka od raportu zajęła miejsca po przeciwnej stronie. Bez zwlekania rozpoczęła się rozmowa: tamci zadawali pytania, a pozostała trójka na nie odpowiadała. Najwięcej niezaprzeczalnie mówiła Rebecca – chłopaki odzywali się tylko gdy pytanie było skierowane bezpośrednio do któregoś z nich lub staruszka prosiła ich o dodanie paru słów od siebie. Wszystko przebiegało w miarę sprawnie, San nawet zaczął wierzyć, że za chwilę rzeczywiście będzie mógł wyjść i wrócić do domu.
– Czyli pani Hughes walczyła na froncie – podsumował mężczyzna o nazwisku Peters. – Wasza dwójka została w punkcie medycznym. – Przeniósł wzrok na uczniów. – Opiszcie, co się wydarzyło, gdy tam byliście.
Alex spuścił głowę, cicho westchnął wyraźnie niezadowolony. San spojrzał na niego z ukosa, nieco zmrużył oczy. Nie zapowiadało się, że białowłosy zabierze głos. Czyli to on będzie musiał mówić, mimo że nie chciał. Ale się dobrali – obydwoje nieprzepadający zbytnio za kontaktami, hę?
– Na początku pomagaliśmy medykom – rzekł w końcu Koreańczyk, krzyżując ręce na piersi. – Potem jednak udaliśmy się korytarzem ewakuacyjnym, by sprawdzić czy czasem wróg nie szykuje na nas ataku z zaskoczenia. Znaleźliśmy jednego łowcę, ogłuszyliśmy go i wróciliśmy z nim. Później zaatakowali głównym wejściem.
– Hm, tutaj sytuację mniej więcej znamy z raportów przesłanych wcześniej – powiedział mężczyzna, ukradkiem spoglądając na piszącą coś na laptopie kobietę. – Wiemy, że wasza dwójka przystąpiła do walki z wrogiem, pokonała go i część pojmała. Jednak jest w tym pewna rzecz, a mianowicie śmierć jednego z naszych.
Słysząc to, San otworzył szeroko oczy. No i stało się to, czego nie chciał najbardziej: zainteresowali się tym konkretnym zdarzeniem. Ach, nie mogą mi tego odpuścić? To naprawdę taka tragedia? Tak, strasznie mu było szkoda tamtego członka bractwa, ponieważ miał jakąś szansę na przeżycie, a San to wszystko popsuł, ale chyba nie trzeba było nad tym się długo zastanawiać. No zdarzył się wypadek, jeden z wielu podczas walk. Przecież niejeden na wojnie zginął z rąk sojusznika, bo został po prostu pomylony z wrogiem czy stało się to bardziej niechcący.
– To był wypadek – powiedział wolno, starając się zachować spokój.
Alexander podniósł głowę, spojrzał na niego z pewnym... zmartwieniem? San nie umiał dokładnie określić widocznej na twarzy chłopaka emocji, zwłaszcza że nie spoglądał na niego, a starał się bardziej utrzymać kontakt wzrokowy z mężczyzną. Jeśli gwałtownie spojrzy gdzieś na bok, tamten może to źle zinterpretować i tylko pogorszy to sytuację. A Koreańczyk chciał jak najszybciej zakończyć ich spotkanie.
Rebecca również wydawała się martwić, przynajmniej trochę. Zmierzyła wzrokiem blondyna, a następnie spojrzała na Petersa, mówiąc:
– Ach, wiem, że śmierć jednego z naszych na polu bitwy jest straszna, ale nie tylko on odszedł. Panował tam taki chaos, ponadto San jest dopiero uczniem...
– Przepraszam, pani Hughes, ale niech pozwoli mi pani porozmawiać z nim – przerwał jej Peters. – San. – Spojrzał na Koreańczyka.
Słysząc to ten o mało się nie wzdrygnął. Jego imię wypowiedziane przez mężczyznę brzmiało dla niego strasznie nieprzyjemne. Dawno tak się nie poczuł. Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeszła myśl, że nikt nieodpowiedni nie może wypowiadać jego imienia; wręcz miał ochotę za to coś zrobić temu mężczyźnie.
– Zabiłeś go przypadkiem czy naprawdę? – spytał tamten.
San prychnął wielce oburzony. Zabiłeś go przypadkiem czy naprawdę? Ha, od razu, że go zabiłem, teraz tylko kwestia, jak! Nienawidził go. On tak na niego źle działał! Tak jak normalnie zachowałby spokój, tak przy nim go rozsadzało od środka. Miał wrażenie, że zaraz wstanie i mu przywali. Nie lubił gościa, w sumie od początku. Jak tylko go ujrzał, wydawał mu się niemiły i jakiś taki podejrzany. Może stałem się nadwrażliwy, ale ten typ naprawdę mi się nie podoba!
Atmosfera w pomieszczeniu zaczęła się robić coraz cięższa, jakby coś usiłowało przebywających w nim przygnieść do ziemi. San zacisnął pięści, wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić. Przesadzasz. Oni nic nie mogą ci zrobić. Wypuścił z ust powietrze, zmrużył nieco oczy.
– Jesteś młodszym bratem Joona Younga, tak? – usłyszał wtem.
Podniósł wzrok na siedzącą przed laptopem kobietę, Emilię Watson (jeśli dobrze zapamiętał nazwisko). Uniósł nieco brwi, otworzył szerzej oczy w pewnym zdziwieniu.
– Tak – odpowiedział wolno.
– Joon trochę mi o tobie opowiadał – rzekła spokojnie, przenosząc wzrok z monitora na niego.
Wykonała jakiś ruch, wyglądało to jakby szturchnęła kolanem nogę mężczyzny. Tamten posłał jej pytające spojrzenie, ona jednak nie popatrzyła na niego, cały czas skupiona na Koreańczyku. San obserwował to wszystko, w duchu wielce zaskoczony. Znała Joona? Joon wspominał jej o nim? Zastanawiał się, o co dokładniej chodziło, jednak najbardziej ciekawiło go jedno.
Hyung, co żeś nagadał jej o mnie? Mam się bać?
– Musiało być ciężko w tej niezapowiedzianej walce – powiedziała całkiem ciepłym, współczującym tonem.
Hyung!
Spojrzał na Alexa, tamten popatrzył na niego, trochę nerwowo wzruszając ramionami. Białowłosy musiał tym bardziej nie wiedzieć, co się właśnie działo. San zwilżył językiem usta, z powrotem popatrzył na kobietę.
– Mhm. – Niepewnie przytaknął. – Ja... Ja naprawdę nie chciałem...
– Rozumiem w zupełności – odparła kobieta. – Grawitacja to szalony żywioł, do tego jesteś młody nie masz nad nim pełnej władzy.
Na te słowa mężczyzna otworzył szeroko oczy.
– Grawitacja? – chciał się upewnić, że dobrze usłyszał.
Gdy Watson przytaknęła, przeniósł wzrok na blondyna. Przyjrzał mu się badawczo, nic jednak więcej nie powiedział. Oparł się plecami o krzesło, wyglądając, jakby na pewien czas się wycofał. I jeśli tak zrobił to dobrze. San go nie lubił. Źle mu się z oczu patrzyło. A kobieta przynajmniej trochę współczucia okazała.
Myślał, że w ten sposób już lepiej minie reszta czasu i nie będzie kolejnych problemów. Oczywiście, mylił się, ponieważ tak jak kobieta uznała, że lepiej nie drążyć tematu i po prostu zostawić to jako wypadek, tak mężczyzna nadal go chciał ciągnąć poprzez zwrócenie się do Alexa:
– Alexander, tak?
Białowłosy prawie podskoczył na swoje imię. Zamrugał parę razy, jakby wyrwany z zamyślenia spojrzał na Petersa, unosząc nieco brwi. Otworzył usta, by odpowiedzieć, nim jednak zdążył, mężczyzna go wyprzedził, pytając:
– Potwierdzasz, że to był wypadek i San nie zabił celowo tamtego członka bractwa?
Na to Alex otworzył szeroko oczy. Wyraźnie zdziwiło go to pytanie; popatrzył na Koreańczyka, obaj wymienili się spojrzeniami.
San naprawdę miał dość. Próbował przynajmniej wyglądać spokojnie – nie wychodziło mu to najlepiej, ale co tu się dziwić? Kto potrafiłby w pełni zachować spokój, kiedy rzucało się w niego jakimiś mało sensownymi oskarżeniami? Serio, co on się tak uwziął? Ktoś spiskował, złożył fałszywy raport czy jak? Ma do mnie jakiś uraz mimo że go praktycznie w ogóle nie znam? Co jest? Nie miał pojęcia, o co chodziło. Jedynie cieszył się, że nie zakuli go w kajdanki, bo to już by było całkiem absurdalne.
Świętej pamięci dziadek mówił, że z jego mocą nie będzie łatwo i miał rację.
Ach, i jak tu nie przyznawać przynajmniej częściowej racji Thanosowi? Jeśli San miał być szczery to chciał, by się pojawiła selekcja naturalna – część ludzi powinna po prostu zniknąć. I do niej należał niejaki pan Peterson.
Bogowie, nie chcę go nigdy więcej spotkać, ale jeśli tak się stanie to proszę, niech to będzie w jakiejś ciemnej alejce, gdzie będę mógł mu porządnie wpieprzyć!

Alexander?